Rozdział 6: Myśl

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

HARRY

- Potter!

Zamykam za sobą drzwi. Malfoy staje naprzeciw mnie z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Jest wściekły... i to bardzo.

- Ja nic nie zrobiłem! - krzyczę, spoglądam prosto w jego lśniące furią oczy. Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek spróbuję wmówić mu swoją niewinność.

Malfoy parska śmiechem i oddala się ode mnie o krok.

- Nic? Potter, ty mi znów wszedłeś do głowy!

- Po co miałbym to robić, ha?! Po co miałbym dzielić się z tobą tak osobistym wspomnieniem? - Odchodzę od drzwi i siadam na swoim łóżku cały w nerwach. - A może to ty chcesz zabawić się moim kosztem?!

Od razu po moim upadku wróciliśmy do sierocińca. Przez całą drogę nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Pani Cole zdecydowała, że poszuka czegoś na wzmocnienie i zostawiła nas w pokoju. Nie jestem pewien, czy to aby na pewno dobry pomysł.

- Nie żartuj sobie kurwa. Wczoraj puściłem przez to pawia.

Malfoy opiera się o ścianę i wlepia wzrok w sufit. Słyszę jego przyspieszony oddech i bicie serca. On to widział. Widział moment ich śmierci. Mój płacz, krzyk, lament...

Przełykam gulę w gardle. Boję się, co zrobi z tą widzą; chociaż parząc po jego reakcje raczej nic durnego, jak to zwykł postępować.

- Jednego jestem pewien: ja za tym nie stoję - mówię pewnie.

Uderza tyłem głowy o ścianę.

- Więc Cole - rzuca. Wciąż odbiega ode mnie wzrokiem.

- Czy ty się słyszysz? - warczę. - Ona zna się na magii tyle, ile ty na dobrym wychowaniu. Czyli totalne zero.

Malfoy warczy i rzuca mi wściekłe spojrzenie.

- Więc podziel się proszę swoimi jakże trafnymi teoriami! - krzyczy. Odpycha się dłońmi od ściany i siada na krześle obok mojego łóżka. Naprawdę zaczynam się bać, że nie przeżyję do powrotu Pani Cole.

Nie mam teorii. Nie mam pojęcia, co się dzieje. Nie wiem, jak temu zapobiec. Ale jednego mam świadomość: już o tym nie zapomnę. Nie ma najmniejszych szans, żebym zaczął po tym zdrowo myśleć. Sądziłem, że fakt spędzenia wakacji w sierocińcu z Malfoyem to szczyt wszystkiego, ale to, co dzieje się pomiędzy naszymi umysłami sięga apogeum.

Odchylam głowę do tyłu i mówię:

- Mam tego dość.

- To żeś powiedział - kpi. - Jest tylko jedno rozsądne wyjście: z daleka.

Znów zwracam ku niemu wzrok. W jego szarych oczach dostrzegam iskierki gniewu. Jest wściekły - nie dziwię mu się. Sam jestem zupełnie rozkojarzony i poddenerwowany; w szczególności pełen obaw przed jutrem. Boję się, że zacznę słyszeć jego głos coraz częściej, że w końcu nie będzie wyjścia, a moje zmysły totalnie zwariują.

- A to coś da? Malfoy, ucieczka nie pomoże.

Wzdycha.

- Kwestionujesz moje pomysły, a sam nie masz żadnych. Brawo.

Siadam skrzyżnie na materacu i podwijam rękawy bluzy. Racja, nie mam zielonego pojęcia, co zrobić i - przede wszystkim - co nas cholera dopadło. Jednak ucieczka to najgorsze z możliwych rozwiązań. To zawsze kończy się źle.

- Co widziałeś za pierwszym i drugim razem? - pytam.

Malfoy marszczy nos i ogląda się za siebie - w miejsce, gdzie po raz pierwszy usłyszał moje myśli.

- A to po co? - szydzi, wracając do mnie wzrokiem.

Warczę krótko.

- Chcę wiedzieć, jak to wyglądało z twojej perspektywy. Muszę się dowiedzieć czegokolwiek, jeśli mam wymyśleć rozwiązanie.

Malfoy wypuszcza głośno powietrze i załamuje ręce. Już godzę się z myślą, że nie piśnie ani słówka, gdy decyduje się powiedzieć:

- Ból, ciemność i twój głos.

I to tyle. Jednak te kilka słów w zupełności wystarczy, by śmiało stwierdzić:

- Ja miałem tak samo.

- Dziś też? - pyta.

Kręcę głową.

- Wzięło mnie na wspomnienia i... zresztą sam dobrze wiesz - prycham. - Dopiero później zrozumiałem, że ty również widziałeś tę scenę.

Kiwa głową i wstaje z krzesła. Wkłada dłonie do kieszeni spodni i odwraca głowę do otwartego okna, za którym wieje silny wiatr.

- No więc? Masz rozwiązanie? - kpi.

Przyciskam twarz do poduszki i jęczę żałośnie. Czemu akurat Malfoy? Zniósłbym każdego innego, naprawdę. Jeszcze ten ból w głębi czaszki i przerażająca ciemność... tortura.

- Nie masz rozwiązania - stwierdza z nutą drwiny w głosie.

- A biblioteka? - rzucam niepewnie.

Malfoy odwraca do mnie głowę i wywraca oczyma.

- Więc na co czekasz?

***

Rzucam w kąt kolejną książkę i chowam twarz w dłoniach.

- Nic nie znajdziemy, Malfoy - kwękam.

- To był twój pomysł - mruczy zza książki. - Wiedziałem, że ostatecznie mój będzie najlepszy. - Odkłada tom na stół i rozpiera się w fotelu. - Więc jak? Z daleka od siebie?

Zerkam na tytuł książki, którą czytał. Flora - magiczna roślinność Wielkiej Brytanii. Cholerny drań jak zwykle utrudnia sprawę.

- Widzę, że świetnie się bawiłeś, nie szukając przydatnych informacji - syczę.

Malfoy uśmiecha się pod nosem i poprawia fryzurę.

- Wyśmienicie, Potter.

Zaciskam dłonie na oparciach fotela. Robię się cały czerwony na twarzy. Co jest z nim nie tak?

Wdech prze nos, wydech przez usta - gdy słyszę jego słowa w głębi umysłu, czuję, jakby ktoś uderzył mnie z całej siły w brzuch.

Zrywam się na równe nogi, łzy złości i bezsiły pieką mnie w oczy. Patrzę na pobladłego Malfoya z wyrzutem. Kręci mi się w głowie.

- Naprawdę nie chcesz wiedzieć, dlaczego nawet teraz słyszę twoje myśli?!

Dławię się własnym oddechem. Nie powstrzymuję płaczu - pozwalam na słony potok łez. Nasze spojrzenia się spotykają. Nie odwracam wzroku. Doskonale wiem, że on widzi, jak w środku kulę się ze strachu, mimo to staram się utrzymać pozę.

- Naprawdę nie chcesz się tego pozbyć? - pytam łagodniej, jednak wciąż z nutą histerii.

Jego ręce zaczynają się trząść. Złość sprawia, że przez chwilę nudności mijają.

- W tej stęchłej bibliotece nic nie znajdziesz - zaczyna. - Któryś z nas nieświadomie posługuje się legilimencją.

Przypominam sobie więź, będącą między moim a Voldemorta umysłem. Pamiętam, jak Snape uczył mnie oklumencji, która gwarantowałaby ochronę przed wtargnięciem Voldemorta do mojej głowy. Gdy ten gad kilkanaście dni temu grzebał w moich wspomnieniach, czułem ten sam ból, widziałam tę samą ciemność. Sytuacje są nieco różne, ale wyglądają zbyt podobnie.

- A co jeśli dzielimy... więź? Chodzi mi o to, że nieświadomie przekazujemy sobie przez nią myśli.

Malfoy marszczy brwi. Stara się nie ujawniać za dużo emocji, ale zdradza go płytki oddech.

- Gdy po raz pierwszy usłyszałem Cię w mojej głowie, poczułem dziwne drganie pod skórą. Moje mięśnie jakby zesztywniały... i nagle to gwałtownie ustało, jakby ciemność została przecięta nożyczkami.

Otwieram szeroko oczy. Przez chwilę znów kręci mi się w głowie.

- Jeśli dobrze myślę...

- Nie. Nie ma powodu, dlaczego między naszymi umysłami wytworzyła się więź. - przerywa mi. - Posprzątaj książki - dodaje na odchodne.

Chcę coś powiedzieć, ale Malfoy ucisza mnie ruchem dłoni. Wychodzi z biblioteki, zatrzaskując za sobą drzwi.

Z gardła wyrywa mi się ciche jęknięcie. Kątem oka zerkam na pozostawioną przez Malfoya książkę. Na otwartej stronie widnieje przetarty rysunek rośliny o różowych kwiatach podpisany słowem: Pelartheia.

Zamykam książkę i wlepiam wzrok w sufit.

- Mam dość...

a/n

hm, nie jestem do końca zadowolony z tego rozdziału, ale cóż... może mi się wydaje.

i co? na jutro planuję trochę mniej akcji, ale myślę, że będzie ok

to opowiadanie czyta już ok. 50 osób! aww, milusio ♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro