Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miałam wrażenie, że panująca między nami cisza była wyraźnie spowodowana moim powrotem do schronu. Czułam wypełniający mnie stres przed konfrontacją z moimi domownikami oraz Arianą. Do tego ogarnął mnie smutek, że znów będę musiała rozstać się z Raven na kilka dni. Ukradkiem spojrzałam na szatynkę, która podobnie jak ja rozmyślała o czymś przez całą drogę. Niestety nie zebrałam się na odwagę, aby ją o to spytać. Zamiast tego wypuściłam głośno powietrze, momentalnie zwracając na siebie uwagę dziewczyny.

- Co cię gnębi?

- Mnie? - spytałam, udając zaskoczoną.

- Całkiem niezła próba, ale przede mną nic nie ukryjesz.

Jej słowa sprawiły, że po moim ciele przeszła gęsia skórka, a mój żołądek momentalnie się skurczył. Przez chwilę zawahałam się z odpowiedzią.

- Miło spędziłam z tobą czas. Brakuje mi takiego życia. - westchnęłam: - Czasem mam wrażenie, że tam nie pasuję.

- Jeśli naprawdę się tak czujesz to czas, abyś wprowadziła w swoim życiu wyraźne zmiany. - oznajmiła ciepłym tonem.

- Wiem, że masz rację, Prawda jest taka, że jeszcze nigdy nie czułam się tak zagubiona i nie wiem, jak to wszystko poskładać w całość.

- Jeśli mogę ci jakoś pomóc, nie bój się zapytać.

- Zrobiłaś dla mnie tak wiele. Nie mam sumienia pytać cię o nic więcej. - wyznałam, czując skruchę.

- Posłuchaj.- rzekła, zatrzymując się gwałtownie. - Chyba nie masz wielu osób, do których możesz zwrócić się o cokolwiek.

Jej spojrzenie przeszyło mnie na wylot, odbijając w sobie blask srebrzystego księżyca.

- To fakt. - wyznałam, przygryzając nerwowo dolną wargę i błądząc wzrokiem po ciemnym niebie.

- Dlatego zapamiętaj jedną rzecz. - rzekła, delikatnie kładąc dłoń na moim ramieniu.- Na mnie zawsze możesz polegać.

Po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że nigdy nie byłam od nikogo zależna, a proszenie o pomoc było dla mnie kwestią nie do opisania trudną. Poczułam nieodpartą wdzięczność w stosunku do Raven.

- Dziękuję. - odpowiedziałam, zmuszając się na szeroki uśmiech i nie mając bladego pojęcia, co powinnam jeszcze dodać.

Jednak Raven, ku mojemu zaskoczeniu czytała mnie jak z otwartej księgi, ponieważ po chwili dodała:

- Wiem, jak to jest ukrywać się i nie mieć nikogo. Być zagubionym w otaczającym nas świecie i nikomu nie ufać. Jeśli nie odważysz się na zmiany, już na zawsze utkwisz w tym stanie. Poza tym naprawdę nie jesteś tam bezpieczna. Wiem, że twoi domownicy myślą inaczej, ale prawda jest taka, że GenTech prędzej czy później wpadnie na ich trop.

Musiałam jej przyznać rację. Znów westchnęłam.

- Widzę, że nasza rozmowa nie dodała ci zbytnio otuchy. - zachichotała, poruszona moją reakcją.

- Nie chodzi o to. Masz rację i wiem również, że to ja muszę podjąć decyzję. Problem jest w tym, że jeśli opuszczę schron, to nawet nie mam dokąd iść. Wszystko, co tu miałam, jest już dawno stracone.

- Jeśli twoim problemem jest fakt, że boisz się zacząć od początku, to mam bardzo proste rozwiązanie.

- Jakie? - spytałam zaciekawiona, marszcząc ze zdziwieniem brwi.

- Zamieszkasz u mnie i poszukamy ci pracy.

Sposób, w jaki to powiedziała, był lekki, a wyraz jej twarzy był śmiertelnie poważny.

- Nie, nie mogę.

-Bo? - spytała zdziwiona.

Bo zaczynasz mi się cholernie podobać i przebywanie z tobą może okazać się nie lada wyzwaniem.

- To za wiele. To znaczy. - przerwałam - Ty za wiele dla mnie robisz. Nie mogę.

- Pomyśl nad tym. Mam wolny pokój. Dla mnie nie jesteś problemem. Wręcz przeciwnie fajnie będzie mieć współlokatorkę.

- Dlaczego dla ciebie wszystko jest takie proste? - Pomyślałam, kierując w stronę szatynki wymuszony uśmiech.

- Obiecaj mi, że się nad tym zastanowisz. - nalegała, posyłając w moim kierunku błagalne spojrzenie.

- Ok. - rzekłam, pragnąc coś dodać, kiedy Raven zamarła w bezruchu.

- Stań za mną. - wyszeptała nakazującym tonem, uważnie rozglądając się do około.

- Co się dzieje? - spytałam, czując, jak moje mięśnie momentalnie się napinają, pospiesznie wykonując jej polecenie.

- Słyszałam coś. Masz jeszcze ten pistolet? - zapytała, ciągle odwrócona do mnie tyłem, kierując spojrzenie w pobliskie krzaki.

W milczeniu podałam jej broń, wbijając wzrok w ciemną noc, którą rozświetlał mocny blask pełnego księżyca. Dziewczyna zwolniła zabezpieczenie, celując ze skupieniem. Nagle usłyszałam trzask łamanych gałęzi dochodzący z pobliskich krzaków. Zwinnym skokiem przeleciał nad naszymi głowami czarny kształt, po chwili niknąc między gęstymi drzewami. Szatynka oddała kilka strzałów, których dźwięk przeciął panującą ciszę i rozszedł się, pozostawiając za sobą dudniące echo.

- Co to do cholery było? - spytałam przerażonym tonem.

- Nie mam pojęcia, ale na pewno nie jest przyjaźnie nastawione.

- Trafiłaś to?

- Nie jestem pewna, było cholernie szybkie.

Poczułam przyspieszone bicie serca, a moje zmysły ogłuszone długą i monotonną drogą momentalnie ożyły, przenosząc mnie w stan wzmożonej czujności, jakbym obserwowała okolicę z kilku punktów jednocześnie. Czułam jak na każdy cichy dźwięk, przez moje ciało przepływa zimny dreszcz.

- Szybko. Schowamy się w tych ruinach.

Wybiło mnie ze skupienia wołanie szatynki. Bezszelestnie na palcach ruszyłam za nią, mijając zardzewiałe samochody na pół zakopane w brunatnym piachu. Ruszyłyśmy pewnym krokiem w stronę zawalonych budynków, tworzących wyrwy i pokrywających polną drogę zwałami gruzu. Wszystko wokół było nieruchome i milczące jak grób. Po kilku minutach dotarłyśmy do betonowej konstrukcji, jednego z zawalonych budynków.

- Poczekamy tu. - oznajmiła szatynka, opierając  się plecami do muru i podając mi rękę.

Kiedy wdrapałam się na betonowe wzniesienie, Raven po chwili znalazła się obok mnie, wykonując zwinny skok.

- Jak długo czekamy? - spytałam, wpatrując się w mrok.

- Aż to coś wróci. Masz jeszcze jakieś naboje?

Sięgnęłam do plecaka, wyjmując z niego srebrny magazynek i podałam go w milczeniu dziewczynie, która o dziwo w przeciwieństwie do mnie emanowała anielskim spokojem.

- Coś się poruszyło.- wyszeptała, wolno odwracając się w moją stronę i kładąc wskazujący palec na swoich ustach.

- Gdzie? - spytałam przyciszonym tonem, zamierając w bezruchu.

- Na drugiej.- odpowiedziała, unosząc lufę i wskazując kierunek.

Po tych słowach odblokowała spust i wycelowała w stronę niewyraźnego cienia. Odskoczyłam odruchowo w bok, gdy tylko zauważyłam wielkie szpony tuż nad moją głową. W tej samej chwili obok mnie rozległ się głośny huk wystrzałów i przerażający skowyt zwierzyny. Wielka bestia ponownie zawyła, wyginając się w łuk, po czym runęła na ziemię. Spojrzałam otępiała na Raven, która ze skupieniem stała z bronią w rękach, celując w dzikie zwierze. Kiedy miałam wrażenie, że wszystko dobiegło do końca, wielka bestia gwałtownie zerwała się z ziemi, rzucając się w moim kierunku. Zmrużyłam oczy, odruchowo sięgając po nóż. W pobliżu usłyszałam trzy, szybkie strzały i martwe, ciężkie ciało zwierzyny opadło na moje. Gdy dotarło do mnie, że ciągle żyje, kierowana impulsem adrenaliny desperacko zaczęłam się szarpać, próbując wydostać się spod martwego ciała bestii.

- Zabierz to cholerstwo ze mnie!- wrzasnęłam, desperacko próbując zrzucić z siebie zwłoki dwa razy większego ode mnie zwierzęcia.

Raven pospiesznie ruszyła mi na pomoc. Kiedy po chwili wyswobodziłam się spod ciężaru, stanęłam koło dziewczyny, pytając:

- Co to do cholery jest?

- Wygląda na wygłodniałą pumę. - oznajmiła, opierając dłonie na szczupłych biodrach i z uwagą przyglądając się zwierzęciu.

- Cholerne zmutowane bydlę. - westchnęłam.

- Dziwne, ale nie widzę żadnych śladów mutacji.

- W takim razie, jak udało jej się przeżyć na skażonym terenie? - spytałam, czując ogarniającą mnie panikę.

- Nie mam pojęcia, chyba że... - przerwała, spoglądając w moim kierunku z wyraźnym przerażeniem na twarzy.

- Chyba że skażenie na tym obszarze nie jest już tak wysokie. - dokończyłam za nią, czując, jak moje mięśnie kurczowo się napięły.

W tym też momencie poczułam palący ból na wysokości prawego piszczela. Kurczowo chwyciłam za obolałe miejsce, czując ciepłą i sączącą się krew. Uniosłam dłoń do góry, uważnie przyglądając się ciemnoczerwonej substancji.

- Nie dobrze. - rzekłam, momentalnie krzywiąc się z bólu.

Szatynka jednym skokiem stanęła koło mnie, uważnie mi się przyglądając.

- Co ci jest?

Wolno usiadłam na betonowych gruzach, ostrożnie podwijając nogawkę spodni, która również przybrała czerwonego koloru. Z czterech, głębokich cięć, sączyła się brunatna krew.

- Nie wygląda to dobrze. Musimy to szybko opatrzyć. - rzekła, pospiesznie ściągając z siebie kurtkę i rzucając ją na ziemię. Następnie pewnym ruchem chwyciła za materiał koszulki, unosząc ją do góry.

- Co robisz? - spytałam, zdając sobie sprawę, że za chwilę stanie przede mną w samym staniku.

- Muszę zatamować krwawienie. -oznajmiła, zdejmując pospiesznie koszulkę i pewnym ruchem drąc jej materiał.

Niekontrolowanie spojrzałam na jej wysportowane ciało i płaski brzuch, wolno przenosząc wzrok na jej koronkowy czarny stanik, który skrywał jej okrągłe i jędrne piersi.

Chyba zaraz zemdleję.

- Słabo mi. - oznajmiłam, głośno przełykając ślinę i modląc się w myślach, aby moje policzki nie pokryły się purpurą.

- Spokojnie, będzie dobrze. Na szczęście nie straciłaś tak dużo krwi. Musimy jak najszybciej dotrzeć do schronu.- oznajmiła, mocno związując cienki materiał na mojej ranie.

Następnie zarzuciła na siebie kurtkę, zapinając ją po szyję i pomogła mi wstać.

- Dasz radę iść? - spytała, a na jej twarzy ukazało się wyraźne przejęcie.

Oparłam ciężar ciała na ramieniu szatynki, durnie się uśmiechając. Jej ciepło i troska sprawiły, że poczułam w żołądku przyjemne mrowienie.

- W porządku, nie jest tak źle. Dam radę.

- Przed nami pół godziny drogi. Musimy się zbierać.

Po tych słowach ruszyłyśmy przed siebie, wolno kierując się w stronę schronu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro