𝓡ozdział VI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ekkaris oczywiście wiedziała, że słowa Pana Umarłych mają w Shedralu moc wiążącą, ale i tak postanowiła wymknąć się z dworu. Próbę podjęła przy pierwszej nadarzającej się okazji, gdy ojca akurat nie było w atrium w żadnej formie. Atak był może nieco naiwny, bo spróbowała, jak gdyby nigdy nic, wyjść głównym wyjściem. Spodziewała się jakiegoś rodzaju bariery, ale gdy nie napotkała nic takiego, z cwanym uśmieszkiem szarpnęła za klamkę. Stanęła na progu, zobaczyła posterunek Ajchosa, port i Nostrino, a w oddali – skąpany w pyle i mgle szczyt wulkanu Chaoxuz. Uniosła stopę... i wszystko, co widziała, zniknęło jej sprzed oczu. Zamrugała, orientując się, że stoi przed zamkniętymi wrotami Shedralu tak blisko, że czuła zapach metalu. Spróbowała znowu – otworzyła drzwi, śmiało spróbowała przekroczyć próg... i znów znalazła się po drugiej stronie drzwi. Nie sądziła, że może to coś zmienić, ale zdjęła karwasze, na których miała pieczęcie. Bez rezultatu. Próbowała i próbowała, niepomna na spojrzenia, jakie rzucali jej strażnicy czuwający nieopodal – aż do chwili, gdy za sobą usłyszała głos ojca.

– Właściwie to całkiem niezły pomysł na przeszkodę w którymś kręgu Miasta Umarłych – oznajmił. – Żyć ze świadomością, że za drzwiami prawdopodobnie jest coś, co bardzo chcesz mieć, ale nie jesteś w stanie przez nie przejść, a mimo to bez ustanku próbujesz, bo nie możesz przestać.

– Zamiast szukać inspiracji, po prostu mnie wypuść – warknęła dziewczyna, z werwą zakładając swoje karwasze.

– Mówiłem już: nie opuścisz Shedralu, dopóki ci na to nie pozwolę. A robię to z troski o ciebie i domagam się wdzięczności. – Głos Vaariana stwardniał. 

– Troski o mnie? A może o siebie?

Pan Umarłych zmierzył ją wzrokiem, ale nie odpowiedział na tę zaczepkę.

– Ostrzegam cię, nie traktuj mnie jak głupca, sądząc, że nie zabezpieczyłem wyjść – powiedział tylko. – A teraz wracaj do obowiązków.

„Obowiązki" – wielkie słowo oznaczające tak naprawdę niewiele, bo pod rządami ojca Ekkaris nie miała zbyt wiele do roboty. Vaarian twardą ręką trzymał Piekielne Krainy w garści, a uznając, że nikt nie zapewni jej takiej potęgi jak on sam, stworzył systemy zależne wyłącznie od niego. Istniało bardzo niewiele rzeczy, którymi nie musiał się zajmować osobiście – i jeszcze mniej takich, którymi mogła opiekować się Ekkaris bez pomocy. Były to zwykle bardzo proste, wręcz nudne rzeczy, takie jak weryfikowanie raportów od strażników z posterunków wzdłuż Nypnis, nadzorowanie pracy służby i strażników czy sprawdzanie wzrostu kryształów mocy, które hodował ojciec w specjalnym pomieszczeniu zwanym Laboratorium. Nawet nie wiedziała, po co one są, bo jak do tej pory nie użył ich ani razu – często je za to niszczył, mamrocząc coś o nieudanej wersji i planach na przyszłość.

Zerknęła do wnęki, na szereg klepsydr, w których przesypywał się pył z żarzących się ogniście minerałów. Niektóre z nich były ogromne, inne całkiem niewielkie, ale wszystkie przypominały o różnorodnych obowiązkach. Gdy w którejś z nich pył kończył się przesypywać, oznaczało to, że należy sprawdzić jakąś rzecz albo kogoś przypilnować. Choć klepsydry nie były podpisane, Ekkaris wiedziała, która odpowiada za jakie zadanie i zorientowała się, skąd, częściowo, mógł wynikać gniew ojca. Było już niemal za późno na kolejną wizytę w Laboratorium. Nie zwlekając, wyszła więc na zaciemniony dziedziniec, minęła do bólu znajomy posąg, przedstawiający Vaariana pokonującego jakąś smukłą istotę w długiej szacie, i przeszła przez kolejne wrota, a potem schodkami w dół, aż dotarła na miejsce.

Kryształy rzucały na ściany wąskiego pomieszczenia niesamowity blask w różnych odcieniach błękitu, zieleni i fioletu. Niektóre pięły się wysoko, powoli osiągając rozmiar człowieka, inne pęczniały na boki, zbliżając się kształtem do kuli. Ekkaris przypuszczała, że kamienie różnią się od siebie rodzajem, tak jak gatunki zwierząt, ale ponieważ ojciec zbywał wszystkie jej pytania, nie mogła mieć pewności. Prychnęła. Z taką wiedzą, jaką posiadała, nie różniła się od pospolitych sług. Vaarian mógł równie dobrze wysyłać tutaj kogokolwiek, a nie zabierać jej godność bogini czymś tak trywialnym.

Na stoliczku tuż przy wejściu stał sekretarzyk, a w jego szufladach równiutko zwinięte pergaminy z listą rzeczy, które należało sprawdzić. Znajdowały się na niej takie sprawy, jak kontrola wzrostu, upewnienie się, czy nie ma nieprawidłowych narośli, czy nie tworzą się zrosty, a wreszcie, czy gdzieś nie brakuje tej dziwnej substancji odżywczej, którą karmiły się kryształy. Wypełnioną listę miała zanieść do ojca.

Przechodząc między rzędami kryształów z listą w ręku, Ekkaris nie mogła oprzeć się wrażeniu, że coś jest nie tak. Jakiś dziwny niepokój drażnił ją od środka, zbyt niekonkretny i delikatny, by dało się go uchwycić. Uważniej niż zwykle przyglądała się więc obiektom, ale zerkała też na boki, jakby spodziewając się ataku. Właśnie wtedy dostrzegła kryształ leżący na ziemi, niemalże w kącie. Zaciekawiona, podeszła bliżej. Przypuszczała, że to tylko odłamek od kryształu, który stał na stoliku tuż obok – martwy element, który macierz zrzuciła z siebie, by skupić się na tym, co ważne. Ale ku zdumieniu dziewczyny, fragment nie był martwy – przeciwnie, pełgał słabym światłem, jak gdyby domagając się uwagi. Udowadniając swoją siłę.

Ekkaris pochyliła się nad nim. Z bliska zauważyła, czemu macierz mogła chcieć się go pozbyć. W samym jego środku znajdowała się skaza, z grubsza przypominająca pęcherzyk powietrza. Próbując zapełnić tę pustkę, odłamek musiał pożerać bardzo dużo energii, uniemożliwiając wzrost podstawy.

– No i co, warto było? – zapytała dziewczyna, trącając kryształ końcem pergaminu.

Kryształ podskoczył, o wiele bardziej energicznie, niż powinien. Ekkaris cofnęła się nieco i zacisnęła dłoń w pięść. Ojciec uczulał ją, żeby pod żadnym pozorem nie dotykała kryształów, bo może zepsuć ich naturalną energię albo sama nią przesiąknąć, co może się źle skończyć. Nie powiedział, co ma na myśli, ale dziewczynie nie uśmiechało się nurkować w Nostrino. Ale co jeśli dotykanie kryształów było groźne nie dla niej, ale dla Pana Umarłych?

Znów spojrzała na odłamek. Kusiło ją, by go sobie zabrać, skoro i tak nie będzie z niego innego pożytku. Czuła też dziwną więź. Może wydawało się to głupie, ale nie mogła powstrzymać myśli, że ten kawałek jest dokładnie taki, jak ona – odpadek od czegoś większego, który, choć tli się jakąś mocą, ma jej za mało, by się usamodzielnić. Może gdyby macierz się przesunęła, gdyby zrobiła jej nieco miejsca... Ale ona była zajęta tylko dbaniem o siebie. A mały kawałek skazany był na zapomnienie.

Chyba że ktoś lub coś innego da mu szansę.

Wzdrygnęła się. Myśl pojawiła się w jej głowie nagle, jakby... ktoś ją tam umieścił. Komunikat telepatyczny? Ale od kogo? Ekkaris rozejrzała się, a potem znów popatrzyła na kryształ i podjęła decyzję. Jedynym szybkim ruchem zacisnęła na nim dłoń.

Efekt zdecydowanie ją rozczarował. Owszem, poczuła impuls przebiegający od czubków palców, przez dłoń i ramię aż do serca; owszem, lekko zawirowało jej przed oczami, ale nie doświadczyła niczego więcej. Żadnego przypływu energii. Żadnych objawień. Nic nawet nie wybuchło. I tylko odłamek zalśnił nieco bardziej w jej dłoni, jakby ucieszył się, że go wzięła. Wzruszyła ramionami i schowała go do torby przy pasku, a potem zerknęła na listę.

„Ukruszone lub ułamane fragmenty". Zrobiła wyraźną kreskę, poczekała, aż atrament wyschnie, po czym zwinęła rulon i umieściła go we właściwym miejscu, a potem szybko opuściła Laboratorium, zastanawiając się, co właściwie zrobiła – oraz dlaczego. A przede wszystkim myślała o tym, kto zaszczepił dziwną myśl w jej głowie.


⛧ ⛧ ⛧ ⛧ ⛧


Kradzież kryształu pozostała niezauważona – i Ekkaris nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Nie mogła też uwierzyć, że chociaż naginała je do niemożliwości, wszystko zdawało się układać. Nie poprzestała bowiem na tym, by znalezisko po prostu ukryć. Niemal codziennie, gdy tylko miała chwilę, otwierała niepozorny kuferek, w którym go trzymała, dbając o wszystkie zabezpieczenia, o jakie mogła zadbać i po prostu go obserwowała. Mimo że nie dokarmiała go miksturami – tylko raz spróbowała podać mu Esselinium, ale nie przyniosło to żadnego rezultatu – nie tracił swojego blasku. Nadal pozostawał równie mały i równie lśniący, a pęcherzyk powietrza w środku tylko dodawał mu charakteru. Gdy Ekkaris go dotykała, czuła, jak przebiegają przez jej dłoń drobne iskierki, które nie opuszczały jej nawet gdy już wyszła z pokoju.

Znalezisko, choć niezwykłe, nie zmieniło w jej życiu zbyt wiele. Ale co ważniejsze, nie sprawiło, że zapomniała o swoich planach. Wręcz przeciwnie, wydawało się, że delikatna moc kryształu tylko wzmogła jej determinację, bo teraz dziewczyna niemal obsesyjnie myślała o tym, jak wymknąć się z dworu. Jej dekoncentracja nie umknęła uwadze ojca, który wściekał się na nią jeszcze bardziej, niż zwykle, jak i Kedatha – który z kolei martwił się podwójnie.

– Ta sprawa nadal cię gnębi? – zapytał któregoś razu po treningu, który wyjątkowo nie zakończył się śmiercią a po prostu rozejmem. – To, czego doświadczyliśmy na pustkowiu?

– Bardzo – odpowiedziała. – Czuję, że zostawienie tego tak po prostu będzie... Hej, wszystko w porządku?

Położyła dłoń na ramieniu herosa, który niespodziewanie pochylił się do przodu tak bardzo, że właściwie złożył się wpół.

– Znowu... to uczucie – wydusił. – Jak wtedy... gdy wróciliśmy.

– Nie mówiłeś, że to się powtarza.

Kedath pokiwał głową.

– Zawsze, gdy... się spotykamy.

Ekkaris zamrugała. Nagle zrozumiała, dlaczego w ostatnim czasie tak łatwo było jej pokonać herosa.

– To... zaraz minie. Tak samo... jak wtedy. Daj chwilę.

Atak rzeczywiście przeszedł szybko, pozostawiając po sobie, według słów mężczyzny, tylko odrętwienie.

– Tego naprawdę nie można tak zostawić – burknęła dziewczyna i zerknęła na ściany sali treningowej. – Nie rozumiem, dlaczego ojciec woli to ignorować. Zwykle jest aż nadwrażliwy. Muszę to jakoś rozwiązać... Tylko jak?

Kedath złapał ją za dłoń. Na jego twarzy malowała się głęboka troska.

– Wiesz, że w ciebie wierzę – oznajmił. – Jesteś świetną wojowniczką i... no cóż, boginią z urodzenia.

– Przestań. Moja moc się ledwie skrzy.

– To nie ma znaczenia. Możesz więcej, niż ci się zdaje. I może naprawdę coś się przed tobą otworzyło, coś niepojętego, a wszyscy jesteśmy tego świadkami. Ale chcę tylko... jeśli mogę cię o coś prosić...

Heros urwał, nieudolnie tłumiąc jęk. Ból najwyraźniej wrócił.

– Uważaj na siebie – wykrztusił, oddychając głęboko. – I uważaj na...

Urwał raptownie.

– Na co mam uważać? – zapytała Ekkaris, nachylając się do niego tak blisko, że mogła policzyć krople potu na jego czole.

Znów poczuła ten zapach, który był jednocześnie dziwny, obcy, ale i... na swój sposób znajomy, jak odległe wspomnienie, zatarte przez czas i śmierć. Znów czuła, jak od ciała herosa bije lepki żar.

– Coś się szykuje – powiedział cicho, jeszcze mocniej ściskając jej dłoń. – W Mieście Umarłych... burzy się moc. Pojawiają się dziwne anomalie, i to już w drugim kręgu.

– Tak blisko Shedralu? Co to może być?

Kedath wzruszył ramionami.

– Nawet twój ojciec zdaje się nie wiedzieć. Rajos chciał się ze mną spotkać... wtedy, zanim wyruszyliśmy... bo wcześniej powiedziałem, że... że coś złego działo się w Mieście Umarłych. Że musi... to sprawdzić. Nie miałem... nie wiedziałem, skąd wiem. Ale wiedziałem. I to prawda.

Ekkaris otworzyła usta ze zdumienia.

– Na krew, miałeś przebłysk... Dlaczego mi nie powiedziałeś?

Heros spojrzał na nią dziwnym wyrazem twarzy. Teraz trzymał już obydwie jej ręce, a jego dłonie, zimne niczym kamień, drżały.

– Piekielne Krainy niebawem wypowiedzą posłuszeństwo temu, kto uważa się za ich pana – powiedział nie swoim głosem. Jego ciałem wstrząsały drgawki. – Fragment, który oddzielił się od macierzy, może być jej zgubą. Dostanie swoją szansę.

Ekkaris poczuła kilka krótkich, mocniejszych tąpnięć, jakby coś uderzyło w płytki od spodu. Puls Nostrino, Rzeki Umarłych.

– Kedath... – wyszeptała.

A on położył jej dłoń na policzku.

– Jaśniejesz – powiedział ze zdumieniem, znów swoim głosem. – Ty jaśniejesz...

– Kedath, ocknij się! – zawołała dziewczyna, szarpiąc półprzytomnego herosa za ramiona. – Kedath! To jak, Ekkaris, proszę cię, nie odpływaj...

Gdy na usta Kedatha wpłynął nieprzytomny uśmiech, a jego ciałem znów wstrząsnęły drgawki, wiedziała już, że to nie skończy się dobrze. Spróbowała użyć swojej mocy, sama nie wiedząc, w jakim celu, ale poczuła tylko szybką błyskawicę przebiegającą przez jej ciało. Wydawało jej się, że każda cząstka jej ciała zadrżała, zmieniając rytm.

Pozwól mu.

Nie wiedziała, do kogo należał głos, który usłyszała, ale nie chciała się z nim zgodzić.

– Nie – warknęła. – Nie! Kedath, w imię Vaariana, Pana Umarłych, rozkazuję ci...

– To nie twoje prawo, by wzywać moje imię.

Ekkaris znieruchomiała. Nie musiała nawet oglądać się za siebie, by wiedzieć, że nadszedł ojciec. Bez dodatkowych wyjaśnień kucnął obok Ekkaris i wykonał ruch, który przy dużej dawce dobrej woli można byłoby uznać za osłanianie jej ramieniem. Rzucił jej podejrzliwe spojrzenie i natychmiast przeniósł wzrok na półprzytomnego Kedatha. Złapał go za ramiona i natychmiast cofnął ręce.

– Niemożliwe – syknął.

– Co się dzieje? – Ekkaris spróbowała przecisnąć się bliżej, ale ojciec jej nie dopuścił.

– Zabierzcie go – oznajmił swoim sługom, czającym się tuż za nim.

Dziewczyna zerwała się na równe nogi.

– Dokąd go zabieracie? – zapytała, walcząc z zawrotami głowy. – Odpowiedz mi!

– Nie podnoś na mnie głosu. – Ton Vaariana był twardy jak skała i ostry niczym miecz.

Nie użył mocy pustki ani żadnej innej mocy, ale dziewczyna aż się cofnęła. Znów usłyszała dudnienie – głos Rzeki Umarłych, odpowiadającej na gniew swojego pana. W jego asyście Vaarian odwrócił się na pięcie i wyszedł, a za nim ruszyły sługi, niosąc nieruchome ciało Kedatha. Ekkaris nie mogła oderwać od niego wzroku, czując, jak w gardle coś się jej zaciska.

– Najpierw on – usłyszała jeszcze głos ojca. – Potem ty.

Nie rozumiała, co to może znaczyć, ale nie chciała się dostosować. Ruszyła za tym dziwnym orszakiem i w tej samej chwili poczuła, że kamienne pnącza, pulsujące czerwienią, oplatają jej kostki. Szarpała się, krzyczała i klęła, w stopach niemal całkiem straciła czucie i w końcu upadła na zimną podłogę, ale walczyła do upadłego. Umilkła dopiero, gdy sługi niosące Kedatha pogrążyły się w półmroku korytarza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro