15. Krzycz na mnie po niemiecku? Słowo o pracy z redaktorem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Już kilka razy z różnych stron słyszałam pytania o to, jak wygląda praca z redaktorem — a zatem czas na forum rozwiać wszelkie wątpliwości.

Zacznę od ogólnej refleksji, że właściwie to pytanie nie jest do końca dobrze postawione. Powinno brzmieć raczej: "jak wyglądała TWOJA praca z redaktorem?". Bo choć mogę się mylić, wydaje mi się, że każdy proces jest nieco inny, zależny od: redaktora (bo nie zawsze pracuje się z tą samą osobą), wydawnictwa i wreszcie samego autora. A nawet — konkretnej książki. Cały ten rozdział potraktujcie więc nie jak instruktaż, ale opis jednej ze ścieżek.

W wywiadzie, którego udzieliłam kiedyś grupie WNTGofficial na discordowym serwerze Kanał Informacyjny, przyznałam, że nie do końca dobrze przygotowałam się do wydawania książki, bo o tym, jak proces wydawniczy wygląda, dowiadywałam się już po podpisaniu umowy. Właśnie wtedy natrafiłam na straszne relacje. Miesiącami ciągnąca się walka, poprawianie każdego zdania, przebudowanie powieści od zera, wyrywanie redaktorom strzępków własnej twórczości i zostawanie z tekstem, którego nie poznaję jako autorka... No ogólnie ból, cierpienie, krew, pot i łzy.

Przyznam, że w przypadku redakcji mojego debiutu rzeczywiście był wspólny mianownik — konkretniej pot. Po pierwsze dlatego, że główną część opracowałyśmy z redaktorką latem, a po drugie — bo rzeczywiście pracy było sporo, chociaż O WIELE mniej, niż przypuszczałam. Czas ten wspominam jako bardzo rozwijający pisarsko i wcale nie tak nieprzyjemny, jak można by sądzić. Redaktorka, wskazując niedociągnięcia, tak stylistyczne, jak i logiczne, otworzyła mi oczy na mnóstwo rzeczy i naprawdę wiele mnie nauczyła. Polecam więc podchodzić do procesu redakcji nie jak do łomotu spuszczanego nam i naszej książce, ale czasu na naukę — i nadanie temu czasowi sympatycznego, przyjaznego charakteru.

Ale do brzegu — jak to wygląda w praktyce? Wszystko zaczęło się, gdy redaktor prowadzący poprosił o przesłanie książki w formacie możliwym do edycji, czyli .doc. Na tym etapie nie wiedziałam, kto zajmie się moją książką, bo koordynowanie go leżało po stronie wydawcy. Moją redaktorkę, Anię, poznałam nieco później, gdy do mnie zadzwoniła, by porozmawiać o powieści (między innymi dopytać, czy to na pewno debiut :D), ustalić, jak będziemy pracować i poinformować o postępach. Krótko później dostałam pierwszy fragment do sprawdzenia, bo tak się umówiłyśmy — i wtedy zaczął się pisarski ping-pong.

Kiedy ja zmagałam się ze skreśleniami, Ania pracowała dalej, nad kolejnymi stronami. W trybie edycji usuwała fragmenty i poprawiała błędy, a czasem w komentarzach zostawiała zapytania czy uwagi do przemyślenia. Ja z kolei w swoim pliku zatwierdzałam zmiany lub je odrzucałam, jeśli akurat miałam lepszy pomysł na rozwiązanie problemu (również w trybie edycji), odpowiadałam na komentarze i sama pytałam o rzeczy, które wpadły mi w oko. Gdy moja część pracy została zakończona, odsyłałam dokument z powrotem do redaktorki i czekałam na jej uwagi.

I tak pierwszy raz, drugi, trzeci... a potem poleciał mail z całą książką. A potem jeszcze raz, bo wypłynęło kilka nowych uwag. Jak widać, nic strasznego, za to nieco mozolnego, przynajmniej pod koniec.

Zgaduję, że część z Was może być ciekawa, jak taki odredaktorski plik wygląda, więc proszę bardzo — screen pierwszej strony "Iskry" w wersji roboczej. Jak widać, trochę detali, ale nie ma tragedii :D

Kiedy tekst był już gotowy i wraz z Anią nie miałyśmy już nic do dodania, plik dostał mój redaktor prowadzący. Wtedy cała machina ruszyła dalej, a ja mogłam odetchnąć.

Podsumowując — redakcji nie powinno się demonizować. Jasne, że taka drobiazgowa wiwisekcja książki, naszego dzieciąteczka, nie jest może najcudowniejszym doświadczeniem na świecie, ale przyniesie naprawdę dobre owoce, tak powieści, jak i autorowi. Nie trzeba się jej bać, nie trzeba się złościć. Redaktor nie zmienia rzeczy "bo tak" - dotyka tych miejsc, w których pojawiają się błędy i zawsze tłumaczy, co jest nie w porządku, a jeżeli coś pozostaje niejasne, zawsze można dopytać. Otwarta głowa, odrobina luzu i ufność, że cały świat nie jest przeciwko nam to wszystko, czego potrzeba, rozpoczynając pracę z redaktorem.

Na zakończenie, szybkie Q&A:

Jak długo trwa redakcja?

Zależy od ilości błędów, długości książki, tego, jak bardzo autor jest uparty a redaktor dociekliwy, a także od terminarza wydawcy. Moja trwała od maja do września, ale wynikało to z trybu pracy mojej redaktorki i pewnych niezależnych od nas okoliczności natury osobistej. Ja pracowałam bardzo szybko i dokładnie, ale Ania też nie czytała "Iskry" po łebkach.

Co może zmienić redaktor?

Wszystko, co uzna za błąd. Sprawdza logikę wydarzeń, kreację bohaterów, płynność narracji, spójność świata i do każdej kwestii może mieć uwagi. Poprawia też czasem ten czy tamten przecinek, ale ogólnie nie jest od zmian na tym polu; to dalszy etap, czyli korekta.

Czy autor może nie zaakceptować zmian?

Może, ale nie warto upierać się dla zasady. Redaktor to profesjonalista, zna zasady języka i konstruowania powieści; warto mu zaufać. Podkreślam raz jeszcze, że o wszystkim da się porozmawiać — i porozmawiać warto. Co więcej, mnie to nie spotkało, ale zgaduję, że ciągłe tarcia i problemy ze strony autora mogą skończyć się konfliktem z wydawcą.

A co może zmienić autor? Czy na etapie redakcji da się jeszcze zmienić fabułę?

Im mniej autor kombinuje po drodze, tym lepiej, bo redaktor nie musi wykonywać tej samej pracy po kilka razy, ale na etapie redakcji książka jest w stanie surowym — czyli można zmienić wszystko. I czasem trzeba pracować nad dużymi partiami, bo jeśli gdzieś pojawia się babol logiczny, nieuniknione będzie przepisanie sporego fragmentu. 

Czy trzeba zrobić redakcję wstępną?

Redakcja wstępna to taka, którą załatwia sobie autor sam, jeszcze zanim książka trafi do wydawcy. Sami znajdujecie redaktora freelancera, który poprawi wam treść — oczywiście za określoną stawkę. Niektórzy polecają to zrobić, bo może zwiększyć szanse na wydanie, ale nie jest to warunek konieczny. Ja poradziłam sobie sama. 

 Oczywiście zachęcam do zadawania własnych pytań, jeśli jakieś macie. Dorzucę je do puli. A tymczasem — do następnego!

~Kasia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro