Część 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwa dni później

West Chester, Pensylwania

Derek

Opróżniam trzecie piwko w lokalnym barze, który znajduje się niedaleko mojego świeżo wynajętego mieszkania, po czym odstawiam z hukiem pusty kufel i wołam kelnera, aby nalał mi jeszcze jedno. Dzisiejszego ranka wraz z Curtisem upłynniliśmy fanty znalezione u Montgomerych i uzbierała się całkiem niezła kwota. Plus to co wyciągnąłem z sejfu daje nam niezłe możliwości na nowy start. No może, tylko ja myślę o zmianie życia. Curtis już ma na oku kolejny dom, który chce odwiedzić pod osłoną nocy. Stanowczo mu odmówiłem, jednocześnie przypominając, że uprzedzałem go o zmianie zajęcia.

Mam na oku stary warsztat samochodowy, który został wystawiony kilka tygodni temu na sprzedaż i od razu pomyślałem, że to może być dla mnie szansa, aby odwrócić swój marny i jakże niepewny los.

Mam już swoje lata, za dwa miesiące skończę trzydzieści cztery lata i to chyba już czas, aby pomyśleć o stabilnym życiu. Nie mówię o rodzinie, choć jej nie wykluczam. Najpierw chcę uporządkować swoje życie zawodowe. Własny biznes i spokój to coś co potrzebuję. Szaleńcze lata młodości odchodzą w zapomnienie. Już nie bawi mnie ta nutka adrenaliny, która towarzyszyła mi za każdym razem, gdy robiłem coś nielegalnego.

Ktoś mógłby powiedzieć, że mogłem zająć się w życiu czymś prawowitym, a szukać wrażeń w sportach ekstremalnych, ale co mam powiedzieć? Że pochodzę z patologicznej rodziny i moje najbliższe otoczenie zawsze pałało się przekrętami? Nie każdy wychodzi od razu na prostą. Byłem wpływowy, łatwo było mnie namówić na głupstwa, które w jednym przypadku skończyło się źle. Chciałem hajsu, bo nigdy go nie miałem w dzieciństwie. Byłem bystrym dzieciakiem, dobrze się uczyłem, ale żaden geniusz się we mnie nie urodził. Moi rodzice nie mieli pieniędzy na czynsz, a co dopiero na studia dla najmłodszego syna. Mam dwóch starszych braci, Kadena i Briana, którzy także nie poszli ścieżką porządnych obywateli. Brian siedzi w kiciu i jeszcze przez kilka lat nic w tym departamencie się nie zmieni. A Kadena nie widziałem od roku. Nawet nie mam pojęcia, gdzie się podziewa i co robi.

Barman stawia kolejny kufel z piwem przede mną. To będzie moje ostatnie, a potem wrócę do siebie, aby się wyspać i jutro wstać z nową energią i zapałem do dalszego działania. Pieniądze mam, więc pozostaje mi tylko zakupić warsztat i rozpocząć realizację planów. Pierwszy raz będą to legalne plany i przyznaję, że czuję w związku z tym nowy rodzaj ekscytacji. Na samą myśl uśmiecham się i myśląc, że nikt nie zwraca na mnie uwagi, będąc pogrążonym we własnych rozmowach, jestem przez moment zaskoczony, gdy czuję rękę na moim ramieniu. Obracam głowę i widzę przed sobą atrakcyjną, młodą dziewczynę.

- Czy miejsce obok jest wolne? – pyta z uśmiechem.

- Jest wolne, zapraszam.

Zgrabna blondynka zajmuje miejsce na sąsiednim hokerze, po czym unosi rękę do góry, by wezwać barmana. Ten, gdy tylko ją dostrzega, natychmiast do niej podchodzi i obsługuje. Do mnie tak szybko nie pędził, ale nie ma co mu się dziwić, laska jest naprawdę seksowna. I choć podejrzewam, że coś majstrowała przy twarzy, nie wygląda na totalnie sztuczną.
Nie mam problemu z poprawianiem urody przez kobiety, ale niektóre chyba zapominają, że i w upiększaniu można mocno przesadzić. Czasami mam wrażenie, że wszystkie wielbiące skalpel i botoks wyglądają jak spod tej samej taśmy produkcyjnej. Na szczęście koleżanka, która postanowiła zająć miejsce koło mnie i do tego ze szczerym uśmiechem, jest z tych co nadal dostrzegają granicę dobrego smaku.

Kiedy wyciąga z torebki portfel, aby zapłacić za drinka z parasolką, zatrzymuję ją i sam wyciągam z kieszeni jeansów dwudziestaka, po czym kładę banknot na połyskującym blacie, dając znać barmanowi, że ja stawiam.

- Nie musiałeś, nie usiadłam obok ciebie, aby szukać sponsora, mogę zapłacić za siebie – mówi z krzywym uśmieszkiem i niech mnie diabli wezmą, ale cholera wierzę jej. W takim razie usiadła z innego powodu. Wpadłem jej w oko.

- Nie podejrzewałem cię o to. Chciałem po prostu postawić drinka pięknej kobiecie. Czy to coś złego?

- Nie, oczywiście, że nie. O ile nie oczekujesz coś w zamian.

- Jeśli chcesz, następną kolejkę stawiasz ty. Wtedy przestaniesz podejrzewać mnie o niecne czyny.

- Dobrze. A mogę wiedzieć, komu postawię piwo? Czy też egzotycznego drinka? – pyta, jednocześnie unosząc swój przyozdobiony, kolorowy trunek.

- Derek.

- Mallory.

- Bardzo mi miło Mallory. Co cię sprowadza do tego baru?

- Miałam stresujący dzień w pracy i postanowiłam rozluźnić się drinkiem.

- Tak, praca bywa stresująca – mówię, po czym przypomina mi się inna blondynka, która była częścią mojej ostatniej fuchy.

Kusiło mnie, aby poszukać w internecie informacji na temat rabunku, ale w ostateczności zrezygnowałem z tego zamiaru. Już nigdy więcej jej nie zobaczę, więc nie ma sensu o niej rozmyślać. Nawet kurwa nie wiem, po co ją wspominam.

- A ty? Jesteś tutaj z tego samego powodu co ja, czy może coś innego sprowadziło cię do baru?

- Widziałem się z kumplem, a teraz po prostu delektuję się chwilą spokoju.

- Nie za bardzo jest tutaj spokojnie.

Mallory ma rację. Bar jest przepełniony, a na dodatek znajdują się tutaj kibice futbolu. Siedemdziesięciocalowy telewizor jest powieszony po prawej stronie nad barem i właśnie kończy się mecz. Kibice szaleją, gdy ich drużyna zwycięża i schodzi z boiska jako triumfatorzy spotkania, a ja ponownie skupiam się na kociaku, który może mi dzisiaj umilić czas. Jak nie wróci ze mną do mieszkania, to przynajmniej odbędę przyjemną rozmowę. Warto zawsze ćwiczyć flirt, a przyznaję, że od dawna nie byłem nikim zainteresowany.

Kiedy wrzaski opadają, a kelner przełącza na inny kanał, wykorzystuję chwilę spokoju i wracam do mojej towarzyszki.

- Więc Mallory, powiedz mi, czy jest ktoś kto może mi dowalić, jeśli poproszę cię o numer telefonu?

Dziewczyna uśmiecha się, ale zanim odpowie na moje pytanie o chłopaka, upija mały łyk drinka, po czym ponownie skupia na mnie swój wzrok.

- Nie, nikt ci w tej chwili nie zagraża.

Odwzajemniam uśmiech, pewny, że tej nocy mi się poszczęści, a jeśli się mylę, to chyba tracę swój instynkt. Po chwili czuję na swoim udzie jej drobną dłoń. Nie spodziewałem się tak szybkiej reakcji, ale nie będę za żadne skarby narzekać za prędkie tempo dziewczyny.

Przysuwam się do niej, kładę dłoń na jej odkrytych plecach, ale długo tam nie pozostaje. Przesuwam ją na kark, który ujmuję w lekki uścisk. Gdy lekko uchyla usta, nadal wpatrzona w moje oczy, wiem, że ten gest był strzałem w dziesiątkę. Jest zdecydowanie podniecona albo do takiego stanu zmierza. Pochylam się i muskam ustami jej pełne wargi. Czekam na jej odpowiedź, na zielone światło, aby pogłębić pocałunek. Gdy czuję jej język na ustach, wiem, że to właśnie mój oczekiwany sygnał. Całujemy się namiętnie, ale mimo wszystko powoli. Po chwili odrywa się ode mnie, przysuwa usta do mojego ucha i szepcze:

- Idziemy do mnie, czy do ciebie?

- Wybieraj piękna – mówię z uśmiechem, który odwzajemnia.

Pierwsza wstaje z hokera, po czym sięga po kieliszek i na stojąco wypija resztkę swojego drinka. Ja także wstaję ze swojego miejsca i gdy mam już odezwać się do niej, mój wzrok przyciąga telewizor.

Jak otępiały patrzę na informacje dotycząc brutalnego włamania w Filadelfii. Na pierwszym planie widzę dom, w którym dwa dni temu byłem z Curtisem. Jednak to pasek na dole, skupia całą moją uwagę.

„Morderstwo podczas rabunku"

Jak otępiały nie słyszę, co Mallory do mnie mówi. Ignoruję ją, po czym omijam i ruszam w stronę telewizora. Staję naprzeciwko i proszę obsługę, aby zwiększyli głośność. Morderstwo? Jakie morderstwo? Nikogo nie zabiliśmy!

Kiedy wychodziliśmy Brooke była cała i zdrowa. A co, jeśli... Co, jeśli jej się coś stało? Jeśli jej mąż nie wrócił do domu i była tam sama przez ten cały czas? Ale kurwa to tylko dwa dni! Nie umarła, bo była przywiązana do jebanego krzesła!

Moje nerwy sięgają zenitu, czekając na dalszą cześć materiału informacyjnego. W końcu po wstępnych wiadomościach, młoda reporterka ujawnia sedno sprawy.

„Travis Montgomery, znany architekt i biznesmen został zamordowany w swoim domu podczas rabunku. Dwóch napastników włamało się do posiadłości nocą i sterroryzowało małżeństwo. Ciało denata odnaleziono w piwnicy. Według wstępnych badań patologa, zmarł na wskutek obrażeń poniesionych podczas bójki z napastnikiem. Pani Montgomery w tym czasie była związana w gabinecie, ale nic nie wskazuje na to, aby doznała uszczerbku na zdrowiu. Policja ze względu na trwające śledztwo nie udziela szczegółów, jednak nieoficjalne źródło donosi, że już są na tropie zbiegłych przestępców. Na dalsze informacje w tej sprawie, zapraszam w kolejnym wydaniu Pensylwania News."

Moje ciało skamieniało, a jednocześnie mam wrażenie jakbym gotował się w środku. Na ekranie pojawia się pogodynka, a ja nadal wpatruję się w ekran jak otępiały.

- Derek? Wszystko w porządku?

Głos Mallory przywraca mnie do rzeczywistości. Patrzę na zdezorientowaną dziewczynę, następnie skanuję całe pomieszczenie. Ludzie kompletnie nie zwracają uwagi ani na mnie, ani na wiadomości, które były dla mnie jak uderzenie obuchem w głowę.

Kolejny raz słyszę, jak wymawia moje imię, ale ja nie jestem w stanie nic odpowiedzieć. Co tam się kurwa wydarzyło?!Co poszło nie tak?

I wtedy mnie olśniewa.
Curtis.
Curtis miał odnaleźć męża Brooke. Powiedział, że go nie zastał. Kobieta nie kłamała, to on nawalił. Zabił mężczyznę i ukrył przede mną ten fakt. Pamiętam, jak chciałem zajrzeć do piwnicy, jednak odsunął mnie od tego zamiaru. Powiedział, że już sprawdził i zastał tam tylko kolekcję win. Następnie wkroczył butnie do gabinetu i słusznie założył, że pójdę za nim, ponieważ tak też zrobiłem. Wiedział, że kiedy zobaczę co odpierdolił na dole, nie odpuszczę mu.

Ale jak kurwa mógł ukryć coś takiego przede mną?! Jak kurwa mógł?!

***

Jak tylko drzwi się otwierają, popycham je mocniej i prawie potrącam Curtisa podczas wchodzenia do środka.

- Stary, co jest? – pyta zaskoczony moim nagłym pojawieniem się w jego mieszkaniu. Jak zwykle panuje tutaj totalny bałagan. Butelki po piwie ustawione w różnych miejscach na podłodze. Pudełka po żarciu na wynos na stoliku, a na łóżku sterta ciuchów.

Patrzę na kumpla, który także prezentuje swoim wyglądem totalny bajzel. Pomięta koszulka, nisko zwisające spodnie dresowe i ten jego zamglony od dragów wzrok.

- Co tam się odpierdoliło Curtis? Co ty kurwa zrobiłeś?!

Coraz większy szok wypływa na jego zmęczonej twarzy. Nie odpowiada mi od razu, tylko łapie się za głowę i chyba to znak, że zbiera swoje przećpane myśli do jednej kupy.

- Słuchaj wiem, że znowu cię zawiodłem. Obiecałem, że nie będę już brać, ale...musiałem się rozluźnić. Ten cały stres po robocie...

- Naćpałeś się, bo nie mogłeś poradzić sobie z obciążonym sumieniem?! Czy może przez to, że mnie oszukałeś?!

- O czym ty mówisz Derek?

Zaczynam nerwowo spacerować po jego mieszkaniu, próbując jednocześnie ujarzmić emocje. Jednak wystarczy, że spojrzę na niego i znów dopada mnie silne wkurwienie. W końcu podchodzę do niego w dwóch krótkich krokach, chwytam w pięści jego koszulkę i popycham na ścianę. Trzymam go w uścisku, a w jego oczach dostrzegam nadal niezrozumienie względem mojego zachowania.

- Po co go zabiłeś idioto? Czy ty masz pojęcie, co na nas sprowadziłeś?

- O czym...

- Rabunek a morderstwo to dwa różne przestępstwa debilu. Nie na to się pisałem. Wiesz co grozi za to w Pensylwanii? Zdajesz sobie sprawę, że nadal obowiązuje tutaj kara śmierci?! Nie mam zamiaru przez twoje błędy podczas ćpania dostać zastrzyk z trucizną!

- Co ty pierdolisz Derek? Jakie morderstwo? Jaki zastrzyk?

- Zabiłeś go. Zabiłeś Travisa Montgomery'ego i ukryłeś to przede mną.

- Nikogo nie zabiłem!

- Kłamiesz, był w domu cały czas. Kobieta nie kłamała, to ty ukryłeś swój błąd, a ja ci uwierzyłem.

- Co ty bredzisz? Nie było w domu jej męża!

- Wdałeś się z nim w bójkę, zginął w piwnicy, tam go zostawiłeś!

- Nie...

- Okłamujesz mnie. Ćpasz, chociaż obiecywałeś mi, że z tym skończysz. Zabijasz faceta, a potem to przemilczasz. I jeszcze jakby było mało ci wrażeń, chciałeś zgwałcić tę kobietę! Kurwa, co z tobą jest nie tak...W co ty mnie wpakowałeś...

- To był wypadek. Pojawił się nagle na korytarzu, a potem spadł ze schodów...

Puszczam jego koszulkę i robię kilka kroków do tyłu. Muszę się od niego odsunąć, bo nie ręczę za siebie w tej chwili. Ponownie mój oddech przyspiesza, a i on wygląda na poruszonego całym zajściem. Nie wiem, jak mam z nim rozmawiać, kiedy jest pod wpływem narkotyków. Jego zamglony wzrok, nerwowe tiki i brak jasności umysłu, sprawia, że nie jest w stanie ogarnąć cały bajzel, w którym się znaleźliśmy. To miała być czysta robota, bez ofiar, bez zbędnego ryzyka. I co? Wszystko spierdolił i jeszcze mnie okłamał!

Już mam mu powiedzieć, że musimy spierdalać jak najdalej stąd, gdy do mieszkania ktoś puka. Moja pierwsza myśl dotyczy policji. W informacjach wyraźnie powiedzieli, że są na tropie przestępców.

Najpierw długo patrzę na drzwi, które oddzielają nas od widma więzienia, następnie spoglądam na Curtisa, który chyba nadal nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji, ponieważ rusza w stronę wejścia. Nie rozumie, że zaraz zakują nas w kajdanki i trafimy na długie lata do kicia o zaostrzonym rygorze. Jeśli trafimy na surowego sędziego, który będzie chciał zabłysnąć naszym kosztem, dostaniemy karę śmierci. Montgomery był bogatym facetem, jego rodzina z pewnością będzie apelowała o najwyższy wymiar kary. Ich armia prawników zniszczy nas na sali sądowej.

W ostatniej chwili zatrzymuję kumpla przed otworzeniem drzwi. Obdarowuje mnie pytającym spojrzeniem, ale ja przykładam palec do ust na znak, aby był cicho. Kiedy przytakuje na zgodę, za co w duchu dziękuję Bogu, puszczam jego koszulkę i zbliżam się jeszcze bardziej do drzwi. Przysuwam twarz i zaglądam przez wizjer. Dostrzegam postawnego mężczyznę, który na pierwszy rzut oka, nie wygląda na policjanta. Ze skórzaną kurtką, tatuażami na szyi i ogoloną głową na zero, bardziej przypomina człowieka, który pała się podobnym zajęciem co my. Albo i gorszym.

- Curtis, otwieraj!

Głos faceta jest ewidentnie znajomy dla mojego kumpla, ponieważ zakrywa usta dłońmi, a w jego oczach dostrzegam strach.
Znowu coś odjebał! Znowu w coś mnie wpakuje! Kurwa!

Mrużę na niego oczy, chociaż z pewnością zdaje sobie sprawę, że mam ochotę go udusić. W duchu składam przysięgę, że to ostatni raz, gdy łączą mnie z nim jakieś sprawy. Odcinam się od tego szajsu, już dłużej nie chcę tkwić w tym bagnie!

Głośnie pukanie, a wręcz walenie do drzwi, staje się coraz częstsze. Facet nie odpuści.

- W co ty się wjebałeś? Kim jest ten człowiek? – pytam niemalże szeptem, po tym jak odsunęliśmy się nieco od drzwi.

- To Blaze, jestem mu winny kasę.

- Ile?

- Czterdzieści tysięcy.

- Masz forsę za rabunek, zapłać mu i się go pozbądź.

- Nie mam tej forsy.

- Coś ty powiedział? Jak to nie masz? Straciłeś wszystko w dwa dni?

- Nie rozumiesz. Jakiś czas temu kupiłem od niego towar, ale straciłem sporą część. Wczoraj oddałem mu wszystko co zarobiłem w Filadelfii, ale to nie wystarczyło. Naliczył mi odsetki.

Już mam zapytać, jak stracił pierdolony towar, bo to, że chodzi o narkotyki to jestem pewny, jak niczego innego w tej chwili. Wiem, że czasami handlował, ale nie na wielką skalę, tylko wśród swoich ziomków. Jednak widzę, że postanowił powiększyć swoją działalność, ale coś poszło nie tak.

Kolejne walenie do drzwi nie pomaga mi w wymyśleniu dobrego wyjścia z tej sytuacji. Rozglądam się po mieszkaniu, a kiedy mój wzrok zatrzymuje się na oknie i mam już powiedzieć kumplowi, że musimy się przez nie ulotnić, nagle drzwi zostają wyłamane.

Do mieszkania wkracza nijaki Blaze, a za nim jeszcze trzech równie mocno napakowanych kolesi. Teraz dociera do mnie, że taki gość nie przychodzi sam do dłużnika. Zawsze ma ze sobą kumpli, którzy już samym widokiem mogą wystraszyć na śmierć.

Nie należę do tchórzy i nie raz miałem okazję walczyć z większymi osiłkami. Mam mocny cios i jestem zwinny, bólu także się nie boję. Jednak, gdy jest sytuacja, w której dwóch staje przeciwko czterem? Spójrzmy realistycznie, nie mamy z Curtisem w tym momencie żadnych szans. Zwłaszcza że mój kumpel nie jest mistrzem sztuk walki, żaden z niego Bruce Lee.

- Blaze...- odzywa się Curtis, ale człowiek od razu mu przerywa.

- Curtis, Curtis, Curtis. I co ja mam z tobą zrobić? Obiecałeś mi całą kwotę wczoraj, ale nie wywiązałeś się z umowy. Następnie prosisz o czas do dzisiejszego ranka i jako rozważny biznesmen przystałem na twoją propozycję. I co? Znikasz mi z oczu i muszę cię szukać na mieście. Na szczęście szybko dowiedziałem się, gdzie teraz mieszkasz, bo inaczej wątpię, byś sam do mnie przyszedł.

Po swoim przemówieniu, Blaze wyciąga z kieszeni nóż, po czym pokazuje go nam z istną czcią. Ukradkiem spoglądam na Curtisa, który wpatrzony jest w potężnego mężczyznę, zdolnego do wszystkiego.

- Wszystko ci wytłumaczę. Oddam co do centa, obiecuję, ale potrzebuję nieco więcej czasu. Mam już nagraną robotę. Kilka dni i dostaniesz całą kwotę plus nowe odsetki.

- Mogę obdarować zaufaniem tylko raz. Ty je nadszarpnąłeś i nie mam zamiaru wierzyć w twoje zapewnienia. Chcę pieniędzy, teraz. A jeśli ich nie masz, to chyba się domyślasz, co się zaraz stanie.

Blaze robi kilka kroków naprzód, a jego kumple zajmują strategiczne miejsca w pomieszczeniu. Największy z nich staje tuż przy drzwiach, drugi zatrzymuje się po naszej lewej stronie, a trzeci obchodzi nas, by ustać tuż przy oknie. Jak zwierzęta w klatce, czekamy na kolejny ruch zbirów. Moje wszystkie mięśnie są napięte do granic możliwości, a dłonie same zaciskają się w pięści. Jeśli będzie trzeba, to będę walczyć. Komuś na pewno obiję mordę.

- Przysięgam, że wszystko naprawię – mówi Curtis, a ja dalej zastanawiam się, jak ten debil wpakował się w takie gówno. Postanawiam w końcu załagodzić sprawę.

- Ja oddam ci kasę. Mam czterdzieści tysięcy.

Diler kieruje swój wzrok na mnie, przez chwilę przygląda mi się uważnie, jakby oceniał prawdziwość moich zapewnień, po czym uśmiecha się szeroko.

- A kim ty do chuja jesteś?

- Człowiekiem, który w przeciągu godziny może dostarczyć ci czterdzieści tysięcy. Pojadę po kasę i...

- To twój przyjaciel?

- Powiedzmy, że współpracowaliśmy razem.

- Współpracowaliście? - pyta rozbawiony, po czym zaczyna krążyć po małym salonie. – A może ty także brałeś udział w próbie oszukania mnie? Wzięliście towar wart prawie sto tysięcy, a potem chcieliście uciec bez zapłacenia za niego.

- Nie mam nic wspólnego z twoim towarem, ale dam ci kasę, tylko go nie zabijaj.

- Niech pomyślę. Mam poważne podejrzenia, że próbujesz mnie oszukać wraz z twoim współpracownikiem – mówi spokojnie, ale ostatnie słowo podkreśla wyższym tonem głosu. ­– Ja cię teraz wypuszczę, a potem zjawi się policja i uratuje twojego kompana. Obaj przeżyjecie, a ja pójdę siedzieć z moimi kolegami, bo wy nie chcecie zapłacić zaległości. Bądź nie macie możliwości spłaty.

- Więc co proponujesz?

- Jak masz na imię?

- Derek.

- Zatem Derek, zrobimy tak. Pojedziemy teraz do twojego mieszkania, czy tam, gdzie trzymasz forsę. Curtis poczeka z nami w samochodzie z lufą przyłożoną do skroni, a ty wraz z Billym grzecznie pójdziesz po moje pieniądze. Jeśli coś odpierdolisz, to obiecuję ci, że zarówno ty jak i Curtis nie przeżyjecie starcia ze mną. Zrozumiałeś?

Przytakuję na propozycję Blaze 'a, bo cóż mi innego pozostało. Kolejny raz Curtis wpakował mnie w problemy, a pieniądze, które miałem przeznaczyć na zakup warsztatu, poświęcę na ratowanie jego dupy. Chociaż w tym przypadku także i siebie muszę ratować. Niech cię diabli wezmą Curtis!

***

Wraz z osiłkiem Blaze 'a wchodzę do kamienicy, gdzie od kilku miesięcy wynajmuję mieszkanie. Idzie za mną jak cień, nie wypowiadając ani jednego słowa. Kiedy staję przy swoich drzwiach i wsuwam klucz w zamek, zerkam na Billy'ego, który tylko przyszpila mnie wzrokiem zbira podwórkowego.

Wkraczamy do mieszkania, po czym informuję mojego towarzysza, że zaraz przyniosę pieniądze i ma poczekać w salonie. Jednak on tylko parska śmiechem, po czym wyciąga z wewnętrznej kieszeni kurtki pistolet i daje mi do zrozumienia, że cholernie zależy mu na tym, aby towarzyszyć mi na każdym kroku.

Tak więc wchodzi za mną do małej sypialni, aby obserwować każdy mój ruch. Kucam przy łóżku, wsuwam pod nie rękę i gdy wyczuwam torbę sportową, ciągnę za nią. W środku jest nieco ponad sześćdziesiąt tysięcy, ale nie tyle dług wynosi. Kiedy otwieram zamek, Billy zagląda do środka i z uśmiechem wyciąga w moją stronę dłoń, bym podał mu torbę.

- Czterdzieści tysięcy, tyle Curtis jest winny.

- A ile jest w torbie?

- Nieważne. Czterdzieści tysięcy, taka była umowa.

Billy przytakuje, po czym odsuwa się kilka kroków w tył. Zaczynam wyciągać pieniądze, które należą do mnie, a w torbie pozostawiam wartość długu Curtisa. Wstaję z podłogi i gdy mam już podać torbę osiłkowi, czuję tępy ból głowy, który mnie powala na podłogę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro