Część 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Brooke

Jestem wyczerpana po całym dniu spotkań z prawnikami firmy, w tym z Patrickiem, który od lat doradzał Travisowi podczas nowych inwestycji. Mój mąż z wykształcenia był architektem i sprawdzał się w tym zawodzie, ale zawsze chciał prowadzić firmę z prawdziwego zdarzenia. Tak powstała nasza korporacja inwestycyjna. Kupno i sprzedaż, restrukturyzacje i likwidacje. Wszystko szło zgodnie z naszym planem, z jego planem. Zarobiliśmy sporo, a i nasza pozycja wśród elity miasta się umocniła.

Po jego śmierci, mam większość udziałów i należało wszystko omówić nie tylko z radą, ale także z doradcami prawnymi. Oni także próbowali przekonać mnie do tego, aby za sterem firmy zasiadł ktoś inny, jednak i tym razem nie odpuściłam. Może i przeceniam swoje siły i zdolności, ale przynajmniej chcę spróbować. Poza tym od czego mam ich? W razie pytań, będą musieli udzielić mi pomocy. Czas pokazać, że cicha Brooke także może zawalczyć o swoje miejsce w tej firmie. Ona zawsze należała także do mnie, a nie tylko do Travisa. Muszą o tym pamiętać.

Parkuję auto przed domem, chwytam za swoją torebkę i wysiadam. Jest późne popołudnie i już zaczyna się ściemniać. Marzę w tej chwili tylko o relaksującej kąpieli i o zjedzeniu czegoś na ciepło. Szybki lunch zaspokoił na chwilę głód, który teraz daje o sobie znać ze dwojoną mocą. Sięgam po klucze do torebki i wtedy coś zauważam na progu, tuż przy samych drzwiach. Kucam i podnoszę do góry czerwoną różę. Przez moment przyglądam się kwiatu z prawdziwym zdziwieniem, po czym rozglądam się dookoła siebie, jakby człowiek, który mi ją podarował miał się zaraz wyłonić. Tylko skąd? Zza domu? Z krzaków? Nie, nie ma tu już nikogo. Jestem sama.

Kto zostawił różę? I dlaczego?

***

Kilka dni później

Wyciągam naczynia ze zmywarki i układam je w górnych szafkach kuchennych. Następnie mokrą ścierką myje wszystkie blaty na połysk. Kiedy odkładam szmatkę na miejsce, moje spojrzenie przykuwa róża w podłużnym, wąskim wazonie. Kilka dni temu ustawiłam kwiatka na parapecie w kuchni i za każdym razem, gdy na niego spojrzałam, zastanawiałam się, kto postanowił zostawić dla mnie ten jakby nie patrzeć miły podarunek.

Sięgam po wazon i dotykam zeschniętych płatków róży. Przez chwilę patrzę na nią i przysuwam ją do nosa, aby poczuć jej zapach. Niestety już go nie ma, uleciał wraz z jej życiem. Nie pozostaje mi nic innego, jak wyrzucić ją do kosza i przestać zastanawiać się nad tajemniczym podarunkiem. I tak właśnie robię. Następnie wyciągam worek ze śmieciami, związuję go szczelnie i wychodzę z domu.

Odpadki wrzucam do kosza za domem, po czym postanawiam wykorzystać ładną pogodę i udać się na spacer. Idę w stronę lasu, który jest przepiękny za dnia, dzięki swojej bujnej roślinności, ale pod osłoną nocy budzi we mnie lęk. Ciemność, która go spowija jest przytłaczająca. Zupełnie jakby coś złego się za nim kryło. Mam zdecydowanie bujną wyobraźnię, ale czy właśnie tego najbardziej się nie obawiamy? Tego, co kryje się w ciemności? Który potwór jest straszniejszy? Ten w całej okazałości, czy ten, którego nie widzimy?

Chłodne powietrze owiewa moje ciało, więc szczelniej otulam się kardiganem. Docieram do ścieżki, która prowadzi bezpośrednio do posiadłości pana Miltona. Moje kroki są niespieszne, więc mogę podziwiać piękno przyrody. Jesień wkrada się coraz bardziej, to piękny czas, kiedy brązowo złociste liście tańczą na wietrze, a i drzewa kołyszą się w tym samym rytmie. Lubię tę porę roku. Jest kolorowo, niemalże bajecznie.

Po piętnastu minutach, dostrzegam dom pana Miltona. Jest równie okazały co mój, ale styl jest zdecydowanie klasyczny. Nie ma w nim nic z nowoczesności, na którą uparł się Travis. Mnie podoba się styl sąsiada. Za każdym razem, gdy go odwiedzam, czuję ciepło i rodzinną atmosferę, mimo że od lat zamieszkuje w ogromnej rezydencji sam. Jest tutaj po prostu przytulnie.

Schodzę ze ścieżki na małe wzniesienie, już pokryte płaszczem uschniętych liści. Kiedy zbliżam się do budynku, zauważam jakiś ruch po prawej stronie. Jakby ktoś mi mignął i zniknął za ścianą domu. Pewna, że to pan Milton, ruszam w danym kierunku. Pewnie rozpoczął porządki w ogrodzie, przycina krzewy i oczyszcza podłoże na przyszłoroczny sezon. I wtedy zdaję sobie sprawę, że kiedyś pokazywał mi róże swojej żony. Dbał o nie z wielką starannością, jakby było to przedłużenie jego oddania względem ukochanej kobiety. Możliwe, że to on podarował mi różę, aby poprawić mi humor. Na samą myśl o tym, uśmiecham się do siebie, myśląc o tym, jak bardzo uroczego mam sąsiada.

Wychodzę zza rogu i wtedy go widzę. Wysoki mężczyzna odziany w szarą bluzę i czarne spodnie dresowe, odwrócony jest do mnie plecami. Od razu wiem, że nie jest to pan Milton. Już mam się wycofać i udać się do wejścia głównego, kiedy stąpam na suchą gałązkę. Mężczyzna odwraca się w moją stronę i wtedy widzę, że trzyma w rękach puszkę z farbą. Wpatruje się we mnie z lekko uchylonymi ustami. Sama również przyglądam mu się uważnie. Jest przystojny, nie ma co z tym dyskutować. Jeśli miałabym zgadywać jest także po trzydziestce. Ponownie skupiam wzrok na puszce. Wtedy przypomina mi się moja ostatnia rozmowa z sąsiadem. Mówił o budowlańcach, których zwolnił przy remoncie domku gościnnego. Pewnie facet, który aż znieruchomiał na mój widok jest nowo zatrudnionym rzemieślnikiem.

Zaczynam czuć się dziwnie skrępowana, gdy tak stoimy dobre dziesięć metrów od siebie i tylko patrzymy na siebie. Postanawiam coś zrobić, przerwać tę zawstydzającą chwilę. Unoszę rękę i macham na powitanie.

- Dzień dobry. Jestem Brooke, sąsiadka pana Miltona. Czy go zastałam? – mówię nieco uniesionym głosem i choć nie odpowiada, zdecydowanie mnie słyszał. – Jest w domu?

Nadal cisza. Mogłabym podejść bliżej, przedstawić się jak normalna osoba, a jednak nie zmniejszam odległości. On w gruncie rzeczy też tego nie robi. W końcu mężczyzna przytakuje, nadal skanując całą moją postać. Czas to zakończyć. Także kiwam głową, po czym obracam się do niego plecami i idę w stronę drzwi wejściowych. Obchodzę dom i gdy wspinam się po schodach przy tarasie, ze środka wychodzi pan Milton.

- Dzień dobry – mówię z uśmiechem, co od razu odwzajemnia.

- Brooke, co za miła niespodzianka. Co cię kochana sprowadza do mnie?

- Pomyślałam, że tym razem to ja wybiorę się w odwiedziny.

- Cudownie, zapraszam do środka, pewnie zmarzłaś w tym sweterku.

- Przyznaję, że nieco się wychodziłam, ale spacer dobrze mi zrobił.

- Zrobimy sobie gorącą herbatkę z cytryną i imbirem. To przepis mojej żony. Jak tylko zaczynała się jesień, robiła swoje napary dla nas i Bóg mi świadkiem, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem przeziębiony.

- Z wielką chęcią skorzystam z takiego zaproszenia.

Wchodząc do domu, przestrzega mnie, abym zaczęła nosić cieplejsze odzienie. Podoba mi się jego szczera troska, już dawno jej nie odczuwałam, a chyba każdy tego potrzebuje. Niby zwykła herbata, drobna przestroga, a tak ciepło się robi na sercu.

Zaprasza mnie do salonu, gdzie meble są antyczne, ale niezwykle piękne i szlachetne. Wszędzie są poustawiane pamiątki rodzinne, mnóstwo zdjęć, figurek i książek. Przyglądam się im z zachwytem, a gdy dołącza do mnie sąsiad, podchodzę do niego i odbieram kubek z gorącym napojem. Pierwszy łyk parzy mój język, ale szybko mija ten moment dyskomfortu, a ciało wkrótce całe się rozgrzewa. Zbliżam się do okna, wychodzącego na tyły domu. Po chwili moim oczom ukazuje się mężczyzna, kręcący się przy małym domku gościnnym.

- Widzę, że poradził pan sobie z zastępstwem przy remoncie.

- A tak, miałem szczęście. Pracuje tu od kilku dni. Miały być próbne, ale spisuje się bardzo dobrze, więc nie szukam już innej ekipy. Ważne, że jest pracowity i przede wszystkim zna się na robocie.

- Pracuje sam?

- Tak, ale jest szybszy od swoich poprzedników. Za dwa tygodnie pewnie skończy remont na co bardzo się cieszę.

- To jakiś znajomy?

- Nie, prawdę mówiąc zaskoczył mnie swoją obecnością.

- To znaczy?

- Mówi się, że praca szuka człowieka. Cóż, on poszukał jej sam.

- Nie rozumiem.

- Pojawił się kilka dni temu i zaoferował mi swoje usługi. Wahałem się, bo nie znam człowieka, ale teraz nie żałuję.

- Musi pan być ostrożny. Mieszka pan sam i...- nie kończę swojej wypowiedzi, ale pan Milton zgaduje co chciałam powiedzieć.

- I jestem staruszkiem, który nie jest w stanie się obronić? – pyta z uśmieszkiem.

- Coś w tym stylu. Nie chodzi o pana wiek...

- Brooke, nie doceniasz mnie. Kiedyś byłem wojskowym i nadal mam małą kolekcję broni.

- A jednak życie potrafi zaskakiwać. Nie zawsze można się obronić, nawet jeśli się potrafi to zrobić.

Sąsiad zauważa zmianę mojego nastroju. Doskonale zdaje sobie sprawę o czym mówię. Travis był zdrowym, wysportowanym mężczyzną w sile wieku, a jednak skończył źle. Nie chciałabym, aby pan Milton został zaatakowany, tak jak my kilka tygodni temu.

Podchodzi do mnie i kładzie dłoń na moim ramieniu.

- Nie martw się Brooke. Nie zawsze wszystko musi się kończyć źle. Nie zamykaj się na ludzi i nie podejrzewaj ich o najgorsze. Tak nie można żyć.

Przytakuję na mądre słowa staruszka. Wiem, że nie można odcinać się od wszystkich, odbierać im szansy na zdobycie mojego zaufania, ale często czuję, jakbym była sama ze wszystkim, a jednocześnie coś mnie osaczało. Coś złego.

- Mogę zadać pytanie?

- Oczywiście Brooke, o co chcesz zapytać?

- Był pan ostatnio u mnie? Zostawił coś pan pod moimi drzwiami?

- Ja? Nie. Byłem na kawie, widzieliśmy się. A coś się stało?

- Nie, oczywiście, że nie – mówię szybko, aby starszy pan nie martwił się moim niepozornym pytaniem. Patrzy na mnie przez chwilę uważnie, po czym kręci lekko głową, jakby odganiał natrętne myśli.

- O Boże, zapomniałem. Mam przepyszne ciastka maślane, będą idealnie pasować do herbaty. Zaraz przyniosę – mówi już radośniej, po czym rusza w stronę kuchni.

Jeszcze raz odwracam się w stronę okna. Nigdzie nie widzę pracownika pana Miltona. Odsuwam firankę i skanuję przestrzeń wokół domku gościnnego.

Derek

Nie spodziewałem się ujrzeć dzisiaj Brooke. Nie powinna mnie jednak zaskoczyć jej obecność w posiadłości staruszka, w końcu znają się dobrze, mógłbym stwierdzić, że nawet połączyła ich nić przyjaźń mimo ogromnej różnicy wieku.

Sam przyznaję, że facet jest w porządku. Z początku był bardzo nieufny i powściągliwy, ale gdy zobaczył, że mam dobre intencje, zaczął mnie traktować jak długoletniego znajomego. No właśnie. Czy moje intencje są dobre? Przykładam się do remontu, nie robię tak zwanej popeliny, pracuję równie dobrze jak profesjonalny budowlaniec, ale nie przybyłem tutaj w poszukiwaniu pracy. Nie taki miałem cel, chociaż kasa zawsze się przyda. Blaze mnie okradł, a oszczędności szybko się kurczą. Aczkolwiek to Brooke była powodem, aby pojawić się w życiu Miltona Bane 'a. Chciałem być bliżej kobiety i nie wzbudzać zainteresowania ludzi mieszkających w okolicy. Moje częste wędrówki do domu Montgomerych w końcu zwróciłyby uwagę tutejszych. Praca u staruszka daje mi pewnego rodzaju alibi, wytłumaczenie mojej obecności.

W pierwszym momencie zamarłem, gdy ją ujrzałem tuż przy głównym budynku. Ona również wydawała się zbita z tropu. Kiedy wpatrywała się we mnie z jawnym zaciekawieniem i pewną dozą skonsternowania, miałem ogromną ochotę podejść do niej i z nią porozmawiać. Problem tkwi w tym, że kiedy tylko się odezwę, rozpozna mnie. Zna mój głos, z pewnością przez traumatyczne wydarzenia z moim udziałem, wyrył się w jej pamięci, jak najstraszniejszy koszmar ze snów. A może przeceniam ludzką pamięć? Może kominiarka na tyle zniekształciła mój głos, że nie byłaby w stanie mnie zidentyfikować?

Mógłbym się do niej zbliżyć, poznać z innej strony. I ona mogłabym poznać mnie jako innego człowieka. Jako człowieka, którym chciałbym się stać, jednocześnie wymazując haniebne uczynki. Jest teraz samotną kobietą w żałobie i pewnie nie myśli o poznaniu nowego faceta, ale kto wie? Bliskość innej osoby potrafi leczyć rany. Tym bardziej, że Travis Montgomery nie był ideałem. Nie znam ich całej historii. Ba! Znam jej ułamek, ale coś mi podpowiada, że Brooke już od dawana nie miała w nim oparcia.

Stoję wewnątrz małego, aczkolwiek przytulnego domku dla gości i szykuję sobie stanowisko pracy. Ściany w małym saloniku są już zagruntowane, więc teraz wystarczy nałożyć pierwszą warstwę farby.

Zanim jednak to zrobię, odpalam papierosa i zaciągam się dymem. Podchodzę do szeroko uchylonego okna i wtedy zauważam, jak Brooke wygląda przez okno z domu pana Bane 'a. Odsunięta przez nią firanka, daje mi dobry widok na kobietę, która skanuje przestrzeń między dwoma budynkami.

Dzisiaj jest ubrana na luzie, bez tych wszystkich służbowych, wykrochmalonych ciuchów. Dżinsy, biały podkoszulek, siwy, długi sweter i włosy upięte w niechlujny kok. Kilka kosmyków swobodnie okalają jej ładną buźkę i przyznaję, że w takim wydaniu podoba mi się najbardziej. Chociaż jako bizneswoman jest niesamowicie seksowna, to jednak jej swobodny styl jest cholernie uroczy.

A może to tylko moje kompleksy się ujawniają. Ciężko mi uwierzyć, aby jakaś bogata i wykształcona kobieta mogłaby na mnie spojrzeć przychylnym okiem.
Mam powodzenie u kobiet, nie narzekam na brak zainteresowania i okazji do przelotnych znajomości łóżkowych, ale Brooke Montgomery to inna liga. Może zgodziłaby się na krótki romans, aby zobaczyć jak to jest sypiać z takim facetem jak ja, lecz na dłuższą metę pewnie szukałaby kogoś z jej statusem społecznym. Nie ma co się oszukiwać, tak działa świat. Nie obniżasz swoich standardów, kiedy możesz piąć się w górę z kimś innym.

Jeszcze bardziej zbliżam się do okna, po czym pochylam się, opieram łokcie o parapet i patrzę na nią. Wręcz czekam, aż jej oczy wylądują na mnie i po chwili tak się właśnie dzieje. Mógłbym założyć się, że wydała jakiś dźwięk zaskoczenia, gdy mnie dostrzegła. Na tę myśl i na widok jej zdziwienia, a może i zażenowania, że została przyłapana, uśmiecham się szeroko, po czym ponownie zaciągam się fajką. Firanka ponownie zostaje zasłonięta, a ja mogę tylko domyślać się, że nadal mnie obserwuje, ale tym razem z ukrycia. Z bezpiecznej odległości.

Nie przejmuje się Brooke. Ja ciągle cię podglądam, nie musisz czuć się winna. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro