Część 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Derek

Podchodzę do drzwi, kładę dłoń na kolbie pistoletu, po czym zerkam przez wizjer. Przed drzwiami stoi dwóch mężczyzn, ubranych w granatowe kurtki i czapki z daszkiem w tym samym kolorze. Uniformy mają jakieś żółte logo, którego nie rozpoznaję. Jeden z nich, kolejny raz naciska na dzwonek. Postanawiam otworzyć i przekonać się, jak dalej to wszystko się potoczy. Wyciągam z kieszeni klucz i przekręcam w zamku. Dzięki temu alarm zostaje dezaktywowany.

Otwieram drzwi, ale nadal trzymam dłoń na pistolecie tuż za plecami.

- Dobry wieczór, przepraszamy za tak późną porę, ale w okolicy nastąpiła awaria masztu. Czy jest pan właścicielem tego domu? – pyta młody mężczyzna, który tak uporczywie dzwonił do drzwi. Drugi tylko się przygląda, ale sprawia wrażenie zmęczonego i zniechęconego.

- Tak, mieszkam tu.

- Chcieliśmy tylko uprzedzić, że w ciągu kilku dni może nastąpić kilka podobnych przerw w dopływie prądu. Konieczna jest większa naprawa masztu, więc uprzedzamy okolicznych mieszkańców o chwilowych problemach z transmisją.

- Dziękuję za informację.

Młody uśmiecha się, ale potem baczniej mi się przygląda. Wtedy zdaję sobie sprawę, że jestem zdyszany, spięty, zdecydowanie podejrzany.

- Dobrze pan się czuję? Potrzebuje pan pomocy? – pyta ostrożnie, jednocześnie potwierdzając moje przypuszczenia co do jego spostrzegawczości.

- Tak, wszystko w porządku. Przed chwilą wróciłem z joggingu. Jak tylko zgasły wszystkie światła, postanowiłem skrócić swój trening, nie chciałem, aby ktoś mnie potrącił na drodze, a jak widzi pan nie mam na sobie nic odblaskowego.

Facet przytakuje, ale jeszcze chwilę mi się przygląda. Wybawia mnie jego bierny jak do tej pory kompan, mówiąc, że muszą jechać dalej.

Oboje żegnają się ze mną, życzą spokojnej nocy i ruszają w stronę zaparkowanego nieopodal samochodu firmowego z tym samym logo, które mają na swoich ubraniach. Chyba mogę założyć, że to jednak nie jest pułapka. Oczywiście Blaze mógł wysłać kogoś, aby zorientował się w terenie, aby ocenił sytuację przed akcją. Jednak mam nadzieję, że to nie to. Że to tylko faktycznie głupia awaria.

Zamykam drzwi, przekręcam klucz i chowam go z powrotem do kieszeni.

Brooke

Ponownie jestem związana w gabinecie i to przez tego samego mężczyznę. Ogarnia mnie ten sam strach i niewiedza na temat tego, co wydarzy się dalej. Wciągu kilku minut podjęłam dwie próby ucieczki z rąk tego chorego zbira. I co miał oznaczać ten pocałunek? Taki gest czułości jest okazywany przez bliskie ci osoby, przez dobrych ludzi, a Derek zdecydowanie nie jest ani jednym, ani drugim.

Ostatnio udało mi się poluzować sznury, które utwierdzały mnie do tego samego krzesła. Tym razem użył taśmy klejącej i jak tylko próbuję wykręcić ręce, jeszcze mocniej wbija się w moją skórę. Nie mam zamiaru się poddać, w końcu uda mi się zmienić pozycję.

Niestety Derek wraca szybciej niż się spodziewałam. Wkracza do gabinetu i od razu kieruje swój wzrok na mnie. Z pewnością domyśla się, że próbowałam się oswobodzić, ale niczego nie komentuje. Podchodzi do biurka, przysiada na nim i pociera dłonią swoją twarz, jakby chciał odpędzić zmęczenie. Ponownie obdarowuje mnie przeszywającym spojrzeniem.

Jak mogłam nie rozpoznać jego oczu? Tylko je widziałam. Chyba mogę winić za to silny stres, który mi towarzyszył. Dobrze, że chociaż rozpoznałam jego głos, inaczej kto wie jaką grę by ze mną prowadził.

- Ludzie z energetyki. Fałszywy alarm – oznajmia z ciężkim westchnieniem. Nie jestem w stanie mu odpowiedzieć, ponieważ nadal mam usta zaklejone taśmą. – Zanim cię rozwiążę, najpierw powiem ci wszystko co wiem. Tamtej nocy przybyłem do twojego domu tylko w jednym celu. Chciałem pieniędzy, kosztowności. To miał być mój ostatni skok, po nim chciałem zacząć żyć normalnie, a nie jak przestępca – mówi, po czym śmieje się z żalem, jakby sam nie wierzył, że jego życie tak się spieprzyło. – Byłem pewny, że kłamiesz w sprawie obecności męża w domu. O jego śmierci dowiedziałem się dopiero kilka dni po napadzie. Curtis nic mi nie powiedział o ich bójce. Przysięgam, nie wiedziałem, że go zabił. Wróciłem, aby sprawdzić, czy nie zostawiliśmy jakiegoś tropu. A potem...sam nie wiem, nie umiem tego wytłumaczyć. Miałem poczucie winy, że zniszczyliśmy ci życie. Chciałem przekonać się, że z tobą będzie wszystko dobrze. I wtedy zjawił się Blaze. Śledził cię, zrobił zdjęcie, jak wsiadałaś do samochodu. Powiedział mi, że szykuje kolejny napad i chciał, abym wziął w nim udział. Odmówiłem Brooke. Próbowałem go zniechęcić, nawet nastraszyć, ale nie wydaje mi się, aby ten człowiek bał się pogróżek. – Mężczyzna odsuwa się od biurka i zbliża się do mnie. Następnie dalej kontynuuje swoje tłumaczenia. – Przepraszam za wszystko, nie zasłużyłaś na to co cię spotkało. Nie mogę cofnąć czasu, choć bardzo bym tego chciał. Teraz jednak najważniejsze jest to, abyś chociaż spróbowała mi uwierzyć.

Derek chwyta za krawędź taśmy i powoli odrywa ją od moich ust. Czuję pieczenie na delikatnej skórze, więc szybko oblizuję wargi, aby nieco zniwelować dyskomfort.

Przygląda mi się uważnie, po czym kręci głową i odsuwa się ode mnie.

- Jeśli to co mówisz jest prawdą, to jak masz zamiar powstrzymać tego Blaze 'a?

- Broń, którą widziałaś nie jest przeznaczona dla ciebie.

- Zaraz, masz zamiar urządzić w moim domu pole bitwy? Poważnie?

- Musimy się bronić, ja cię obronię. Trzeba unieszkodliwić Blaze raz na zawsze, inaczej nie odpuści.

- Więc go zabijesz?

- Tak – oznajmia twardo, ale musi widzieć przerażenie w moich oczach, bo szybko podchodzi do mnie i kładzie dłonie na moich policzkach. – Nie jestem potworem, za którego mnie bierzesz w tej chwili. Blaze to zakała ludzkości, zabicie cię nie będzie dla niego problemem.

- Dlaczego?

- Co, dlaczego?

- Dlaczego nie pozwolisz mu mnie zabić? Dlaczego miałabym wierzyć w twoje zapewnienia?

Derek nie odpowiada, ale jego spojrzenie ląduje na moich ustach. Jest tak blisko, że czuję jego oddech na twarzy. Mam wrażenie, jakby chciał mnie pocałować, ale on tylko zaciska usta w wąską linię, po czym się odsuwa.

- Ciężko mi wytłumaczyć ci moje powody, bo gdy je usłyszysz, uznasz mnie za jeszcze większego pojeba niż dotychczas. Mam nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi to co zrobiłem dwa miesiące temu. Przysięgam, że nie miałem zamiaru tej nocy nikogo skrzywdzić. Nie jestem mordercą.

- Ale nim chcesz zostać dla mnie? Bo o to chodzi w twoim planie uratowania mnie. Zabijesz innego człowieka. Skoro nie jesteś mordercą, to skąd pewność, że sobie poradzisz z takim człowiekiem jak Blaze?

- Jestem w stanie to zrobić. Dla ciebie.

- Nie znasz mnie. Nic nas nie łączy.

- Masz rację, nic nas nie łączy. Jednak mam silne wrażenie, że cię poznałem. Pan Milton tyle dobrego o tobie mówił...

- O Boże, pan Milton! Zrobiłeś mu coś?!

- Nie, na Boga nic mu nie zrobiłem. Zatrudniłem się u niego, aby być...

- Aby być bliżej mnie prawda?

- Tak. Nie mogłem poznać cię w normalnych okolicznościach. Rozmowa nie wchodziła w grę.

- A ja cię wzięłam najpierw za gbura, a potem za niemowę – mówię, po czym zaczynam śmiać się z własnych wniosków, wyciągniętych, gdy zobaczyłam go pierwszy raz u sąsiada. Mój śmiech jednak nie jest radosny, jest przeszyty bezradnością i beznadzieją. – Nawet karciłam się za pierwsze podejrzenia, za to, że tak łatwo i źle cię oceniła. Ba! Nawet uznałam cię potem za atrakcyjnego.

Nadal się śmieję ze swojej głupoty, a Derek tylko przygląda mi się z zaciekawieniem. Staram się uspokoić, więc biorę kilka głębszych oddechów i przestaję się śmiać.

- Brooke...

- Więc jaki masz plan? Poczekasz aż tutaj przyjdzie i go odstrzelisz? A co, jeśli nie będzie sam?

- Poradzę sobie. A teraz podaj mi kod do alarmu, muszę zmienić ustawienia.

- Po co?

- Nie wiem, ile Curtis zdążył mu powiedzieć zanim Blaze go zabił.

- Zmienisz alarm, aby Blaze nie dostał się środka, ale to nie jedyny powód – mówię, po czym patrzymy sobie prosto w oczy. – Chodzi też o to, abym ja nie wydostała się z domu. Prosisz mnie o zaufanie, a jednocześnie robisz ze mnie swojego więźnia.

- Tymczasowo Brooke. Kiedy wyeliminuję zagrożenie, uwolnię cię.

- I znikniesz. Uciekniesz, jak po napadzie.

- Wolisz, abym zgnił w kiciu?

- Szczerze? To tak. A co myślałeś? Że po wszystkim napijemy się kawki i życzymy sobie szczęśliwego życia? Co z tobą jest nie tak?

- Nie spodziewałem się, że powitasz mnie z otwartymi ramionami i uśmiechem na twarzy, ale...

- Ale co?

- Już nic. Może byłem naiwny, sądząc, że mi uwierzysz.

- Wiele razy w życiu byłam naiwna i źle na tym wychodziłam, więc postanowiłam już nigdy tak nie postępować.

- A jednak mam nadzieję, że mi zaufasz, choćby ze względu na plany Blaze 'a.

- Nadzieja matką głupich.

- Dobrze, jestem głupi, bo wierzyłem, że w pewnym memencie zrozumiesz co próbuję ci przekazać! Że ze względu na własne bezpieczeństwo, będziesz ze mną współpracować! Czy myślisz, że gdybym miał złe intencje, to piłbym kawę z tobą kilka dni temu? Gdybym chciał cię zaatakować ponownie, już dawno bym to zrobił. Nie brakowało mi okazji.

Derek

Zdenerwowałem się. Ja naprawdę rozumiem jej wątpliwości, są w stu procentach uzasadnione, ale czy nie udowodniłem, że nie mam złych zamiarów? Nie robię jej krzywdy, nie straszę, że coś jej uczynię, jeśli nie będzie mnie słuchać. Staram się przetłumaczyć jej na spokojnie, w jakiej sytuacji nieświadomie się znalazła.

Pochodzę do barku, gdzie stoją butelki z alkoholem, sięgam pierwszą z brzegu, otwieram korek i biorę duży łyk cierpkiej cieczy. Pali mnie gardło, ale po chwili czuję przyjemne ciepło rozprzestrzeniające się po całym ciele.

Brooke obserwuje mnie z dziwnym spokojem, ale pewnie zastanawia się, czy moje przejęcie całą sprawą jest autentyczne. Nie wiem, jak mam ją przekonać do siebie. I wtedy zwracam uwagę na taśmę, owiniętą wokół jej ciała.

Odkładam flaszkę, podchodzę do biurka i sięgam po mały nożyk do otwierania poczty. Kiedy zbliżam się do kobiety, lekko uchyla usta, jakby chciała coś powiedzieć, jakby chciała mnie powstrzymać.

Szybko rozcinam taśmę i ją uwalniam. Kiedy chce wstać, kładę dłoń na jej ramieniu i ją powstrzymuję.

- Nie chcę byś czuła się więźniem w swoim domu. Tym bardziej, że nie jestem twoim katem. Jednak nie mogę pozwolić ci wyjść. Jeszcze nie teraz Brooke.

- Czyli to tylko akt dobrej woli?

- Dokładnie tak. Może małymi krokami dojdziemy do porozumienia.

- A jeśli tak się nie stanie?

- Wtedy zamknę cię w piwnicy, a sam zajmę się Blazem.

- Nie, tylko nie w piwnicy...

- Więc dogadajmy się Montgomery, inaczej oboje zginiemy.

***

Wchodzę do sypialni, tuż za Brooke. Zgodziłem się, aby mogła ubrać coś bardziej stosownego. Co prawda ma na sobie płaszcz, ale fakt, że pod nim kryje się tylko koszulka nocna, musi być to dla niej niekomfortowe.

- Mogę zostać sama?

- Nie, ale możesz przebrać się w łazience.

- Dlaczego nie mogę zostać sama w sypialni?

- Jest tutaj okno i nie będę ryzykować, że będziesz chciała przez nie uciec.

- Jest za wysoko. Nie zrobiłabym tego.

- Ludzie pod wpływem adrenaliny robią często głupie rzeczy. Nie chcę, abyś spadła i się zabiła.

- No tak, chronisz moje życie, nawet przede mną...

- Nie chcę, abyś podjęła fatalną decyzję.

Brooke prycha niezadowolona, po czym podchodzi do ogromnej szafy. Wyciąga z niej fioletowy dres, po czym rusza w stronę łazienki. Kiedy chce za sobą zamknąć drzwi, przytrzymuję je.

- Niech zostaną uchylone.

- Tutaj nie ma okna.

- Wiem, ale nadal nalegam, abyś ich nie zamykała.

Kobieta odpuszcza i odsuwa dłonie od drzwi. Pozostawiam szparę na kilka centymetrów i staję za drzwiami. Słyszę szuranie ubrań i choć obiecałem sobie, że już nie naruszę jej prywatności, nieco się przesuwam i zerkam przez wąską szczelinę.

Stoi do mnie plecami, ma już na sobie spodnie, które idealnie opinają jej jędrny tyłek. Ściąga przez głowę koszulkę nocną, więc przez chwilę mogę podziwiać jej smukłe, nagie plecy. Kaskada włosów opada na nie, tworząc jasną osłonę skóry. Chciałbym ją dotknąć, ale wiem, że jest to niemożliwe. Nigdy nie spojrzy na mnie jak na faceta, z którym mogłoby ją połączyć pozytywne uczucie. Nie mówię o miłości, sam nie wiem, czy ktoś kiedyś mnie pokocha, ale zależy mi na niej i to coraz bardziej. Czuję także niesamowity pociąg fizyczny do niej. Jest jak magnez, który mnie przyciąga. Który sprawił, że zostałem w Filadelfii na dłużej. I który pewnie doprowadzi mnie do celi więziennej.

Kiedy unosi bluzę nad głową, by ją założyć, mięśnie jej pleców się napinają. Śledzę oczami jej jedwabistą skórę, a także moją uwagę przykuwają seksowne dołeczki nad pupą. Naciąga na siebie rzecz i przez moment dostrzegam zarys jej lewej piersi. Ubrana, wyciąga włosy spod bluzy i się odwraca. Zbyt wolno reaguję, zbyt wolno się odsuwam i mnie zauważa. Czekam za drzwiami, zastanawiając się jak bardzo będzie na mnie zła. Jednak, gdy wychodzi z łazienki, nie odzywa się do mnie ani słowem.

- Jesteś głodna? – pytam jak kompletny idiota, ale jak już powiedziałem jej wcześniej – małymi kroczkami dojdziemy do porozumienia.

- Nie, ale z chęcią napiłabym się czegoś.

- Zatem zejdźmy na dół.

Brooke pierwsza wychodzi z sypialni, a ja jak jej cień podążam tuż za nią. Kiedy schodzimy na dół, jestem zaskoczony, gdy zamiast do kuchni, kieruje się do gabinetu. Tym razem to ja się nie odzywam, tylko pozwalam sobie na obserwowanie poczynań kobiety. W końcu mam już w tym niezłą wprawę.

Sięga po tę samą butelkę whisky, którą napocząłem, gdy była jeszcze związana. Jest bardziej kulturalna i postanawia użyć szklanki do tego trunku przeznaczonej. Jestem zaskoczony, gdy na biurku ustawia dwie szklanki o grubym dnie. Nalewa nam spore porcje alkoholu, po czym sięga po jedną i bierze pierwszy łyk. Na twarzy pojawia się nieprzyjemny grymas. Zakładam, że nie pije na co dzień tak mocnego trunku, aczkolwiek nie poddaje się i kolejny raz pije czysty alkohol.

Podchodzę do biurka, także sięgam po szklankę i biorę pierwszy łyk. Mnie także lekko wykrzywia, co ewidentnie zauważa Brooke. Kąciki ust lekko się unoszą, jakby chciała się uśmiechnąć bądź mnie zwyczajnie wyśmiać.

- Kiedy ten cały Blaze ma się zjawić?

- Dał mi czas do zastanowienie się nad jego propozycją współpracy do jutra. Zakładam, że tylko noc wchodzi w grę.

- Więc chce mnie zmusić, abym przelała na jego konto pieniądze?

- Tak.

- Jak zmusza się osobę, by coś takiego zrobiła?

Brooke

Moje pytanie wybija go z tropu. Oczywiście domyślam się, w jaki sposób tacy przestępcy wyciągają informacje z ofiary. W końcu mój oprawca stoi przede mną. Chcę, aczkolwiek, aby powiedział to na głos. Jeśli faktycznie trapią go wyrzuty sumienia, to chętnie go trochę pomęczę. Mam do tego prawo. W łazience zrozumiałam coś jeszcze. Przyłapałam go na podglądaniu, więc jest zdecydowanie mną zainteresowany. Jego pociąg do mnie może okazać się jego słabością, a moją natomiast siłą.

- Pytałam, jak zmusza się osobę, aby współpracowała?

- Straszy się ją. Mówi się o tym, co może się stać, jeśli będzie stawiać opór.

- A jeśli i tak stawia opór.

- Wtedy w jakimś stopniu trzeba spełnić groźbę.

- Na przykład uderzając ofiarę w twarz i dotykać jej ciała bez pozwolenia? – pytam spokojnie, po czym kolejny raz raczę się whisky. Derek przytakuje, ale ucieka ode mnie wzrokiem. Zupełnie, jakby wstydził się tego, co mi zrobił.

- Musiałaś uwierzyć, że jestem zdolny do wszystkiego. To jak maskarada, pokazałem ci oblicze zwyrodnialca, ale to nie znaczy, że jestem nim naprawdę.

- Często bijesz kobiety, aby były ci posłuszne?

- Nie, nie biję kobiet, aby były mi posłuszne. Nawet w najmniejszym stopniu mnie to nie kręci. Spoliczkowałem cię, ponieważ chciałem, abyś podała mi kod do sejfu. Chciałem jak najszybciej wykonać swoje zadanie i wyjść z tego domu. Taka jest prawda, zrób z nią co chcesz.

- Co chcę? Więc już nie zależy ci na tym, abym ci wybaczyła? Abym uwierzyła w twoje zapewnienia o dobrych intencjach?

- Tego nie powiedziałem.

- Dlaczego tak ważne jest dla ciebie moje wybaczenie? Nawet jeśli chcesz mnie ochronić, możesz zrobić to bez mojej zgody, już to w jakimś stopniu udowodniłeś.

- Nie wiem, czy chcesz znać prawdę.

- Bardzo chcę znać prawdę, w tej chwili tylko o tym myślę.

- Bo mi zależy na tobie.

- Na moim życiu.

- Na twoim życiu, na twoim bezpieczeństwie, na twoim wybaczeniu. Po prostu zależy mi na tobie.

- I...

- Co chcesz bym ci powiedział? Że mi się spodobałaś? Że gdy miałem okazję cię widywać, cieszyłem się tym faktem? Że cały czas myślałem o tobie? To chcesz usłyszeć? Tak, na każde pytanie moja odpowiedź brzmi tak!

Aż takiej szczerości się nie spodziewałam po nim, ale z drugiej strony nie znam tak naprawdę człowieka. Fakt, poznałam go w okropnych okolicznościach, ale czy to możliwe, że ma w sobie także dobroć? Nie każdy złodziej jest pozbawiony skrupułów, a jak twierdzi nie miał pojęcia o śmierci Travisa. Nie wiedział, że był w domu.

Odkładam szklankę na biurko, następnie omijam je i zbliżam się do zdezorientowanego moimi poczynaniami mężczyzny. Stoję tuż naprzeciwko niego, a dzieli nas jedynie pół metra. Jest o wiele wyższy ode mnie, a o różnicy w posturach nawet nie wspominam. Z łatwością mógłby mnie skrzywdzić, złamać jak cienką gałązkę. Jednak w jego oczach dostrzegam czułość, gdy kładę dłoń na jego klacie. Nadal chyba nie dowierza, że z własnej woli zbliżyłam się do niego tak bardzo i patrzy na mnie pytająco.

- Travis nie był ideałem. Nie zawsze traktował mnie dobrze, dlatego tak ciężko mi uwierzyć w zapewnienia innego mężczyzny. Nie wiem, czy nadal wierzę w prawdziwe i szczere uczucia. Nie wiem, czy ktoś faktycznie mógłby myśleć o mnie tak czule, skoro nie robił tego nawet mój mąż.

- Może zwyczajnie trafiłaś na głupca – mówi cicho, po czym opuszcza głowę na dół. Nasze twarze są tak blisko siebie, że ponownie czuję na swojej skórze jego oddech.

Spoglądam na jego usta, następnie zwilżam swoje językiem, co od razu rejestruje. Po chwili czuję jego dłoń na karku, a następnie jego wargi na moich.

Całuje mnie jak wygłodniały, jakby to była najważniejsza rzecz, którą musi zrobić. Przyciąga mnie mocniej do swojego ciała, a w tle słyszę jak szklanka, którą trzymał w drugiej ręce upada z hukiem na drewnianą podłogę. Obejmuje mnie ramieniem wokół talii, nadal pochłaniając moje usta.

I wtedy postanawiam działać.

Z całej siły kopię go kolanem w krocze, na co odsuwa się momentalnie ode mnie i ugina się w pół, chwytając dłońmi za klejnoty. Następnie, podnoszę jego szklankę i rozbijam go na jego głowie. Upada zamroczony, więc wykorzystuję uwagę i przeszukuję jego kieszenie. Gdy tylko trzymam klucze od domu, wybiegam z gabinetu. Ponownie wkładam w ucieczkę maksimum energii i determinacji. Otwieram drzwi, ale jeszcze nie wychodzę. Postanawiam zawiadomić policję poprzez uruchomienie alarmu. Dotykam panelu, ale tak ręce mi się trzęsą, że mylę ikonki. Próbuję kolejny raz wejść w menu, ale coś się blokuje. Wtedy słyszę jego krzyk.

- Brooke! Nie rób tego!

Nie mam czasu na kolejną próbę. Wybiegam z domu, pewna, że za mną podąży. Mogłabym kierować się do drogi głównej, ale o tak późnej porze może nikt nie jechać, a jeśli zdam się na swoją kondycję i prędkość, mogę się niemiło zaskoczyć. Dopadnie mnie na otwartej przestrzeni i już nie da się nabrać na moja grę aktorską. Dlatego kieruję się w stronę ścieżki, prowadzącej do najbliższego domu. Do domu pana Miltona Bane'a. On mi pomoże, ma broń i wezwie policję.

Przebijam się przez ścianę gałęzi, które ocierają boleśnie moją twarz. Nie zważam jednak na nic, zależy mi jedynie, aby uzyskać jak największą przewagę nad Derekiem. Mój ciężki oddech i szelest liści, na które stąpam nie daje mi możliwości, aby usłyszeć, jak blisko jest mężczyzna. Zarówno może być daleko, jak i deptać mocno mi po pietach. Kiedy dostrzegam światła w domu sąsiada, na chwilę czuję ulgę. Przyspieszam jeszcze bardziej, ale kiedy wbiegam na małe wzniesienie, potykam się na śliskim podłożu.

Mam wrażenie, jakby coś złapało mnie za kostkę. Zaczynam krzyczeć, pewna, że zbir mnie dopadł. Jednak, kiedy się odwracam, zauważam, że zaplątałam się w uschniętą gałąź. Panika wkrada się w mój umysł, ale staram się jak najszybciej pozbyć się przeszkody i dalej kontynuować ucieczkę. Biegnę do domu, a gdy pukam do drzwi, nie słyszę, aby ktoś się zbliżał.

- Panie Milton! Pomocy! – Chwytam za klamkę, która okazuje się niezablokowana. Szczęśliwa na ten zbieg okoliczności, wchodzę prędko do domu i zatrzaskuję za sobą drzwi. – Panie Milton?! Gdzie pan jest?! Derek mnie ściga!

Zdyszana i zdezorientowana wchodzę do salonu, ale nigdzie nie widzę sąsiada. Ruszam do kuchni i gdy tylko przekraczam jej próg, zamieram.

Na podłodze leży pan Milton. Ma otwarte oczy, ale nie ma w nich już życia...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro