Część 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Derek

Brooke siedzi na kanapie i słucha mnie uważnie, gdy spaceruję po salonie i przedstawiam jej plan działania. Fakt, że Blaze nie zaatakował nas zeszłej nocy, nie oznacza, iż wycofał się ze swoich zamiarów. Nie mam złudzeń co do tego. Nadal zagrożone jest życie kobiety, która postanowiła dać mi kredyt zaufania mimo wszystkiego co ją spotkało z mojej ręki. Złożyłem obietnicę i nie mam zamiaru jej łamać. Moje rosnące uczucia wobec niej także nakazują mi strzec ją przed niebezpieczeństwem. Nie potrafię odwrócić się i odejść, pozostawić ją na pastwę losu łotrów, którzy czyhają na jej bogactwo.

– Nie wiem, ilu ludzi zabierze ze sobą Blaze, ale musimy być na wszystko przygotowani. Wiem, że nie umiesz dobrze obchodzić się z bronią, dlatego pozostaniesz w sypialni. Jeśli ktoś będzie próbował wejść do środka, będziesz strzelać.

– Okej, załóżmy, że wszystko pójdzie zgodnie z naszym szalonym planem, niczym z filmu akcji ze Stevenem Seagalem...

– Brooke, wiem, że nieco w tym brawury...

– Jak wytłumaczę to policji?

– Co dokładnie?

– Moje brawurowe pokonanie takich niebezpiecznych zbirów.

– Nad tym także dużo myślałem. Powiesz, że po śmierci męża, postanowiłaś załatwić sobie broń dla bezpieczeństwa – mówię, po czym odchylam koszulkę, by pokazać jej mój pistolet, wsunięty za pasek. – Jest niezarejestrowana.

– Będą pytać, skąd ją mam.

– Uwierz mi, że niezarejestrowany gnat będzie ich najmniejszym problemem. Byłaś na policji, by zgłosić tajemniczą przesyłkę, powiedziałaś, że ktoś cię obserwował, a oni co zrobili?

– Zignorowali mnie, uznali, że przesadzam i nie mam czym się martwić.

– Dokładnie. Kiedy zobaczą trupy ma twojej posiadłości, zrozumieją jak bardzo się pomylili. Jak wiele popełnili błędów. Nawet nie wysyłają patroli w okolicy, abyś poczuła się bezpieczniej. Nie zrobili nic z twoimi podejrzeniami.

– To akurat prawda.

– Zamiast męczyć cię o niezarejestrowaną broń, będą modlić się abyś nie podała ich departament do sądu.

– No dobrze. Blaze i jego ludzie przegrywają, a potem co? Dzwonię na policję?

– Nie. Policja będzie zadawać mnóstwo pytań, dotyczących przebiegu zdarzeń. Co stało się po kolei, jak zaczęła się strzelanina, kto padł pierwszy, kto wycelował do kogo. Nie możesz powiedzieć, że ty ich wszystkich zabiłaś, to zabrzmi nieprawdopodobnie.

– Więc jak to rozegrać?

– Kiedy będziemy już bezpieczni, zejdziemy do piwnicy i cię zwiążę. Tylko tam nie byłabyś w stanie usłyszeć wszystkiego, a tym bardziej zobaczyć. Policja uzna, że przestępcy sami się wybili.

– Z jakiego powodu mieliby to zrobić? Przyszli razem mnie obrabować i potem co? Wystrzelali się?

– Dokładnie tak. Pazerostwo to najlepszy motyw zbrodni. Wspomnisz parę razy, że kłócili się o podział pieniędzy. Nie będziesz musiała nic więcej tłumaczyć, czy ich przekonywać, wystarczy, że nakierujesz ich na właściwy tok myślenia. Policja uzna, że ktoś zdradził i uciekł z pieniędzmi, które miałaś w domu.

– Nie trzymam już dużej sumy pieniędzy w domu.

– To nic, tego się nie doliczą. Aby wszystko wyglądało na bardziej realne, powiesz policji prawdę na temat planu Blaze 'a. O tym, jak chciał, abyś przelała sporą sumę pieniędzy na jego konto. A że się nie udało? To już będzie wynik nieporozumień w szeregach tego pojeba.

– Niby wszystko trzyma się kupy, ale czy policja też tak pomyśli?

– Nie będą mieć powodu, aby cię podejrzewać.

– No dobrze, ale skoro będę związana w piwnicy, to jak policja ma się zjawić?

– Uruchomię alarm, wtedy się zjawią.

– A co z tobą?

– Zanim dojdziemy do finału naszej mistyfikacji, najpierw wytrzemy moje odciski palców. Postaram się ich załatwić na zewnątrz, ale policja będzie sprawdzać wszystko.

– Na zewnątrz?

– W domu istnieje zbyt wielkie ryzyko, że coś ci się stanie. Kiedy wszystko się uda, narobimy bałaganu w domu i może przeciągniemy jakieś zwłoki do środka. Potem piwnica i odchodzę.

– Tak po prostu? – pyta, a gdy przytakuję twierdząco, opuszcza głowę na dół.

Podchodzę bliżej i klękam tuż przed nią. Kładę dłoń na jej złączonych rękach, a gdy ponownie na mnie patrzy, uśmiecham się delikatnie.

– Jak mógłbym zostać Brooke? Pomijając policję, to całe zamieszanie...naprawdę chciałabyś, abym został?

Jej spojrzenie jest łagodne, ale także dostrzegam w jej oczach niepewność. Nic dziwnego, że czuje się zmieszana. Nie jestem facetem, który po prostu zjawił się w jej życiu i z którym mogłaby nawiązać głębszą relację. Zbyt wiele nas dzieli, zbyt wiele się wydarzyło...

– Sama nie wiem, czego chcę. Momentami mam ochotę wybiec z domu i udać się na policję, bo tak nakazuje mi zdrowy rozsądek. Z drugie strony uwierzyłam ci. Uwierzyłam w zagrożenie i twoje zapewnienia o dobrych intencjach. W końcu po co byś tu był? Ryzykujesz swoim życiem, wolnością...dla mnie. Pewnie masz więcej powodów niż ja, aby uciec jak najdalej z tego domu, a jednak nadal tutaj jesteś.

– Nie odejdę, nie kiedy nadal coś ci grozi.

Unoszę drugą rękę i umieszczam ją na jej pliczku. Nie odsuwa się ani nie czuję, aby była zdenerwowana. Chciałbym ponownie ją pocałować, ale boję się, że przekroczę niewidzialną dla mnie granicę jej zaufania.

Nagle Brooke robi coś niespodziewanego. Wpada w moje ramiona i mocno się przytula. Obejmuję ją ramionami i odwzajemniam uścisk. Trzymam ją blisko swojego ciała, gdy słyszę, jak cicho płacze. Masuję jej plecy, po czym przekręcam głowę i całuję w głowę.

– Boję się, tak cholernie się boję Derek.

– Ja też się boję.

Ten wspaniały, a jednocześnie przepełniony strachem oraz bezradnością moment, przerywa nam dzwonek do drzwi. Od razu odrywamy się od siebie, po czym patrzymy na siebie ze zgrozą. Pierwszy wstaję i ruszam w kierunku holu. Kiedy słyszę za sobą kroki Brooke, odwracam się w jej stronę i wskazuję na nią palcem.

– Idź na górę, nie wychodź, dopóki nie dam znać, że wszystko w porządku.

– Derek...

– Jest już wieczór, to mogą być oni. ­ ­– Ponownie idę w stronę drzwi, ale zanim otworzę, wyciągam telefon Brooke i sprawdzam monitoring. – Kurwa...

– Kto to?

Słysząc głos Brooke, która nie posłuchała mojego polecenia, mam ochotę ją zrugać, ale świadomość, kto stoi za drzwiami, jeszcze bardziej komplikuje sprawę. Tylko ona może ich się pozbyć.

Podchodzę do zgarbionej od strachu kobiety, po czym pokazuję jej obraz z kamery na telefonie.

– Wygląda na to, że masz gości.

– Cholera.

– No właśnie. Pozbądź się ich, a ja poczekam na górze.

Po tych słowach oddaję jej telefon, a następnie omijam ją i idę w wyznaczoną stronę. Jednak zamiast udać się do sypialni, postanawiam schować się w gabinecie. Jest położony niedaleko salonu, a gdy uchylę nieco drzwi, możliwe, że będę w stanie usłyszeć ich rozmowę, jeśli ich wpuści.

Brooke

Biorę głęboki oddech i otwieram drzwi. Kate ma na twarzy wymalowane przeprosiny za nagłe pojawienie się. Natomiast Patrick jest nad wyraz poważny. W dłoni trzyma całkiem sporą torbę papierową z logo restauracji, do której lubiliśmy w czwórkę zaglądać w weekendy.

– Wiem, że się nie zapowiadaliśmy, ale mam nadzieję, że nas wpuścisz. Mamy na przekupienie najlepsze w całym mieście włoskie jedzenie – oznajmia radośnie Kate, a jej mąż w końcu decyduje się na subtelny uśmiech. ­ – To jak? Wpuścisz nas?

– Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się...

– Oj daj spokój, nie będziemy długo – wtrąca się Patrick, po czym muszę się odsunąć, gdy wchodzi pewnie do środka. Tuż za nim drepcze Kate, która całuje mnie w policzek na przywitanie i szepcze do ucha przeprosiny.

– Wybacz, ale uparł się, aby cię odwiedzić.

Jestem tak zaskoczona jej słowami, że w pierwszej chwili nie wiem co myśleć. Kiedy zamykam za nimi drzwi, patrzę na koleżankę, która idzie naprzód i wtedy zdaję sobie sprawę, o co chodzi z ich nagłą wizytą.

Wygadała mu. Powiedziała Patrickowi o Dereku. Cholera jasna!

Wchodząc do salonu, od razu patrzę na Patricka, który wyciąga jedzenie na wynos i stawia na stole. Kate obserwuje mnie ostrożnie, a gdy widzi moje niezadowolenie, uśmiecha się tak, jakby miało to wszystko załatwić.

– Więc Brooke, gdzie go chowasz? – pyta mężczyzna, który ostatnio był dla mnie podejrzanie zbyt miły, a teraz brzmi, jakby był o coś na mnie obrażony.

Kończy wypakowywać jedzenie, po czym jego baczne spojrzenie spoczywa na mnie.

– Mam już ponad trzydzieści lat i chyba nie muszę się tłumaczyć ze wszystkiego prawda? – pytam stanowczo.

– Hej, spokojnie, tylko mi się tutaj nie pokłóćcie – mówi szybko Kate, po czym staje pomiędzy nami. – Przepraszam Brooke, ale wypaplałam Patrickowi o naszym ostatnim spotkaniu. Wie, że się z kimś spotykasz.

– Kate, mówiłam ci, że to nic poważnego...

– Dlatego wprowadził się do ciebie? – pyta Patrick, który rozsiada się na kanapie i poprawia swój bordowy krawat.

Aż mam ochotę podejść do niego i mu przywalić. Tak wychowawczo. Jeszcze kilka dni temu odniosłam silne wrażenie, że jest mną zainteresowany w niestosownym znaczeniu tego słowa, a teraz wygląda na obrażonego. Może faktycznie tak jest?

– Nie wprowadził się do mnie.

– Nie? Kate mówiła...

– Zatrzymałem się na kilka dni. To jakieś przestępstwo?

Wszyscy kierujemy wzrok na Dereka, który wkracza do salonu z dłońmi schowanymi w kieszeniach spodni jeansowych. Patrick wstaje z kanapy i podchodzi do Dereka. Obaj nie wyciągają rąk na przywitanie, jak to mają w zwyczaju mężczyźni. Gołym okiem widać, że obaj nie przypadną sobie do gustu.

Pewnie to niezbyt dobry moment na porównania, ale gdy stoją tak blisko siebie, kolejny raz zauważam jak bardzo Derek jest postawny i atrakcyjny. Nie ma na sobie drogiego garnituru, nie jest spryskany ekskluzywnymi perfumami, a i tak Patrick, który zawsze w moich oczach był przystojny, blednie na jego tle.

– To żadne przestępstwo, ale nietakt już owszem.

– A co w tym nietaktownego?

– Brooke jest wdową od dwóch miesięcy i nagle pojawiasz się ty. Jest bogata i...

– Dosyć tego Patrick – mówię stanowczo, po czym podchodzę do Dereka i staję tuż u jego boku. Tak by mój nieproszony gość mógł patrzeć mi w oczy, gdy będę go pouczać. – Jak już powiedziałam, nie jestem dzieckiem i sama podejmuję decyzję. Nie jesteś moim adwokatem Patrick.

– Wręcz przeciwnie. Mam prawo dowiedzieć się, kto wije sobie gniazdko w domu mojego przyjaciela.

– Zmarłego przyjaciela Patrick, Travisa już nie ma, a ja mam prawo dalej żyć. Nie zapominaj, że to także mój dom.

– Brooke...

– Dosyć tego! Nie kłóćcie się proszę – mówi uniesionym głosem Kate. I choć miałabym ochotę jeszcze coś powiedzieć jej mężowi, to postanawiam zakończyć ten temat na prośbę przyjaciółki. Wiem, że nie jest niczemu winna, no może oprócz plotkarskich zakusów.

– Kate ma rację, nie kłóćmy się. Trochę mnie poniosło, wybacz Brooke – oznajmia Patrick, po czym zerka na Dereka, ale jego nie przeprasza, choć to on był celem jego ataku.

– Usiądźmy, zjedzmy i spokojnie porozmawiajmy. W końcu przyjaźnimy się od tylu lat – dodaje Kate, po czym siada przy stole i sięga po najbliższe opakowanie z porcją smacznego jedzenia. Zupełnie, jakby była pewna, że spór właśnie się zakończył.

Patrick uśmiecha się przepraszająco, a następnie dołącza do żony.

Kieruję swoje spojrzenie na Dereka, który musi czuć się cholernie niekomfortowo. Jednak on sięga po moją rękę i prowadzi do stołu. Odsuwa dla mnie krzesło, co z oczarowaniem obserwuje Kate. Patrick także nie odrywa od nas oczu. On jednak nadal jest mało zachwycony moim nowym znajomym.

***

Kolacja minęła względnie spokojnie. Oczywiście nie obyło się od małego przesłuchania. Patrick wypytał praktycznie o wszystko Dereka, ale na ile odpowiedzi były prawdziwe, tylko przesłuchiwany o tym wie.

Kiedy mówił o rodzinie, z którą nie utrzymuje kontaktu, widziałam błysk w jego oczach. Myślę, że tego nie zmyślił na potrzeby zaistniałej sytuacji. Aż takim dobrym aktorem nie może być.

Nie wiem kto bardziej był czujny podczas rozmowy. Ja, Derek, czy też Patrick. Jedynie Kate zdawała się być zadowolona z zażegnanego konfliktu.

Kiedy zbierałam puste pudełka po włoskim jedzonku, Derek postanowił mi pomóc.

Dopiero w kuchni mogłam odetchnąć z ulgą. Mój towarzysz nie omieszkał mi to wypomnieć.

– Skoro tak działa ci na nerwy ten typ, to po co ich wpuszczałaś?

– Bo Kate to moja przyjaciółka, oboje są i zanim się obejrzałam, już byli w środku.

– Mogłaś coś wymyślić...

– Dobra, daj mi już spokój! – mówię nieco głośniej, na co od razu reaguje. Podchodzi do mnie szybko i kadzie dłoń na moim ramieniu.

– Brooke, nie chodzi o to, że koleś jest denerwujący. W innych okolicznościach po prostu bym go olał albo powiedziałbym mu coś do słuchu, ale mamy ważniejsze sprawy. Co zrobimy, jeśli Blaze zaraz wkroczy, a twoi przyjaciele nadal będą siedzieć przy stole?

Wtedy dociera do mnie w jak bardzo patowej sytuacji się znaleźliśmy, a raczej do jakiej doprowadziłam. Odruchowo patrzę w okno, za którym już spowija się wieczorna ciemność. To byłby dobry moment dla Blaze 'a aby wkroczyć.

– Myślisz, że teraz nas obserwuje?

– Jeśli chce cię obrabować, z pewnością ma na oku ten dom.

– Więc może niespodziewani goście w postaci moich przyjaciół wystraszą tych naprawdę nieproszonych...

– Może, ale to nic pewnego Brooke. Nie chcę mieć nikogo na sumieniu, nawet takiego burżuja jak Patrick – mówi z niesmakiem i nawet by mnie to rozbawiło, gdyby okoliczności były zupełnie inne.

– Powinnam ich się pozbyć?

– Tak, nie możemy ryzykować, że zostaną wplątani w tak niebezpieczną sytuację.

– Masz rację, nie chcę, aby coś im się stało.

Podchodzę do blatu kuchennego i sięgam po karafkę z wodą. Nalewam do szklanki i za jednym zamachem wypijam całą jej zawartość.

Odkładam pustą szklankę, a do kuchni wkracza nie kto inny, jak Patrick. Trzyma w dłoni sztućce, które nie udało mi się zabrać za pierwszym razem, podchodzi do zlewu i wkłada naczynia do środka.

– Derek, miałbym prośbę. Czy mógłbym porozmawiać z Brooke na osobności?

– To pytanie nie powinno być skierowane do mnie. To Brooke zdecyduje, czy chce rozmawiać z tobą na osobności.

Kiedy tak Derek stawia sytuację, mam ochotę bić brawo za dojrzałość, ponieważ to idealna odpowiedź, jaką mógł ofiarować Patrickowi. Ten z kolei obdarza go złośliwym uśmieszkiem, jakby miał go za śmiesznego w swojej męskiej postawie. Mnie natomiast traktuje bardziej łagodnym usposobieniem.

– Czy możemy porozmawiać Brooke?

– Skoro tak ci zależy.

– Tak, zależy mi.

– W takim razie zostawię was samych. Potowarzyszę Kate.

Jednak Derek zamiast wyjść od razu po tych słowach, zbliża się do mnie, unosi dłoń, ujmuje palcami mój podbródek, po czym składa na moich ustach czuły pocałunek. Nie wiem na ile chciał potwierdzić naszą historyjkę, a ile chciał dopiec Patrickowi. Kiedy odsuwa się ode mnie lekko przytakuje z uśmiechem, po czym wychodzi z kuchni.

Patrick przez chwilę milczy, nie patrzy na mnie, jest zagubiony w swoich myślach. Opieram się o szafki kuchenne i krzyżuję ramiona przy klatce piersiowej, nie dla pokazania siły, a raczej by się schować.

– To coś poważnego? – pyta, po czym unosi swoje spojrzenie na mnie.

– Nie znam go dobrze. Poznaliśmy się niedawno.

– Nie sądziłem, że tak szybko zapomnisz o Travisie.

– Nie zapomniałam o nim, nie wiesz co czuję Patrick.

– Więc ten romans jest odskocznią? Sposobem na żałobę?

– Znowu chcesz mnie oceniać?

– Nie, po prostu jestem...zaskoczony. Kiedy Kate powiedziała mi, że masz kogoś, nie uwierzyłem.

– I musiałeś zobaczyć to na własne oczy? Po to jest ta wizyta?

– Chyba tak.

– Więc teraz już wiesz.

Patrick przytakuje, po czym podchodzi do mnie bliżej. Opiera się bokiem o szafki i także zakłada ramiona tuż przy klacie.

– A może znasz tego Derek dłużej niż nam mówisz?

– Co takiego?

– Zdradzałaś Travisa?

– Boże, nie! Nigdy nie zdradziłam męża!

– Skoro tak kochałaś Travisa, jak możesz tak szybko związać się z innym? Jeszcze nie wystygł w trumnie, a ty zapraszasz innego do swojego łóżka.

– Nie masz prawa mnie oceniać! – mówię stanowczo, po czym odpycham się od szafek i robię kilka kroków w tył, aby być jak najdalej od niego.

– Travis był moim najlepszym przyjacielem...

– I dlatego tak chciałeś mnie bardzo pocieszać?

– Okazywałem ci tylko wsparcie, nie wiem co sobie ubzdurałaś...

– Tak? A te róże? Też były przyjacielskim gestem? Kto tak robi?

– Jakie róże?

– Te które zostawiałeś pod moimi drzwiami. Ostatnią wręczyłeś mi, gdy przyjechałeś do mnie w tajemnicy przed Kate. Już nie pamiętasz?

Słysząc moje słowa, na twarzy Patricka wypływa grymas gniewu. Także odpycha się od szafek, ale nie zbliża się do mnie.

– Nie wiem co ty pierdolisz Brooke. Nie poznaję cię. Nie dałem ci żadnych róż, a tę którą wręczyłem, znalazłem tuż przed twoim pojawieniem się. Resztę sama sobie dopowiedziałaś.

– Co? To nie ty ją zostawiłeś? Ale..., ale nie zaprzeczyłeś...

– Pewnie ten Derek zostawiał róże, abyś zmiękczyć twoje serce. Pokazać jaki jest romantyczny. Uważaj Brooke, taki facet wie, jak zmanipulować taką kobietę jak ty.

– Taką kobietę jak ja? Czyli jaką?

– Naiwną i zranioną.

Miarka się przebrała, nie pozwolę, aby obrażał mnie w moim własnym domu. Prostuję się, po czym podchodzę do niego bliżej.

– Wynoś się z mojego domu. I jeśli jeszcze raz obrazisz mnie, to przysięgam, że powiem Kate o twoim małym kłamstwie, gdy byłeś u mnie i tak bardzo chciałeś mnie pocieszać.

– To nieprawda, nie miałem złych intencji...

– Może pozwolimy jej to ocenić?

Moje pytanie wyprowadza go z równowagi, ale także dostrzegam w nim strach. Oboje wiemy, że chciał coś ugrać tamtego wieczoru i Kate także mogłaby tak to zinterpretować.

– Co mam ocenić?

Ponownie tego wieczoru zaskakuje mnie niespodziewane pojawienie się osoby, o której mówię. Tym razem to Kate stoi w progu pomieszczenia i przygląda nam się zdezorientowana.

Zerkam na Patricka, który momentalnie spuszcza z tonu, a jego postawa nie jest tak butna jak kilka sekund temu.

– Mówimy o Dereku – oznajmiam spokojnie. – Patrick uważa, że nie pasuje do mnie i ty również tak uważasz.

Kate marszczy brwi z zaskoczenia, po czym podchodzi do nas. Kładzie dłoń na ramieniu męża, po czym uśmiecha się zawadiacko.

– Kochanie, myślę, że Derek idealnie pasuje do naszej Brooke. Jest co prawda przeciwieństwem Travisa, ale może to i dobrze. Inne nie oznacza gorsze.

Patrick przytakuje z lekkim uśmiechem, tylko po to, aby Kate nie drążyła tematu.

Dziesięć minut później żegnam się z parą przyjaciół. Kobieta obejmuje mnie czule i szepcze do ucha życzenia dobrej i ekscytującej nocy. Gdyby tylko wiedziała, jak cholernie ekscytująca noc może się wydarzyć. Szkoda tylko, że w negatywnym znaczeniu tego słowa.

Patrick także mnie obejmuje, ale jest to tylko pokazówka. Oboje jesteśmy zesztywniali i nie chcemy tego przedłużać. W otwartych drzwiach obserwuję, jak wsiadają do swojego auta, a gdy Kate macha na pożegnanie, zastanawiam się, czy jeszcze ją ujrzę. Czy ta noc nie okaże się ostatnia w moim życiu.

Wracam do salonu, ale nie zastaję tam Dereka. Ruszam w stronę schodów, aby sprawdzić na górze, jednak w ostatniej chwili dostrzegam lekko uchylone drzwi do gabinetu. Idąc, staram się być cicho.

Gdy zaglądam do środka, widzę, jak wkłada pistolet za pasek od spodni i zakrywa go koszulką. Następnie wyciąga coś z kieszeni. Przez moment zasłania mi widok ramieniem, dopiero kiedy się nieco obraca, dostrzegam co trzyma w dłoni. To fotografia. Nie widzę jednak co przedstawia, jestem zbyt daleko. Następnie wyciąga z drugiej kieszeni mój telefon komórkowy i przez chwilę patrzy na niego. Nie wiem, co on wyprawia. Już nic nie rozumiem.

Odsuwam się od drzwi tuż po tym, jak chowa zdjęcie do kieszeni. Prędko, ale nadal bezszelestnie wracam do salonu i siadam na kanapie. Chwilę później dołącza do mnie uzbrojony mężczyzna. Uśmiecha się do mnie, gdy idzie w stronę okna. Odsuwa firankę, po czym opiera się o ścianę i patrzy na sporą część posesji.

On obserwuje otoczenie, czekając na ruch nieprzyjaciel, natomiast ja bacznie przyglądam się jemu. Patrick powiedział, że to nie on przynosił róże. Pozwolił mi tak pomyśleć, ale to jednak nie on. Więc kto? Czy to możliwe, że Derek zostawiał dla mnie kwiaty? Przyznał, że mnie obserwował, był mnie ciekawy, ale nie miał zamiaru się ujawniać. Nie ukrywa już także, że coś do mnie czuje. Przynajmniej jestem pewna, że jego zainteresowanie moją osobą ma podłoże romantyczne. Dopiero kiedy okazało się, że ktoś czyha na mnie i na moje pieniądze, postanowił wkroczyć ponownie w moje życie. Tym razem nie jako oprawca, lecz jako obrońca. A jeśli to wszystko to tylko mistyfikacja? Jeśli tylko takim sposobem mógł do mnie się zbliżyć?

Paczka z wyciętymi artykułami o Travisie, tajemniczy mężczyzna jeżdżący za mną, róże pod drzwiami, to wszystko mógł zrobić jeden człowiek. Człowiek, który stoi kilka metrów ode mnie. Który jest uzbrojony. Który twierdzi, że jest tutaj dla mojej ochrony.

Nijaki Blaze i jego ludzie mieli mnie zaatakować. Nadal tego nie zrobili, mimo zapewnień Dereka. Nawet nikogo nie widziałam, nie ma po nich śladu. A jeśli oni nie istnieją? Jeśli to tylko kłamstwo człowieka, który stoi kilka metrów ode mnie? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro