Część 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Derek

Ból po postrzale jest nie do zniesienia. W jednej chwili rozprzestrzenia się po całym moim ciele, jakby ktoś raził mnie prądem dla zabawy.

Kiedy zauważam Blaze i faceta, z którym rozmawiałem przez telefon, szukam pospiesznie broni. Upadając, wypadła mi z ręki, a fakt, że wszędzie powstały kałuże i jest słaba widoczność, nie stawia mnie w dobrej sytuacji. Już odnajduję obłoconą kolbę pistoletu, gdy ktoś uderza mnie w głowę czymś twardym. Mój wzrok staje się zamglony, a gdy próbuję się skupić, nie wychodzi mi to najlepiej. Widzę dosłownie podwójnie, tracę orientację w sytuacji. Ktoś chwyta mnie za poły bluzy i przyciąga do siebie bliżej.

– Dobrze cię widzieć Derek. Powiedz, żałujesz, że mnie nie wpuściłeś do domu po dobroci, jak cię o to prosiłem?

Blaze uśmiecha się szyderczo, a ja mogę tylko myśleć o Brooke, która zostanie sama w tej patowej sytuacji. Chciałbym, aby teraz zadzwoniła na policję, ale gdy przekręcam głowę i zerkam na nią, widzę, że się nie poruszyła. Z przerażeniem patrzy na nas, a jedyne co dzieli ją od tych zbirów to szyba w oknie.

– Naprawdę była warta tego wszystkiego Derek?

– Tak.

– Więc jesteś większym głupcem niż myślałem. Nie przyszło ci do głowy, że to ona może cię wykorzystywać?

Słysząc jego absurdalne słowa, zaczynam się śmiać w niebogłosy. Za tę zniewagę, uderza mnie w twarz i padam bezwładnie na ziemię. Zimny deszcz spadający na moją buzię daje mi przedziwne ukojenie. Blaze i jego kompan stoją nade mną, a gdy przekręcam głowę dostrzegam także trzeciego kolesia w pobliżu. Tego samego, który znokautował mnie w moim mieszkaniu i zabrał całą forsę. To on musiał ponownie mnie uderzyć, Blaze był za daleko.

Podpieram się na łokciach i patrzę na przywódcę tej bandy. Następnie próbuję wstać. Kiedy żaden z nich mi nie przeszkadza, prostuję się, jednocześnie starając się nie stracić równowagę. Nie mogę w pełni stanąć na zranionej nodze, więc przez chwilę moje ciało się chwieje.

– Zanim wyszedłem z domu, zadzwoniłem na policję, zaraz tu będą.

– To twoje kolejne kłamstwo Derek. Po co miałbyś wychodzi z domu i walczyć z nami, skoro zadzwoniłeś po gliny? Nie, to nie ma sensu. Chciałeś nas wykończyć i tym samym uratować swoją panią. I co miało być dalej? Żyli długo i szczęśliwie?

– Coś w tym stylu.

– Naprawdę jesteś taki naiwny? Curtis zapewniał mnie, że masz łeb na karku, ale teraz śmiem twierdzić, że jesteś idiotą, który daje sobą manipulować tej bogatej cipce.

– Tak bogata cipka może w każdej chwili zadzwonić po gliny, nie zdążycie dostać się do domu.

Blaze kieruje swój wzrok na okno, po czym uśmiecha się szeroko.

– Nie wydaje mi się, aby cokolwiek robiła Derek. Może czeka, aż cię wykończę, a potem zacznie się ratować.

– Nie znasz jej.

– Ty także. Uwierz mi na słowo.

Blaze podchodzi do okna, a ja zostaję złapany od tyłu przez dwóch osiłków. Ciągną mnie za swoim szefem, a gdy stoimy tuż przed szybą, jeden z nich przykłada mi lufę do skroni. Brooke wygląda na oniemiałą, jakby była w transie i nie wiedziała co jest realne, a co nie. Zimny metal ocierający się o moją skórę jest za to zajebiście autentyczny.

Blaze puka w szybę swoim pistoletem, po czym macha jej z tym wkurwiającym uśmieszkiem. Patrzę na jej dłonie, które trzymają broń i które drżą ze strachu. Pomyliłem się. Mój plan był z góry skazany na niepowodzenie. Naraziłem ją bardziej niż gdybym opowiedział o wszystkim policji, gdy ujawniłem przed nią swoją tożsamość. Nie wiem czym się kierowałem, gdy przekonywałem ją o słuszności mojego planu. Chciałem raz na zawsze pozbyć się zagrożenia, ale także myślałem o tym, aby utrzymać wolność. Dawno temu obiecałem sobie, że nie wrócę do kicia, a teraz prawdopodobnie stracę życie.

Blaze wyciąga z kieszeni telefon i coś na nim pisze. Kiedy zauważam jak Brooke się wzdryga, zdaję sobie sprawę, że to jej wysłał wiadomość.

Brooke

Trzęsącą się ręką wyciągam telefon i patrzę na wiadomość z nieznanego numeru.

„Otwórz albo go zabiję. Chcemy tylko pieniędzy. Ile wart jest dla ciebie jego życie?"

Kieruję swoje spojrzenie na Dereka, który jest podtrzymywany przez dwóch mężczyzn. Ma przyłożony pistolet do głowy i szybko uświadamiam sobie, że jeśli nie zgodzę się wpuścić tych zbirów do domu, za chwilę straci życie. Moja odmowa sprawi, że przestanie być dla nich wartościowy. Wtedy zostanę sama. Korci mnie, aby już teraz zadzwonić na policję. Dyskretnie wychodzę z sekcji wiadomości i naciskam cyfrę 9, potem 1 i wtedy słyszę pukanie do szyby.

Patrzę na Blaze 'a, który niezmiennie ma na twarzy uśmiech. Cały czas patrząc mi w oczy, czeka na moją wiadomość. Rozważam nad tym, jak szybko dotrze tu policja. Alarm się nie włączy, jest dezaktywowany, więc będę musiała wytłumaczyć im sytuację, a przynajmniej podać adres. Zajmie to kilka sekund, może więcej, ale przyjazd do mojej posiadłości w obliczu ulewy potrwa o wiele dłużej.

Adrenalina buzuje w całym moim ciele. Mam wrażenie, jakbym stała nad przepaścią i czekała, czy ktoś zdecyduje się mnie popchnąć czy jednak okaże łaskę. Tak samo musi czuć się teraz Derek. Tylko ja mogę go uratować, ode mnie zależy jego życie. Ale czy nie zabiją nas po wszystkim? Widziałam ich twarze, wiem, jak ma na imię szef tej bandy, więc chyba mogę zakładać, że czeka mnie marny los.

Jakie mam większe szanse na przeżycie? Z Derekiem u boku, czy z nadchodzącymi posiłkami policji?

U boku Blaze 'a pojawia się kolejny człowiek. Jestem tak zaskoczona, że w pierwszej chwili nie zauważam co trzyma w rękach. Dopiero gdy Blaze wskazuje na przedmiot, zdaję sobie sprawę, że mogą dostać się do domu szybciej niż mi się wydawało.

Facet trzyma piłę mechaniczną, która z łatwością przetnie zamek w drzwiach. Blaze ma przewagę, a ja pozostaję bez wyjścia.

Przytakuję na znak zgody, a potem patrzę na Dereka, który jest zaskoczony moją decyzją. Kręci głową przecząco, jakby chciał przekonać mnie do tego, aby nie otwierać drzwi. Abym nie ratowała go w taki sposób.

Derek

Nie może tego zrobić, nie może ich kurwa wpuścić! Dlaczego nie dzwoni na policję?!

Z niedowierzaniem obserwuję, jak wychodzi z salonu. Tuż po tym Blaze rusza w stronę wejścia do domu i ponownie jestem ciągnięty w jego ślady przez dwóch jego ludzi.

Stojąc przed drzwiami w oczekiwaniu na ich otwarcie, modlę się, aby Brooke zmieniła zdanie, aby nie wpuszczała do środka tych pojebańców. Nie może nic jej się stać, nie może kurwa!

Drzwi powoli się otwierają, a przed nami staje Brooke z wyciągnięta w naszą stronę bronią. Celuje to raz na Blaze 'a, to raz na osiłków nam towarzyszącym.

– Spokojnie pani Montgomery, przychodzimy z dobrymi zamiarami. Nikt nie musi zginąć, ale to już zależy od ciebie.

– Nie mam pieniędzy, zostawcie nas w spokoju.

– Dlaczego wszyscy próbują mnie okłamywać? Czy ja wyglądam na naiwnego faceta? Dobrze wiem, że masz pokaźną sumkę na koncie. Proszę tylko abyś się trochę podzieliła i przelała na moje konto powiedzmy...darowiznę w postaci miliona dolarów. Czy życie twojego chłoptasie nie jest wart tej sumy?

Po tych słowach Blaze, mimo że Brooke ma go na muszce, podchodzi do niej bliżej. Broń ociera się o jego klatkę piersiową, ale on nic sobie z tego nie robi. Kobieta trzęsie się ze strachu, lecz także nie pociąga za spust. W końcu napastnik ręką odsuwa broń od swojego ciała i spokojnie wchodzi do środka, zmuszając ją tym samym do odsunięcia się z drogi.

Za nim wchodzi facet z piłą i to on odbiera jej pistolet, a następnie podaje go Blazowi. Potem gość wyjęty iście z horrorów chwyta ją mocno za ramię.

W salonie popycha ją na kanapę. Brooke z zaskoczenia krzyczy odruchowo, a ja na ten widok próbuję się oswobodzić i chociaż spróbować jej pomóc. Odsuwa włosy, które zasłoniły jej twarz, po czym patrzy na mnie ze strachem w oczach.

– Będzie dobrze Brooke, tylko spokojnie...

– Jak możesz ją tak oszukiwać Derek? Jak możesz gwarantować coś, co nie jest zależne od ciebie? – pyta drwiąco Blaze, więc moja uwaga skupia się tym razem na nim.

– Proszę nie krzywdź jej, ona niczemu nie jest winna.

– Czy ja wiem? Może i wygląda na niewiniątko, ale chyba prawda jest nieco inna.

Blaze podchodzi do niej i sięga ręką do jej policzka. Gładzi ją delikatnie, jakby okazywał uczucia bliskiej mu osoby. Na jej twarzy wypływa obrzydzenie pomieszane ze strachem. Odsuwa na bok głowę, aby zakończyć ten niechciany kontakt. Blaze śmieje się po czym chwyta mocno w pięść jej włosy i zmusza do upadku na podłogę. Pochyla się nad nią dokładnie tak, jak ja to zrobiłem, gdy włamaliśmy się do tego domu z Curtisem.

– Jesteś taka niewinna Brooke? A może to tylko taka poza? Jaka jest prawda?

– Proszę...zostaw mnie...

– Zostawię, ale najpierw bądź tak miła i przynieś laptop. Czas zrobić przelew, termin się kończy.

Wypuszcza z uścisku jej włosy i kobieta pada na podłogę. Unosi głowę i patrzy wprost na mnie, jakby szukała we mnie oparcia. Przytakuję, dając tym sam jej znać, aby zrobiła to o co prosi ją Blaze. Kiedy jednak się nie porusza, mężczyzna kopie ją w bok. W salonie rozbrzmiewa nie tylko krzyk Brooke, ale także i mój. Kolejny raz próbuję się oswobodzić, tym razem jednak wpadam w szał widząc jej cierpienie.

Odwracam się w stronę jednego napastnika po mojej prawej stronie, po czym uderzam go z dyńki. Momentalnie odsuwa się ode mnie, więc wykorzystuję chwilę zamieszania i walę z pięści drugiego zjeba prosto w nos. Moja noga nadal krwawi i boli jak cholera, ale udaje mi się dostać do Brooke. Umieszczam dłonie na jej twarzy i zmuszam by na mnie spojrzała.

– Brooke, tak mi przykro...

Zanim mi odpowie, zostaję od niej siłą odciągnięty. Na końcu koleś, który ma zakrwawiony nos po zderzeniu z moim czołem, następuje na moją zranioną łydkę. Krzyczę z bólu, a potem słyszę wołanie mojego imienia przez Brooke.

Zostaje podniesiona przez faceta, który jeszcze do niedawana dzierżył piłę. Popycha ją naprzód, w stronę wyjścia z salonu. Kiedy znikają z pola mojego widzenia facet, który trzymał stopę na mojej ranie, odsuwa się kilka kroków w bok. Blaze natomiast rozsiada się wygodnie na kanapie, po czym wyciąga z wewnętrznej kieszeni kurtki paczkę z papierosami i odpala jednego. Zaciąga się dymem, po czym prószy popiół na jasny dywan tuż pod jego stopami.

– Jak myślisz Derek? Ile wart jest ta chata? Dwa? Trzy miliony? Może nawet i więcej?

– Raczej nie jesteś w stanie zabrać go ze sobą – mówię z ironią, na co odpowiada głośnym rechotem.

– Masz rację, szkoda, ale to niemożliwe. A na ile jest ubezpieczony? Na przykład od nieszczęśliwego wypadku? Powiedzmy pożaru? – pyta, po czym kolejny raz strzepuje popiół z żarem na miękki materiał.

– Weź pieniądze i odejdź. Taki był plan prawda?

– Niby tak, ale ty wszystko skomplikowałeś. Powiedziałeś jej o moim planie, groziłeś, że wydasz mnie policji, a nie lubię kapusiów. Wiesz, jak pozbyć się niewygodnych świadków? Jak pozbyć się wszelkich śladów? – pyta, a gdy nie odpowiadam, wstaje z kanapy, podchodzi bliżej i kuca tuż przy mnie. – Ogień. Ogień wszystko zwalczy, wszystko zniszczy.

Brooke

Mężczyzna po raz kolejny popycha mnie, gdy przekraczamy próg gabinetu. Prawie upadam na podłogę, ale w ostatniej chwili przytrzymuję się biurka. Strach paraliżuje mnie, moje ruchy są ociężałe i nieprecyzyjne. Mam wrażenie, jakbym straciła całą kontrolę nad ciałem.

Słyszę za sobą jego kroki, a wkrótce potem kładzie dłoń na moich plecach. Laptop leży tuż przede mną, a gdy umieszczam na nim swoje dłonie, czuję, jak napastnik zbliża się jeszcze bardziej. Swoim kroczem ociera się o mój tyłek, a mnie zaczyna wzbierać na wymioty. Łzy spływają po moich policzkach, gdy przesuwa swoją rękę na moją lewą pierś. Ugniata ją mocno, jakby to miało być przyjemne dla obu stron. Wtedy dostrzegam srebrny nożyk do otwierania korespondencji. Na rączce jest wygrawerowane imię Travisa. Był to prezent dla niego ode mnie na naszą trzecią rocznicę ślubu. Uwielbiał go.

Chwytam za nożyk, po czym odwracam się i wbijam facetowi ostrze w szyję. Odsuwa się ode mnie zszokowany, po czym wyciąga nożyk z ciała, wywołując tym samym mocne krwawienie z rany. Upuszcza przedmiot na podłogę, łapie się za szyję obiema dłońmi i upada na kolana. Jedną dłonią opiera się o podłogę, unosi głowę i patrzy na mnie z zaciśniętymi ustami. Z jego oczu bije uzasadniony gniew i gdy próbuje doczołgać się do mnie, podbiegam do miejsca, gdzie spoczywa nożyk, podnoszę go i wbijam go w jego plecy. Następnie wyciągam ostrze i ponownie go wbijam, lecz tym razem w policzek.

Rana na szyi nie pozwala mu wydobyć głośniejszego dźwięku od rzężenia. Próbuje złapać oddech, ale sprawia mu to coraz większy problem. Zakrwawiony pada bezwładne na podłogę i po chwili przestaje się ruszać.

Patrzę na nożyk, który nadal tkwi w mojej ubrudzonej od krwi dłoni. Następnie zerkam na drzwi gabinetu. Oprócz Blaze 'a, jest jeszcze dwóch mężczyzn, którzy mi zagrażają. Jak mam sobie z nimi poradzić? Jednego mogłam załatwić małym przyrządem do cięcia papieru, ale trzech?

Jeszcze raz patrzę na trupa leżącego obok mnie. Zdaję sobie sprawę, że taki zbir z pewnością był uzbrojony. Kucam przy nim i obszukuję kieszenie jego kurtki. Kiedy natrafiam na kolbę pistoletu, oddycham z ulgą. Jednak, gdy już trzymam broń w dłoni, nie czuję już tego nagłego przypływu radości. Nadal nie mam szans z tymi ludźmi, ale nie mogłam przecież pozwolić, aby mnie zgwałcił, musiałam się bronić, nie miałam wyjścia. Stało się, zabiłam jednego z nich, teraz nie mogę tego cofnąć, nie mogę iść na współpracę. Zabiją mnie, jak tylko zrobię przelew.

Ściągam moje buty i wychodzę boso z gabinetu, aby nie narobić zbędnego hałasu. Z trzęsącymi rękoma, które dzierżą broń napastnika, podchodzę do ściany, która prowadzi wzdłuż do salonu. Nie wychylam się, nie chcę by mnie dostrzegli. Przysłuchuję się rozmowie Blaze 'a i Dereka. Kiedy ten pierwszy mówi o ogniu, czuje mdłości w żołądku. Chce spalić mój dom! Mój! I pewnie nas razem w nim.

W końcu postanawiam zajrzeć dyskretnie do pomieszczenia, które zostało przejęte przez tych zbirów. Nie widzę ich przywódcy, który nadal rozprawia nad tym co ma zamiar dalej zrobić. Dostrzegam natomiast Dereka, klęczącego na podłodze w obstawie dwóch mężczyzn, którzy go wciągnęli do domu.

Patrzę, na mężczyznę, który z zaciśniętymi ustami wsłuchuje się w słowa Blaze 'a. Wygląda na wściekłego, na człowieka, który jest na granicy wytrzymałości. Kiedy opuszcza na dół głowę i stara się wyrównać oddech, zerkam na jego dłonie, które są zaciśnięte w pięści. Jakby szykował się do ataku.

Czekam, aż spojrzy w moją stronę, aż zobaczy, że jestem uzbrojona. Razem możemy ich pokonać, nie mamy innego wyjścia, jak walczyć o swoje życie. W końcu Derek lekko przechyla głowę i patrzy w moją stronę. Od razu mnie zauważa, ale nie daje tego po sobie poznać. Szybko pokazuję mu broń, po czym ponownie skupia się na Blazie.

Derek

Nie mam pojęcia, jak udało jej się obezwładnić goryla, z którym udała się do gabinetu, ale jestem pod wrażeniem. Ba, jestem kurewsko zachwycony jej zachowaniem. Do tego zdobyła broń, a Blaze nie ma pojęcia, że zaraz rozpęta się piekło. Zerkam na faceta po mojej prawej stronie, którego uderzyłem w nos. Mogę się założyć, że jest złamany, a co za tym idzie – cholernie wrażliwy na dotyk. Następnie obczajam kolesia po lewej stronie. Trzyma broń w prawej dłoni, więc mam możliwość, aby mu ją odebrać. Muszę jednak odwrócić ich uwagę.

– Wygrałeś Blaze. Muszę przyznać, że cię nie doceniałem. Pokonałeś mnie bez problemu – mówię poważnie, jednocześnie patrząc mu prosto w oczy. Jego zachwyt, słysząc moje słowa uznania, widać gołym okiem.

– Dobrze, że jesteś tego świadom i potrafisz przyznać się do błędu.

– Tak, popełniłem błąd odrzucając twoją ofertę. Niepotrzebnie broniłem tej kobiety, nawet dobrze jej nie znam.

– Więc dlaczego dla niej ryzykowałeś? Poważnie, jestem cholernie ciekawy, dlaczego ryzykujesz dla niej?

– Nie chciałem nikogo krzywdzić, chodziło tylko o pieniądze, ale razem z Curtisem zniszczyliśmy jej życie.

– Nieprawda. Ma wypasioną chatę i dużą firmę. Ma więcej niż kiedykolwiek ty bądź ja mieliśmy w całym naszym popierdolonym życiu.

– Tak, nadal miała pozycję i środki do życia, ale nie mówię o pieniądzach. Była załamana po stracie męża, po całym tym zdarzeniu, w którym brałem udział.

– Mam uwierzyć, że zawodowy złodziej miał wyrzuty sumienia po przeprowadzonej akcji?

– Tak, jak już powiedziałem wcześniej, nie chciałem nikogo krzywdzić.

– Masz pokrętną logikę i narzuciłeś sobie dziwne zasady. Jesteś przestępcą, ale co? Tym dobrym? – pyta, po czym zaczyna się śmiać.

– Nie każdy przestępca jest pozbawiony wszelkich zasad moralnych.

– Moralnych? Jesteś złodziejem, zabierasz czyjeś mienie i mówisz o moralności? – pyta tym razem poważnie, po czym przysiada na krawędzi kanapy i opiera swoje łokcie o kolana. – Myślisz, że ona ci wybaczyła? Że tak o tobie myśli? Że jesteś dla niej dobrym przestępcą? Mój drogi, życie tak nie działa. Albo jesteś czarnym charakterem albo nie.

– Niektórzy wierzą w dawanie drugiej szansy.

– I ona ci ją dała? Jesteś pewny? Bo ja bym miał wątpliwości na twoim miejscu. Sam mówisz, że zniszczyłeś jej spokój ducha, więc po jakiego czorta miałby ci wybaczać?

Jego słowa wzbudzają we mnie złość, ale nie o to chodzi w tej rozmowie. Muszę przekonać go, że miał we wszystkim rację i choćby na chwilę odwrócić jego uwagę.

– Miałem nadzieję, że to zrobi, ale...

– Ale co?

– Ale chyba tego nie zrobiła, nie może tego zrobić.

– Dlatego przyznałeś mi przed chwilą rację, że źle zrobiłeś odrzucając moją wcześniejszą propozycję?

– Tak. Na własne życzenie wpakowałem się w jeszcze większe bagno.

– Ciężko się z tobą teraz nie zgodzić. Curtis mówił, że jesteś bystry, ale mam wątpliwości co do autentyczności tej opinii. Chyba utraciłeś swój instynkt samozachowawczy. I to przez kobietę. Najgłupsze co mogłeś zrobić mój przyjacielu.

– Może czas go odzyskać. Mój instynkt.

– Obawiam się, że na to już za późno. Wybrałeś nie tę stronę.

– Będę z tobą szczery Blaze. Nie chcę umierać w tym domu, nie chcę umierać dla kogoś kto i tak mi nie wybaczył. Żaden ze mnie super bohater, jestem zwykłym facetem, który obrał złą drogę do odmienienia swojego życia. Po dzisiejszych wydarzeniach, zdaję sobie sprawę, że taki właśnie jestem. Jestem przestępcą, złodziejem, człowiekiem z marginesu, który nigdy się nie zmieni. Nie ma sensu dalej się oszukiwać.

– I mam tak po prostu dać ci tą cudowną drugą szansę?

– Przekonam ją do wykonania przelewu. Posłucha mnie.

– Mnie także posłucha, gdy zadam jej ból.

– Potem ją zabiję. Udowodnię, że tym razem wybrałem słuszną dla siebie stronę.

Brwi Blaze unoszą się do góry, ukazując jego zaskoczenie. Patrzy na mnie przez chwilę w ciszy, po czym parska śmiechem.

– Niezły z ciebie agent. Szybko zmieniasz zdanie, więc skąd mam mieć pewność, że za chwilę znowu tego nie zrobisz.

– Powiedziałem już, nie chcę tutaj umierać. Przydam ci się jeszcze, zobaczysz, nie pożałujesz.

Blaze uśmiecha się szeroko, po czym wskazuje na mnie ręką i mówi zadowolony:

– Wstań, za chwilę będziesz mógł pokazać na co cię stać.

Wykonuję polecenie i z bólem, rozprzestrzeniającym się w nodze, który towarzyszy mi przy najmniejszym ruchu, wstaję z podłogi.

Jego dwóch kompanów, których mam po obu stronach, także śmieją się z mojego przedstawienia. Blaze w końcu odwraca się do mnie plecami i podchodzi do okna. To mój wyczekany moment.

Obracam się w stronę faceta, który ma złamany nos i uśmiecham się do niego.

– Wybacz za to uderzenie.

– Jeszcze ci się odpłacę koleś – mówi z szyderczym uśmieszkiem.

– Nie o tym uderzeniu mówię...

Po tych słowach ponownie uderzam go w zraniony nochal, ale tym razem pięścią. Kiedy osuwa się na podłogę, odwracam się i atakuję kolejnego stróża.

– Brooke, teraz! – krzyczę, jednocześnie walcząc z napastnikiem. Nie zdążę spojrzeć co robi Blaze, gdy pada pierwszy strzał. Kobieta chowa się za ścianą, ale tylko na chwilę. Ponownie oddaje strzał i w oddali słyszę krzyk przywódcy tej bandy.

Chwytam za rękę faceta, w której trzyma broń i przez chwilę, która dla mnie trwa jak wieczność, siłujemy się. Kiedy udaje mi się nakierować lufę w jego stronę, naciskam na spust. Facet dostaje w prawy policzek i przestaje się szamotać. Łapie kilka razy hausty powietrza, po czym umiera.

Szybkie wstanie jest dla mnie niemożliwe, więc wyciągam z uścisku denata broń, po czym celuję w mężczyznę, który z zakrwawionym nosem celuje we mnie ze swojego pistoletu. Udaje mi się oddać strzał jako pierwszy. Pada na podłogę z dziurą w klatce piersiowej.

Nagle czuję czyjeś dłonie na moich barkach. Obracam się i celuję w postać. Brooke odskakuję na bok z przerażoną miną. Od razu opuszczam broń na dół, a kobieta ciężko wzdycha. Pomaga mi wstać, po czym oboje zmęczeni i pokiereszowani podchodzimy do Blaze, który także został postrzelony. Jego broń leży kilka merów od niego i choć facet próbuje się do niej doczołgać, nie ma w tej chwili żadnych szans. Podparty o kobietę, wyciągam w jego stronę pistolet i celuję w jego plecy. Strzelam dwa razy. Kiedy przestaje się poruszać, w końcu i ja mogę odetchnąć pełną piersią.

– Co dalej? – pyta drżącym głosem.

– Dalej kolejna część planu.

Obracam głowę w jej stronę i składam pocałunek na jej czole. Kobieta owija ramiona wokół mojej talii jeszcze bardziej i przytula się do mojego boku.

Schodzimy do piwnicy. Brooke pomaga mi ze zranioną nogą, która zdecydowanie utrudni mi ucieczkę, ale nie mamy innego wyjścia, jak działać zgodnie z planem. Brooke odrywa się ode mnie, po czym podchodzi i przysuwa krzesło na środek pomieszczenia. Patrzę na nią z żalem. Z żalem, że to ostatnie chwile razem spędzone. Nie będę mógł wrócić, nie mogę kolejny raz ryzykować. Nie chcę siedzieć i nie chcę narażać jej na podejrzenia o współpracę. Już i tak wystarczająco dużo wycierpiała w ostatnim czasie. Mogę tylko zniknąć z jej życia i tym samym dać jej spokój ducha. Podchodzę do szafek na narzędzia, gdzie schowaliśmy sznur, którym owinę Brooke, dla uwiarygodnienia naszej pokrętnej historii. Musi być poza podejrzeniami, nie ma innej opcji.

– Zanim wyjdę wytrę odciski palców w salonie i w holu. Potem uruchomię alarm i zniknę– mówię, patrząc jej w oczy, które wydają się smutne słysząc moje słowa. Następnie odwracam się do niej plecami i sięgam po sznur.

– Dziękuję ci Derek, za wszystko.

– Nie dziękuj, nie zasługuję na to.

Nie mogę znaleźć sznura, więc ostrożnie kucam i wsuwa dłoń głębiej w schowek. Kiedy wyczuwam gruby, pleciony przedmiot, słyszę krzyk kobiety.

– Derek uważaj!

Zanim zdołam się odwrócić, czuję silny, tępy ból z tyły głowy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro