NADGODZINY

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przeszklone wieżowce wystrzeliwujące ku niebu i odbijające promienie słońca w niezliczonych oknach. Wiecznie zabiegany szaro-granatowy tłum korposzczurów wymieszany z kolorową masą przechodniów, kurierów i dostawców jedzenia. Rzeka samochodów i zirytowanych kierowców. Nieliczne drzewa ginące w miejskiej dżungli i smogu dzielnicy biznesowej. Miejsce w którym Hans pragnął być i funkcjonować, rozwijać się i płynąć z prądem kariery oraz nowych wyzwań. Miejsce o którym marzył odkąd zaczął oglądać przerysowane filmy i seriale.

- Nienawidzę tego miejsca - szepnął Hans, przecierając twarz dłońmi. Oczy piekły go od monitora komputera, kręgosłup bolał od siedzenia za biurkiem a serce płakało za wolnością. - Jak ja mogłem być tak głupi.

Hans odchylił się na krześle i zerknął na zegarek. Pięć minut do siedemnastej. Pięć minut do końca pracy. Pięć minut do upragnionego odpoczynku. Gdyby nie identyfikator już dawno wyszedłby z biura. Sam się sobie dziwił, że kiedyś tak bardzo ciągnęło go do korporacji. Pamiętał, że gdy dostał niegdyś wymarzoną pracę, jego ambicje mogły poszybować na Marsa. Teraz dzień w dzień odliczał godziny do opuszczenia przeklętego open space'u i zajęcia się czymś co lubi. 

Hans przymknął oczy. Był żywym przykładem na to, że młodzieńcze marzenia umierają wraz z dorosłością. Czasem zastanawiał się, co by było gdyby spełnił dziecięce pomysły i został piłkarzem, archeologiem, płetwonurkiem, strażakiem albo kierowcą rajdowym. Może to właśnie one miały rację bytu i wskazywały właściwą ścieżkę dająca satysfakcję w dorosłości? Mężczyzna żałował, że już nigdy się tego nie dowie. Natomiast obiecał sobie, że sprawdzi to na swoich dzieciach - o ile kiedykolwiek się na nie zdecyduje.      

Ostatnie minuty ciągnęły się w nieskończoność. Gdy tylko zegarek wskazał siedemnastą, Hans błyskawicznie wyłączył komputer, zrywając się z miejsca i chwytając torbę sportową. Był piątek, więc teczkę i wszystkie dokumenty zostawiał w swoim boksie. Nie miał zamiaru marnować weekendu na robotę, której szczerze nie lubił - wypalenie dopadło go zdecydowanie za szybko. Z kolei on zbyt późno pojął, że życie jest o wiele za krótkie na marnowanie go na rzeczy niedające satysfakcji i radości.

- Na razie! Do poniedziałku! - krzyknął, unosząc dłoń.

Mężczyzna szedł szybkim, sprężystym krokiem z litością patrząc na najbardziej gorliwych pracowników zapatrzonych w monitory i tony dokumentów. Wielu z nich nawet nie oderwało się od pracy, a ci którzy to zrobili z niedowierzaniem spoglądali na Hansa. Przecież oczywistym było, że nie skończył pracy i nie zamknął większości przydzielonych zadań. Do tego przez jego ramię była przewieszona torba sportowa a nie teczka na dokumenty i laptopa - potwarz dla szanującego się pracownika korporacji.

- Hans! - zaświergotała z szerokim uśmiechem urocza kobieta, niespodziewanie zastępując drogę mężczyźnie.

- Sara? Co tak nagle się zerwałaś? Samochód ci się zepsuł? Podwieźć cię gdzieś? - zapytał uprzejmie, zerkając dyskretnie na pedantycznie uporządkowane biurko. Wyglądało zupełnie inaczej niż jego, na którym wiecznie królował artystyczny nieład.

- Nie, moja strzała śmiga jak należy. - Sara poprawiła kokieteryjnie kołnierz ciemnozielonej marynarki. - Chciałam się tylko upewnić, czy pamiętasz o imprezie integracyjnej?

- Imprezie integracyjnej? Wiesz co, przepraszam, ale chyba coś mi umknęło.

- Niemożliwe! Osobiście wysyłałam maila do wybranych osób z zaproszeniem na sobotniego grilla do Alexa.

- Ach, to! Zapomniałem, przepraszam.

- Powinieneś jeść więcej migdałów i orzechów. Od poniedziałku będę ci przynosić paczkę dziennie.

- To bardzo miłe, Sara, ale nie chciałbym, żebyś się tak fatygowała.

- Drobiazg. - Kobieta machnęła ręką. - I tak codziennie kupuje paczkę dla siebie. Widzę, że już skończyłeś pracę - rzuciła z przekąsem, - więc nie będę cię dłużej zatrzymywać. Zresztą, szybciej ogarnę tabelki, szybciej skoczę na wino - zaszczebiotała, puszczając oczko. - Do zobaczenia.

- Pa, Sara.

Kobieta zniknęła w swoim boksie, przepuszczając Hansa w stronę wind.

- Wyślę ci maila jeszcze raz!

- Jasne. Dzięki - odparł, machając ręką.

Hans wszedł pośpiesznie do winy. Na szczęście nikt się z nim nie zebrał, dzięki czemu uniknął kolejnych nudnych rozmów o raportach, skomplikowanych związkach czy wiecznie płaczących dzieciach. Odetchnął z ulgą. Przed nim cały weekend, który zamierzał poświęcić dla samego siebie i, w mniejszym stopniu, znajomych. Tego potrzebował po ciężkich pięciu dniach.    

Hans nie rozumiał, dlaczego ludzie z pracy czują tak silną potrzebę integrowania się i tworzenia zamkniętych grup spotykających się w wolnym czasie. Czy nie mieli się dosyć po kilkudziesięciu godzinach spędzonych w tym samym pomieszczeniu, w tej samej kuchni, bufecie, łazience, pokoju konferencyjnym? On miał i ani myślał tracić sobotniego popołudnia. Jedyną różnicą na grillu byłyby dodatki w postaci alkoholu, dobrego jedzenia i świeżego podmiejskiego powietrza. To samo mógł mieć z przyjaciółmi.

Mężczyzna przemierzył podziemny parking dziarskim, sprężystym krokiem. Rzucił sportową torbę na tylne siedzenie granatowej toyoty. Chwilę później wylądował na niej krawat i granatowa marynarka. Hans wolałby pozbyć się białej koszuli z kołnierzykiem, w której czuł się jak w kaftanie, ale z tym musiał poczekać do przyjazdu na siłownię. Odpiął guziki przy kołnierzyku lekko agresywnym gestem. Odnosił wrażenie, że jest uczulony na korporacyjne zbroje.

- Dobra - powiedział do siebie, odpalając auto i kierując je w stronę wyjazdu. - Pora zacząć weekendzik.

Jeszcze zanim Hans wyjechał przez bramę garażową, nawiedziło go znajome aczkolwiek bardzo niepokojące uczucie, że jest obserwowany. Ostatnimi czasy nachodziło go dosyć często. Na szczęście nigdy, kiedy stał bezbronny i nagi na teoretycznie antypoślizgowych kafelkach pod prysznicem. Mężczyzna nie mógł przewidzieć, kiedy dziwne uczucie miało się pojawić. Zazwyczaj objawiało się ono poczuciem, że ktoś go obserwował. W nielicznych sytuacjach mógłby przysiąc, że ktoś stoi obok niego a kwieciste damskie perfumy łaskoczą jego nozdrza. W najbardziej krytycznych sytuacjach, podczas których balansował na granicy jawy i snu, odnosił wrażenie, że widzi twarz kobiety i jest zmuszony do słuchania monologu, rzadziej prowadzi z nią konwersację. Momentami w umyśle Hansa pojawiała się psotna myśl sugerująca, że mężczyzna wariuje. Uparcie ją od siebie odganiał, obiecując sobie, że w poniedziałek zapisze się do lekarza po skierowanie do neurologa oraz że znajdzie sobie naprawdę dobrego psychiatrę. W jego rodzinie nie było przypadków schizofrenii, ale wolał dmuchać na zimne. I dmuchał tak od prawie trzech miesięcy.

- Hans - kobiecy głos dobiegał zewsząd. Był stłumiony, jakby wyciszała go gruba warstwa materiału albo woda. - Nareszcie możemy porozmawiać. 

Mężczyzna zerknął na boki jednocześnie starając się skupić na drodze. Godziny szczytu i nerwowi, wymuszający pierwszeństwo kierowcy nie ułatwiali zadania.   

- Bardzo cię potrzebuję - kontynuował głos. - Tylko ty możesz mi pomóc.

Hans oblizał wargi. Zaczął się pocić. Naprawdę powinien zacząć brać leki.

- To mi się tylko wydaje - rzucił pozornie spokojnym głosem. - Masz chorą wyobraźnię. Pewnie to samo miała babcia, chociaż udawała normalną.

- Nic ci się nie wydaje - jęknął głos. - To ja! Przecież już długo mnie znasz. Wiem, że się denerwujesz. Nie musisz się wstydzić swoich uczuć. Nie ukrywaj swoich emocji. Dzięki temu poznamy się znacznie szybciej.

Zielone. Hans ruszył z piskiem opon.

- Ty istniejesz tylko w mojej głowie.

- Oczywiście, że istnieję. Jak inaczej byśmy rozmawiali?

- Kim jesteś? Jak masz na imię? - zapytał. Ciągle nerwowo się rozglądał i zerkał w lusterko. Serce waliło mu jak młotem. Obejrzał wiele horrorów, więc spodziewał się, że lada moment zobaczy czyjąś twarz. Tymczasem pojawił się jedynie granatowy ford.

- Kim ty, do cholery jesteś?

Cisza.

- Ilythia - odparł w końcu głos.

- Dziwne imię. Jesteś moim drugim ja? Jakimś objawem schizofrenii? Rany, czemu ja nie poszedłem do lekarza, kiedy był na to czas?

Cisza.

Milczenie przeciągało się tak długo, że Hans w końcu odetchnął i uspokoił się na tyle, żeby w miarę swobodnie prowadzić samochód. Postanowił, że dziś wieczorem znajdzie dobrego specjalistę i umówi najszybszy możliwy termin.

- Prawie koniec na dzisiaj. - Jeanne uśmiechnęła się szeroko, odhaczając kolejne punkty w notesie. Kobieta zatknęła długie strusie pióro barwione na karmazynowy kolor za tasiemkę kapelusza. - Szkoda mi cię, Angelo, naprawdę. - Westchnęła ciężko, przypatrując się nieruchomemu ciału staruszki.

Pomarszczona, ale niezwykle zadbana kobieta leżała w dużym łóżku. Promienie popołudniowego słońca wpadały do przestronnego, czystego pokoju. W powietrzu unosił się zapach świeżych kwiatów, które zmarła tak uwielbiała.

- Mnie szkoda mojej rodziny - uśmiechnął się smutno duch. Dookoła łóżka stała dwójka mężczyzn i trzy kobiety. Wyglądali na zdruzgotanych, trójka z nich płakała. - Nie sądziłam, że umrę dzisiaj.

- Niestety, nie znacie dnia, ani godziny, ale mogę zapewnić, że miałaś dobrą śmierć, madame. I bardzo ładnie wyglądałaś w młodości. Prawdziwa elegantka. 

Duch zaśmiał się gorzko. Eteryczna Angela wyglądała na najwyżej trzydzieści parę lat. Miała na sobie ulubioną granatową sukienkę z głębokim dekoltem w karo. Blond włosy opadały falami na lewe ramię a krzykliwa czerwona szminka odznaczała się od bladych, wydatnych policzków. Angela znów była w swojej najlepszej życiowej formie.

- Dobrze. Jeszcze moja akceptacja... - Jeanne podpisała się zamaszyście. - Skończone. Gotowa?

Angela milczała, przyglądając się synom, synowym i najstarszej wnuczce, która była do niej niezwykle podobna.

- Miałam dobre życie i kochającą rodzinę - powiedziała starając się zachować pogodę ducha. - Będzie mi ich brakować.

- Proszę się nie martwić, madame. Z pewnością się jeszcze spotkacie.

Angela westchnęła ciężko, przymykając oczy. Chwilę jej zajęło nim wzięła się w garść - całe życie była twarda i podczas swojej ostatniej drogi też powinna być. Duch podszedł do każdego z rodziny po kolei i przytulił na tyle na ile było to możliwe w eterycznej postaci. Dwie osoby się wzdrygnęły, jedna rozejrzała z niepokojem.

- Wam też zrobiło się zimno? - spytała kobieta po pięćdziesiątce.

- Trochę - odparła młodsza, krzyżując ręce i masując ramiona. - Dziwne. Może babcia ciągle z nami jest?

Jeanne była cierpliwa, ale naprawdę chciała skończyć zmianę. Zwłaszcza, że czekał ją jeszcze powrót w Zaświaty.

- Nic więcej już tu nie zrobię - stwierdziła Angela.

- To twój kwit. Jak tylko go weźmiesz, zobaczysz drogę do portu. Zwykle panuje tam spory tłok, ale nie przejmuj się, nikt ci nic nie zrobi. Wszyscy będą tak samo skołowani jak ty.

- Nie bój się umarłych a żywych.

Jeanne uniosła brwi do góry.

- Nie. Teraz bój się umarłych a nie żywych. Chyba, że żywi wezwą medium. Wiem, że masz dużo pytań. Na każde znajdziesz odpowiedź w broszurze rozdawanej na pokładzie Mojej Zemsty. Właśnie ten statek masz znaleźć - napomniała. - Podpowiem pani, madame, że jest całkiem spory, czarny i ma czerwone żagle. - Jeanne wyrwała przypominającą pergamin kartkę z notatnika - Tu jest pieczęć z moim herbem. Gdyby ktoś ze strażników miał za dużo pytań to im ją pokaż. Zapewni ci immunitet, chyba, że zrobi pani coś głupiego, ale o to pani nie podejrzewam, madame. Proszę - podała dokument Angeli.

Duch zawahał się.

- Czy tam, gdzie się dostanę jest koniak?

- Oczywiście. Będziesz miała w czym wybierać, madame.

- A ciastka z bitą śmietaną?

Jeanne z trudem się nie skrzywiła.

- Jest masa cukierni. Będziesz pozytywnie zaskoczona, madame. Wszyscy są.

- Jak jest z widzeniami na ziemi?

- Z nawiedzeniami? - poprawiła Francuzka. - Wszystko znajdziesz w broszurze, madame. Teraz proszę, nie mamy czasu.

Angela westchnęła niepocieszona, ale przyjęła pergamin. W chwili, kiedy dokument znalazł się w jej dłoni pojawił się ozdobny portal. Po drugiej stronie widać było port i bezkresne morze. Szum fal dobiegł uszu ducha, blond włosy poruszyły się targnięte morską bryzą.

- Ten zapach... Dawno nie byłam nad morzem. - Angela podeszła do portalu. - Do zobaczenia, moje dzieci. Niedługo was odwiedzę - rzuciła z ciepłym śmiechem, po czym przeszła przez portal.

Magiczne przejście zamknęło się natychmiast a Jeanne odetchnęła z ulgą. W końcu wróci na statek, napisze krótki raport i zrelaksuje się w drodze do Yachthafen przy kieliszku wina. Jeszcze lepiej przy butelce.

Francuzka opuściła pogrążony w smutku dom. Musiała się przejść i oczyścić umysł. Przez spotkania z niektórymi duchami popadała w nostalgiczny nastrój. Na szczęście pogoda dopisywała a o tej porze na przedmieściach nie kręciło się dużo ludzi.

- Jeanne.

- Hm? - Kobieta rozejrzała się zdziwiona.

- Jeanne! Jeanne, tutaj. Spójrz w górę.

Na gałęzi kasztanowca siedział duży kruk o inteligentnych czarnych oczach.

- Verak? Skończyłam pracę na dziś. Właśnie wracam na statek - rzuciła szybko Francuzka. Opasłe ptaszysko zwykle oznaczało nadgodziny.

Ptak zatrzepotał skrzydłami.

- Jedna dusza więcej nie zrobi ci różnicy.

- Niech idzie ten kto zawalił termin. - Jeanne zgrzytnęła zębami rozeźlona.

- Nikt nie zawalił. Nagły wypadek.

- Co? - Kobieta zamrugała z niedowierzaniem. - Przecież śmierć każdego jest zaplanowana przez departament Tkaczek. Trzymamy się ścisłych terminów. Nawet jeśli dusze są ułaskawiane albo zarząd nanosi szybkie poprawki to i tak pierwszy termin znamy od dawna!

Kruk przechylił łepek.

- Nie wiemy o co chodzi. Mamy tu nieprzewidziane zdarzenie i jesteśmy pewni, że ktoś z zewnątrz na pewno maczał w tym palce. Umyślnie czy nie.

- Przecież to musi zbadać specjalna komisja!

- To już nie nasz problem. Ja przekazuję informację a ty masz doprowadzić Hansa Sheltza na statek. Miejsce masz w notatniku. Tyle ode mnie.

Kruk zerwał się z gałęzi, gubiąc pióro. Nim opadło na ziemię zmieniło się w pył.

Złość ustąpiła miejsca narastającej ciekawości i ekscytacji. Takie rzeczy działy się niezwykle rzadko i Jeanne zachodziła w głowę kto za tym stoi.

- Pora wracać do pracy. Jak to mówią: przewodniczka dusz nigdy nie śpi!

Zmęczony psychicznie Hans porzucił pomysł wieczornego treningu i postanowił, że wróci do domu i odpręży się przy dobrym serialu i mocniejszym drinku. 

Przez całą drogę nawiedzał go melodyjny głos, jednak tym razem nieznajoma odpowiadała na pytania. Wnętrze auta wypełnił słodki zapach kwiatów i nasilał się z każdą minutą - aż można było odnieść wrażenie, że znajduje się na łące. Mężczyzna był właściwie pewny, że ujawniła się szybko postępująca choroba psychiczna, ale właściwie dobrane leki powinny załatwić sprawę. W zasadzie to już się z tym pogodził i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie nagłe zaostrzenie objawów. 

Ostatnim, co widział Hans była twarz i odsłonięte, muskane włosami ramiona ładnej kobiety. Zjawa pojawiła się nagle i uśmiechała do niego z przedniej szyby. Nie tyle zszokowany, co już naprawdę przerażony mężczyzna wrzasnął i szarpnął gwałtownie kierownicą, skręcając w bok - na sąsiedni pas i dalej, prosto na drzewa. Cudem uniknął kolizji z wozem dostawczym, ale jego auto wbiło się w drzewo o masywnym konarze. 

- Co tu się stało? - Duch Hansa stał obok samochodu, przeczesując krótkie włosy i z przerażeniem wpatrując w swoje zakrwawione ciało. Ostatnie co pamiętał to oślepiający błysk. - Jak to w ogóle możliwe? Jak to?

Hans starał się wejść z powrotem do swojej zakrwawionej ziemskiej skorupy. Rzucał się, kładł na siedzeniu, siadał starając się idealnie odwzorować agonalną pozycję. Wszystkie wysiłki spełzły na niczym. 

Zrezygnowany stanął obok samochodu i w panice myślał, co dalej. Ledwie zauważył stojącego nieopodal kierowcę samochody dostawczego. Młody chłopak wzywał karetkę roztrzęsionym głosem. 

Czy wezwał jeszcze kogoś? - pytane przepłynęło mimowolnie przez umysł Hansa. - Kto poinformuje moją rodzinę? Jeśli karetka przyjedzie szybko to mnie uratują? Może to śmierć kliniczna?

- Niech mi ktoś pomoże! Pomocy! - krzyknął rozpaczliwie. Tliła się w nim iskierka nadziei, że ktoś go usłyszy i cudownie wróci do żywych. 

- Przestań. Tutaj nikt nie usłyszy twojego krzyku.

Hans podskoczył. Podeszła do niego elegancka kobieta w osobliwym kapeluszu i długim płaszczu przepasanym skórzanym paskiem. 

- Ty mnie usłyszałaś - wydukał zaskoczony. 

- Owszem, monsieur, ale sama jestem martwa. I to od setek lat. Zaskoczony, prawda?

- Kim ty jesteś? - Mężczyzna odsunął się kawałek. Był gotów rzucić się do ucieczki przy pierwszej możliwej okazji.

- Nazywam się Jeanne de Clisson. Może o mnie słyszałeś? - Hans pokręcił głową. - Cóż, nieistotne. W tych czasach mało osób zna moją historię. Ich strata. - Kobieta wzruszyła ramionami nonszalancko. 

Duch przyglądał się nowo przybyłej w milczeniu. Kobieta miała kasztanowe, rozpuszczone włosy spływające falami na plecy spod czarnego kapelusza. Za bordową tasiemkę wsunęła długie, barwione na karmazynowo strusie pióro. Sięgający kolan czerwony płaszcz był prosty, ale niezwykle elegancki, przywodzący na myśl pirackie czasy - podobnie jak kordelas z ozdobną rękojeścią wiszący u boku. Całości oryginalnej stylizacji dopełniały długie czarne oficerki. 

- Byłaś piratką? - zapytał w końcu, przerywając niezręczne milczenie.

Jeanne zaśmiała się.

- I to nie byle jaką, ale porozmawiamy o tym później, jeśli znajdziemy wystarczającą ilość czasu.

- Jesteś śmiercią? - duch Hansa pobladł jeszcze bardziej.        

- Tak, ale nie lubię tego określenia. Kosiarza, żniwiarza, shinigami, kostuchy też nie - dodała licząc na palcach. - Przewodniczka dusz brzmi o wiele lepiej, nie uważasz?

Świat zatrzymał się na ułamek sekundy. Wszystko wirowało dookoła, zlewając się w ciemność. Gdy tylko Hans wrócił do siebie a mroczki przestały mu tańczyć przed oczami, zerknął w stronę swojego ciała i przedniej szyby pokrytej pajęczyną pęknięć. Spodziewał się zobaczyć twarz tajemniczej kobiety, ale przeliczył się.

Przewodniczka Dusz odchrząknęła, zwracając na siebie uwagę mężczyzny.

- W imieniu Departamentu Żniwiarzy składam najszczersze przeprosiny za zaistniałą sytuację - powiedziała Jeanne zachowując formalny ton. Zerknęła na notatnik, w dłoni trzymała pióro wyjęte z kapelusza. - Według poczynionych ustaleń Departamentu Tkaczek pańska śmierć, monsieur, powinna nastąpić 26 listopada 2086 roku. Śmierć miała nastąpić w wieku osiemdziesięciu dziewięciu lat i być następstwem naturalnych i nieodwracalnych procesów zachodzących w organizmie. W skrócie, z powodu starzenia.

- To czemu zginąłem dzisiaj? - krzyknął oburzony Hans.

- Nie wiem. Natomiast mogę zapewnić, że przeprowadzimy szczegółowe śledztwo w tej sprawie. 

- Czyli jest szansa, że wrócę do żywych? - Mężczyzna mógłby przysiąc, że serce zabiło mu szybciej. Że w ogóle zabiło.

Francuzka uśmiechnęła się smutno.

- Przykro mi, ale nie rozwiążemy sprawy aż tak szybko. - Jeanne pokręciła głową jednocześnie wyrywając kartkę z notatnika i podając ją duchowi. - Zanim dojedziemy na miejsce i ustalimy, co się wydarzyło, pańskie cało zgnije albo zostaną po nim tylko kości, monsieur.       

- Co ze śmierciami klinicznymi? Przecież ludzie wracają!

- To bardziej skomplikowane i w tym wypadku niemożliwe. Proszę wziąć pergamin, monsieur. To pańska przepustka na statek do Zaświatów. - Pomachała nim przed nosem Hansa. 

- Co jeśli odmówię? - Duch skrzyżował ręce na piersi. 

- Cóż - Jeanne westchnęła przeciągle. - Będzie nieciekawie. Zostanie pan zawieszony między światem żywych a umarłych, zacznie odczuwać ból powypadkowy i całkiem możliwe, że na koniec pan oszaleje i zmieni się w upiora. Więc? - Pomachała dokumentem jeszcze raz. - Im szybciej będziemy na miejscu tym lepiej dla pana, monsieur. Na zachętę powiem, że całkiem prawdopodobne, że dostanie pan odszkodowanie w postaci glejtu umożliwiającego reinkarnację w kochającej i bogatej rodzinie. Możliwe, że z tytułem szlacheckim. - Jeanne i Hans skrzyżowali spojrzenia. - Ruszajmy już, dobrze?   

- Zdaje się, że i tak nie mam wyboru - mruknął zrezygnowany Hans. 

Wziął niechętnie pergamin. W tej samej chwili otworzył się portal prowadzący do portu. Przygarbiony duch ruszył mozolnie w stronę przejścia. Przewodniczka dusz przechyliła głowę, na jej twarzy malowała się ciekawość. Kobieta zrównała się krokiem z Hansem i gestem dała znać, żeby zaczekał.

- Coś jeszcze? - jęknął.

- Nie. Po prostu zastanawiam się, czy jesteś z tych, którzy uważają, że śmierć to koniec? - spytała Jeanne, posyłając mężczyźnie ciepły uśmiech. - To by wyjaśniało twój nastrój.

- A nie jest tak? Nie zmierzamy w kierunku nicości i zapomnienia.

Jeanne z trudem opanowała śmiech.

- Nie, monsieur. Śmierć to dopiero początek. Teraz zobaczysz, co naprawdę znaczy żyć. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro