Moje imię

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Harry stał na środku placu, rozglądając się dokoła. Niecierpliwie przytupywał nogą. No gdzież on jest? Przecież powinien tu być. Z braku lepszego zajęcia zaczął spacerować. Nie minęła chwila, a już odtwarzał po raz pięćdziesiąty tą samą rozmowę z poranka. Tylko teraz postanowił, że zrobi to ze szczegółami.

Potter stanął przed wielkimi drzwiami ogromnej posiadłości. Gmach przytłaczał swoją wielkością i dostojnością tak, że goście już na wejściu mogli poczuć się malutkimi, nic nie znaczącymi mróweczkami. Mężczyzna zapukał trzy razy we wrota, które po chwili otworzyły się bez żadnego szumu. Wszedł niepewnie do środka. Aż zaniemówił z wrażenia.

W samym holu, w którym aktualnie się znajdował, panował taki przepych i elegancja, że na myśl o swoim domu, Wybrańcowi zrobiło się głupio. Pięknie zdobione łuki pod sufitem, wysokie kolumny i jasne ściany dawały wrażenie dużej przestrzeni. Kwiaty, figurki oraz gdzieniegdzie porozsypywane płatki róż tworzyły lekko romantyczny nastrój. Przyciemniane lampy tylko to potęgowały. Brunet poczuł się tu jak niechciany gość. Do tego pani domu zeszła właśnie w samym szlafroku i kapciach.

Jeśli już o niej mowa; Wybraniec na jej widok nie wiedział, co powiedzieć. Idealnie jedwabiste włosy, spływające kaskadami na plecy. Idealny, smukły nos, lekko zadarty do góry. Idealne, pełne wargi, które aż prosiły się, by ktoś je ucałował. Idealne, przeszywające oczy, patrzące na niego z wyższością. Idealne wcięcie w talii. Idealnie długie oraz szczupłe nogi. Idealne proporcje ciała. Po prostu kobieta-ideał. Momentalnie Harry poczuł się gorszy i zaczął zastanawiać się, co ma takiego w sobie, że Malfoy woli jego.

- Witam, w czym mogę pomóc? – spytała kobieta, wyciągając do niego rękę.

- A, tak... Em... Jestem Harry Potter. Przyszedłem do Malfoya – ocknął się brunet, podając dłoń.

- Wiem, kim jesteś, ale w jakiej sprawie przyszedłeś?

- Chciałem gdzieś z nim wyjść, powspominać stare czasy.

Wybraniec poczuł się jak dziecko, które musi powiedzieć mamie gdzie idzie, z kim i kiedy wróci, bo inaczej ta go nie puści.

- Niestety, mojego męża nie ma w domu – odparła blondynka, robiąc mu miejsce. – Wejdź, proszę, nie będziesz tu tak stać.

- No nie wiem, czy to taki dobry pomysł... - mruknął Harry.

- Draco dużo o tobie opowiadał, więc i ja chciałabym cię lepiej poznać.

Pottera wmurowało. Ta fretka coś o nim mówiła? Nagle poczuł, że się spina i nie może nic zrobić, ani powiedzieć. A co jeśli on...? Nie, to niemożliwe. Przecież wtedy by już dawno się rozstali. A może to jest tak cudowna kobieta, że mimo wszystko postanowiła z nim zostać? Gryfońska ciekawość dała o sobie znać i brunet nie mógł zrobić nic innego, tylko podążyć za kobietą-ideałem do salonu.

Na początku rozmowa przebiegała dosyć niemrawo; nie wiedzieli, od czego mają zacząć. Lecz już po parunastu minutach prowadzili swobodną konwersację przy kieliszku białego wina. Harry dowiedział się, że kobieta uwielbia kolor biały, dlatego praktycznie wszystko w tym domu jest albo w tym właśnie kolorze, albo w jasnych odcieniach beżu. Uzyskał informacje o tym, gdzie wybierają się w wakacje; na Karaiby, bo podobno tam jest jakiś legendarny skarb, który Scorpius chciał koniecznie zdobyć. Zauważył również, że kiedy rozmowa schodziła na Dracona, rysy jej twarzy rozpogadzały się i łagodniały, a ona sama zaczynała mówić bardziej delikatnym głosem, niż normalnie.

Wybraniec już czwarty raz tego poranka poczuł się źle. To taka cudowna kobieta; piękna, dostojna, delikatna, troskliwa. A on? Był nijaki.

- Cóż, w takim razie jak już trochę sobie porozmawialiśmy, mogę ci zdradzić, gdzie jest mój mąż. - Kobieta nachyliła się konspiracyjnie, popatrzyła Wybrańcowi w oczy i powiedziała. – Ostatnio wieczorami często chodzi do jednego parku. Znajdziesz go przy tej wielkiej fontannie z rzeźbą dwóch kochanków.

- Tylko... Który to park? – spytał zdezorientowany mężczyzna.

- Sam się domyśl – zachichotała blondynka, wstając z miejsca i kierując się na górę. – Ja niestety muszę coś zrobić, ale mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.

- Z przyjemnością – uśmiechnął się brunet i w dobrym humorze opuścił rezydencją Malfoyów.

Lecz teraz dobry humor ustąpił zniecierpliwieniu. Kręcił się tak od dobrych paru godzin i jeszcze nie znalazł Dracona. Kiedy już tracił resztki nadziei, zobaczył blond czuprynę, która wystawała nad niski żywopłot. Przełknął ślinę. Nigdy nie pomyliłby jej z żadną inną. Tyle razy widział przecież, jak przemieszczała się nad głowami uczniów w Hogwarcie.

Chwilę stanął, zanim przemógł się i usiadł przy Malfoyu. Mężczyzna nawet na niego nie popatrzył. Wzdrygnął się tylko nieznacznie, dając Harr'emu do zrozumienia, że nie powinien tu być. Jednak Potter nie mógł sobie odpuścić. Nie teraz, kiedy w końcu zebrał w sobie odwagę.

- Przyszedłem tu, żeby... żeby przeprosić za moje zachowanie – praktycznie wyszeptał Wybraniec.

Draco nie odezwał się ani słowem, ale westchnął głośno.

- Może za agresywnie powiedziałem to, co chciałem powiedzieć, ale... zrozumiałeś, co miałem na myśli, prawda?

Przez pewien czas siedzieli w ciszy. Blondyn wydawał się nad czymś zastanawiać.

- Zostawię moją rodzinę – odezwał się w końcu z wielką powagą.

- Nie! – krzyknął przerażony brunet, ale kontynuował już spokojniej. – Nie, Malfoy. Nie możesz tego zrobić. Takim szantażem niczego nie zmienisz i dobrze o tym wiesz. Mam do ciebie tylko jedną prośbę...

Auror nie wiedział czemu, ale się zaciął. Dalsze słowa nie chciały przejść mu przez gardło. Boleśnie zdawał sobie sprawę, że zrani tym człowieka, który siedzi obok niego. Poczuł na sobie wyczekujące spojrzenie Draco i to go otrzeźwiło.

- Proszę cię o to.... Żebyś... Żebyś kochał swoją żonę tak, jak kochasz mnie. Ona naprawdę na to zasługuje. To przecudowna kobieta i nie rozumiem... nie rozumiem tego... Tego, że... - I zaczął płakać.

Ni stąd, ni z owąd łzy popłynęły mu po policzkach. Zszokowany ukrył swoją twarz w dłoniach. Ciepła dłoń znalazła się na jego plecach, a on sam zaczął łkać po słowach, które zostały wypowiedziane:

- Dlaczego płaczesz?

Musiał trochę odczekać, zanim zdobył się na odpowiedź:

- Bo... bo przez ostatnie lata zbyt dużo... zbyt dużo ludzi zginęło lub zostało zranionych... przeze mnie. – Pociągnął nosem. – I teraz dochodzisz jeszcze ty. To dla mnie naprawdę za dużo...

Blondyn popatrzył na niego z tak rozbrajającą troską, że Harry rzucił mu się w ramiona. Draco zaczął go pocieszać, jednocześnie głaszcząc po włosach. Siedzieli tak, aż nie zaczęło się ściemniać. Wtedy to brunet spiął się i oderwał od drugiego mężczyzny.

- To ja już się będę zbierał – mruknął zawstydzony chwilą swojej słabości, wstając

- Boisz się ciemności – stwierdził były Ślizgon, idąc w jego ślady.

- Nie, ja...

- Czym przyjechałeś?

Harry nie odpowiedział, bo zdał sobie sprawę, że przyszedł tu na piechotę i wstyd było mu się przyznać, iż taki kawał drogi pokonał na nogach tylko po to, żeby z nim porozmawiać.

- W takim razie odwiozę cię – stwierdził Draco.

- Dam radę sam dotrzeć do swojego domu – wymamrotał niepewnie Potter.

- Boisz się. Poza tym jeszcze ktoś cię porwie i zgwałci.

- Chyba znam tylko jedną osobę, która mogłaby to zrobić.

Malfoy na tą uwagę tylko się uśmiechnął, a Harry osłupiał. Pierwszy raz widział szczery uśmiech na twarzy tej fretki.

Droga minęła im w zupełnej ciszy. Jeden skupiony był na drodze, a drugi patrzył w okno. Wybraniec nawet nie pytał, skąd arystokrata zna drogę do jego domu. Kiedy dojechali, na pożegnanie rzucił:

- To żegnaj, Malfoy.

Lecz został gwałtownie złapany za nadgarstek i pociągnięty w dół.

- Powiedz moje imię. – Usłyszał.

Popatrzył na mężczyznę za kierownicą. Westchnął. Wiedział, że ten potrafi być bardzo uparty. Jeśli tylko chce.

- Miłej nocy... Draco.

Wtedy blondyn puścił go, wymruczał pożegnanie i odjechał. Całą drogę do domu szczerzył się jak głupi do sera, bo w końcu ten durny Harry Potter wypowiedział jego imię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro