13. Białe światło nadziei

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rude włosy roztrzepane były na białej poduszce. Lily oddychała głęboko, przytulając do siebie kołdrę. Tak jak ona jej współlokatorki były pogrążone w głębokim śnie. Ciszę panującą w dormitorium dziewczyn przerwał odgłos budzika. Rudowłosa gwałtownie otworzyła oczy. Wstała odgarniając włosy do tyłu i zarzucając z siebie kołdrę. Dzwonek dalej wydawał z siebie przeraźliwie głośne dźwięki.

– No już, nie śpię, nie śpię. – mruknęła wyłączając maszynę do budzenia. Spojrzała na wskazówki, które pokazywały godzinę piątą rano. Lily pościeliła łóżko i szybkim ruchem zgarnęła wcześniej przygotowaną białą koszulę, spódniczkę i krawat w barwach Gryffindoru. Weszła do łazienki po czym zakluczyła drzwi. Ubrania położyła na szafce i spojrzała w lustro.

Spod rozczochranych włosów w kolorze ognia spoglądała na nią zaspana siedemnastolatka. Lily sięgnęła po szczoteczkę do zębów i nałożyła pastę. Włożyła szczoteczkę do buzi i poczuła orzeźwiający smak mięty. Po dokładnym wyszorowaniu zębów, umyła twarz i rozczesała włosy. Przebrała się z koszuli nocnej i przypięła do białej bluzki odznakę prefekta naczelnego. Jeszcze raz spojrzała w lustro, a do ręki wzięła gumkę do włosów. Związała je w koka, zostawiając z przodu dwa rude pasemka. Spojrzała na swoje dzieło i zadowolona wyszła z łazienki. Marlena i Dorcas jeszcze spały, więc Lily pakując już wszystkie potrzebne podręczniki, pergaminy, pióra i atrament do torby zgarnęła również swój zeszyt z myślami, w którym zaczęła ostatnio co raz częściej pisać. Spakowana, wzięła różdżkę z szafki nocnej i zeszła po cichu do Pokoju Wspólnego. Był prawie pusty. Prawie, ponieważ w kącie siedziała mała dziewczynka z pierwszego roku. Lily rozpoznała ją, ponieważ kilka dni temu urządziła pogadankę piątokasiście na temat tego czemu Quidditch jest lepszy niż inne sporty i zrobiła to tak, że słyszał ją cały Pokój Wspólny.

Evansówna po cichu podeszła do małej Gryfonki. Płakała. Lily nie potrafiła patrzeć jak dzieci płaczą, więc od razu zaczęła działać.

– Hej, co się stało? – powiedziała miło i kucnęła tak, żeby być na wysokości głowy dziewczynki. Ta spojrzała na nią z zaszklonymi oczami i smutkiem na twarzy. Niebieskie oczy przechodzące w szarość odbijały ból i smutek. Blond włosy przykleiły jej się do mokrych policzków. Pierwszoroczna pociągnęła nosem i przetarła oczy. Obok niej leżała poduszka, koc i pluszowy hipogryf.

– K... Kim jesteś? – zapytała dziewczynka.

– Och, no tak! Lily Evans. Prefekt Naczelny Gryffindoru. A ty?

– Sarah Stanley.

– Sarah... posłuchaj mnie. Co się stało? Spałaś tu? – Lily ponowiła swoje pytanie. Sarah trochę się wachała, więc Evansówna musiała ją zachęcić. – Mi możesz powiedzieć. Obiecuję, że cokolwiek by to nie było nie powiem nikomu jeżeli tego nie chcesz.

Stanley spojrzała na Lily niepewnie, ale wyciągnęła do niej rękę z odgiętym małym palcem.

– Obiecujesz na mały paluszek?

Lily zagięła swój mały palec na palcu Sarah.

– Obiecuję. Powiesz mi teraz o co chodzi? – na słowa rudowłosej oczy Sarah ponownie się zaszkliły. Wciągnęła głęboko powietrze. Po chwili wybuchnęła.

– Bo... Bo to wszystko jest niesprawiedliwe! Tyle osób może śmiać się ze swoimi rodzicami, przytulać się do nich, powiedzieć, że ich kocha, a ja? Ja już nie mogę... – łzy ciekły po policzkach Sarah, a Lily z trudem powstrzymała swoje. Serce jej pękło na widok Gryfonki. Rudowłosa jedyne czego się domyśliła to to, że jej rodzice nie żyją. Nie umiała wymusić z siebie żadnych słów. Patrząc jak dziewczynka się zapłakuje, Lily rozłożyła ramiona i przytuliła Stanley. Tamta odwzajemniła uścisk wciąż płacząc. Evans drżącą ręką głaskała jej blond włosy.  – Dziękuję – wyszeptała, dalej przytulając rudowłosą.

– Chcesz... jeszcze o tym porozmawiać?

– Teraz nie – Sarah pociągnęła nosem puszczając Lily. Spojrzała na rozrzucony koc i poduszkę na ziemi. – Chyba powinnam już to zebrać. Jeszcze raz dziękuję...

– Nie musisz – uśmiechnęła się Lily – Zawsze możesz do mnie przyjść i porozmawiać lub się przytulić jak będziesz chciała.

Sarah uśmiechnęła się smutno. Zebrała swoje rzeczy i skierowała swoje kroki do dormitorium dziewczyn. Lily siadła na fotelu i spojrzała na zegar na ścianie. Piąta czterdzieści. Rudowłosa westchnęła i wyjęła z torby zeszyt, atrament i pióro. Otworzyła na pierwszej wolnej stronie i zaczęła pisać.

Dziś rozmawiałam z pierwszoroczną, która straciła rodziców. Przypomniałam sobie, siebie po odwróceniu się Petunii. Myślałam, że dawno pozbyłam się tego bólu, ale dziś wrócił z podwójną siłą. Chciałabym, żebym mogła znów z nią rozmawiać normalnie, śmiać się, uciekać nad jezioro, by odciąć się od rodziców choć na chwilę... tańczyć w deszczu i nie zwracać uwagi na zdziwiony wzrok przechodniów. Nigdy nie sądziłam, że będzie mi tego brakować. Że będzie mi brakować Tunii. Niby wiem, że jeżeli nie cieszyła się z mojego szczęścia i mnie zostawiła nie zasługiwała na miano dobrej siostry, ale ta więź, którą budowałyśmy przez te wszystkie lata została we mnie choć trochę i jakaś odległa część mnie dalej chce przytulić się do Petunii, kiedy za oknem szaleją pioruny i deszcz leje. Wątpię, żeby ona odczuwała to samo. Pewnie nawet o mnie zapomniała. Zapomniała o tym ile cudownych chwil przeżyłyśmy razem. Dziś doszłam do wniosku, że ból po jej stracie nigdy nie przejdzie. Nigdy.

Evans otarła łzę spływającą jej po policzku. Z zamyślenia wyrwało ją bicie zegara. Szósta trzydzieści. Jeżeli Lily chciała odwiedzić Jamesa przed tłumem w Skrzydle Szpitalnym powinna się pośpieszyć. Włożyła wyjęte rzeczy do torby i zarzuciła ją przez ramię. Wyszła z Pokoju Wspólnego słuchając Grubej Damy, która narzekała na dzieci, które się budzą w nieludzkich godzinach. Lily była pewna, że gdyby nie jej godność dama na portrecie wystawiła by język w kierunku rudowłosej.

Jak zawsze miła i grzeczna ta nasza Gruba Dama.

Lily wsłuchiwała się w stukot swoich butów i w wycie wiatru na zewnątrz. Pluła sobie w brodę, że nie wzięła żadnego swetra, ponieważ na korytarzach było pioruńsko zimno. Modliła się, żeby wspaniałomyślna Marlena, która wszędzie zabierała dodatkowy sweter zabierze go i tym razem. Doszła do wielkich drewnianych drzwi z tabliczką Skrzydło Szpitalne. Wzięła głęboki wdech i zapukała. Dźwięk uderzenia rozległ się po całym korytarzu. Lily czekała, ale nikt nie otworzył. Znów zastukała i bez zbędnych ceregieli weszła do środka. Białe światło chwilowo ją oślepiło, więc potarła oczy, stopniowo się przyzwyczajając. Evans spojrzała przed siebie i ujrzała czarną roztrzepaną czuprynę Jamesa Pottera. Podeszła po cichu i zauważyła pielęgniarkę przeglądającą eliksiry stojące w szafce. Ostatnio obie się dogadały, że rudowłosa będzie przychodziła codziennie rano, by pomagać i wychodziła piętnaście minut przed śniadaniem, więc Lily tylko skinęła głową na przywitanie, kiedy Pani Pomfrey się odwróciła. Evans siadła na łóżku i przyłożyła ucho do twarzy Pottera. Poczuła na policzku ciepły równomierny oddech Gryfona.

– Kilka godzin temu zaczął znów normalnie oddychać, bez niczyjej pomocy. Mamy jakiś sukces. Jedyne co nie chce zejść do ten wielki siniak. Próbowałam dosłownie wszystkiego, lecz dalej nic – odezwała się pielęgniarka, patrząc na czynności Lily. Rudowłosa kiwnęła głową. Pomfrey zdjęła kołdrę i wskazała na wielkiego sinca na klatce piersiowej. Nabrał żółtego i fioletowego koloru i ani trochę się nie zmniejszył. Pielęgniarka podała Evansównie maść w zielonym pudełeczku. Rudowłosa spojrzała na nią zdziwiona.

– Co mam z tym zrobić?

– No jak to co? Nasmaruj tym sinca, a później znów nakryj Pana Pottera kołdrą. Nie chcemy, by jego stan się pogorszył.

Lily z lekka zaskoczona zachowaniem pielęgniarki odkręciła wieczko. Jej nozdrza wypełnił zapach cytryny i goździków. Nałożyła na palce biały krem i zaczęła starannie wmasowywać go w ciało Jamesa. Zdawało jej się przez chwilę, że gdy docisnęła trochę mocniej przez twarz poszkodowanego przebiegł wyraz bólu, ale gdy zamrugała dwa razy znów miał kamienną i nieprzytomną twarz. Westchnęła, lecz dalej wmasowywała krem. Kiedy skończyła wytarła ręce w ręcznik leżący obok i nakryła okularnika spowortem. Spojrzała na niego i złapała go za zimną rękę. Zaczęła przemawiać do Jamesa szeptem.

– Potter... chyba już dość tego leżenia bez ducha, co? Obudź się. Nawet nie wiesz jak wszyscy się usieszą. Szczególnie Syriusz. Już widzę jego skakanie godne małego dziecka. – zaśmiała się cicho – Z tego co mi opowiadał Remus, kompletnie się załamał. Wróć do niego. Wróć do mnie...

W tej chwili Lily zdała sobie sprawę co powiedziała. Zamarła na chwilę. Słowa, które mówiła płynęły prosto z jej serca, więc czemu powiedziała, żeby James wrócił dla niej?

Przecież go nie kocham. My nawet nie wyjaśniliśmy naszego sporu i tylko zawiesiliśmy broń. Więc czemu powiedz mi idiotko, która siedzi w mojej głowie robisz mi na złość i cały czas uważasz, że go kocham?!

Bo tak jest, odezwał się cichy głosik podświadomości w głowie Evans. Zignorowała go, ale zdała sobie sprawę, co będzie jeżeli to jest prawda? Czemu przychodziła opiekować się Potterem, jeżeli – tak jak uważała – jej na nim zależało? Lily dalej by się zadręczała pytaniami, które z każdą chwilą zaczęły się piętrzyć w jej głowie, gdyby nie to, że ręka Pottera nie zacisnęła by się lekko na jej ręce. Szmaragdowooka wlepiła spojrzenie w twarz Jamesa, która zaczęła się wydawać bardziej żywa. Wciągnęła powietrze i wysokim tonem zawołała pielęgniarkę.

– Och! Budzi się! – kobieta krzyknęła zadowolona, lecz szybko zaczęła wracać do siebie – Przyniosę potrzebne eliksiry, a ty mnie informuj jakby coś się działo!

I pobiegła. A Lily dalej siedziała z wlepionymi oczami w Jamesa. Szybko wyszarpnęła dłoń i wstała z łóżka przygotowując się aż okularnik otworzy oczy. Czuła się trochę jak na narodzinach, chociaż nigdy w nich nie uczestniczyła. Nagle James zaczął syknął z bólu.

Obudził się.

Lily miała ochotę skakać z radości, ale nie miała siły się ruszyć, a co dopiero odezwać. Uśmiechnęła się tylko chmaując łzy ulgi i szczęścia. W tym czasie Pani Pomfrey przyszła odkładając na szafkę cały stos fiolek w różnych kształtach i kolorach. Spojrzała na Lily.

– Panno Evans, zrobiła już panienka wystarczająco dużo. Dziękuję, ale teraz muszę Cię wyprosić. Ja się zajmę Potterem.

Rudowłosa posłuszne wyszła obracając się jeszcze przy drzwiach, by spojrzeć na Pottera, który właśnie podniósł się na łokciach i rozglądał dookoła. Lily jeszcze raz się uśmiechnęła i uciekła przed wzrokiem Jamesa. Zamknęła za sobą drzwi i szepnęła do siebie.

– Takie rewelacje na początek dnia. Muszę szybko powiedzieć Syriuszowi. Może to go rozweseli.

_____________

1590 słów

Hej! Przebywam do Was z rozdziałem, który miałam przewidziany na jutro, ale nie mogłam się powstrzymać. W końcu coś wesołego po tylu rozdziałach smutku!

Następny rozdział będzie huczny i szczęśliwszy niż ten. Jednak myślę, że już wiecie, że taki błogi stan może szybko prysnąć SZCZEGÓLNIE wtedy kiedy ja siedzę za klawiaturą.

Nie mogę się doczekać waszych opinii na temat tego rozdziału!

Kończę i lecę pisać następny, bo dostałam mega kopa weny

Paaaa!
Gryfka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro