14. Jelenie szczęście

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęło pięć godzin odkąd James się obudził, a on już nie mógł wytrzymać w miejscu. Cały czas się wiercił w łóżku próbując usnąć lub zająć czymkolwiek wzrok. Obserwował właśnie muchę, która próbowała wydostać się na zewnątrz przez zamknięte okno. Prychnął z nudzenia sięgając po szklankę wody. Pani Pomfrey patrzyła na niego ukradkiem przeglądając papiery w swoim biurze. James chciał już wychodzić, ale ona powiedziała, że wypuści go dopiero gdy ona tak zdecyduje. Trochę działało mu to na nerwy, ale podejrzewał, że on też by się tak zachowywał, gdyby był na jej miejscu. Z nic nie robienia zaczął nie panować nad swoimi myślami i jego mózg po chwili zalała fala przemyśleń. Nie dowiedział się jak tu się znalazł, bo zdaniem Pani Pomfrey nikt nie chce mu dokładać większych problemów. Zastanawiało go również to czemu pielęgniarka wypowiedziała nazwisko Lily podczas, gdy on się wybudził z śpiączki. Czy on tu przyszła czy to Potter jeszcze źle komunikował? James stawiał bardziej na tą drugą opcję, lecz zawsze miał nadzieję, że Evansówna się przejęła jego wypadkiem.

Marzenia.

Potter siadł na łóżku nie mogąc dalej patrzeć na muchę, która zaczęła go już denerwować. Wstał powoli i otworzył okno. Mucha wyleciała i po chwili jej bzyczenie ucichło. James wciągnął świeże, rześkie powietrze i wpatrzył się w błonia. Ziemia była rozmokła od częstych ulew, a wiatr kołysał drzewami. Zakazany Las był skąpany we mgle. Potter zamknął oczy i wsłuchiwał się w otoczenie. Ogarnął go spokój, a ból całego ciała nagle ustał. Z tego błogiego stanu wyrwał go głos Pomfrey, która zamknęła okno przed jego nosem.

– Panie Potter! Jeszcze się przeziębisz, a już i tak jesteś wystarczająco poturbowany! Nie chcę znosić kolejnego zasmarkanego ucznia w moim Skrzydle! 

W słowach pielęgniarki był jakiś sens szczególnie, że ostatnio co raz więcej osób w Hogwarcie chodziło z chusteczkami w ręku. Jak sądziła Pani Pomfrey zaraz nastanie jakaś plaga przeziębień i ona musi być w pełni gotowa. James posłuszne odsunął się od okna i wrócił do łóżka. Westchnął i poprawił okulary zsuwające mu się z nosa. Spojrzał na zegarek i jakoś bardziej ożył. Zadowolony stwierdził, że za chwilę Gryfoni kończą lekcje i jeżeli Syriusz dowiedział się, że okularnik się obudził, przybiegnie tutaj w podskokach. James był też pewny, że Syriusz razem z resztą Huncwotów przygotują mu imprezę niespodziankę z okazji jego powrotu do częściowego zdrowia, więc brązowooki przygotowywał się już na to, że będzie musiał wspiąć się na wyżyny swojego aktorstwa i udawać jak najbardziej zaskoczonego. Myśl o hucznej imprezie w ciepłym Pokoju Wspólnym wywołała na jego twarzy uśmiech. Po chwili jego szczęście jeszcze bardziej się powiększyło, bo na korytarzu usłyszał znajomy głos.

– Chłopaki! Większych leni od was nie widziałem! Rogacz się obudził, więc wypadało by do niego przyjść z wizytą! – krzyczał Syriusz gdzieś niedaleko Skrzydła Szpitalnego. James postanowił zrobić mu trochę na złość. Położył głowę na poduszkę, zamknął oczy i przykrył się dokładnie kołdrą. Zamierzał udawać, że śpi. 

– Syriusz... zwolnij... nie daję już... rady – odezwał się głos zdyszanego Petera. 

Sport to nie jest jego bajka... 

– Kondycje masz słabą! Remus ty też! Szybciej, szybciej!

Po chwili drzwi do Skrzydła Szpitalnego otworzyły się z hukiem, a w nich – jak się domyślił James – stanął Syriusz, za nim Remus i na końcu zdyszany Peter. Okularnik był pewny, że jego dyszenie dało się usłyszeć, aż w lochach. Potter uśmiechnął się niepostrzeżenie i wtedy zdał sobie sprawę z jednej rzeczy. Nie zdjął okularów. Jego cały plan, żeby zrobić żart Syriuszowi i pokazać mu, że James nie wyszedł z wprawy w robieniu dowcipów zepsuł się w przeciągu dwóch sekund. 

No cóż... trzeba inaczej to rozegrać.

Potter podniósł się na łokciach i udał zaspanego chociaż sam nie widział dlaczego. Syriusz właśnie się kłócił z Panią Pomfrey o ciszę w Skrzydle. Nikt go na razie nie zauważył, więc James tylko obserwował tą sytuację w milczeniu. Słysząc argumenty pielęgniarki chciało mu się śmiać, ale dzielnie wytrzymał dusząc w sobie chichot. Syriusz wyglądał na tak zajętego, że chyba zapomniał po co tu przyszedł. James nie mógł znieść myśli, że nikt na niego nie zwracał uwagi, więc musiał o sobie przypomnieć. Chrząknął głośno i zaraz potem wszystkie oczy były. skierowane na niego.

– A Panowie w jakiej sprawie, że postanowili zakłócić mój spokój ducha? – powiedział spokojnie i poważnie, a Syriusz spojrzał na niego zdziwiony i zatroskany. Okularnik starał się nie wybuchnąć śmiechem na widok tej miny, lecz nie wytrzymał długo. – Przecież żartowałem, Łapo. Uwierzyłeś mi?

Stalowooki wzruszył ramionami.

– No właściwie to masz rację, Rogaczu... a teraz wróćmy do istotnych spraw – Syriusz poszedł do łóżka obok i wziął białą jak śnieg poduszkę. Westchnął i nagle się gwałtownie odwrócił – Jak śmiałeś nas tak straszyć?! – rzucił poduchą w głowę Jamesa, a ten syknął udając ból – Przez Ciebie ryzykowałem pójściem na Po... – Syriusz napotkał pytający wzrok pielęgniarki. Nerwowo podrapał się po karku. – Ryzykowałem... pójściem... po pomoc! No tak, bo przecież jakbym po nią poszedł to moja duma by upadła – zachichotał zdenerwowany.

Pomfrey zlustrowała go przenikliwym spojrzeniem. Zgodziła się na kilkanaście minut wizyty i wróciła do swojego biura. Gdy stukot obcasów ucichł James od razu się ożywił.

– Poszedłeś na Pokątną?

– Jak ty go dobrze znasz... – Remus zaśmiał się cicho, a Peter mu zawtórował. – Przecież Syriusz nie mógł by siedzieć na swoim tyłku. On musiał działać – w jego głosie James usłyszał nutę pretensji.

– Dowiedziałeś się czegoś? W ogóle co tam robiłeś? – pytał dalej Potter. Syriusz wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Remusem i Peterem. Pettigrew pokiwał głową w tym samym czasie co likantrop, a stalowooki westchnął krótko. – Łapo, nie wymigasz się.

– Nie dowiedziałem się tam właściwie, niczego co mogło by być istotnie. Stara sterta bzdur i tyle. Okazały się być kłamstwem. Nic wielkiego, serio. Ale mniejsza o to – jego wzrok powędrował na bliznę, która została mu po rozciętej brwi. Wzdrygnął się i odwrócił wzrok.

– Jak się obudziłeś wyglądasz jeszcze bardziej przerażająco. – zaśmiał się Remus, a Potter wyszczerzył zęby. 

– Jestem hogwardzkim postrachem... 

– No niestety, ale tę posadę zajął już Irytek. Ty możesz być jedynie jego sekretarką.

– Zamknij, się Black – prychnął James na Syriusza, udając oburzonego, ale musiał przyznać, że brakowało mu tych przekomarzanek. 

Nie do wiary co pięć godzin rozłąki z przyjaciółmi może zrobić z człowiekiem.

James spojrzał na zegar i stwierdził, że według słów pielęgniarki, Huncwoci mogą jeszcze spędzić kilka minut w Skrzydle Szpitalnym, a potem zostaną wykopani ze szpitala. Dosłownie lub w przenośni. Z Poppy Pomfrey nigdy nic nie wiadomo. Okularnik starając się nie myśleć o rozwścieczonej pielęgniarce całkowicie oddał się rozmowie. Peter zapewnił go, że gdy James tylko wyjdzie ze Skrzydła czeka na niego niespodzianka. Wtedy Syriusz rzucił w niego poduszką mówiąc, że miała to być tajemnica, a Remus wywrócił oczami. James udawał, że nie spodziewał się, że przyjaciele szykują dla niego niespodziankę, dając się nacieszyć szczęściem innych. Rozmowa minęła im bardzo beztrosko i krótko, ponieważ chwilę później po małej kłótni pomiędzy Peterem i Syriuszem przyszła Pomfrey i powiedziała, że jej pacjent musi odpoczywać i że wszyscy odwiedzający muszą wyjść. Kiedy wyganiała Huncwotów z Skrzydła Szpitalnego James zdał sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie zrobili jej żartu i postanowił to nadrobić. Kiedyś. 

 🦌🦌🦌

Nastąpił dzień zbawienia. Nastąpił dzień, w którym Poppy Pomfrey wreszcie się złamała i postanowiła wypuścić Jamesa Pottera ze szkolnego szpitala. Okularnik od samego rana chodził cały w skowronkach. Po spędzeniu tygodnia w Skrzydle Szpitalnym miał serdecznie dość tego miejsca. Cały dzień się nudził albo spał. Gdzieś głęboko w duchu przyznał przed sobą, że nawet lekcji zaczęło mu brakować. Jeżeli do tego doszło to było wiadome, że bardzo się cieszył z wyjścia ze Skrzydła. Nawet pogoda była dziś do zniesienia co zdziwiło wszystkich jako, że była połowa października i promieni słońca nie spotykano już tak często. Po setnym przypomnieniu, żeby Potter się nie przemęczał i kilku zasadach, które miały obowiązywać go jeszcze przez tydzień, pielęgniarka pozwoliła mu wyjść na korytarz Hogwartu. James nie czekał i porywał w biegu swoją torbę, po czym wybiegł, słysząc za sobą wołanie Pomfrey by uważał na siebie i nie latał za dużo na miotle.

– Witaj, wolności! – krzyknął na cały korytarz zwracając na siebie uwagę kilku uczniów. Potter spojrzał na nich i szeroko się uśmiechnął – Przykro mi, ale nie rozdaję autografów. Możecie się rozjeść.

Kilku uczniów uśmiechnęło się nieśmiało i niezrozumiale i poszli w swoją stronę. James pobiegł prosto do Wieży Gryffindoru, gdzie Gryfonów był więcej niż w innych częściach zamku. Co raz więcej podopiecznych Godryka Gryffindora witało go z prawdziwym i szczerym uśmiechem. Prawdopodobnie Syriusz już wygadał całemu Gryffindorowi, że na cześć Jamesa będzie robiona impreza. A Gryfoni kochali imprezować.

– Hej, James! – usłyszał za sobą wołanie, któregoś ucznia z klasy równoległej. – Dokąd się tak śpieszysz?

– Nie mam pojęcia! Byle jak najdalej od Skrzydła Szpitalnego! – odkrzyknął mu okularnik i po chwili stanął zziajany przed obrazem Grubej Damy. Ta też wydawała się bardziej radosna, bo śpiewającym tonem zapytała go o hasło. – Miecz Godryka.

Wejście do Pokoju Wspólnego się otworzyło i Potter poczuł znajome ciepło Gryffindoru. W kącie zauważył swoich przyjaciół. Podszedł do nich, ale żaden z nich go nie zauważył. James spojrzał na nich z ciekawością.

– Serio? Nawet mnie nie zauważyliście?

Wszyscy spojrzeli na niego z uśmiechem i zawstydzeniem.

– Rogaś! W końcu wyszedłeś! Długo czekałem na to, żeby znów móc Cię uściskać, a Ty nie będziesz mówił "Syriusz, zostaw mnie do jasnej cholery! Boli mnie to!" – Syriusz wstał i poklepał Pottera po plecach. Okularnik uśmiechnął się i siadł na miejscu obok Petera. Spojrzał na niego przenikliwie i powiedział.

– Wiecie z czego najbardziej się cieszę? Z tej niespodzianki co mi ją Glizdek obiecał. Możecie już ją dać.

Trzej Huncwoci spojrzeli na siebie porozumiewawczo i niepewnie. Syriusz spojrzał na Pettigrew i wzrokiem nakazał mu mówić.

Chyba myślą, że ja nie widzę tych tajnych spojrzeń.

– Impre... ta niespodzianka nie jest jeszcze gotowa. – powiedział szybko najniższy z Huncwotów. James spojrzał na niego ze spokojem i śmiechem w oczach. Pokręcił głową i zacmokał.

– Chłopaki, po co odstawiacie tą szopkę? Ja doskonale wiem, że szykuje się impreza. To mogę wyczuć na kilometr. Nie to co Łapa. – zaśmiał się, a Syriusz udał oburzonego. – A teraz nie możecie powiedzieć nie. Pomagam wam w przygotowaniu.

🦌🦌🦌

– Powieś tam tą girlandę.

– Tutaj?

– Nie tu! Tam, idoto!

– Wiesz, co?! Sam se powieś jak jesteś taki mądry!

Syriusz odebrał od Jamesa girlandę i przesunął drabinę w wyznaczone wcześniej przez niego miejsce. Wszedł na nią i powiesił girlandę z narysowanymi lwami i miotłami. Zszedł na dół i stanął koło Jamesa przyglądając się swojemu dziełu.

– Krzywo jest. – stwierdził Potter przekrzywiając głowę w bok. – Raczej nasi goście nie będą chodzili z głowami w bok, żeby widzieć prosto tę girlandę.

– Odczep się, jeleni zadku. Zostawiamy tak jak jest. Co mamy następne do zrobienia?

James spojrzał na listę, którą sporządził wcześniej z Blackiem. Huncwoci umówili się, że Lunatyk z Gizdogonem zorganizują listę gości, zaproszenia, przekąski i wyciszą Pokój Wspólny, a Rogacz i Łapa zajmą się dekoracjami, muzyką i innymi różnymi rzeczami.

– Mamy uzupełnić barek, a potem zająć się muzyką.

Syriusz klasnął w ręce.

– Czyli moje ulubione zajęcia!

James pokręcił z niedowierzeniem głową i machnął różdżką. W kącie Pokoju Wspólnego Gryfonów pojawił się spory blat. Drugie machnięcie różdżką Syriusza i pojawiły się na ladzie przeróżne butelki. Kremowe Piwo, Ognista Whisky i kilka innych mugolskich alkoholi. Nie zabrakło też beczki z wodą.

– Idelanie. – westchnął Syriusz patrząc na barek i udekorowany Pokój Wspólny. – Teraz tylko muzyka i można balować!

–‐‐---------------

Hola, amigos!

Przepraszam, że nie było rozdziału, ale wiecie. Rozpoczęcie roku, potem lekcje organizacje i trzeba było kupić nowe rzeczy do szkoły. Nie miałam czasu po prostu.

Chciałam ogłosić, że zaczęła się szkoła i przez naukę i mój głupi zapchany po brzegi plan lekcji rozdziały nie będą pojawiały się aż tak często jak ostatnio (przed tą moją przerwą co wstawiłam rozdziały np. co dwa dni). Postaram się jak najczęściej pisać, ale nic nie obiecuję.

Miłego wieczoru! (Zaraz 18, więc można już twierdzić, że jest wieczór, dobra?)

Gryfka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro