¹¹

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

✧ 𝕍𝕚𝕝𝕝𝕖𝕟𝕕 ✧

     Spacerowałem po ogrodzie kwatery rozglądając się z zaciekawieniem. Nigdy nie miałem okazji przyjrzeć się temu miejscu z bliska. Jednak nagle otoczyło mnie dziwne zimno. Spojrzałem na niebo, które w ułamek sekundy zrobiło się czarne jak smoła. Na jego tle wyróżniały się tylko zielone smugi. Zauważaj, że wszyscy uciekają zamieniłem się w mysz i zacząłem biec. Zatrzymałem się przed bramą i ponownie stanąłem na dwóch nogach.

    Nagle obok mnie stanęła Leilę. Moje źrenice się rozszerzyły, a do nozdrzy dotarł znajomy zapach. Od razu zrozumiałem, że to Nat zdążył tu dotrzeć i to w środku wybuchu tej całej afery. Dziewczyna położyła mi dłoń na ramieniu wyrywając z amoku.

— Wracajmy do środka.

— Nie. Natan tutaj jest, czuje go. Miał zdobyć tłumaczenia.

    Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć pod naszymi nogami pojawił się szary lis. Bez namysłu złapałem go pod pachę i łapiąc Leilę za rękę pobiegłem do środka ciągnąc ich ze sobą.

     Wrota zostały zamknięte, a kilkoro osób zaczęło nam się przypatrywać. Nie zwracając na to uwagi, położyłem chłopaka na ziemię. Ten przemienił się ukazując brązowe włosy oraz różowe oczy.

— Wasz przyjaciel chce was najprawdopodobniej zabić — wydyszał.

— Chodźmy lepiej w ustronne miejsce, zwołam Lśniącą Straż. Idźcie to Kryształowej Sali.

     Dziewczyna zamieniła się w wilka i uciekła. Natomiast my ruszyliśmy do wskazanego przez nią pomieszczenia. Po wejściu do pokoju stanęliśmy z boku wyczekując reszty.

     Pojawili się już po chwili. Mój wzrok automatycznie powędrował na sylwetkę Ezarela. Zganiłem się w myślach kładąc uszy. Odwróciłem głowę i warknąłem cicho pod nosem na samego siebie.

     Westchnąłem cicho i wyprostowałem się. Spojrzałem na nich chłodno i zacząłem. Przeszedłem do sedna i wraz z Natanem wytłumaczyliśmy co oznaczały tłumaczenia. Napomknęliśmy również, iż to język deamonów.

     Nastała cisza, aż Leila krzyknęła, że niejaki Lance będzie wiedział jak im pomóc. Nie słuchając reszty przemieniła się i wybiegła z sali. Wszyscy stali w osłupieniu. Jedynie Nat odważył się ją usprawiedliwić mówiąc, iż na pewno wie co robi.

     Każdy przytaknął, a Miiko rozdzieliła na wszystkich zadania. Niestety mi było dane zostanie z Ezarelem w owej sali, bądź przygotowanie z nim eliksiry jeśli mu brakuje. Nim zdążyłem jakkolwiek zaprzeczyć, zostaliśmy sami. Spojrzałem na niego.

— Szukasz czegoś? — warknął.

— Masz wszystko? — pytam spokojnie.

— Mam.

     Zrezygnowany siadam na schodach i podwijam ogon tak, że leży na moich butach. Wzdycham ciężko, a między nami zapada cisza. Nagle chłopak siada obok mnie. Jednakże wciąż słychać tylko nasze oddechy.

— Chyba pójdę za nią — mruczy pod nosem.

— Boli Cię coś? — automatycznie stawiam uszy.

— To moja przyjaciółka. Nie chce, żeby coś się jej stało.

— Zrobisz sobie krzywdę. Ona ma moce. Jakbyś na kogoś natrafił, nie dałbyś rady.

— Skąd możesz to wiedzieć? — warknął.

— Wiem jak wygląda życie. Dla każdego jesteś nikim, póki mu się do czegoś nie przydasz. Nikogo nie interesuje, czy masz leki, pieniądze, pożywienie. Sztuka przetrwania przy, której umierając nikt o Tobie nie pamięta.

— Nie ma się nikogo? — pyta, a ja się lekko uśmiecham.

— Tak, każdy to fałszywa kurwa. Liczysz na samego siebie, bo będąc zależnym nie da się przetrwać. Wystarczy chwila, aby ktoś Cię zabił.

— A jak na prawdę coś się jej stanie? — czuje jak się rozluźnia mówiąc do mnie.

— Ezarel — patrzę na niego, a on na mnie. — Nie idź. Jeszcze coś Ci się stanie, to nie zabawa.

— Wiem.

— Więc czemu ryzykujesz? Nie zasługujesz na śmierć. Nikt na nią nie zasługuje. Każdy powinien mieć szansę. Nawet Twoi wrogowie. Oni nie są tacy z wyboru. To zasługa towarzystwa, czasów, czynów.

     Spoglądam mu prosto w oczy. Widzę, iż maluje się w nich zdziwienie. Westchnąłem cicho i odwróciłem głowę nie chcąc ukazywać swoich emocji. Wziąłem wdech i kontynuowałem.

— Śmierć jest koniecznością. Nikt nie powinien jej wybierać. Jednak rozumiem ludzi, którzy targają się na własne życie. Nic nie dzieje się bez przyczyny. To tylko pokazują, że nie mają kogoś kto im pomoże.

— A zabójstwo? — pyta z ciekawością.

— Zabicie kogoś — przez mój kręgosłup przechodzi dreszcz. — Bywają różne sytuacje. Obrona rodziny, przyjaciół, a nawet zemsta. Ciężko się o tym mówi.

— Chyba powinniśmy im pomóc, chociaż na terenie K.G.

— Miiko kazała zająć się eliksirami lub siedzeniem tutaj.

— Ale...

— Nie wychylaj się przed szereg jeśli nie chcesz na czymś stracić.

— To wszystko wyniosłeś ze swojego życia, tak?

— Skąd miałem? To upadki mnie wszystkiego nauczyły.

— A Twoi rodzice?

— Mama nie żyje, a ojcem nie mam kontaktu — zagryzam wargę.

— Współczuje — mówi niepewnie.

— Szkoda mi tylko mamy — czuje jak z mojego głosu bije chłód.

     Zaciskam zęby mocniej, aż po mojej szczęce nie zaczyna płynąć krew. Mój wzrok powędrował na rękę, na którą skapywała ciecz. Wytarłem szkarłatną ścieżkę wierzchem dłoni. W tym samym momencie tuż przede mną kucnął Ezarel. Wytarł posokę na mojej skórze unikając mojego wzroku. Pragnąłem go odepchnąć, nie potrzebowałem litości. Jednak moje mięśnie zastygły, a umysł nie potrafił pojąć...dlaczego?

     Chwilę później znów siedział obok mnie. Zapanowała ciężka cisza, którą żaden z nas nie potrafił przerwać. Jednakże po kilku minutach elf przełamał się i zaczął drżącym głosem.

— Masz swój pokój?

— Nie, po co? — unoszę jedną brew.

— Myślałem, że tutaj zostajesz.

— Nie mam po co, ani dla kogo. Teraz jestem tutaj, ponieważ przyszedłem do Lei. Potrzebowałem z kimś posiedzieć. Mój pobyt przedłuża się przez zagrywki Leiftana.

— Wolisz siedzieć w lesie? — pyta z delikatnym niedowierzaniem.

— Oczywiście, że nie. Nienawidzę bycia samotnym. Tam jesteś sam na sam ze śmiercią oraz czyhającymi nieszczęściami.

— Więc czemu nie zostaniesz?

— Nikt mnie tu nie chce. Może Leila, ale ona ma za dobre serce. Nie widzi zła, które ciągle nas otacza.

— Co jeżeli ktoś jeszcze chciałby, abyś został?

— Niby kto? Boją się mnie. Nikt mnie tutaj nie chce, nawet Ty.

     Spojrzałem na niego, a na jego twarzy malowało się zmieszanie. Przekręciłem lekko głowę nie rozumiejąc co w niego wstąpiło.

— Ez. Ja wiem, że mnie nienawidzisz. Dałeś mi to jasno do zrozumienia. Jestem świadom, że już za chwilę znów będziesz mnie wyzywał.

— Po prostu Ci nie ufam. Jesteś dla mnie kimś innym, nowym. Znam Cię tylko...

— Tylko ze złej strony? Wszyscy mnie z niej znają.

     Nastała cisza. Jednak nie niezręczna, bowiem oboje zaczęliśmy analizować naszą rozmowę. Zaszyliśmy się w naszych myślach. Trochę cieszyłem się, iż porozmawiałem z Ezarelem bez wysłuchiwania obelg i wyzwisk. Jednak jedno nie dawało mnie spokoju. Jak do tego doszło i dlaczego w ogóle ta rozmowa przeszła...tak normalnie.

     Ciszę przerwała Leila, która wpadła do lasi niczym burza wraz z Lancem. Chwilę później cała reszta do nas dołączyła. Miiko ponownie rozdzieliła nam zadania i kazała wszystkim powiedzieć, że jest rygorowy zakaz wychodzenia.

• • •

     Wszystko zaczęło dziać się strasznie szybko. Każdy atakował Leiftana, ale ten nas unikał. Dopiero Leila zadała mu ostateczny cios pozbawiając go życia. Od razu zaczęliśmy pędem wracać do kwatery, bowiem w powietrzu zaczęły pojawiać się trujące opary.

     Zamknęliśmy szczelnie drzwi i spojrzeliśmy po sobie dumni z owego czynu. Nagle ludzie zaczęli nam dziękować, tym samym rozdzielając. Zostałem z Ezarelem, tak na prawdę nie wiedząc jak się zachować. Nagle podeszła do mnie jakaś kobieta i przytuliła dziękując. Zszokowany lekko ją objąłem, aż nie wróciła do swojej rodziny. To było dziwne, ale też i przyjemne.

     Nagle do moich uszu dotarł płacz. Od razu odwróciłem w tamtą stronę i zacząłem szukać poszkodowanej osoby. Nie odzywając się rzuciłem się w stronę klęczącej kobiety. Stanąłem tuż przed nią czując obok obecność Ezarela. Już po chwili trafiła do nas Leila z Nevrą.

— Co się stało? — zapytała miękko.

— M-Moje dziecko — szlochała. — O-Ono zostało na zewnątrz — zakryła twarz dłońmi.

— Jakim cudem? — Ez podszedł o krok.

— Z-Zasłabłam. Wzięła mnie tu siostra nie wiedząc, że ona jest w pokoju obok. Obudziłam się tu, proszę ratujcie ją — załkała.

— Nie możemy wychodzić, to jest niebezpieczne — zaczął Nevra.

— Jaki to dom? — kucnąłem przed nią.

— N-Niebieski, przy samym murze. D-Dobrze widoczny — spojrzała na mnie z nadzieją.

— Wybij to sobie z głowy — warknął Ez, a ja wstałem.

— Dlaczego? Może w końcu się na coś przydam — mruknąłem chłodno.

— Ona może już nie żyć — ściszył ton głosu.

     Rzuciłem mu przepraszające spojrzenie i zamieniłem w liska. Pędem uciekłem na zewnątrz zważając na to, aby zamknąć drzwi. Za sobą jedynie usłyszałem Eza krzyczącego, iż jestem idiotą.

     Do moich płuc od razu dotarło okropne powietrze. Momentalnie zaczęło ciężko mi się oddychać, a moje narządy zaczęły boleśnie płonąc. Przestając zwracać na to uwagę pędem ruszyłem w opisane wcześniej miejsce.

     Dom na prawdę się wyróżniał. Z rozmachem otworzyłem drzwi przemieniając. Słysząc płacz dziecka żwawo powędrowałem w kierunku innych pomieszczeń. W łóżeczku ujrzałem tą drobną istotkę. Niepewnie wziąłem ją na ręce, a ta uspokoiła się wpatrując we mnie szarymi oczami. Zaśmiała się uroczo, a ja pierwszy raz od dawna poczułem jak pęka mi serce. W mojej głowie wciąż tlił się fakt, iż mogłem odpuścić, na prawdę pozwolić jej umrzeć.

      Przytrzymałem ją jedną dłonią, a drugą odwiązałem chustę z pasa. Delikatnie nakryłem jej usta i nos. Przytuliłem ją bardziej do siebie i ponownie ruszyłem w kierunku głównego budynku. Uważając na unoszący się pył zacząłem przebierać nogami najszybciej jak mogłem. Czując jak mój organizm powoli się poddaje z impetem otworzyłem potężne drzwi. Następnie zamknąłem je za sobą i podszedłem bliżej.

— Mam ją — wydusiłem zasapany.

— Moja córka! — krzyknęła i wzięła ode mnie małą. — Tak bardzo Ci dziękuję.

— Nie ma za co — od razu skręciło mnie w środku.

    Kobieta jednak dalej mi dziękowała, aż Leila nie zaproponowała, że weźmie ją do pielęgniarki. Zgodziła się od razu, więc nagle zostałem sam z Ezem. Upewniałem, że wszystko jest dobrze. Jednak kiedy zostałem z nim sam, nie potrafiłem ukryć przeszywającego mnie bólu.

     Usiadłem pod ścianą i oparłem się. Na czole czole czułem pot, a czaszkę rozdzierało kłucie. Ciało zaczęło drętwieć, a serce niespokojnie bić.

— Villend? Dobrze się czujesz? — położył mi dłoń na ramieniu.

— Przepraszam — wydusiłem. — Cieszę się, że mogłem jej pomóc.

     Nie byłem w stanie dłużej kontaktować. Osunąłem się na zimną powierzchnię jeszcze bardziej. Słyszałem jedynie zniekształcone głosy, aż nie zapanowała cisza, a otoczył mnie mrok.

_____
1610

Współczuje wam, ze dopiero to czytacie XD

Ale opłaca się czekać. To jakie dramy są po „przepisaniu" tutaj Innej to jest hit

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro