Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

{{Dla mocniejszych wrażeń przy czytaniu polecam piosenkę "To My Parents" od Anny Clendening}}

Obudziło mnie dziwne łaskotanie na policzku. 
Niechętnie otworzyłem oczy i zobaczyłem, że to Tygrysica.
- Tygrysico, obudź się. - Potrząsnąłem nią lekko, a ona otworzyła oczy i ziewnęła szeroko.
- Co się stało? - Zapytała z wyrzutem. - Miałam bardzo przyjemny sen o jeleniach... - Zaśmiałem się cicho i oparłem się o nią. 
- Łaskoczesz mnie wąsami. - Odpowiedziałem i zachichotałem, gdy ta specjalnie przysunęła się do mnie i znów zaczęła mnie łaskotać.
- P-przestań! Dość! 
- No dobrze, dobrze. Nie chcę cię załaskotać na śmierć. - Zamruczała. Nagle spoważniała i spojrzała mi w oczy. - Chodź, musimy się ukryć. I to już!
- C-co... - Zacząłem.
- Nie ma czasu! Chodź! - Złapała mnie za kark i podniosła. 

Schowaliśmy się i czekaliśmy na... No właśnie... Na co my czekaliśmy? 
- Ćśśś... - Zaczęła cicho i kucnęła nade mną. Leżałem pod nią przerażony, gdy nagle usłyszałem ciche kroki. Gdy zobaczyłem do kogo należą serce stanęło mi z nerwów. Był tak blisko, że byliśmy w stanie usłyszeć jego najcichszy szept. 
- Zabiję go! - Warknął wściekły. - Przysięgam, że gdy tylko go dorwę, to go rozszarpię. 

Siedzieliśmy tam dobrą godzinę, a z każdym jego krokiem czułem coraz więcej łez w oczach, a moje serce zatrzymywało się, a potem ruszało dwa razy szybciej, niż powinno. Cały wręcz drżałem z nerwów i strachu, a on był coraz bliżej i bliżej. 
- Aronku, kochanie! - Zawołał, a mi łzy spłynęły po twarzy. - Nie bój się, słonko! Nic ci nie zrobię! Wróć do domu! 
- Masz go? - Spojrzałem w lewo i zobaczyłem porywacza Kamila. Tego całego Lucjana, czy jak mu tam było. 
- Zamknij pysk! - Syknął przez zęby. - Nie mam go jeszcze. - Szepnął. 
- Kurwa, lepiej się módl, żebym go nie znalazł! Policja szuka mnie po całym mieście, a ja nie mam gdzie się zaszyć. 
- A tylko spróbuj mnie w to wpakować, to osobiście cię wydam! - Krzyknął Ernest i rzucił się na drugiego z pięściami. 

Przez chwilę uspokajałem oddech. "Dobrze, teraz spokojnie.", usłyszałem przyjemny pomruk przy uchu. "Powoli wstań i zacznij się wolno wycofywać. Będę tuż obok.". Zrobiłem jak kazała. Powoli podniosłem się i zacząłem wycofywać się na czworakach. Gdy moje nogi zderzyły się z krawędzią dachu zamarłem na chwilę, a potem szybko pokonałem przeszkodę i szybko schowałem się na balkonie, na którym wylądowałem. Poczułem, że coś dużego ląduje obok mnie i odwróciłem się. 
- Udało się... - Wyszeptałem. 
- Tak, udało się... - Usłyszałem lodowaty głos za sobą i... To był odruch, przysięgam! Uderzyłem go w nos, a potem jeszcze w brzuch. Szybko odskoczyłem od niego, a to że wpadłem na barierkę też było odruchem. I to dość opłakanym w skutkach. Zachwiałem się i wypadłem. Resztkami sił złapałem się balkonu i odruchowo spojrzałem w dół. Od ziemi oddzielało mnie jakieś piętnaście pięter. Poczułem jak oczy rozszerzają mi się ze strachu. Dlaczego dopiero teraz zorientowałem się jaki ten budynek wysoki?! Zamknąłem oczy i z całej siły zacisnąłem palce za zimnej, metalowej poręczy. Na domiar złego, zaczęło padać. Chociaż myślę, że lepsze byłoby określenie: lać jak z cebra. Po chwili byłem cały mokry, a ręce niebezpiecznie ślizgały mi się po poręczy. 
- Aron! - Usłyszałem krzyk i spojrzałem Ernestowi w oczy. W oczy, które teraz przepełnione były strachem. Nie musiałem tego widzieć. Czułem strach. Nie wiem tylko, czy jego, czy mój własny. Czułem, jak krew huczy mi w uszach, a deszcz zmienił się w burzę.
W pewnej chwili piorun uderzył w balkon pode mną, a z moich ust wydobył się cichy krzyk. 
- Nie bój się! Daj mi rękę! - Znowu spojrzałem mu w oczy i... "Puść się." - Aron, proszę cię! Błagam! - Zacisnąłem mocno powieki i walczyłem ze sobą. A w walce stale towarzyszyły mi dwa głosy: "Puść się./Daj mi rękę!/Nie ufaj mu./Aron, proszę cię!/Nie. Puść się./Aron!/Nie!/Aron, proszę!/Puść się./Daj mi rękę, proszę!/...Komu ufasz?". W końcu miałem dość. Zaparłem się nogami o beton. Zacisnąłem mocno powieki.
- Nie martw się, nic ci nie będzie! - Otworzyłem oczy i mocno odepchnąłem się od metalowej barierki. Gdzieś w górze słyszałem jeszcze rozpaczliwy krzyk ale... Ale nie obchodził mnie. 

Zadziałem instynktownie, złapałem się parapetu i boleśnie zderzyłem ze ścianą. Ale wiecie co? Było warto. Spojrzałem w dół i zobaczyłem, że do ziemi zostały mi jakieś trzy piętra. "Muszę wytrzymać!", pomyślałem puszczając się parapetu.

Wylądowałem w jakichś krzakach. Chociaż może to i lepiej, bo złagodziły upadek. Wstałem na równe nogi i popędziłem w najwęższe uliczki. 

Biegłem coraz szybciej i szybciej, napędzany strachem, a w mojej głowie huczało "Uciekaj!". Byłem tak przestraszony, że nawet nie zauważyłem, że powoli kończy mi się miejsce. Wpadłem na ścianę, a ona najwyraźniej nie miała zamiaru się przesunąć, bo bardzo boleśnie się z nią zderzyłem. Odbiłem się od niej jak gumowa piłeczka i wylądowałem na plecach. 
- Nic ci nie jest? - Usłyszałem mruczenie i podniosłem się z ziemi. 
- Gdzie byłaś, gdy naprawdę cię potrzebowałem? - Odpowiedziałem z wyrzutem i rozmasowałem obolały nos. 
- Przepraszam. Dobrze wiesz, że nie powinnam się pokazywać innym ludziom. Poza tym, byłam obok. Cały czas. - Odparła poważnie. 
- Nie masz za co przepraszać... - Westchnąłem i wykrzywiłem twarz w grymasie bólu. Oparłem się o pobliski mur i zjechałem po nim, póki nie usiadłem na twardej ziemi. Odchyliłem głowę i poczułem jak deszcz zmywa mi pot z twarzy. Przymknąłem oczy i ziewnąłem, a parę kropel wpadło mi do ust. 
- Nie zasypiaj. - Spojrzałem na nią półprzytomnie. Nagle ona zniknęła, a ja odpłynąłem. 

Obudziło mnie zimno. Zadrżałem i mocniej owinąłem się bluzą. Byłem cały mokry od deszczu, a ten dalej nie przestawał padać. Nagle usłyszałem grzmot, a zaraz potem jasny piorun przeszył niebo. Założyłem kaptur na głowę i skuliłem się na ziemi. Było tak zimno... Tak strasznie zimno... Zamknąłem oczy i starałem się nie myśleć o tym, co się teraz dzieje. 

Po paru godzinach otworzyłem oczy i od razu zadrżałem. Zakaszlałem i znów zadrżałem. Przerażony przyłożyłem sobie dłoń do czoła i poczułem, jak do moich oczu napływają łzy. No nie... Nie teraz! Chociaż... Może tylko mi się wydaje, że mam gorączkę? "Boże, jeśli tam jesteś...", pomyślałem i spojrzałem w niebo. Gwiazdy powoli ustępowały szaremu porankowi, a ja siedziałem skulony, przemarznięty pod jakimś murem, w kompletnie obcym mieście. Sam. Bez pieniędzy. Bez nadziei. 
- Nie dołuj się. - Warknął sam do siebie i chwiejnie stanąłem na nogi. Zakręciło mi się w głowie i wsparłem się o mur. Zacząłem powoli wychodzić z uliczki, gdy nagle potknąłem się o coś i wylądowałem w kałuży.
- Kurwa. - Warknąłem cicho. Podniosłem się i oparłem się o mur i powoli ruszyłem w stronę głównej ulicy. 

Przez gorączkę i ból głowy zataczałem się i miałem problem z poruszaniem się. Na końcu uliczki oparłem się o pobliską ścianę i chwilę łapałem oddech. Zakaszlałem i pociągnąłem nosem. Półprzytomnie spojrzałem przed siebie i zobaczyłem pustą, główną ulicę. Jak widać, tylko ja postanowiłem obudzić się o tak nieludzkiej porze. Zadrżałem z zimna i rozejrzałem się w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Nagle zobaczyłem jakąś grupkę nastolatków. Na oko byli w moim wieku, może trochę starsi. 
- Ej, patrzcie! - Zawołał jeden z nich. - Co to za menel? Nie kojarzę go. - Wszyscy spojrzeli w moją stronę, a ja udałem, że ich nie widzę i powoli ruszyłem w swoją stronę. 
- Zaczekaj no! - Zawołał inny i po chwili otoczyli mnie ze wszystkich stron. Zadrżałem z zimna i zorientowałem się, że nie widzę za dobrze. "Co mnie podkusiło, żeby łapać się tego parapetu?!", pomyślałem i zdusiłem kaszel. Spojrzałem na nich spode łba. 
- Co, panie menelu? - Zaczął jakiś niski chłopak o czarnych włosach i piwnych oczach. - Nie będziesz nas prosił o hajs? 
- Na waszym miejscu, to bym już kurwa uciekał. - Warknąłem na nich niskim głosem, a ci się zaśmiali. Mam to szczęście, że przez chore gardło mój głos zrobił się o wiele niższy i doroślejszy.
- Bo co nam zrobisz, staruszku? - Zapytał kolejny, a mnie krew zalała. Zrzuciłem kaptur z głowy i spojrzałem mu w oczy. Te natomiast rozszerzyły się w szoku, a usta chłopaka otworzyły się. 
- J-ja... - Zaczął ale jego kolega szybko mu przerwał. 
- P-przepraszamy... Myśleliśmy, że... 
- Zamknijcie mordy! - Wtrącił się kolejny. - Przecież on jest sam. W dodatku ledwie trzyma się na nogach. Co nam może zrobić? - Zapytał ze śmiechem. Już po paru chwilach przekonał wszystkich do swojego pomysłu. I choć jeszcze go nie poznałem, miałem wrażenie, że cokolwiek to będzie, niespecjalnie mi się spodoba. 

Jeden z nich zaszedł mnie od tyłu i unieruchomił mi ręce. Wtedy drugi podszedł od przodu i uderzył mnie z liścia w twarz. Potem dołączyli się kolejni. Zaczęli kopać i bić mnie po brzuchu, okładać pięściami po żebrach i twarzy. Już nawet nie drżałem z zimna. Teraz czułem tylko ból. Bili mnie póki pojedyncze uderzenia nie zlały się w jedno, wielkie bagno cierpienia. 

Już nawet przestałem zwracać uwagę na to, co mi robią. W końcu ci z przodu odsunęli się i podszedł do mnie ktoś inny, zakładam, że był to ich lider. Złapał mnie za włosy i szarpnął za nie, póki nie spojrzałem mu w oczy. 
- A teraz, kotku, pokaż co masz w środku. - Grupa zaśmiała się i zaczęli mnie przeszukiwać. Wzięli mi wszystko, co miałem przy sobie. Na koniec ktoś zdarł ze mnie bluzę i zostałem w samej koszulce. Zadrżałem z zimna, a potem chłopak za mną puścił mnie i postawił na ziemi. Wtedy ktoś z całej siły kopnął mnie w brzuch, a ja runąłem jak długi w błoto. Ci tylko zaśmiali się, na odchodne kopiąc mnie w plecy i głowę i śmiejąc się, ruszyli w swoją stronę. 

Leżałem tak parędziesiąt minut. Po prostu nie byłem w stanie wstać. Powoli podniosłem się na łokciach i wyplułem błoto i krew. Zakaszlałem i spróbowałem wstać. Gdy byłem na kolanach, zakręciło mi się w głowie i znowu runąłem twarzą w błoto. Nie miałem sił wstać... Wszystko tak bardzo mnie bolało... Ignorując przejmującą wilgoć i chłód zwinąłem się w kłębek i starałem się nie myśleć o tym wszystkim. Było tak zimno...

Ocknąłem się i pierwsze co zrobiłem to zerwałem się na równe nogi. Poczułem, że znowu kręci mi się w głowie więc oparłem się o pobliską ścianę i ostrożnie ruszyłem w swoją stronę. 

Szedłem tak i szedłem, aż w końcu opadłem z sił. Usiadłem na jakiejś ławce pod sklepem i zrezygnowany rozejrzałem się. Nadal ani żywej duszy. To dobrze. Sprowadziliby tylko kłopoty. 

Siedziałem tak parę godzin, aż cały zesztywniałem z zimna. Wiem, że ruch rozgrzałby mnie ale ciało było zbyt obolałe, żeby się poruszyć. Nagle poczułem, że ktoś mocno łapie mnie za ramię i mną potrząsa. Syknąłem cicho z bólu i spojrzałem na dość grubego faceta. Był już łysy i miał szare oczy.
- Czego tu, smarkaczu?! - Krzyknął do mnie, a ja tylko na niego spojrzałem. - Co? Nic nie powiesz? Pewnie zwiałeś z domu, co? Tacy to tylko do mojego sklepu przychodzą! Kradną, złodzieje cholerni. - Mężczyzna splunął na chodnik i zwrócił się do mnie. - No, już cię tu nie ma! Straszysz mi klientów! 
- A-ale... - Zaczął cicho.
- Co ale? Co ale?! Nie ma żadnych "ale"! Wynocha albo zadzwonię po policję! 
- J-już idę... - Powiedziałem mokrym głosem i powoli wstałem krzywiąc się z bólu.
- Co, kacyk męczy? - Zaśmiał się szyderczo mężczyzna i wskazał jakąś ławkę obok bloku naprzeciwko. - Idź tam. - Powiedział. - Często przesiadują tam młode pijaczyny. Takie, jak ty. Kto wie, może nawet kogoś poznasz? A teraz, wynoś się! - Facet wziął jakąś pustą butelkę, która leżała na ulicy i rzucił nią we mnie. Chciałem zrobić unik ale zapomniałem o tym, że parę godzin temu przeżyłem pobicie stulecia i nie mogę się za bardzo ruszyć. Butelka uderzyła mnie w siny po pobiciu policzek i roztrzaskała się na chodniku. Jęknąłem z bólu, a ten zaśmiał się. - No dalej, wynocha! Masz siły pić i szlajać się po mieście ale wstać to już nie ma komu! 

Chwilę zbierałem się w sobie, a potem powoli odszedłem od mężczyzny i jego sklepu. Zaszyłem się w jakiejś uliczce i siedziałem tak póki nie usłyszałem dziwnego burczenia. Po chwili zrozumiałem, że to mój żołądek domaga się jedzenia i dopiero wtedy dotarło do mnie, jak głodny jestem. Resztkami sił zmusiłem się, by wstać i iść czegoś poszukać. 

Chodziłem tak przez parę godzin, aż w końcu poddałem się i usiadłem na brudnej ziemi w jakiejś uliczce i oparłem się o ścianę budynku. Oparłem łokcie o kolana i położyłem na nich głowę. Źle się czułem, było mi zimno i byłem głodny. "Umrę tu.", pomyślałem i uśmiechnąłem się gorzko. 

Siedziałem tak przez chwilę, gdy poczułem, że coś dużego siada obok mnie. 
- Smacznego. - Powiedziała Tygrysica i podała mi tajemniczy worek. W środku znalazłem parę suchych bułek i... Ciepły kubek herbaty. 
- Dziękuję ci. - Odparłem cicho i przytuliłem się do niej. Była taka ciepła... 
- Trzymaj. - Powiedziała i wyciągnęła zza siebie jakąś dużą kurtkę. Poczułem, jak łzy napływają mi do oczu. 
- Dzięki... Ratujesz mi życie. 
- Wiem. - Zamruczała. 

- Dlaczego wszyscy są dla mnie tak podli? - Zapytałem gdy już się najadłem. Spojrzałem jej w oczy, a ona westchnęła. Objęła mnie i przysunęła bliżej do siebie. - Nie chcą mnie... Przecież to nie moja wina... - Poczułem, że słone łzy spływają mi po policzkach i przymknąłem oczy. Ona podniosła łapę i przejechała mi nią po twarzy. 
- Wiem, że to nie twoja wina. - Zamruczała. - Ale oni tego nie wiedzą. Myślą, że albo uciekłeś z domu, albo że cię z niego wyrzucono. Tacy są ludzie... 
- Okropni... - Dokończyłem cicho. 
- Prześpij się. Dobrze ci to zrobi. 
- Boli mnie wszystko. - Wyszeptałem i oparłem się o nią. 
- Wiem... I widzę. - Miauknęła i zaczęła lizać mnie po sinym policzku. Delikatnie podniosła moją koszulkę i poczułem jej ciepły język na brzuchu i żebrach. Zadrżałem z bólu. - Przepraszam... 
- B-boli... - Zapłakałem cicho. 
- Nie płacz, zaraz przestanie. - Polizała mnie po głowie i wróciła do moich ran. W pewnej chwili zaczęła cicho mruczeć, a mi przypomniały się te wszystkie sny, gdy leżałem oparty o nią w jakiejś jaskini. Wtedy mruczała tak samo. Oczy zaczęły mi się zamykać aż w końcu usnąłem. 

Obudziłem się parę godzin później. Co mnie obudziło? No tak, ból... Odsłoniłem mój brzuch i żebra i skrzywiłem się. Były całe w siniakach. Syknąłem cicho i spróbowałem wstać. Znów byłem sam... Dlaczego ona zawsze mnie zostawia? Jest mi potrzebna... Bardzo... Doskonale wiem, że przeżyłem tylko dzięki niej. A co jeśli już nie wróci? Przymknąłem oczy zrezygnowany i znów zapadłem w sen.

Obudziło mnie dziwne warczenie. Rozejrzałem się wokoło i zobaczyłem psy. Dużo psów. Zwierzęta zaczęły do mnie podchodzić, a gdzieś za nimi mignęła mi pręgowana sierść Tygrysicy.

***

Przepraszam, że tak późno ale nie dokończyłam wczoraj rozdziału.

W ogóle, tak strasznie mi żal Aronka. Taki biedaczek ;( 
Ale spokojnie, przeżyje. 

Do przeczytania,
- HareHeart.

   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro