11. Labirynt

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia zaczęła się ulewa od samego rana. To znaczyło, że to miał być udany dzień, ponieważ żaden facet nie będzie fatygować się do pałacu w taką pogodę. Przynajmniej nie ci, którzy zwyczajnie chcieliby sobie pomarudzić. Dlatego cieszyłam się i uśmiechałam, wracając po lunchu do gabinetu. Zapewne gdyby nie pojedynczy arystokraci widoczni po drodze, skakałabym z podekscytowania.

Nie tylko mi udzielał się dobry nastrój. Również moja pokojówka oraz jeden z asystentów wyglądali na szczęśliwych. Bo przynajmniej nie musieliśmy słuchać ich trosk, „pomocnych" rad, czy krzyków (takich od strony królowej). Zwłaszcza, że arystokracja przychodziła momentami jedynie po to, żeby mi poprzeszkadzać. Królowa lubiła ich wysyłać do mnie, by dodać mi pracy. W ten sposób odgradzała mnie od wszystkich, na przykład nie dając mi czasu na udanie się na przyjęcie. Tak też nie mogłam budować kolejnych znajomości, czy przyciągać na naszą stronę arystokracji.

Ale teraz się tym nie przejmowałam. Nikt w ulewę nie będzie mi przeszkadzać, ani też nie musiałam szukać sojuszników. Meridian obiecała, że zajmie się tym aspektem, bo sama chciała mieć siatkę powiązań. Wobec czego mogłam przestać o tym myśleć i skupić się na pracy, czy ugruntowaniu pozycji w pałacu.

Przy okazji zamierzałam pomyśleć co zrobić z Albertem. Irytowało mnie to, że nie potrafiłam go zrozumieć, ani też pojąć dlaczego sama tak reagowałam. Przy czym miałam dziwne wrażenie, że gdybym zapytała dziadka, to on by to wiedział i rozumiał powód. Jednak na pewno to coś wiązało się z tym celem, do którego dążył Albert. Więc byłam praktycznie pewna, że dziadek niczego mi nie powie. Wręcz będzie nalegał, bym odkryła to szybciej, jak gdybym miała na to czas.

Oczywiście wiedziałam też, że kiedyś i tak musiałam się tym zająć. Przynajmniej jeśli chciałam pozbyć się go i posadzić na tronie Jacoba. Przy tym zapewniając wszystkim, że nie stanie się nic podobnego do tego, co wydarzyło się w przyszłości, o której mówiła książka. Nie mogłam do tego dopuścić.

Przez co miałam dylemat.

Ponieważ bałam się, że coś pójdzie nie tak i Jacob pogrąży cesarstwo.

Z drugiej strony nie wiedziałam na czym mogło zależeć Albertowi. Wobec czego nie mogłabym z lekkim sercem dać mu rządzić.

Co sprowadzało się do tego samego – musiałam odkryć czego mój młodszy, przyrodni brat pragnie. Zaprawne dlatego dziadek mi to zlecił. Bo wiedział już wszystko. Wiedział co należało zrobić i co chciał Albert.

Potarłam kark z frustracją. Byłoby miło, gdyby mógł przynajmniej zdradzić mi urywek, albo dać wskazówkę. Tak, aby pomóc mi w odgadnięciu prawidłowej odpowiedzi na tę zagadkę.

Czego mógłby chcieć Albert?

I to musiało być coś na czym mu zależało od dawna. Przynajmniej tyle wiedziałam, skoro dziadkowi tak zależało, bym to odkryła. Ja a nie Jacob.

Co to mogłoby być?

- Księżniczko – syknęła szybko pokojówka.

- To królowa – dodał asystent.

- No i co z...?

Moja twarz poleciała w bok. Przez chwilę nie potrafiłam zrozumieć co takiego się wydarzyło i dlaczego policzek zaczął mnie szczypać, a potem boleć. Dopiero po okrzyku zaskoczenia ludzi będących ze mną, zrozumiałam co się stało. Królowej puściły nerwy i uderzyła mnie w twarz.

Spoliczkowała.

W teorii nie miała do tego prawa, ponieważ nie nosiła krwi cesarskiej, ale w pałacu nikt nie mógłby nic jej powiedzieć. Ponieważ należała do rodziny cesarskiej od momentu koronowania jej na królową. Więc mogła (obecnie) pozwolić sobie na uderzenie wnuczki cesarza. Jednak to nie sprawiło, że wszystko przyjmowałam ze spokojem.

Spojrzałam na ciemno brązowowłosą kobietę, która z gniewem wpatrywała się we mnie, dysząc. Coś musiało ją zdenerwować i to do tego momentu, że nawet jej pokojówki odsunęły się od niej z lękiem.

- Ty zdziro! – wrzasnęła królowa.

- Co znowu? – uniosłam brew, sprawdzając językiem wnętrze policzka. Wyglądało na to, że nic większego się nie stało. – Powinnaś dbać o swój wizerunek, a uderzenie wnuczki cesarza na pewno ci zaszkodzi. Chyba, że już się tym nie przejmujesz, wtedy sprawa wygląda zupełnie inaczej.

- Mało, że nie zaprosiłaś mojej rodziny na przyjęcie urządzone przez cesarza, to teraz jeszcze zabraniasz im wejścia do pałacu?! Teraz zachowujesz się jak rozwydrzone dziecko! To oznacza, że nie powinnaś odziedziczyć tronu. Pójdę do cesarza ze skargą na twoje nierozsądne zachowanie!

Och, więc to o to chodziło.

O to, że boi się, że uda mi się zyskać tron. Prawdopodobnie Albert wreszcie ją oświecił. Musiał w końcu powiedzieć swojej matce, że prawdziwym zagrożeniem byłam ja, nie Jacob. Ponieważ skupiłam się na zyskiwaniu władzy, kiedy ona zapomniała, że powinna zbierać wtedy ludzi.

Teraz było za późno.

- Zabroniłam twojej rodzinie przyjść na przyjęcie, to prawda. Jednak nawet dziadek zaproponował, by ich nie zapraszać. Ponieważ – muszę to powiedzieć, bo wygląda, że zapomniałaś – na ostatnim balu twój brat upił się i urządził scenę. Z kolei twoja siostra, królowo, została przyłapana na zdradzie swojego męża. Oprócz tego sam twój ojciec zaczął się wykłócać. Dlatego nie zostali zaproszeni, co uzgodniłam z dziadkiem. Och, ostatnim powodem było to, że to było przyjęcie urządzone dla mnie.

- Teraz zasłaniasz się cesarzem?!

- Jednak! – zawołałam przekrzywiając głowę. – Nie wiem dlaczego dostałam w twarz, ani co masz na myśli mówiąc, że nie mogą oni wchodzić do pałacu. Nic takiego nie zrobiłam, ani nie wydałam podobnego rozkazu rycerzom czy służbie. Więc to nie mnie powinnaś bić, a tego, kto to zlecił – ukryłam usta ręką. Ale nie tak dobrze, by zobaczyła mój złośliwy, sarkastyczny uśmiech. – Obawiam się, że nie potraktujesz podobnie mojego dziadka czy ojca. A tylko oni mogliby wydać taki rozkaz, skoro to nie byłam ja.

- Kłamiesz! Tylko tobie mogłoby zależeć na zrobieniu czegoś podobnego!

- Cóż, na twoim miejscu najpierw dowiedziałabym się kto wydał rozkaz, nim zaczęłabym agresywnie się zachowywać. I to w pałacu, gdzie było wiele uszu oraz oczu, które chętnie przekażą to dalej.

Królowa podążyła za moim spojrzeniem, gdzie stało trzech mężczyzn. Dwóch przyjaciół Jacoba i ktoś, kogo przyciągnęli na naszą stronę. Musieli być tu od początku, nawet od razu zawrócili, dyskutując o tym, co zauważyli. Nie zdziwiłabym się, gdyby niedługo się to rozniosło po stolicy. Zwłaszcza, że ci przyjaciele naprawdę chcieli pomóc Jacobowi, wobec czego będą chcieli pociągnąć królową w dół, jakkolwiek się da.

- Zawsze ci mówiłam, że w pałacu też trzeba uważać na to, co się robi – rzuciłam opuszczając dłoń. – Jedynie w pokoju możesz zachowywać się tak, jak chcesz. Za zamkniętymi drzwiami, inaczej... cóż, konsekwencje sama zdołałaś zauważyć, jak mniemam. Prawda?

Minęłam dygoczącą z wściekłości kobietę, ruszając do gabinetu. Przy tym gestem kazałam pokojówce iść przodem. Tak, aby przygotowała kremy, które pozwoliłyby pozbyć się śladów powstałych przez królową. Oczywiście mogłabym obnosić się tym z dumą, ale nie uważałam, że był to dobry pomysł.

To mogło rozgniewać zbyt wiele osób.

*********

Skończyłam pracę przed obiadem. Nawet całe półtorej godziny wcześniej, dzięki czemu mogłam odpocząć. Byłam naprawdę wdzięczna pogodzie – gdyby nie deszcz, na pewno przyszłoby jeszcze parę osób, przez co kończyłabym dopiero po obiedzie.

Rozciągnęłam się, odsyłając asystentów, którzy od razu ucieszyli się z możliwości szybszego wyjścia. Nawet nie czekali aż ich pożegnam. Wybiegli, jakby obawiali się, że mam zamiar wezwać ich z powrotem.

W sumie nie mogłabym im się dziwić – czasami, dla żartu, tak robiłam. Ale tym razem nie zamierzałam, ponieważ za bardzo chciałam odpocząć.

- Księżniczko! – pokojówka zajrzała do gabinetu z podekscytowaniem. Była to jedna z tych, które pracowały w pałacu mojego ojca. – Nie uwierzysz!

Ojciec i królowa mieli pałac ustawiony przy tym dziadka. Z kolei ja i Jacob przenieśliśmy się do pałacyku za tym budynkiem. W teorii – w związku z naszym wyborem – tam też powinien mieszkać Albert. Ale królowa zabroniła mu i trzymała go przy sobie, jakbyśmy mieli mu coś zrobić.

Jednak to niczego nie znaczyło, bo ja wszystkim tym zarządzałam. W związku z tym moi szpiedzy byli wszędzie.

- Co się stało? – spytałam prostując się.

Pokojówka – młoda dziewczyna o ciemnych włosach – pośpiesznie weszła do środka. Tak, aby nikt nie widział, że tu przyszła. Następnie podeszła do mnie z szerokim uśmiechem na twarzy, jakby wierzyła, że jej wieści bardzo mnie ucieszą.

W zasadzie wszyscy tak się zachowywali. W ten sposób pokazywali mi swoją lojalność, mimo to wolałabym, żeby tak nie ryzykowali. Mogli przecież przekazywać informacje przez kogoś innego. W ten sposób nic by im się nie stało, a bywały sytuacje, gdzie królowa katowała tych, którzy do mnie przychodzili. Mimo to nie miałam jak ich przekonać, gdy się uparli.

- Książę Albert miał dziś zrobić przegląd uzbrojenia i sporządzić spis. Nie wiem czego dokładnie, ale było to z polecenia cesarza – powiedziała dziewczyna, pochylając się ku mnie. Zdawała się chcieć szeptać, ale ostatecznie była na to zbyt podekscytowana. – Problem w tym, że w tym samym czasie pokłócił się z rodziną królowej i wydał rozkaz niewpuszczania ich do pałacu!

- Wiesz o co poszło? – spytałam natychmiast się interesując.

Królowa na pewno mnie nie przeprosi, ale poczuje się zdradzona, gdy dowie się, że to wszystko była wina jej syna. Jednak wystarczyło mi samo to, że rozniesie się po miejsce, jak zostałam potraktowana. Nic więcej nie było mi potrzebne.

Zwłaszcza, że pewnie nie odezwie się do Alberta przez jakiś czas. To sprawi, że będzie unikać również mnie, wiedząc że postaram się dowiedzieć kto wydał ten rozkaz. Ale nie zrobi tego przez wyrzuty sumienia, a raczej niechęć i obawę. Obawę, że będę kazać jej się przeprosić.

Czego nie zamierzałam robić. Po co miałabym znosić jej twarz, gdy mogłam korzystać z tego, że mnie ignoruje?

- Niecałkowicie. Kiedy przechodziłam już się kłócili – wyznała przepraszająco pokojówka. – To, co wiem to, to że ktoś, kogoś chciał otruć. Albo porwać. Jeszcze była trzecia rzecz, którą dyskutowali. Rodzina królowej mówiła, ze książę Albert może, albo też powinien iść po trupach. Bo tak działała ich rodzina, gdy bardzo czegoś pragnęła. Jednak książę się z tym nie zgodził i wtedy też wydał ten rozkaz.

Więc rodzina królowej straciła cierpliwość... Ale czemu Albert tego nie wykorzystał?

Pokręciłam głową. To nie był na to czas.

- Coś jeszcze wiesz?

- Nie... Och! – klasnęła w dłonie, marszcząc brwi. – Nie wiem, czy to ważne, ale... książę Albert pobiegł później w stronę labiryntu.

- W taką pogodę?

- Tak. Od tego czasu minęła godzina i dalej nie wrócił. Chyba ta kłótnia nim tak wstrząsnęła.

Wbiegł do labiryntu w taką pogodę?!

Nim zdołałam zrozumieć co robię, już biegłam do wyjścia. Albert nigdy nie wszedł do labiryntu, bo królowa mu zabroniła. Głównie dlatego, że nie umiała się tam odnaleźć, więc to też był pierwszy raz, gdy mężczyzna tam poszedł. I to bez przygotowania, w tak paskudną pogodę.

Wybiegłam na ogród nie zważając na wołanie pokojówek. Naprawdę nie chciałam, żeby Albert zaginął w labiryncie. Nie tak chciałam wygrać walkę o tron, czy pozbyć się królowej. On miał przy tym być – cały i zdrowy. Widzieć swoją przegraną i cierpieć za to, co zrobiła jego matka.

Za to, że przez niego miałam tyle problemów.

Czułam, że to nie był jedyny powód, ale nie było czasu się nad tym zastanawiać.

Nim dogoniły mnie pokojówki z parasolką już wbiegłam do labiryntu. Zmoczona i mrużąc oczy z powodu rzęsistego deszczu. Mimo to biegłam dalej, szukając Alberta. Od czasu do czasu go nawołując, ale bez skutku.

Labirynt był duży, dlatego sama błądziłam pozostawiając lub też zbierając upuszczone kamienie szlachetne, które ozdabiały moją sukienkę. Była już ciężka od deszczu, ale i tak dalej szukałam Alberta. Z mocno bijącym sercem. Dopiero po długich minutach, które zmieniły się w pół godziny udało mi się zobaczyć Alberta. Mężczyzna kulił się przy ślepym zaułku.

- Albert! – krzyknęłam szybko padając przed nim na kolana. Potrząsnęłam mężczyzną, drżąc na ciele z zimna. – Jesteś cały?

Miodowe oczy opadły na mnie. Były przygaszone, ale nie wyglądało na to, żeby zachorował, czy stracił kontakt z rzeczywistością. Raczej znaczyło to coś innego – był zmęczony.

- Albert! – zawołałam dotykając jego twarzy. Potrzebowałam nim. – Możesz wstać? Jesteś wstanie iść? Musimy się stąd wydostać!

- To zabawne – rzucił uderzając głową w moje ramię. Przez to zamarłam, nie rozumiejąc jego zachowania. – Jedynie ty przyszłaś mnie szukać. Tylko ty. Kira, która uważa mnie za swojego wroga.

- Co?

- Moja matka nie pofatygowała się mnie szukać, ani moi asystenci. Minęło tyle czasu, a tym, który mnie znalazł, który mnie szukał... okazałaś się ty, księżniczko. Nikt inny, oprócz ciebie.

Och, nie. On zaczyna świrować.

Czyżby był chory?

Odsunęłam Alberta od siebie, dotykając jego czoła. Zdawał się rozpalony co nie mogło dziwić, jeśli siedział w taką pogodę na deszczu. I to w samej koszuli i cienkich spodniach. W ogóle nie był ubrany, żeby wychodzić na dwór.

Sama mogłam powiedzieć o sobie podobnie. Miałam sukienkę, która ozdobiona była kamieniami szlachetnymi. W dodatku, by oznaczyć drogę, kilkanaście z nich wyrwałam. Tak, aby udało mi się znaleźć wyjście. Ale przez to była ciężka i lepiła się do ciała. Tak samo jak rude włosy oblepiały mi twarz, odsłonięte ramiona oraz szyję.

- Musimy iść – powiedziałam próbując pociągnąć Alberta na nogi, co było trudne, bo się opierał. – Chodź!

- Po co? Nie lepiej byłoby dla ciebie zostawić mnie w spokoju?

- Albert! Nie tak chcę cię pokonać! Zresztą już i tak na to za późno. Jestem mokra i udało mi się ciebie znaleźć – zdenerwowałam się wstając. Ponowiłam próbę, ciągnąc mężczyznę za ramię. – A teraz wstawaj. Musimy iść.

Albert przyjrzał mi się, po czym otworzył szeroko oczy. Zdawał się dopiero teraz zobaczyć, że całkiem zmokłam, chociaż jego reakcja była taka jakaś... dziwna. Nie potrafiłam wyjaśnić co takiego było dziwne, ale to czułam.

- Ty tak wyszłaś?! – krzyknął wstając gwałtownie.

- Mnie o to pytasz? Spójrz na siebie!

- Ha! Nie bądź śmieszna, jedyne co muszę... - mężczyzna urwał, kręcąc głową. Następnie ruszył przed siebie, zbierając po drodze kamienie szlachetne. – Następnym razem się ubierz, a nie wybiegaj w takim stanie.

- I ty mnie pouczasz?

- Oczywiście. To ty jesteś tu kobietą, nie ja – burknął wpychając akcesoria do kieszeni spodni. – W ogóle nie jesteś świadoma tego jak wyglądasz. Mam rację, co?

- To bez znaczenia. Na zewnątrz czeka moja służba.

Albert rzucił mi dziwne spojrzenie przez ramię, nim ponownie obrócił się do przodu. Z uwagę wypatrywał się w części mojej sukienki, a jego stan się pogarszał. Trząsł się silnie, rumieniąc na twarzy. Jak nic dostał gorączki przez swoją bezmyślność, a teraz zgrywał wielkiego bohatera.

Westchnęłam.

- Co ci się stało w twarz? – rzucił Albert, gdy zbliżyliśmy się do wyjścia z labiryntu. To był pierwszy raz kiedy się odezwał od dawna.

- Och, to nic takiego. Wcześniej wyglądało to gorzej – parsknęłam dotykając refleksyjnie twarzy. – Twoja matka uznała, że wydałam absurdalny rozkaz. Jakbym jedynie myślała co zrobić z jej rodziną.

- To dzieło mojej matki? – zdziwił się, ale nie obejrzał za siebie.

- Ta.

Albert spojrzał na mnie, nim ponownie przeniósł spojrzenie na ziemię. Miał już wypchane kieszenie, ale i tak wpychał w nie kolejne kamienie szlachetne. Przy tym nie pozwalając mi zabrać ani jednego. Co mi nie przeszkadzało, ponieważ ta sukienka nie posiadała kieszeni.

- Musiało boleć.

- Bolało – zgodziłam się, wzruszając ramionami. Mój wzrok padł na stojącą przed labiryntem służącą. – Ale to nic takiego.

- Dzięki, że mnie znalazłaś. I przepraszam za matkę.

Następnie Albert wybiegł z labiryntu nie oglądając się za siebie. Za nim zaś pobiegł jakiś kamerdyner.

Zmarszczyłam brwi, oddając się w opiekę moich zrozpaczonych pokojówek. Jednak mój wzrok nie opuszczał pleców pewnego mężczyzny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro