Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z ciekawości wraz z Albertem udaliśmy się do labiryntu. Jacob również poszedł, ale wszedł innym wejściem. Uznał, że to będzie nasza mała konkurencja i ten, który pierwszy dojdzie do środka, będzie mógł coś rozkazać przegranemu. To oczywiście sprawdzało się do tego, że Albert od razu się zgodził. Zaś ja zmierzłam być świadkiem, który został przymuszony trochę do tego zadania.

Błąkając się po ścieżkach, zerknęłam na męża, który w skupieniu próbował dojść do mety. Oczywiście nie brał przy tym pod uwagę tego, że mogliśmy zwyczajnie zabłądzić. Jeśli już się tak nie stało, bo w żaden sposób nie znaleźliśmy drogi. Tym razem nawet nie miałam czego użyć, by zaznaczyć drogę.

- Chyba się zgubiliśmy – rzuciłam, gdy wróciliśmy na główną trasę po zastaniu ślepego zaułku.

- Damy radę.

- Ależ jesteś uparty – parsknęłam idąc za mężem. – Co takiego chciałeś od mojego brata, że się zgodziłeś, co?

- Pewne coś, co powiem, jeśli wygram.

Przewróciłam oczami. Od tygodnia nieprzerwanie ze sobą walczyli w ten sposób, przy czym nikt nie mógł ich powstrzymać. Nawet ja.

W pewnym momencie zaśmiałam się przypominając sobie pewno wydarzenie. To, które stało się w labiryncie dawno temu. A przynajmniej tak by się wydawało po tym wszystkim, co przeżyliśmy.

- Co? – spytał Albert, zatrzymując się wreszcie.

- Pamiętasz? Kiedyś cię stąd wydostałam.

- Rzeczywiście. Od wtedy labirynt nie wydaje się być taki straszny – zaśmiał się Albert. – Szczerze powiedziawszy to nigdy nie chciałem tu wchodzić. Bałem się, że wtedy już nie wyjdę.

- Naprawdę?

- Tak, bo też kto mógłby po mnie przyjść?

- Nigdy nie wiesz.

- Oj, wiem. Jedynie ty mogłabyś mi przyjść z pomocą.

- I przyszłam.

Albert pocałował mnie w usta, przytulając do siebie. Od razu go objęłam, oddając pocałunek. Lubiłam być całowana przez Alberta i jakoś czułam, że nigdy to się nie zmieni. Zwłaszcza, że używał tej broni przy każdej możliwej okazji, dobrze wiedząc, że wtedy mu ulegnę.

- Musimy szybko wrócić do pokoju po wygranej – mruknął Albert, jęcząc cicho.

- Myślę podobnie.

Albert ruszył, chrząkając przed siebie, a ja za nim podążyłam z uśmiechem na wargach. Wreszcie mogliśmy spędzić noc ze sobą. Od dłuższego czasu nie mogliśmy, bo byłam w ciąży, a potem ze zmęczenia zwyczajnie zasypialiśmy. Jednak teraz nianie zajmowały się chłopcami.

- Och! – podbiegłam coś jeszcze sobie przypominając. – Albert.

- Tak?

- Wtedy, gdy wyprowadziłam cię z labiryntu, wziąłeś sobie te klejnoty, które wyrwałam z sukienki – rzuciłam z zaciekawieniem. Chciałam wiedzieć. – Co się z nimi stało? W końcu mi ich nie oddałeś.

- Zatrzymałem je sobie.

- Co? Naprawdę? Jedynie je zatrzymałeś?

- Tak. Należały do ciebie, więc nie mogłem ich sprzedać czy komuś oddać – odparł zwyczajnie.

Pokręciłam głową, szturchając męża. W takich chwilach zachowywał się doprawdy bezmyślnie. Ponieważ najlepszym wyjściem byłoby sprzedać je. W końcu kosztowały tyle pieniędzy, które mógłby wydać na coś mu przydatnego. Przynajmniej ja bym tak zrobiła, by coś zyskać. Nie było sensu jedynie je przetrzymywać.

- Jesteś idiotą.

- Jak mógłbym je sprzeda? – prychnął Albert, zerkając na mnie. – To jest pamiątka. Kiedyś powiem młodym, jak ich matka przyszła mnie ratować. W oryginalny sposób pozostawiając za sobą ślady.

- Nawet się nie waż!

- Zrobię to.

- Ha...

- To będzie przykład tego, jak prawidłowo uformować relacje – Albert wzruszył ramionami z zamyśleniem. – Bo właśnie wtedy zrozumiałem, ze to ty musisz mnie chcieć. A przecież nie wiemy co ich dopadnie, czyż nie?

- Coś w tym jest. Ale nie opowiadaj im tego, gdy będę w pobliżu.

- Tego nie mogę obiecać. Przecież musimy mieć przykład.

Po kolejnej godzinie wreszcie udało nam się dotrzeć do serca labiryntu. Jacob już tam był, oddychając ciężko, jak gdyby dobiegł tam chwilę przed nami. Ale pomimo zmęczenia i tak pokazał triumfalną minę. Wręcz tryskając zadowoleniem.

- Następnym razem wygram! – prychnął Albert.

- Ha! Zobaczyć to znaczy uwierzyć!

Jednak wyglądało na to, że wreszcie udało im się ze sobą dogadać. Minimalnie. Bo mimo wszystko siedli przy sobie. Może i się sprzeczali, jednak nie wydawało się, żeby mieli rzucać się sobie do gardeł.

W końcu przyszłość zawsze można było zmienić. Ponieważ zależała ona wyłącznie od naszych wyborów.

Koniec

Do zobaczenia w ostatniej części! Rozdziały będę wrzucać już za tydzień. Udanego dzionka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro