Zabić demony

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejny podmuch zimnego wiatru natarł na dach budynku. Zielone loki zatańczyły dziko na wszystkie strony, a kurz i drobne kamyki poderwały się w powietrze. Chłopak musiał osłonić oczy rękawem czarnego mundurka, żeby uchronić się przed paprochami w swoich zielonych ślepiach. Pogardliwy śmiech jego towarzysza rozniósł się po całym dachu i dzwonił w uszach Izuku tak głośno, że pękało mu serce i głowa. Kolana trzęsły się pod naporem drobnego ciała, obciążonego masą sprzecznych uczuć.

— Nawet ustać prosto nie potrafisz. Byle podmuch zrzuciłby cię z tego dachu i byłoby po problemie. Nigdy nie zostaniesz bohaterem, śmieciu — warknął Bakugou, dumnie unosząc głowę z pogardliwym uśmiechem na ustach. Pchnął Deku, tak że chłopak zatoczył się kilka kroków do tyłu, demonstrując tym samym Katsukiemu swoją słabość, a ten tylko szczerzył groźnie zęby, widząc bezbronność swojego przeciwnika.

Tego dnia niebo było wolne od wścibskiego słońca, wypalającego oczy. Chmury całkowicie przysłoniły blask gwiazdy, czyniąc ten dzień jeszcze bardziej przygnębiającym dla Midoriyi. Pogoda stale przypominała mu o jego beznadziejnej sytuacji.

— Słyszysz mnie, śmieciu? — zapytał krnąbrnie blondyn, szarpiąc za mundurek niższego chłopaka i ciągnąc go agresywnie ku sobie. Krawędzie materiału boleśnie zaczęły wbijać się w szyję Deku, gdy jego przeciwnik pociągnął ubranie ku górze, zmuszając nastolatka do stanięcia na palcach jeśli nie chciał zostać uduszonym przez własny strój.

— P-proszę puść — wyszeptał Deku. Próbował swoimi drobnymi palcami poluzować cisnący mundurek, ale bezskutecznie. Był zbyt słaby, a jego przeciwnik najwidoczniej doskonale się bawił, widząc tę małą istotkę w tak nieciekawym położeniu, nie odpowiedział ani słowem, a jedynie mocniej zacisnął rękę i uniósł ją jeszcze trochę wyżej. — K-kacchan...

— Nie szczekaj mi tutaj, psie. Tacy jak ty w ogóle nie powinni istnieć. Jesteś jedynie popychadłem, nic nie znaczysz, słyszysz? Nic! Nie ma miejsca dla takich jak ty na tej planecie! — krzyknął, ale nie spodobało mu się, że Izuku, którego skutecznie podduszał, starał się odwrócić głowę i swój wzrok od niego. Mimo tych kilkunastu centymetrów dzielących ich twarz Katsuki roześmiał się podle w tę przerażoną buźkę i żeby zademonstrować swoją siłę, wolną ręką złapał mocno za zielone loki i odwrócił twarz Deku do siebie. Chłopak pisnął z bólu, a Katsuki w odwecie tylko bardziej pociągnął za włosy.

— B-boli! — jęknął Izuku, w jego oczach pojawiły się łzy. Był bezwartościowym popychadłem i to w rękach osoby, którą uwielbiał od tak długiego czasu, osoby, którą kochał. Bezlitośnie podeptane serce bolało dużo bardziej niż fizyczna krzywda, której doświadczał.

— Ohydny jesteś. Rzygać mi się chcę, jak patrzę na twoją żałosną mordę. Mógłbym zrobić z tobą, cokolwiek mi się żywnie podoba, a ty musiałbyś to znosić. Jak się z tym czujesz, huh? — zapytał, po czym zbliżył niebezpiecznie twarz do szyi Izuku i żeby jeszcze bardziej pogrążyć i poniżyć chłopaka boleśnie przygryzł delikatną i wrażliwą skórę tego miejsca. Midoriya krzyknął, ale tutaj nikt, prócz jego prześladowcy, nie był w stanie go usłyszeć.

Zaczęło brakować mu powoli powietrza. W panice, chcąc odepchnąć jakoś od siebie Katsukiego, zamachnął się ręką i zadrapał nieskazitelny policzek wyższego chłopaka do krwi. Zaskoczony Kacchan od razu odrzucił go to tyłu i przyłożył swoją dłoń do zranionego miejsca, rozmazując przy tym czerwoną ciecz po skórze. Teraz wyglądał jeszcze groźniej.

— Zabiję cię, cholerny śmieci! Słyszysz!? Zabiję cię, nic niewarty gnoju! — krzyknął wściekły. Jeszcze trochę brakowało, a zacząłby toczyć pianę z ust. Źrenice zwężyły mu się niesamowicie pod wpływem gniewu. Izuku ledwo trzymał się na nogach. Cały się trząsł. — Cholerny gnoju! — wrzasnął wyższy i chwilę później ponownie dopadł do chłopaka, szykując dłoń do wybuchu. Uniósł ją niebezpiecznie nad głową drobnego nastolatka. — Nie jesteś warty niczego! Jak twoja matka mogła urodzić taką porażkę!? Gardzę tobą. Powinieneś zdychać w męczarniach, słyszysz!? Zdychaj, śmieciu! — wykrzyczał, po czym splunął na mundurek Deku. To było za wiele. Szala goryczy, która ważyła się już od dawna, osiągnęła swoje apogeum i zaczęła wylewać się na zewnątrz. Oczy Izuku zaszły obficie łzami, a chłopak uśmiechnął się leciutko ze zrezygnowaniem — Czego rżysz? Zabiję cię, kurwa!

Midoriya czuł nad sobą ciepło z szykującej się eksplozji. Może w końcu będzie mu dane zaznać ukojenia?

— Zrób to — powiedział, wciąż uśmiechając się lekko. Drżącą ręką złapał za dłoń Katsukiego i umieścił ją na swojej głowie. To zszokowało Bakugou do takiego stopnia, że na chwilę zapomniał języka w gębie. Przecież ten nerd miał błagać go o litość! Płaszczyć się przed nim!

— Nie prowokuj mnie, śmieciu — warknął zdezorientowany. Po twarzy Izuku spłynęły łzy, a chłopak zamknął na chwilę oczy. Drżały mu wargi, gdy próbował coś wydobyć z ust.

— No dalej — zachęcił. Całe jego drobne ciałko trzęsło się i to bynajmniej nie z zimna, co Katsuki bez problemu wyczuł. Po szyi leciała cienka stróżka krwi od ugryzienia, a na skórze w miejscu, gdzie jeszcze jakiś czas temu uciskał go mundurek, zostały czerwone ślady.

— Co? — zapytał zdezorientowany blondyn.

Deku próbował zaczerpnąć oddechu. Miał szczerą nadzieję, że ostatniego w swoim życiu. Kolejne słone krople spłynęły po piegowatych policzkach.

— Użyj swojej mocy na mnie — wyjąkał, zaciskając powieki w wyczekiwaniu na ostateczny cios.

— Co to ma, do cholery, znaczyć?

— S-sam to powiedziałeś. Jeden strzał w głowę i już będzie po wszystkim? — zapytał zielonowłosy. Głos mu się łamał. Teraz z twarzy Bakugou zniknęła cała pogarda. Przestraszył się. Zabrał swoją rękę z głowy Deku.

— Przecież nie miałem tego na myśli — powiedział, zaschło mu w gardle, przez co słowa, które wypowiedział, zrobiły się strasznie ochrypłe. Śledził rozbieganymi oczyma delikatną twarzyczkę byłego przyjaciela zalaną łzami, tak jak wiele razy wcześniej, ale tym razem kryło się za tym coś więcej.

— No dawaj! — krzyknął Midoriya. Drobne rączki zaciśnięte w piąstki na materiale mundurka aż pobielały. Chłopak otworzył szeroko zaczerwienione oczy, z których polało się jeszcze więcej łez. Katsuki widział w nich determinację, jak i zrezygnowanie. — Pośpiesz się!

— Ej, co jest? — zapytał Katsuki, odsuwając się dwa kroki do tyłu, chciał pokazać i sobie, i Deku, że naprawdę nie zamierza zrobić mu krzywdy. Jednak Izuku spojrzał na niego z goryczą, zacisnął usta w cienką linię, po czym osunął się na ziemię.

— Zabij mnie! Zabij! ZABIJ! — wrzeszczał zalewając się łzami, do takiego stopnia, że obraz przed oczami stał się niewyraźny. Nie mógł już nawet oddychać. Pochylił się do przodu, wciąż zaciskając piąstki, teraz paznokcie wbiły mu się w skórę, raniąc go.

Przestraszony całą sytuacją Bakugou, podbiegł do Deku i ukląkł przy nim, potrząsając nim za kościste ramiona.

— Co się dzieje, do cholery? Dobrze się czujesz? — zapytał.

— Spełnij swoje obietnice! Słyszysz?! Zabij mnie, teraz! — wychlipał.

— Przecież nigdy nie miałem tego na myśli! Żartowałem, okay?! Wszystko dobrze, Deku? — teraz głos Katsukiego był pełen przejęcia. Brzmiał tak, jakby należał do zupełnie innej osoby, a nie do tego wybuchowego nastolatka, którego wszyscy się bali.

— Chcę umrzeć — załkał Izuku. Twarz Kacchana pełna napięcia pobladła momentalnie pod wpływem tych dwóch słów. Chłopak mocniej chwycił ramiona Deku i zmusił go do wyprostowania się. Chciał zobaczyć twarz Izuku. Chciał wiedzieć, czy Deku mówi tak na serio, ale gdy już poznał prawdę, ta zdecydowanie mu się nie spodobała. Przełknął ciężko ślinę. Musiał coś zrobić. To wszystko była jego wina. Przecież nigdy nie mówił tego wszystkiego tak na serio.

I tak oto Katsuki z sercem z kamienia, zupełnie nie przywykły do okazywania uczuć żadnej żyjącej istocie, został postawiony przed czymś takim. Niepewnie ujął twarzyczkę Izuku w swoje dłonie. Ku jego zaskoczeniu Deku zacisnął od razu powieki, pewny kolejnego ciosu. Zapewne tego ostatecznego, drżały mu wargi, choć starał się je zacisnąć tak, żeby to ukryć.

— Nie zrobię ci krzywdy... Nie rycz — wymamrotał Katsuki. Czuł wilgoć łez na swoich dłoniach.

— P-proszę... To nic takiego dla ciebie. Skończmy to — poprosił Izuku.

— Co ty w ogóle wygadujesz? — Kacchan był prawdziwie przerażony. Mało tego chyba pierwszy raz w życiu zaczęły kłuć go w serce wyrzuty sumienia, którego, jak wszyscy sądzili, został pozbawiony. A jednak... — Będzie... dobrze, okay? Nigdy nie chciałem cię zabić. Zostawię cię w spokoju. Nie waż mi się umierać — ostrzegł Kacchan. Skakał wzrokiem między jednym wielkim, zielonym oczkiem a drugim, szukając, choć odrobiny poprawy. A jednak stało się zupełnie na odwrót, bo Midoriya ponownie zaniósł się niekontrolowanym szlochem.

— Czy ty nic nie rozumiesz?! Mam już dość! Jestem śmieciem! Popychadłem! Cholernym idiotą! Już jestem w połowie martwy! Dobij mnie! Skończ moją cholerną egzystencję! — krzyknął, oglądając się tęsknie za krawędzią dachu.

Katsuki poczuł cholerne ukłucie w sercu. Bez wahania przyciągnął mniejszego chłopaka do siebie i zamknął go w swoich objęciach.

— Nawet mi się nie waż — ostrzegł, przyciskając drobne ciałko do siebie. Nie mógł pozwolić, żeby Izuku targnął się na swoje życie i to w dodatku z jego winy. Zachował resztki ludzkich odruchów, a może to ten młodzieniec je w nim obudził? Co on najlepszego wyprawiał przez te wszystkie lata? Przecież chciał zostać bohaterem, jak All Might, a tymczasem w ogóle nie zachowywał się jak swój idol.

Deku wtulił twarz w ubranie Katsukiego, który bezskutecznie starał się go uspokoić.

— Mam dość, K-kacchan — wymamrotał. Gardło bolało go okropnie. Nie był w stanie wydusić głośniejszych dźwięków, nie miał już siły, by walczyć nawet z samym sobą. — Zabijasz mnie po trochu od tak dawna... Dlaczego nie możesz tego skończyć? Chociaż raz mi pomóc... — wychlipał. — Nie mogę już dłużej żyć, wiedząc, że mnie tak bardzo nienawidzisz. To i tak mnie zabija, to okropnie boli.

— Ciii, nie becz już — powiedział Katsuki, dalej przytulając Deku. Chciał zapomnieć o całym tym wydarzeniu. Chciał nie słyszeć słów dawnego przyjaciela. One raniły również i jego, bo w głębi serca wiedział, z jakim demonem zmaga się Deku. Z jakim uczuciem walczy. Wiedział i nie chciał, nie mógł słuchać o tym na głos. Musiał pozostać w niewiedzy, inaczej wszystkie tłumione twardą ręką i trzymane pod kluczem emocje wypełzną na wierzch i zaczną się bezlitośnie panoszyć. A Katsuki doskonale wiedział, że pod tym względem przegrywa z Izuku. Nie będzie w stanie walczyć z tym co ucieknie spod klucza i to go przerażało. Jednak jakaś część niego, zapewne ta dobra, ludzka, wręcz rozpaczliwe pragnęła uwolnienia tych uczuć względem drobnej istotki w jego ramionach.

— Dlaczego, Deku? Dlaczego mnie kochasz? Przecież jestem potworem.

— A dlaczego ty tak bardzo walczysz z tym uczuciem? — odpowiedział pytaniem na pytanie Midoriya. Teraz już tylko pociągał noskiem, mocno wtulony w Katsukiego. Ileż razy wyobrażał sobie, że pewnego dnia Kacchan go przytuli! Zawsze przed snem, przytulał się do ciepłej kołdry, wyobrażając siebie, że to chłopak, którego kocha całym serduszkiem, a nie martwy przedmiot. Teraz to działo się naprawdę, szkoda tylko, że w tak tragicznych okolicznościach, że ta jego utęskniona chwila miała miejsce dopiero gdy on sam się złamał.

— Nie znasz mnie, nerdzie? — zapytał Katsuki, głaszcząc plecy Izuku. — Nie byłbym sobą, gdybym nie zniszczył wszelkiego dobra, jakie mogłoby się rozwinąć gdzieś w pobliżu mnie. To uczucie jest za dobre, jak dla mojej spaczonej duszy. Moje demony szleją, gdy jesteś blisko. Jestem stworzony, by niszczyć, a nie tworzyć.

— Teraz twoje demony są spokojne — odparł cichutko Izuku, ale Kacchan mimo to dokładnie usłyszał jego słowa.

— Do czasu, Deku. Do czasu. Uspokoiły się dopiero po tym, jak byłeś na skraju popełnienia samobójstwa. Krwiożercze bestie potrzebują krwi, żeby móc żyć — powiedział Bakugou. Kolejny podmuch wiatru uniósł w górę pył nagromadzony na dachu. Blondyn wtulił swoją twarz w zagłębienie szyi mniejszego, po tej stronie, gdzie szybciej boleśnie nagryzł skórę. Zaschnięta krew przybrała ciemną barwę.

— W takim razie musimy odciąć im dostęp do krwi. Musimy je zabić.

— Będą szaleć i się bronić. Nie odpuszczą sobie tak łatwo, Deku.

— A więc zacznijmy już dziś. Razem. We dwoje. Tylko nie odtrącaj mnie już — poprosił Midoriya, odchylając delikatnie głowę, żeby spojrzeć na Katsukiego. Chłopak wciąż miał rozmazaną krew po policzku, jednak rana już zdążyła zakrzepnąć, tak samo jak ta na szyi Izuku. Koniec pory karmienia dla demonów, rezydujących w Katsukim. Stołówki zamknięte i Izuku postanowił osobiście dopilnować, żeby to, co dobre, ukrywające się w głębi serca Kacchana zostało uwolnione z klatki i aby te najgorsze demony poszły w zapomnienie. Tym razem rozlew krwi wyszedł im na dobre.

_________________________________________

Jeśli Ci się spodobało koniecznie zostaw gwiazdę i komentarz, a po więcej One shotów zapraszam na mój profil :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro