11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


    Nie mając nic innego ważniejszego na głowię, postanowiłem odwiedzić tą obrażalską się o byle co dziewczynkę. Gdy się tak dłużej zastanowiłem, nie dziwiłem się, że tak często się z nią spotykam. W pewnym sensie jestem bezrobotnym. Nie dostaje dofinansowań dla bezrobotnego. Jedyne co robiłem całymi dniami, to spanie i zabijanie. Co dziwne, teraz jest trochę inaczej. Nadal wykonuje te czynności, ale nie z taką zaciekłością jak kiedyś. Odkładam to wszystko na później. Przedłużam ich żywot, by głupi łudzili się, że ich to ominię. Śmierć i cierpienie spotka każdego. Nie zależnie czy jesteś stary czy młody. Takie jest życie. Chujowe, ale w tej sprawie sprawiedliwe.
    Będąc przy jej domu, coś wydawało mi się... Nie tak. Wiedziałem, że jej rodziców nie ma w domu, - wieczorem słyszałem ich rozmowę - jednak [imię] nie jest na tyle nie mądra by zostawić otwarte drzwi, niemal na ościerz.
   Jest naiwna, czasami nawet głupiutka, ale jest też ostrożna jeżeli chodzi o jej przestrzeń. Więc co sie stało? Czemu drzwi są otwarte?

   Wchodząc do jej domu, nie widziałem nic niepokojącego. Wszystko było w należytym porządku. Przeszukując cały dom, dopadła mnie myśl, że coś mogło się jej stać. Jednak szybko odrzuciłem od siebie tą myśl. Były by jakieś ślady. Cokolwiek. Jednak nie ma nic, prócz tych drzwi.

    Nie chciałem, by ktoś zobaczył mnie tutaj w takiej sytuacji, więc wróciłem się do swojego domu. Trudno się przyznać, ale martwiłem się. Było to dla mnie niecodzienne. Prawie nigdy się nie martwiłem. Nawet o Bena, wtedy kiedy poznał jakąś dziewczynę, która się prawdopodobnie przez niego zabiła. Chociaż z tego co wiem, miała dużo problemów, które w sobie dusiła. Dusiła się za długo i tak właśnie się to skończyło. Wtedy Ben chodził jak struty, bez żadnego wydawało by się sensu. Wiedziałem jednak, że sobie poradzi. Teraz nie miałem takiej pewności. Za to miałem głupie nadzieję. Nadzieję, że jest u koleżanki albo z rodzicami, ale z roztargnienia zapomniała o tych cholernych drzwiach. Wmawiałem to sobie. Po części to pozwalało mi wrócić z powrotem do domu. Myśl, że miała jakieś plany. W końcu.

   Wróciłem do swojego domu, w którym zastałem Candy Pop'a. Czego on chce? Jak się tu w ogóle dostał ten niebieski błazen z watą cukrową zamiast mózgu?

    Ignorując go, położyłem się na kanapie włączając przy tym TV. Nie przestawałem myśleć o tych drzwiach. Wymyślałem tysiące dramatycznych scenariuszy, ale ciągle przypominał mi sie fakt, że [imię] nie otworzyłaby nieznajomemu. Kiedyś żartowała, że nawet mi by nie otworzyła. Miałem wchodzić już zawsze przez okno. I mogę to robić. Tylko niech da znak życia.

– Ciebie też miło widzieć Jeffrey. – zaśmiał się Candy.

     Och, wszedł do mnie jak do siebie i czeka na niesamowite powitanie? Kpina.

– Taaa. – mruknęłam i wróciłem do oglądania jakiegoś dennego filmu.

    Nawet nie wiedziałem o czym jest. Fakt mojej zguby, oraz tego, że Candy siedzi obok mnie, przyglądając mi się wyczekująco nie dawał mi się skupić. Nie lubiłem, gdy ktoś tak mi się wpatrywał.

– A ty nie ze swoim cukiereczkiem? – zapytał rozbawiony.

– Jakim cukiereczkiem?– spojrzałem na niego jak na debila. Cukiereczkiem?

   Kim jest ten cukiereczek? Było by mi wstyd kogoś tak nazwać. Bo co trzeba mieć w głowie? On tak jak i ja, jest groźny. A mówienie do wszystkich zdrobniale od słodyczy, wcale nie dodaje mu powagi. Ludzie mogą przez to się śmiać z morderców jego pokroju.

– [imię].– prychnął.

   Rozsiadł się bardziej na fotelu, przerzucając przy tym nogę przez oparcie dla rąk. Jak u siebie...

– Nie ma jej.– wzruszyłem ramionami.

   Czy wszyscy na tym świecie już o niej wiedzą? Nie, nie ukrywałem jej jakoś szczególnie czy nie szczególnie. Gdy ktoś pytał, dlaczego mnie tyle nie ma,  coś wymyślałem, bo wiedziałem, że tak będzie, albo że coś jej się stanie. Jednak ludziom, do których miałem zaufanie, mówiłem o niej. Wspominałem. Ale po akcji w domu jej koleżanki wszyscy już wiedzieli. Nie było już co kłamać. Nie powiem, rozbawili mnie, ale przy tym nieźle wkurwili tymi tekstami. Bo potem ja za to obrywałem. Nie oni.

– Czyli że to dziś.– mruknął do siebie i chciał chyba już wychodzić.

– Co dziś? – odwróciłem się do niego. Czyli on wie, gdzie ona jest?

    Co miało się dziś wydarzyć? I o czym ja nie wiem? Choć trochę mnie to zaniepokoiło i rozbawiło. Nie chciałem by coś się jej stało, choć było to bardzo możliwe ze względu, że znam Candy'ego i jego kolegów, ale z drugiej strony, nie mogłem ukrywać jednego faktu. Byłem ciekaw co zaplanowali. Jak zareaguje na to [imię]. Czy się boi? A może tego nie okazuje?

– Jason ci nie mówił? – speszył się.– Idź do niego zanim będzie za późno lizaczku.

   Jason? Po nim wiele mogę się spodziewać, ale raczej by jej nie tknął. Nie zamienił na swoją... Martwą podopieczną. Nie wiem czy tego słowa mogę użyć, ale tak to właśnie postrzegam. Zajmuje się tymi lalkami jak dziećmi. Mimo, że są martwę. To trochę jak bawienie się jedzeniem.

– Zamknij się z tym. – wywróciłem oczami. Czemu on nazywa wszystkich od nazw słodyczy? – Co będzie za późno?

– Za dużo i tak już ci powiedziałem. Idź a się przekonasz.

  I jak gdyby nigdy nic, wyszedł sobie z domu, będąc przy tym głuchym na moje wołania. Szybko założyłem buty - bo na bosaka nie będę za nim biegać - i ruszyłem za nim. Zniknął z mojego pola widzenia. Nie było co go szukać, bo wiem gdzie mam iść. Do Jasona.

   Nie zwracając już na mnie uwagi, chyba urażony wyszedł z mojego mieszkania. Szybko założyłem buty, przy tym wyłączając telewizję i zamykając drzwi z nadzieja, że jeszcze go złapie. W ciul się pomyliłem, bo już go nie było.
   Mimo ciepłej pory, założyłem ponownie kaptur i ruszyłem do miejsca, w którym Jason ma swój zakład. Może on wie gdzie jest [imię].


      W końcu znalazłem się przed jego sklepem, i bez wahania złapałem za drzwi, które okazały się zamknięte. Zacząłem pukać do nich, nie zwracając uwagi, że z czasem robię to coraz mocniej. W końcu zobaczyłam czerwoną czuprynkę tego majstra, który wydał się zdenerwowany moim zachowaniem.

– Zaraz jak ja cie pukne.– warknął bez namysłu.

– Wolał bym nie.– schowałem ręce do kieszeni. Przekrzywiłem głowę, tak jak miał to w zwyczaju Smile. – Jest [imię]?

– Och, tak.– szybko rozpromieniał i wpuścił mnie do środka. – Będziesz zachwycony jej przemianą!

    Nie chodzi mu chyba o...? Nie. Jason nie jest aż tak nikczemny, by zmienić w lalkę, laskę kumpla! Choć on jest jeszcze bardziej nie normalny ode mnie, więc jednak mam nadzieje, że nic jej nie jest.
   Nie zwracając uwagi, weszłem do jego Narnii i szybkim krokiem przechodziłem przez korytarz. Narnii, ponieważ do jego kryjówki wchodziło się przez zwykłą szafę, z rozsuwanym tyłem, by w razie czego nie wzbudzać podejrzeń.
    Jego pracownia - ta całkowite jego, a nie ta na pokaz - miała dwa korytarze. Jedne prowadzące do miejsca wypoczynku. Często tam przebywałem wraz z nim, w wolnej chwili i gdy byłem w okolicy. Czasami byłem zmuszony, gdy musiałem się ukryć. A to idealne miejsce. Jednak drugi korytarz... To była istnia rzeźnia. Mnóstwo krwi, kawałki skór czy ciał. Coś mnie w tym korciło, ale wiedziałem, że [imię] nie przypadnie do gustu.
   Lewo, miejsce odpoczynku. Tam pewnie jest [imię]. Jason nie wziąłby jej w stronę swojej pracowni. 
   W końcu dotarłem do pomieszczenia dziennego, w którym siedziała skulona [kolor] oka przy jednym z kątów. Usłyszałem jej cichy stłumiony płacz, a następnie zobaczyłem jej łzy w oczach, gdy spojrzała na mnie, ale szybko spóściła wzrok.

– Co ty jej zrobiłeś...? – głos mi się łamał na widok takiej [imię]. Ona powinna się uśmiechać, śmiać... Przecież to zawsze robiła! Miała prawie taki sam uśmiech jak ja!

Nie czekając na jego odpowiedź, złapałem ją za rękę, ale wyrwała ją i objęła się nią ponownie. Byłem skołowany. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji. Nie wiedząc co zrobić, wziąłem ją na barana, przez co musiała złapać mnie za ramiona. Szybkim krokiem wyszłem stąd nie zwracając uwagi na szczęśliwego złoto okiego. Skurwiel jak ich mało.


    Wróciłem z nią, do jej domu w którym położyłem ją na kanapie, i poszedłem zaparzyć jej herbaty. Jak mam z nią porozmawiać? Nie znam się na tym.
   Usiadłem obok niej, podając jej koc, którym się szybko okryła.

– Co się tam stało? – zapytałem w końcu.

    Jednak nic mi nie odpowiadała. Zapytał bym się Jasona, ale to nie był by najleszpy pomysł. Ja można być aż tak głupim?!

– Co zrobił?

   Kolejna głucha cisza. Oparłem głowę o kanapę i myślałem nad kolejnym pytaniem, na które może łaskawie odpowie. Nie chodzi mi o to, że mnie to nie interesuje.  Może trochę ale... Nie znam się na pomaganiu, okej? Nie wiem co mam jej powiedzieć by się jakoś ogarnęła. By nie trzęsła się. Nie wiem co mówić. Boje się, że zrobił coś gorszego od pokazania jej lalek czy pracowni...

– Jason pokazywał mi...no wiesz...– zawahała się.– Jak pracuje. Na żywo. Kazał mi na to patrzeć. To było straszne.

    Na wspomnienie tego zaczęła ulewnie płakać i dławić się swoimi łzami. Zakryła usta dłonią, ale to także nie wiele pomagało. Oparła swoją głowę o moje ramię, a ja nagle zamarłemw bezruchu. Moje serce zaczęło głośniej bić, a ja sam w jakimś stopniu się zestresowałem. Dlaczego tak reaguje? Dlaczego to zrobiła? Jakoś tak... Dziwnie i nie swojo. Nie zawsze ktoś okazywał mi takie... Gesty. Niby zwykłe ale... Nie doświadczyłem ich od dawna.

– Może nie wszystko będzie dobrze, ale dasz sobie radę.– wysiliłem się tylko na poklepanie jej ramienia dłonią, by dać jej w jakimś stopniu otuchy.

– Tak, masz racje Jeff. – wytarła łzy i próbowała być twardą, ale po chwili znowu pękła, i przytuliła mnie.

Nie wiedząc co zrobić, objąłem ją ramieniem. Dotyk... Znowu czuje się nie swojo. Nigdy nie byłem dobry pokazywaniu czy okazywaniu uczuć. Traktowałem wszystko jako żart, z dystansem. Nigdy na poważnie. Teraz czuję się, jakbym pierwszy raz w życiu musiał podjąć jakąś ważną decyzje, której treści nie znam. Sam, bez pomocy innych.

Ale czy temu właśnie podołam?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro