9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od kilku dni, jestem mistrzynią ignorancji. Nie odpowiadam na żadne wiadomości z nieznajomych mi numerów - co czasem było trudne - oraz nie odpisuje nieznajomym na żadnych portalach społecznościowych. Och, nikomu nie odpowiadam. Nawet znajomym, którzy akurat coś odemnie chcą.
     Nie tylko w taki sposób się odizolowałam. Po szkolę wracam prosto do domu. To znaczy, jeżdżę  autobusem, do którego przystanek od mojego domu wynosi z dwieście, trzysta metrów. Jednak i wtedy, mam świadków. No i od jakiegoś czasu, moi sąsiedzi robią patrolę wokół naszego osiedla, z nadzieją, że uchronią w tym swoich bliskich.

    Większej głupoty nie mogli wymyśleć! Skoro nie potrafią obronić siebie, to jak chcą obronić innych? Powinni brać ze mnie przykład. Chcąc bronić się przed ludźmi, zamykam szczelnie wszystkie okna, a drzwi sprawdzam dwa razy po zamknęciu. Choć jeśli ktoś będzie chciał się włamać, po prostu wybije okno. Tylko wtedy wszyscy to usłyszą. Nikt nie wpuści bandyty do domu!

       Zasadniczym problemem jest jednak to, że nikt nie próbuje się włamać. Nie, nie chce tego. Chce przeprosin, próby kontaktu. Nie ciszy, która sprawia, że jestem tylko zdenerwowana i nadpobudliwa. Chce by ten ciołek spróbował ze mną spróbować pogadać. Na żywo. Nie przez sms.

    Ale nie mogę marudzić. Moje życie wraca do normalności. Do tego czasu, gdy była ze mną Allena i razem rozwiązywałyśmy wszystkie problemy. Ale od tego czasu dużo się zdarzyło i nigdy nie będzie tak jak dawniej. Stare, podobno na zawsze kontakty zostały doszczętnie zerwane, a nadzieja przepadła. Jednak - co samą mnie szokuje - nie przejmuje się tym. Gdzieś z tyłu głowy wiedziałam, że tak będzie. Nie wiedziałam tylko, że aż tak nie będę zwracać na to uwagi, że aż tak będzie mi to obojętne.

    Wyszłam z autobusu. W końcu mój przystanek, a następnie ciepły i bezpieczny dom. Bez pośpiechu ruszyłam w kierunku domu, ciekawa kto dziś będzie patrolował. Sam i Leo? A może Cley i Charlotte.
     W sumie miałam to gdzieś. Nie śpieszyłam się z tego powodu, że będę musiała być dla nich miła. W końcu chcą dobrze. Drugim powodem był Jeff. Czasem miałam nadzieję, że będzie chciał mnie zahaczyć w drodzę do domu. Spróbować odbudować znajomość.

    Czasami pozory za bardzo mylą.

    Spodziewałam się wszystkiego po jego znajomych. Próbowałam ich porównywać w kierunku charakteru Jeffa. Jeżeli on też jest cyniczny i chamski, to nie widzę sensu by iść powoli. Trzeba czym prędzej to zakończyć.

     Przedemną zobaczyłam Ochotniczą Ochronę Miasta. Inaczej OOM. Jak dla mnie głupia nazwa i w godzinę ja sama mogłabym wymyślić coś lepszego, a nie tak jak oni, spotykać się na kilka godzin i w kółeczku wymyślać coś tak głupiego jak OOM.
    Podeszłam bliżej Melindy i Cleya, którzy stali i mówili coś do chłopaka oddalonego o dziesięć metrów dalej. Do jednej osoby się dziś nie pomyliłam!

   - Dzień dobry. - uśmiechnęłam się - Coś się stało?

- Dzień dobry. - uśmiechnęła się średniej wysokości szatynka - W gruncie rzeczy to nie, ale ten chłopak kręcił się tutaj, nie odwracając i nie odpowiadając na nasze wołania oraz pytania.

   Spojrzałam na niego i przez moment miałam zawał serca. Z sylwetki przypominał mi Jeffa. Myśl, że przyszedł i go spotkam sprawiła, że nogi się podemną ugieły. Szybko jednak zrozumiałam, że to głupie. Nie przyszedł by tutaj. Nie miał powodu. Gdyby chciał cokolwiek odemnie, przyszedł by wcześniej. Choć może nie o mnie by chodziło.

- Ja sprawdzę. Proszę się nie martwić. - ponownie się uśmiechnęłam i poszłam w kierunku tajemniczego nieznajomego.

   Granatowa bluza i czarne spodnie wydały mi się tym bardziej w jego stylu. Nie mogłam przestać myśleć, że to on. Bo jak? Ktoś kogo nie było przez tyle czasu nagle się pojawia? Jeżeli to on, to mu nie pomogę. Sam będzie sobie radził.

- Przepraszam, ale to mój kolega z klasy. Mieliśmy razem robić projekt na biologię. - złapałam się za ramię - Czy możemy już iść?

    Uśmiechnął się w ten swój specyficzny sposób i nie mam na niego metody. Na samym początku go nie poznałam. Spuszczona głowa, która po chwili się uniosła, pokazując ten jego pewny siebie wyraz twarzy. Czy on nie ma w sobie za grosz skruchy?

- A twoi rodzice wiedzą? - zapytał podejrzliwe Clay.

   Och, ja sama nie wiedziałam wiec tym bardziej jak oni mają wiedzieć?

- Nie do końca. - spojrzałam na Melinde pokazując jej ten nasz kobiecy wyraz twarzy.

    Nie wiem jak mnie odebrała, ale po chwili się delikatnie zarumieniła, po czym uderzyła swojego kolegę w ramię i pociągnęła w drugą stronę, krzycząc na niego, że powinien dać spokój młodej parze, bo sam pewnie też był kiedyś w związku.

    Spojrzałam na nich jak na parę idiotów nie dowierzając, że tak mnie właśnie odebrano. Jakim cudem? Choć pewnie sama na jej miejscu pomyślałabym podobnie. Ale znają mnie. Nie jestem głupia.

  - Nic lepiej nie mów.

    Zaczęłam prowadzić go w stronę mojego domu. W końcu musimy zrobić projekt, a moi sąsiedzi kręcą się w okolicy. Niech przeczeka chwilę i wtedy może wyjść.
   Nadal byłam na niego zła. Mimo to, martwiłam się żeby go nie złapali. Mieli byśmy oboje problemy. Ja bym trafiła do psychiatry, bo to nie możliwe by ktoś o zdrowych zmysłach zaczął zakochiwać się w mordercy. Z nim było by gorzej. Więzenie albo psychiatryk. Za to, co sobie zrobił z twarzą, mogą posądzać go o niepoczytalność. Sama go o to posądzam!

  Weszliśmy w końcu do domu. Tak, jak nakazałam nie odezwał się ani słowem, a ja ignorując to poszłam w stronę salonu.
     Cieszyłam się, że nic mu nie jest. Że przez ten cały czas nie trafił do więzienia albo czy ktoś go nie porwał. Choć to raczej było by na odwrót...

   Jednak idąc, poczułam dosyć mocne popchnięcie, przez co upadłam na ziemię. Raczej na dywan, ale bolało tak samo jak przy upadku na podłogę.

- Mnie się tak nie traktuje.

    Usiadł na mnie, blokując mi przy tym ręcę. Wyjął nóż, którym zaczął mi jeździć po policzku. Nie należał do ciężkich, ale zważając, że swoje ważył ciężko mi było cokolwiek zrobić. Udało mi się wyswobodzić rękę, jednak nie na długo ponieważ unieruchomił mi ją swoją wolną ręką.
    Byłam przerażona. Nie wiedziałam co on robi. Szarpałam się jak nigdy, wykaraskując przy tym drugą dłoń. Uderzyła go z całej siły w twarz.
    Złapał się za nos, śmiejąc się przy tym. Wow. Śmiał się mimo bólu. Sama nie chce wiedzieć, jakie musiał przeżyć męki, by teraz śmiać się z czegoś takiego.

- Ała. - nadal się śmiał - Tylko żartuję.

   Tylko? Nie chce wiedzieć jak nie żartuje. Mógł mnie zabić! Nadal jestem przerażona tym, co mogło mi się stać. Od kiedy życie kogokolwiek jest żartem? To wszystko wyglądało zbyt poważnie.

- Wyjątkowo nie zabawny. W ogóle zejdź ze mnie. Nie jesteś lekki.

   Czułam jak serce wali mi w piersi. Tak się czują jego ofiary? One czują ból. Ja go czułam przez ten cały czas.

- To same mięśnie. - zszedł ze mnie, siadając przy tym na ziemi na przeciwko mnie - Nadal jesteś obrażona za tą akcję z moimi kumplami?

- A czy tak robią dzieci? - uśmiechnęłam się sarkastycznie.

   Nawet nie chodzi już o to. Miał zbyt wiele szans, które zmarnował. Nigdy nie przykładał się do tej znajomości. To ja wkładałam w to serce i duszę. Starałam się mu pomagać, gdy była jakakolwiek sytuacja, która to wymagała. Nie liczę tego, że uratował mi kilka razy życie. Dobra, liczę. Ale to, że to zrobił nie oznacza że teraz wszystko może.

- Tak. - Wywrócił oczami - Nie fochaj się. Masz zbyt dużo lat na to.

- Nie dość, że opiekunka to jeszcze nauczycielka. Nieźle. - położyłam się z powrotem na ziemi.

   Przymknęłam oczy i położyłam dłonie na brzuchu.
     Akurat robienie wykładów w niczym mu nie pomoże. Tym bardziej pogorszy jego sytuację. Bo on jest przecież dojrzały! Podejmuje same poważne decyzję. Na przykład to co robi innym ludziom, olewanie innych, traktowanie wszystkich z góry i popisywanie się przed znajomymi. To takie dojrzałe.

- Ah, po co ja tu specjalnie przychodziłem. - mruknął do siebie - Mogłem cię od razu zabić. Nie było by takich problemów. No ale zapomniałem. Jestem twoim bohaterem.

   Problemów?! To ta sprawa to problem?! Zaraz będzie miał problem! Chociaż myśl, że specjalnie tu przyszedł sprawiała mi niezwykłą radość. Nie wiem, czy powiedział to tylko dlatego by się ze mną pogodzić, czy naprawdę tak jest, jednak udało mu się. Poza tym, ostatnie zdanie mnie trochę rozbawiło, więc czas pochować topór wojenny. Przynajmniej na jakiś czas.

- Burak. - zaśmiałam się i usiadłam na przeciwko niego.

    Nie mogłam przestać się uśmiechać. Było mi miło, że w końcu przyszedł. Nie byłam w stanie się przy nim gniewać. Był moim yang, a ich się nie wybiera.

- Oesu, myślałem że do końca życia będziesz się wściekać. - zaśmiał się, opierając się rękami.

- Bo miałam taki plan. - prychmęłam rozbawiona - To ostatni raz jak ci odpuszczam.

    Sama wiem, że nie pierwszy i nie ostatni. Ale on nie musi o tym wiedzieć. Niech następnym razem pomyśli i pamięta, że to może być ostatnia szansa.

- W ogóle skąd ten elf mnie znał?

    Te pytanie mnie dosyć długo ciekawiło. Zdawało mi się, że wie o mnie więcej niż może mi się zdawać, co wprawiało mnie w lekki niepokój. Ile mógł o mnie wiedzieć? I dlaczego o mnie?

- To mój przyjaciel. Denerwujący, ale przyjaciel. Wie więcej niż inni. - wzruszył ramionami i poszedł do kuchni.

    To w sumie wiele wyjaśnia. Gdy ja miałam jeszcze przyjaciółkę, też wiedziała o mnie dość dużo. Wszystko. Teraz nikt nie wie tego, co chciałabym by wiedzieli. Chciała bym by Jeff poznał mnie, moje wątpliwości i problemy. Nikomu innemu nie chce nic mówić.
    Po krótkiej chwili wyszedł z kuchni, z kubkiem w ręcę z nieznaną mi cieczą. A może i znaną, ale przez ten nie przezroczysty kubek nie byłam w stanie ocenić co to?

    Sam z siebie zaczął opowiadać o swoich kolegach, których spotkałam. Na których powinnam uważać, a którym się nie narażać. Najciekawsze było jednak to, jacy są. Większość z nich była dobra, ale... Zagubiona. Tak to przynajmniej odebrałam. Opowiadał o wszytkich ich dziwactwach jakby to było coś najnormalniejszego na świecie. Jakby nic w ich życiu się nie wydarzyło.

A przecież tak wiele si€ zdarzyło.

    Po tym, jak skończył opowiadać, wyszłam do kuchni po jakieś picie.
    Nie mogłam się nadziwić im wszystkim. Wydawali się tacy... Dziwnie fajni. Mimo, że nie zrobili na mnie dobrego wrażenia, to nie chce ich skreślać. Może to nie być ich wina. Raczej tego co ich spotkało.
   
    W chwili gdy wróciłam, zobaczyłam pusty salon i kartkę, na której nabazgrolone było kilka słów.

,,musiałem iść. Nara."

   Och! Jak denerwuje mnie to, gdy ktoś kończy zdanie, albo żegna się tym chamskim nara. Ale bardziej zwróciłam uwagę na to, jak szybko zniknął. Nie było mnie chwili, a w tą chwilę zdążył znaleźć kartkę i długopis by napisać... Cokolwiek? Po czym szybko wyjść, nie wydając przy  tym żadnego dźwięku. Niedorzeczne tak samo jak to, jak się porusza po tym domu. Jakby wiedział gdzie wszystko jest. To jest niepokojące.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro