Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Niedługo podkręcimy tempo...


Isabel

- Damulko, poratuj kilkoma dolcami – zawołał włóczęga siedzący na ławce przy wejściu do parku.

Spojrzałam na niego. Brudny, miał na sobie poobdzieraną koszulkę, włosy sterczały
na wszystkie strony świata, a broda była dłuższa niż rękawy w mojej sukience. Zazwyczaj omijałam takich szerokim łukiem, jednak teraz zrobiło mi się go żal. Sięgnęłam do wnętrza torebki po portfel, nie mając pewności, czy znajdę w nim jakąkolwiek gotówkę.

Miałam. Dwadzieścia dolarów. Dla mnie niewiele, ale dla tego człowieka pewnie sporo. Podeszłam do niego, odrobinę nieufnie, trzymając w dłoni banknot. Podałam ostrożnie,
a on chwycił go dość łapczywie.

- Niech cię Bóg dziećmi obdarzy! – krzyknął w podziękowaniu.

Skrzywiłam się na tę wzmiankę. Nie wierzyłam w Boga, nie pragnęłam dzieci.
Nie skomentowałam wyrazów wdzięczności bezdomnego, który od razu schował pieniądze
do kieszeni spodni.

Poszłam przed siebie. Znów byłam w tym samym parku, co wtedy, kiedy na mojej drodze stanęła Maze. Na jej wspomnienie uśmiechnęłam się delikatnie. To było jedyne dziecko, którego obecność tolerowałam w swoim otoczeniu.

- Isia! Tato, Isia! – Usłyszałam znajomy głos, podążając jedną z dróżek. Rozejrzałam się, ponieważ zdałam sobie sprawę, do kogo należał.

Maze!

I faktycznie, w moim kierunku biegła dziewczynka, nie zważając na nawoływania ojca. Spostrzegłam Matta, który szedł kilka jardów za nią. Nie umknęło mej uwadze, że dwie kobiety, siedzące na ławce nieopodal, zaczęły pożerać go wzrokiem.

- Psiśłaś się pobawić? – spytała Maze, przystając.

Złapała mnie za dłoń i ... nie puściła.

- Mam śwojego misia dzidzię. Musiem go przebjać. Pomozieś? – Trzylatka zaczęła szarpać mnie za rękę.

- Cześć, Isabel – przywitał się Matt, kiedy do nas dołączył. – Maze, puść panią Isabel. Ona się śpieszy. Ja pomogę ci przebrać Teddy'ego. – Przykucnął obok córki, która
od razu skupiła na nim wzrok.

- Tak właściwie wybrałam się na spacer – bąknęłam. – Skończyłam dzisiaj wcześniej pracę.

- Pobawiś się zie mną? – Kolejne szarpnięcie zwróciło moją uwagę na Maze. – Plosię! Miałaś psijechać! – W głosie małej ślicznotki usłyszałam niezadowolenie.

Dziewczynka spoglądała na mnie z dołu. Kucnęłam więc, żeby nasze twarze znalazły się
na jednym poziomie. Jeśli odziedziczyła bystrość po ojcu, nie mogłam jej okłamywać.

- Przepraszam cię, ale byłam bardzo zajęta. Wybaczysz mi? – spytałam, uśmiechając się ostrożnie.

- Cio to źnaci? – Zaczęła spoglądać to na mnie, to na tatę.

- Isabel chce wiedzieć, czy nie będziesz na nią dalej zła – wyjaśnił Matt.

- Chodźmy do domku. Pokaziem ci pokoik. – Maze wlepiła we mnie swoje śliczne oczka. – I mam duzio ziabawek.

Spojrzałam na jej opiekuna, który nieznacznie wzruszył ramionami. Wyglądało to tak, jakby decyzja należała do mnie. Normalnie uciekłabym, gdzie pieprz rośnie, ale jak miałam odmówić tej małej terrorystce?

- Wolałabym wam nie przeszkadzać... – Wciąż się wahałam.

- Tatusiu! Isia nie chce iść. Poploś ją. – Usta dziewczynki wygięły się w podkówkę.

Wyglądała tak, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Zaniepokoiłam się. Znów popatrzyłam
na Matta. Jego wyraz twarzy pozostał nieodgadniony. Nie wiedziałam, czy miałby ochotę gościć mnie w swoim domu, czy też nie.

- Maze bardzo zależy, żebyś chociaż chwilę się z nią pobawiła – przemówił w końcu.

- Dobrze – zgodziłam się, kapitulując.

Jeszcze nigdy nie widziałam tak wielkiej radości u dziecka, jak teraz u córki Matthew.
Kiedy mała zarzuciła mi rączki na kark, poczułam jeszcze większe zaskoczenie niż wtedy, gdy pierwszy raz po czterech latach spotkałam jej ojca. On miał minę podobną do mojej.

- Jesteś siupel! – Maze krzyknęła mi prosto do ucha.

Ledwo powstrzymałam grymas twarzy.

- Mam jużiowy pokoik. – Dziewczynka odsunęła się, ale z powrotem chwyciła moją dłoń. – Tatuś, jączka! – Drugą wyciągnęła w kierunku rodzica.

Patrzyłam, jak Matt bez wahania podaje rękę córce. Gdy wstał z kucania, musiałam zrobić
to samo. Wyglądaliśmy niczym rodzina, co od razu we mnie uderzyło. Ta myśl była przerażająca. Co się ze mną działo? Wcześniej żadne prośby czy błagania nie byłyby w stanie mnie przekonać, żebym zamieniła z czyimkolwiek dzieckiem choćby słowo. A teraz...

Ruszyliśmy wprost przed siebie. Zamilkłam, pozwalając mówić głównie Maze. Od czasu
do czasu wtrącałam kilka słów, jeśli zostałam o coś zapytana. Czułam też, że Matt przypatrywał mi się chwilami. Udawałam, że tego nie widzę. Byłam skrępowana sytuacją, w której się znalazłam.

- To mój domek. – Mała wskazała paluszkiem budynek, kiedy dotarliśmy na miejsce. – Tatuś kupił.

- Jest śliczny – skomentowałam.

Po chwili weszliśmy do środka. Mimo że byłam tu już wcześniej, wciąż czułam się nieswojo. Dzisiaj nawet gorzej niż poprzednim razem. Dziewczynka puściła dłoń ojca, po czym pociągnęła mnie na piętro. Spojrzałam na Matta. Sądziłam, że pójdzie z nami. Tymczasem mężczyzna ani drgnął, przyglądając się nam z półuśmiechem na twarzy. Pewnie widział,
że byłam skrępowana i ten fakt musiał go bawić.

- No chodź zia mną! – Maze wyczuła mój opór. – Mam duzio lal i misiów i jóźnych ziabawek.

- Które są twoje ulubione? – spytałam, poddając się.

Nie umiałam zrobić małej przykrości. Zresztą podejrzewałam, że gdybym tylko spróbowała, Matt by mi tego nie podarował.

Kiedy wylądowałyśmy w różowym pokoju, trzylatka zaczęła przedstawiać każdego misia
i każdą lalkę, którą posiadała. Znalazłam się w cokolwiek absurdalnej sytuacji, ale po kilku minutach wyluzowałam. Ku radości Maze pokusiłam się nawet o ułożenie do snu jej małych przyjaciół w łóżeczku i nakryciu ich kołderką. Gdy otworzyły się drzwi i stanął w nich Matt, właśnie głaskałam pluszowego królika po głowie. Na ten widok parsknął śmiechem.

- Tatuś z ciego śmiejeś? – spytała Maze, spoglądając na ojca z zaciekawieniem.

Niemal spaliłam się ze wstydu. Poważna pani dyrektor układająca maskotki do snu. Wcale się nie dziwiłam, że mój widok tak rozweselił gospodarza.

- Po prostu jestem szczęśliwy, że tak dobrze bawisz się z Isabel. W sumie nie wiem, która z was ma z tego większą frajdę.

- Fjajdę? – Mała próbowała powtórzyć za swoim tatą.

- Chodziło mi o to, która z was bardziej się cieszy. – Matt przewrócił oczyma. – Nie masz ochoty na lody? Moglibyśmy poczęstować Isabel.

- Jody! Tatuś taaaaaaaaaaaak! – zawołała, rzucając się ojcu w ramiona. – Mam najjepsiego tatusia na świecie – powiedziała, spoglądając w moją stronę.

- Z pewnością.

- W takim razie zapraszamy na lody – odezwał się Matt.

Dwie minuty później siedziałam na tarasie z pucharkiem zimnego przysmaku. Maze połowę swojej porcji miała już albo na bluzce, albo wokół ust, ale wyglądała na bardzo zadowoloną. Matt usiadł na drewnianym schodku prowadzącym z tarasu do ogrodu. Mężczyzna z kolei wydawał się rozluźniony i niezmiernie rozbawiony. Byłam pewna, że to ja zostałam powodem jego dobrego nastroju.

- A ty maś swój domek? – spytała mnie w pewnym momencie mała.

- Nie. Mieszkanie – odpowiedziałam.

- A ciemu? Nie maś pieniąśków na domek? – dopytywała dalej.

- Mam, ale lubię swój apartament.

- Apajament? Tatuś, cio to apajament? – Dziewczynka zwróciła się do ojca.

- Domek, ale troszkę inny niż ten, w którym mieszkamy.

- Więksi?

Przyglądałam się Maze oraz Mattowi z niedowierzaniem. Co mnie wprawiło w takie zdumienie? Przede wszystkim ogromna cierpliwość, którą mężczyzna wykazywał w stosunku do córki. Jak to robił? Nie miałam pojęcia. W pełni zdawałam sobie sprawę z tego,
że wychowywanie dziecka nie jest łatwym zajęciem dla dwójki rodziców, a co dopiero dla samotnego taty. Ale Matthew nie wyglądał na takiego, który ma dość. Ani razu nie widziałam, by spojrzał na małą z niechęcią, by okazał jej, iż żałuje, że przyszła na świat. Był zupełnym przeciwieństwem mojego ojca.

- Isabel? – Głos Russo wytrącił mnie z zamyślenia.

Musiałam długo trwać w stanie zawieszenia, gdyż przyglądał mi się zaniepokojony.

- Coś się stało? – Czy miałam omamy, czy w jego oczach dostrzegłam troskę?

- Nie, nic takiego. Przepraszam. Powinnam już iść. – Odstawiłam szklany pucharek
na stolik, po czym wstałam.

- Ciemu idzieś? – Maze zerwała się z miejsca i podbiegła do mnie. – Chodźmy
do namiotu! – Znów złapała mnie za dłoń.

- Czeka na mnie jeszcze trochę pracy – skłamałam.

Jak miałam wytłumaczyć trzyletniemu dziecku, że przygnębiające wspomnienia wywołały
we mnie żal, gdyż sama nigdy nie doświadczyłam prawdziwej miłości ze strony ojca?
Że bardzo długo walczyłam o jego uczucie, ale w końcu się poddałam, bo tak naprawdę wszelkie wysiłki były bezcelowe? A teraz, gdy patrzyłam, jak Matt okazuje jedynemu dziecku uczucie i troskę, to zazdrościłam im tego szczęścia, które nigdy nie stało się moim udziałem.

- Ja teś chcę ziobaczyć twój mały domek. – Maze pociągnęła mnie za ubranie.

- Kotku, nie ładnie tak się wpraszać do kogoś – zwrócił jej uwagę Matt, wstając
ze schodka. – Odprowadzimy Isabel do drzwi. Podziękuj za odwiedziny.

- Ale Isia chcie, żebym psiśła do niej. Pjawda Isia? – Pod spojrzeniem trzylatki znów zaczęłam mięknąć.

- Jeśli masz ochotę, możesz mnie kiedyś odwiedzić. Tylko nie posiadam żadnych zabawek – ostrzegłam, uśmiechając się do niej delikatnie.

- Nie śkodzi. Psiniosę śwoje. – Maze wyszczerzyła wszystkie ząbki. – Jutjo mogę psijechać? – Usłyszałam, gdy zmierzaliśmy w stronę drzwi frontowych.

- Maze... – zaczął Matt, ale córka go zignorowała.

- Mogę Isia?

- Kochanie! – Młoda pisnęła, kiedy Matthew złapał ją na ręce i podniósł na wysokość twarzy. – Zachowujesz się niegrzecznie. Wiem, że polubiłaś Isabel, jednak nie możesz wymuszać na niej odwiedzin – powiedział spokojnie, acz stanowczo.

- Ale ja... – Maze spoglądała to na mnie, to na swojego tatę. – Plosię, przecieś byłam grziećna.

- Maze? – odezwałam się cicho, wtrącając w dyskusję.

Dziewczynka od razu skupiła na mnie wzrok.

- Możemy umówić się, że przyjedziesz do mnie w następną sobotę? – Sama siebie zaskoczyłam tą propozycją, jednak polubiłam małą z wzajemnością.

- A mogę ziabjać moje misie? I lale?

- Ile tylko zechcesz. – Nie byłam pewna, czy nie pożałuję swojej decyzji, ale jeśli miałam uszczęśliwić Maze, to dlaczego by nie?

- Śłysiałeś tatuś? Ile chciem.

- Twoje mieszkanie może tego nie przeżyć. – Matt wydawał się nie mniej zaskoczony niż ja, aczkolwiek nie zaprotestował przeciwko odwiedzinom w przyszłym tygodniu.

- Zaryzykuję – odparłam z lekkim uśmiechem. – Pożegnasz się ze mną, Maze? – Spojrzałam zachęcająco, a ona od razu zaczęła wyrywać się ojcu z ramion.

- Napjawdę jesteś siupej! – Przytuliła się do mnie, kiedy tylko stanęła na własnych nóżkach, a ja zniżyłam do jej poziomu.

- Ty też. – Uścisnęłam ją lekko. – Do zobaczenia. – Puściłam dziewczynkę, a ona mnie.

- Papa! – Maze mi pomachała, gdy otworzyłam drzwi.

Odmachałam, po czym spojrzałam na Matta. Przyglądał mi się nieodgadnionym wzrokiem. Skinęłam do niego głową i zeszłam po schodach, a następnie ruszyłam w drogę powrotną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro