Rozdział 29

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Isabel

Obudziłam się z okropnym bólem głowy. Z początku nie wiedziałam, co się dzieje ani gdzie jestem. Pamiętałam, że wyszłam z mieszkania, wsiadłam do samochodu i wyruszyłam – jak
co dzień – do pracy. Oczywiście zatrzymałam się przy ulubionej kawiarni i kupiłam ukochane latte. Szłam do auta, kiedy poczułam uderzenie w tył głowy i zapadła ciemność.

A teraz leżałam na jakiejś pryczy, w ciemnym pomieszczeniu, do którego wpadały nikłe promienie słoneczne przez nie do końca zasłonięte okno. Z trudem usiadłam
na prowizorycznym łóżku, krzywiąc się z bólu spowodowanego uderzeniem. Nie wiem, ile czasu minęło, zanim przyzwyczaiłam oczy do panującego półmroku. Pole widzenia wciąż się rozmywało.

Ogarnął mnie strach. Powoli rozglądałam się dookoła. W końcu zlokalizowałam drzwi. Wstałam ostrożnie, trzymając się ściany. W głowie zaczęło mi się kręcić, do tego doszły nudności. Strach powodował, że gardło miałam ściśnięte, ale mimo to musiałam spróbować otworzyć te drzwi. Modliłam się, żeby to był tylko zły sen, lecz w głębi duszy wiedziałam,
że moje pobożne życzenie nie zostanie spełnione.

Nacisnęłam klamkę, jednak nic to nie dało. Zamknięte. Poczułam jeszcze większe przerażenie niż przed chwilą. Zostałam porwana. Pod powiekami wezbrały łzy, które wkrótce spłynęły
po policzkach. Wróciłam na pryczę, po czym rozszlochałam się na dobre.

Co tu się działo? Dlaczego ktoś mnie przetrzymywał i kim był? Czego chciał ode mnie?
Nie rozumiałam sytuacji, w której się znalazłam, nie wiedziałam, jak się zachować, czy ktoś
do mnie przyjedzie, czy zostałam pozostawiona samej sobie. Skuliłam się na łóżku i płakałam, dopóki miałam na to siłę. Trzęsłam się z zimna, do tego wszystko mnie bolało.

Nie wiem, jak długo tak leżałam. Kiedy usłyszałam zgrzyt w zamku, gwałtownie podniosłam głowę. Ból rozprzestrzenił się, a ja syknęłam. Ze strachem wlepiłam wzrok w stronę drzwi, które nagle otworzyły się na oścież. Do środka wszedł mężczyzna. Z tej odległości nie byłam w stanie dostrzec, czy znam go, czy nie. Do tego wciąż panował nieprzyjemny półmrok.

Nieznajomy wyszedł na środek pomieszczenia, po czym zaświecił światło, pociągając
za sznureczek. Zmrużyłam powieki, gdyż zostałam oślepiona.

- Jak się masz, laleczko? – spytał, a ja próbowałam nie trząść się niczym drzewko
na wietrze.

- Kim jesteś? – szepnęłam.

- Tom Hanks. Może być? – Jego nieprzyjemny śmiech zabrzmiał w pokoju, odbijając się echem od ścian. – Liczę, że nie gniewasz się, iż tak mocno przywaliłem ci w głowę. Musiałem zyskać pewność, że nie obudzisz się zbyt wcześnie. – Usłyszałam szyderstwo w głosie porywacza.

Z trudem na niego spojrzałam. Widziałam go pierwszy raz na oczy. Włosy w kolorze blond, jasna cera, potężna szrama na prawym policzku. Facet był postawny. Nie miałam przy nim żadnych szans.

- Gdzie jestem? – zadałam kolejne pytanie.

- Na Majorce. Podoba ci się? – Ewidentnie sobie używał, bawiąc się ze mną w kotka
i myszkę. – Co prawda to nie hotel pięciogwiazdkowy, ale przyda się trochę utrzeć twój zadarty nosek.

- Dla kogo pracujesz? – Z trudem patrzyłam mu w oczy.

Liczyłam, że zdołam się czegoś dowiedzieć, żeby chociaż zrozumieć, dlaczego zostałam porwana. Zgadza się, zaszłam za skórę wielu osobom, ale kto byłby zdolny zemścić się na mnie w tak okrutny sposób?

- Jak na porwaną zadajesz zbyt wiele pytań – warknął nieznajomy, wyprowadzony
z równowagi. – Stul pysk albo będziesz miała guza nie tylko z tyłu głowy. – Zrobił dwa kroki w moją stronę, a ja skuliłam się ze strachu. – Grzeczna suczka – powiedział.
W jego głosie dało się słyszeć nietajoną satysfakcję.

- Mogę dostać coś do picia? – spytałam, kiedy chciał już wyjść.

Zatrzymał się w pół kroku, po czym spojrzał na mnie z zainteresowaniem.

- Możliwe.

W ustach miałam strasznie sucho.

- Ale nie dostaniesz. – Znów ten szyderczy śmiech. – Bądź grzeczna, laleczko. Rozwieję twoje nadzieje, gdybyś próbowała stąd uciec. To niemożliwe. Z tego miejsca nie da się zbiec. A już na pewno ty nie dasz sobie rady. Nikt nie wie, gdzie jesteś, więc nie łudź się, że ktoś przybędzie ci na pomoc.

Mężczyzna chwycił za klamkę i wyszedł. Zostałam sama, nie mniej przerażona niż przed jego pojawieniem się, bez grama nadziei na ratunek. Zresztą kto miałby mi go udzielić? Zanim ktokolwiek w firmie zorientuje się, że coś jest nie tak, minie co najmniej kilka czy nawet kilkanaście godzin. Poza tym w pracy z nikim się nie przyjaźniłam.

Moje myśli skierowały się w stronę Matta. Nie liczyłam na niego. Nie dałam żadnego powodu, żeby mi pomagał. Skąd w ogóle wiedziałby, że znajdowałam się w niebezpieczeństwie?
To, że ostatnio spotkaliśmy się kilka razy, jeszcze nie znaczyło, że zapomniał o tym, co kiedyś zrobiłam.

Znów się rozpłakałam i płakałam tak długo, aż zabrakło mi łez. Drżałam z zimna. Marzyłam
o chociaż kilku kroplach wody, a nade wszystko – by ten koszmar się skończył. Nie wiedziałam, jak długo byłam już przetrzymywana. I wciąż nie miałam pojęcia, kto pragnął mnie skrzywdzić.

Zapadłam w niespokojny sen, dręczona koszmarami. Obudziłam się jakiś czas później
z krzykiem na ustach. Gdy spostrzegłam, że wciąż znajduję się w tym samym pomieszczeniu, opanowały mnie dreszcze. Trzęsłam się, jakbym wyszła z lodowatej wody. Na zewnątrz nie dochodziły do mnie żadne odgłosy. Od wizyty strażnika nikogo więcej tu nie było. Nawet nie wiedziałam, czy ktokolwiek poza nami przebywał w budynku.

Mijały sekundy, minuty, godziny, a kompletnie nic się nie działo. Zasypiałam i budziłam się. Głód i pragnienie dokuczały coraz bardziej. Gdy w końcu usłyszałam zgrzyt w zamku, drgnęłam. Powoli odnosiłam wrażenie, jakbym spędziła w tym pokoju co najmniej kilka dni. Może w istocie właśnie tak było?

- Isabel. – Ktoś miękko wypowiedział moje imię.

Bałam się otworzyć oczy. Umysł płatał mi figle, bo usłyszałam byłego męża.

- Isabel. Tęskniłaś za mną? – Kroki zbliżające się w stronę łóżka sprawiły, że zmusiłam się, aby spojrzeć na intruza.

- Lukas – powiedziałam, a może bardziej wyszeptałam.

Mówiłam z coraz większym trudem.

- Wyglądasz... – mężczyzna zawiesił głos, szukając odpowiedniego określenia – dość kiepsko. – Na jego ustach pojawił się pełen satysfakcji uśmiech.

A więc to on. Były mąż stał za moim porwaniem. Dlaczego? Czy tak bardzo mnie nienawidził, że nie mógł znieść, że w ogóle istnieję? Jakimi pobudkami się kierował?

- Przyniosłem ci mały prezent. – Przystanął obok mnie i w jego dłoni dostrzegłam buteleczkę.

W ustach miałam prawdziwą Saharę. Usiłowałam wyciągnąć rękę, aby sięgnąć po wodę, lecz cała byłam zdrętwiała. Syknęłam tylko, a Lukas przyglądał mi się rozbawiony.

- Jak się czujesz, Isabel? Czyżby źle? – Pastwił się nade mną.

Jeszcze nigdy nie bałam się go tak bardzo, jak w tej chwili. Jeszcze nigdy Lukas Donovan, człowiek, którego niegdyś kochałam – a przynajmniej tak mi się wydawało – nie wyglądał tak niebezpiecznie. Biło od niego czyste zło, co mogłam zauważyć nawet w tym stanie.

- Czego chcesz? – wymamrotałam.

Potrafiłam jedynie przypatrywać mu się bezsilnie. Miał nade mną władzę, zamierzał zdecydować o moim życiu. Tak, jak zawsze tego pragnął.

- Może ciebie? – Były mąż przykucnął przy łóżku, wyciągając rękę w moją stronę.

Skuliłam się w obawie, że chce mnie uderzyć, ale on pogładził palcami mój policzek. W sumie nie wiem, co było gorsze: możliwe uderzenie czy delikatny dotyk. Z moich oczu wyzierał strach i byłam pewna, że Lukas się nim karmił. Zawsze uwielbiał wzbudzać w ludziach niepokój. Kochał nie tylko pieniądze, ale przede wszystkim władzę.

- Niegdyś byłaś dla mnie bardzo ważna – kontynuował, kiedy nie odpowiedziałam.
– Ale wszystko zepsułaś, Isabel. Dlaczego ze mną nie zostałaś?

- Czego chcesz? – wydukałam.

Donovan zamilkł. Na męskich ustach błąkał się zwycięski uśmiech, jakby wszystko było już przesądzone. Wszystko, czyli moja śmierć. Nie mogłam się oszukiwać. Jeśli mnie porwał,
to nie po to, by jedynie zastraszyć. Jak na ironię, nagle spłynęła na mnie prawda. Stanowiłam zagrożenie dla byłego męża, a on je zawsze eliminował. Mnie też zamierzał zlikwidować.

- Po twoich oczach widzę, że wreszcie zrozumiałaś. Nikt nie stanie mi na drodze, nikt! – zagrzmiał niespodziewanie, a pozornie miły wyraz twarzy zastąpił złością.

Wiedziałam, że mnie nie znosił, lecz nie spodziewałam się, że nienawiść – którą żywił, była
aż tak głęboka, a on zechce posunąć się do ostateczności. Przecież firma należała do niego
i nikogo więcej. Ojciec zgodnie ze swoją wolą – gdy nie chciałam się podporządkować – wydziedziczył mnie i wszystko przepisał Lukasowi. Przy ostatnim spotkaniu zagroziłam,
że odbiorę mu firmę. Pragnęłam jedynie go zdenerwować, nieświadoma czyhającego na mnie zagrożenia.

- Nie chcę firmy – wyszeptałam błagalnie.

Duma schowała się za fasadą strachu, który trzymał mnie za gardło. Nie byłam w stanie walczyć, z Lukasem nie miałam obecnie żadnych szans. Chciałam znaleźć się jak najdalej i nie musieć więcej oglądać tego potwora.

- Sądzisz, że ci uwierzę, ty zakłamana suko? Nigdy nie potrafiłaś znieść, że twój ojciec traktował mnie lepiej od ciebie! Gdybyś przyłączyła się do nas, wszystko byłoby
po staremu. Ale nie! Ty i te twoje zasady, uczciwość! – prychnął wściekły.
– Nie ma żadnej uczciwości na tym świecie, Isabel. Ja na pewno nie zamierzam się nią kierować. Żeby mieć władzę oraz pieniądze, należy być bezwzględnym. Dlatego muszę się ciebie pozbyć.

- Myślisz, że w firmie nie zgłoszą mojego zaginięcia?

- Oczywiście, że zgłoszą. – Lukas uśmiechnął się nagle.

Jego spojrzenie pozostało zimne niczym lód.

- Przygotowałem się w odpowiedni sposób. Nikt nie będzie mnie podejrzewał.
Nie utrzymywaliśmy ze sobą żadnych kontaktów, nie wiem, co się z tobą działo. Odcięłaś się od ojca i ode mnie dobrych kilka lat temu. Już za czasów naszego małżeństwa różnie bywało, popadałaś w depresję. Kto wie, może praca ci nie służyła? Korporacja rządzi się swoimi prawami, prawda, Isabel? Mogłaś nie wytrzymać nacisku, zdana sama na siebie, bez przyjaciół, bez rodziny, czy kogokolwiek, kto byłby w stanie ci pomóc. Aż w końcu postanowiłaś zniknąć i popełniałaś samobójstwo, połykając sporą ilość środków nasennych.

Ostatnie zdanie sprawiło, że krew zastygła mi w żyłach. Co on szykował? Zamierzał upozorować moją śmierć samobójczą? Znów zaczęłam drżeć, a Lukas przypatrywał mi się
z dziką satysfakcją. On był potworem!

- Nikt w to nie uwierzy... – Głos łamał mi się zarówno ze strachu, jak i z wycieńczenia.

- Próbujesz przekonać mnie czy siebie? – Kiedy mężczyzna chwycił mnie nagle dłonią za gardło i ścisnął, ogarnęło mnie najczystsze przerażenie.

Zabrakło mi powietrza. Próbowałam się szamotać, zrobić cokolwiek, żeby tylko uciec, ale byłam bez najmniejszych szans. Gdy sądziłam, że dokonam tu żywota, Lukas mnie puścił. Zaczęłam kaszleć, a każde kaszlnięcie powodowało ostry ból w gardle.

- Ciesz się swoimi ostatnimi chwilami, Isabel. – Patrzyłam, jak były mąż kieruje się
do wyjścia, aż zniknął mi z oczu.

Rozpłakałam się jak dziecko. Zawsze walczyłam i parłam do przodu, jednak pierwszy raz
w życiu nie wiedziałam, co robić. Zaczynałam się poddawać.


I co wy na to, Robaczki?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro