Rozdział 32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Matt

Minęło pięć dni odkąd przywiozłem Isabel do swojego mieszkania. Dziewczyna już nie płakała po kątach, ale nadal była osowiała, chodziła zamyślona, a także wystraszona. Serce mi się krajało, kiedy ją obserwowałem. To nie była ta sama kobieta, którą poznałem cztery lata temu.

Starałem się pomóc, jak tylko mogłem. Gdy jechałem do Maze, prosiłem Jake'a o posiedzenie z Isabel. Prawdę mówiąc, bałem się zostawić ją samą. Udawała, że się trzyma, ale ciągle była w rozsypce. Ciężko się na nią patrzyło. Niby czas leczył rany, jednak ile musiało go upłynąć, zanim kobieta, na której mi zależało, dojdzie do siebie?

Już nie ukrywałem swoich uczuć, nawet przed własnym bratem. A i on tego nie komentował. Zresztą Jake zmienił stosunek do Isabel. Obaj zrozumieliśmy, dlaczego stroniła od związków. Przeszłość ją taką ukształtowała. Była spragniona uczucia, a kiedy go nie otrzymała, postanowiła więcej o nic nie zabiegać. Stworzyła barierę ochronną, której nawet ja nie byłem w stanie skruszyć. Przynajmniej lata temu.

- Jesteś zamyślony. Coś nie tak? – spytała Isabel, stając w wejściu do salonu.

Nie wiem, jak długo mi się przyglądała, ale wyglądała na zaniepokojoną.

- Po prostu odpłynąłem. – Wolałem nie mówić, że martwię się o nią, nie chciałem jej bardziej dołować. – Jest piękny dzień. Może pojedziemy na plażę? Wziąłbym Maze... – rzuciłem delikatną sugestią.

- Możecie jechać sami. Zostanę w mieszkaniu. – Kolejna odmowa.

Wszelkie próby wyciągnięcia Isabel na świeże powietrze kończyły się niepowodzeniem. Bałem się o nią, bo niby zachowywała się normalnie, jednak pozostawała w ukryciu przed światem. Zrozumiałe, aczkolwiek taki stan nie mógł wiecznie trwać. Pomysł, że wybrałbym się z nią
na terapię, skończyła się prychnięciem Isabel i ewakuacją do sypialni.

Brakowało mi pomysłów, co dalej robić.

- Posłuchaj. – Wstałem, po czym podszedłem i objąłem dłońmi jej ramiona. – Nic złego ci się przy mnie nie stanie. Jeśli zechcesz, weźmiemy nawet Jake'a. Wtedy to już w ogóle nikt do nas nie podejdzie – zażartowałem.

Usta kobiety drgnęły. Przez chwilę się na nie zapatrzyłem. Cholera, jak bardzo chciałbym przypomnieć sobie ich smak. Potrząsnąłem delikatnie głową, zmuszając się do odpędzenia wizji, w której spełniałem swoje marzenie.

- To nie jest najlepszy pomysł, Matt. – Westchnęła, a ja razem z nią, ale tylko w myślach. – Chociaż chętnie zobaczyłabym Maze. – Nieśmiały uśmiech zabłąkał się na twarzy panny Mayer.

- Naprawdę? – Nie sądziłem, że zdoła mnie tak zaskoczyć. – Ona też ucieszyłaby się
na twój widok. Bardzo cię polubiła. – Taka była prawda.

Kiedy dzień wcześniej pojechałem do córki, Tygrysek spytał, gdzie jest „Isia". Odpowiedziałem, że ciężko teraz pracuje. Mała miała dopiero trzy latka, nie zrozumiałaby, przez co przechodziła jej ulubienica.

- Przywieziesz ją? – spytała nieśmiało blondynka.

W takim wydaniu wyglądała zupełnie inaczej, lepiej. Uwielbiałem w niej wiele rzeczy, jednak kiedy chowała przysłowiowe pazurki, wtedy podobała mi się najbardziej.

- A może sama ją o to zapytasz? – Uniosłem zabawnie brwi, aż Isabel popatrzyła na mnie uważnie. – Zadzwonię do Tygryska i będziesz mogła z nią porozmawiać.

- Matt, ja... – Chciała zaprotestować, ale nie zamierzałem tak łatwo odpuścić.

- Maze będzie przeszczęśliwa. Uwielbia rozmawiać przez telefon. Nie zrobisz jej tej małej przyjemności? – Spojrzałem niczym kot ze Shreka.

- Dawaj komórkę. – Isabel skapitulowała, a ja ucieszyłem się jak dziecko.

- Zacznę pierwszy, dobrze? – zapytałem, a gdy towarzyszka zgodziła się poprzez kiwnięcie głową, sięgnąłem po telefon leżący na półce.

Wybrałem numer do dziadka Maze i czekałem, aż odbierze.

- Cześć, Ted – przywitałem się, słysząc tubalne halo. – Możesz poprosić Maze?

- W zasadzie tak. Charlie nie ma już sił, by przed nią uciekać – mówił o starym psie, który, chociaż kochał Maze i cieszył się jak głupi, gdy ją widział, padał ze zmęczenia po kilku minutach zabawy.

Roześmiałem się. Cała Maze. Tęskniłem za nią, na szczęście ona nie miała oporów przed krótkoterminowymi rozstaniami. Po chwili usłyszałem w tle jej głosik, aż w końcu złapała
za telefon Teda.

- Tatuś! – zapiszczała. – Psijedzieś?

- Oczywiście. Mam dla ciebie niespodziankę. – Spojrzałem na Isabel i puściłem oczko.

- Pjezent? Jaki?

- Spotkałem Isabel. Bardzo pragnie się z tobą zobaczyć. Co ty na to, Tygrysku? Chciałabyś do niej pojechać?

- Baaaaaaaaaaaaaaaaaaaaajdzo! Psijedź, psijedź! Sibko tatuś! – Maze zaczęła podskakiwać z radości, co dało się słyszeć, kiedy jej buciki odbijały się od podłogi
w domu dziadków.

- A może sama ją poprosisz?

- Taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaak! – Rozległo się w słuchawce.

Niestety nie zdążyłem odsunąć telefonu od ucha. Jak nic za kilka lat przyjdzie mi założyć aparat słuchowy. Podałem Isabel komórkę.

- Cześć, Maze. Słyszałam od twojego taty, że miałabyś ochotę się ze mną pobawić.

- Bo mój tatuś mówi pjawdę. Psijedzie po mnie i ziabiezie do ciebie.

- Już nie mogę się doczekać – mruknęła Isabel. – Oddaję telefon twojemu tacie.

- Niedługo się zjawię. Pa, Tygrysku. – Nie było sensu przedłużać rozmowy, skoro obie panie czekały na wspólne popołudnie.

- Paaaaaaaaaaaaaaaaaa! – Maze rozłączyła się, zanim sam to zrobiłem.

- I co? – Isabel patrzyła na mnie z wyczekiwaniem.

- Ona się od ciebie nie odklei. – Roześmiałem się, ciesząc z nadchodzącego spotkania dwóch kobiet. Jednej małej, ale kobietki. – Cholera!

- Co się stało?

- Nie wiem, czy Jake będzie mógł...

- Matt. – Isabel położyła mi uspokajająco dłoń na ramieniu. – Daj spokój. Nie potrzebuję niańki. Wiem, że czasami ciągle zachowuję się dziwnie, ale mogę zostać sama na godzinę czy dłużej.

- Nie chciałem cię urazić – mruknąłem, przyglądając się jej uważnie.

- Nie czuję się urażona. Po prostu pragnę powiedzieć, że nie możesz angażować wszystkich, aby mnie obskakiwali. – Uśmiechnęła się nieśmiało.

- No dobrze. Postaram się wrócić jak najszybciej, o ile nie utknę gdzieś w korku.

- Tylko Matt... – zaczęła.

- Tak? – Wszedłem jej w słowo.

- Tutaj nie ma zabawek. Maze może być niepocieszona. – Słusznie zauważyła.

- Coś wymyślimy. Jadę, bo Maze mnie ukatrupi, że tak długo musiała czekać. Nie wiem, po kim jest taka niecierpliwa. – Uśmiechnąłem się szeroko i zgarnąłem kluczyki do samochodu.

- Postaram się wyglądać za wami spokojnie. – Twarz Isabel wypogodziła się,
przez co wyglądała jeszcze piękniej niż zwykle.

Nie traciłem więcej czasu. Odruchowo ucałowałem ją w czoło, a kiedy się odsunąłem, Isa patrzyła na mnie rozszerzonymi oczami, po czym spłonęła rumieńcem. Wyminąłem
ją i zostawiłem samą.

Półtorej godziny później otworzyłem drzwi mieszkania. Maze – jak małe tornado – wpadła
do środka i popędziła przed siebie. Miałem wrażenie, że jej wizyta dobrze zrobi Isabel. Przynajmniej na to liczyłem.

- Isiaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! – zawyła młoda niczym syrena strażacka.

O tak, byłem pewny, że Maze zdecydowanie odwróci uwagę Isabel od ostatnich zdarzeń. Uśmiechnąłem się szeroko, wchodząc do salonu. Mała wdrapała się na kolana kobiety, która ostrożnie przytuliła ją do siebie.

- Dzie byłaś?

- W pracy. Miałam bardzo dużo rzeczy do zrobienia – wyjaśniła Isabel.

Skłamała, lecz nie było innego wyjścia.

- Ale juś nie jedzieś? Pjawda? Nie ziośtawiaj mnie, plosię! – Maze zarzuciła rączki
na kark Isabel, przytulając się mocniej.

Przyglądałem się z boku ich rozmowie.

- Na razie nigdzie się nie wybieram. Jestem szczęśliwa, że tu przyjechałaś. – Pogłaskała moją córkę po jej ciemnych włoskach.

- Będziemy się bawić? – Maze rozkręcała się coraz bardziej.

- Oczywiście. Tylko nie mamy żadnych zabawek. Ale może coś wymyślimy... – bąknęła Isabel.

- A może wybierzemy się na plażę? – Postanowiłem zagrać trochę nieuczciwie, lecz z myślą o dobru kobiety. – Mogłybyście budować zamki z piasku. Przecież uwielbiasz to robić, Tygrysku.

- Matt, ja... – Isabel zamierzała zaprotestować, aczkolwiek przy młodej nie miała żadnych szans.

Ja to wiedziałem, ona jeszcze nie. Z trudem powstrzymałem uśmiech.

- Isiaaa! Plosię! Jećmy, jećmy! Chciem na plazię! – Maze zrobiła błagalną minę, której absolutnie nikt nie potrafił się oprzeć.

- Ja... Maze...

- Chciem budować piaski! Isiaaa! Wycałuśkuję cię, chcieś? – Maze przypomniała sobie o swoim „sposobie płacenia", jak lubiłem to nazywać.

- Nie rozumiem... – Isabel spojrzała na mnie pytająco.

- Maze da ci mnóstwo buziaków, żebyś tylko się zgodziła pojechać – poinformowałem. – Tygrysku, może sprzedaj Isabel na zachętę kilka całusków. Co ty na to? – zwróciłem się do córki.

- Tatuś, maś w dechę pomyśły! – krzyknęła trzylatka, powtarzając słowa, które często padały z ust Jake'a, po czym zaczęła akcję.

Mało nie wybuchnąłem śmiechem, widząc zaskoczoną minę Isy, kiedy Maze „sprzedawała" pierwsze buziaki.

- Wyśtajczy? – Młoda po chwili skierowała na mnie swój wzrok.

- Musisz zapytać Isabel. Co, jeśli ona chce więcej? – zasugerowałem, aż blondynka wreszcie się uśmiechnęła.

- Myślę, że na razie będzie w sam raz.

- Jedziemyyyyyyyyyy! – krzyknęła moja córka, podskakując na kolanach swojej ulubienicy. – Choć, Isia! Nie ma ciasu! – Maze zeskoczyła z kolan i zaczęła ciągnąć Isabel za rączkę. – Tatuś!

- Słucham? – Byłem wielce zadowolony, że udało mi się pomyślnie załatwić całą sprawę.

- A ujek Dżiejk?

- Co z nim? – spytałem, chociaż podejrzewałem, o co może chodzić.

Chciała, żebym zadzwonił po brata, aby do nas dołączył. Miałem rację, bo po chwili Maze faktycznie o to poprosiła. Zerknąłem na Isabel.

- Im nas więcej, tym lepiej – odpowiedziała. – Jest tylko jeden problem.

- Jaki? – Popatrzyłem na nią pytająco.

- Nie mam stroju kąpielowego. Maze też by się jakiś przydał. Przecież nie będziemy siedzieć na plaży w ubraniach.

Fakt, nie pomyślałem o tym. Wzruszyłem delikatnie ramionami, aż wreszcie odpowiedziałem:

- Wstąpimy po drodze do sklepu. I zadzwonimy po wujka Jake'a. Jedziemy, moje drogie panie?

- Jaśne! – Mała pobiegła do drzwi.

Niecałe dwie godziny później udało nam się dotrzeć na plażę, obleganą przez tłumy,
jak to zwykle bywało w Miami. Musiałem również postarać się o łopatkę, grabki i plastikowe wiaderko dla Maze, inaczej nie zaznałbym spokoju. Rozłożyliśmy się na kocu, który trzymałem w bagażniku samochodu z racji częstych wypadów z moją pociechą.

Ale kiedy spojrzałem, jak Isabel ściąga z siebie sukienkę, w gardle mi zaschło. Jej ciało absolutnie nic się nie zmieniło przez ostatnie lata. Cholera, nadal działało na mnie tak samo, jak wtedy, gdy mieliśmy romans, a może nawet bardziej, bo przecież to było tak dawno temu.

- Isia, budujemy! Wiezia z piasku! – Maze już napełniała piaskiem wiadereczko.

Na szczęścia Isabel nie dostrzegła mojego głodnego spojrzenia. Ściągnąłem koszulkę, pozostając w spodenkach. Obserwowałem po cichu, jak dziewczyny – które przeniosły się kilka jardów dalej – były zajęte tworzeniem budowli. Dobrze znałem Maze, więc wiedziałem,
że później wyciągnie Isabel do wody.

- Wujek Jake melduje się na pokładzie! – Usłyszałem krzyk, który odwrócił moją uwagę od gapienia się na ponętne ciało blondynki.

- Ujek, patś! Budujemy wiezię! – Maze wyszczerzyła się do nas.

Uśmiechnąłem się do małej. Uwielbiałem ją obserwować w trakcie zabawy.

- Widzę, Tygrysku! I nie tylko to – mruknął pod nosem, ale słowa brata dotarły do moich uszu.

- O czym mówi... – Nie dokończyłem, bo podążyłem za jego wzrokiem.

I cholernie mi się nie spodobało, jakim spojrzeniem zmierzył Isabel. Zareagowałem odruchowo. Kiedy Jake usiadł na kocu, uderzyłem go łokciem w bok.

- Przestań się tak na nią gapić! – syknąłem.

Na szczęście Isabel ani Maze nie usłyszały nas, były za bardzo skupione na zabawie.

- Dlaczego? Przecież nie robię nic złego. – Jake uśmiechnął się znacząco.

- Jeszcze do niedawna nie znosiłeś Isabel. – Miałem ochotę zmazać mu podejrzany uśmieszek z twarzy.

- Ileż można się złościć? W końcu każdy popełnia błędy, prawda, Matt? – Ten kretyn naprawdę za dobrze się bawił. – Zresztą wcześniej przez chwilę ją lubiłem. Nie będę wiecznie żył przeszłością, to bardzo niezdrowe. Nie patrz tak, psycholog mi to poradziła, kiedy musiałem chodzić na obowiązkowe wizyty po powrocie do kraju – mruknął.

- A nie psychiatra? – rzuciłem kąśliwie, bo Jake znów spojrzał w stronę dziewczyn, które w ogóle nie zwracały na nas uwagi.

- Nie wiem, nie pamiętam. Matt, pogniewałbyś się, gdybym spróbował zaprosić Isabel na kawę? – zapytał od niechcenia, a ja o mały włos nie udławiłem się własną śliną. – Drogie panie! – krzyknął, nie czekając na odpowiedź. – Nie chcecie iść popływać? Woda jest bajeczna.

- Siadaj, idioto! – rzuciłem, przytrzymując go za ramię, gdy zamierzał wstać.

- Ujek, nie psieśkiadzaj!

Isabel obrzuciła nas przelotnym spojrzeniem, ale po chwili znów wróciła do budowania piaskowych zamków. Musiałem przyznać, że wyglądała na zrelaksowaną, jakby nigdy nic się nie stało.

- Dlaczego mnie przytrzymałeś? – zapytał Jake, świdrując mnie wzrokiem.

Skrzyżowaliśmy spojrzenia. Na twarzy brata pojawił się złośliwy uśmiech.

- Bo przeszkadzasz Maze w zabawie – rzuciłem niedbale, a przynajmniej starałem się, abym tak zabrzmiał.

- Doprawdy? – Uśmiech Jake'a się poszerzył, aż zamarzyło mi się walnąć gnojka
w twarz, aby wreszcie zamilkł. – Czyli nie mogę nikogo poderwać? Zaimponować jakiejś kobiecie?

- Słucham? – Znajdowałem się na granicy wytrzymałości.

Pomysł z przyjazdem na plażę okazał się nie tak wspaniały, jak początkowo myślałem.
Nie dość, że Jake gapił się na Isabel, to jeszcze przyłapałem na tym dwóch innych facetów. Przecież nie mogłem nagle powiedzieć jej, żeby się ubrała!

- Mówię o brunetce po prawej, duże piersi i tatuaż na lewym ramieniu. A myślałeś,
że o kim?

- Idiota! – skomentowałem, bo wreszcie zrozumiałem, że Jake sobie ze mną pogrywał,
a ja, zaślepiony zazdrością, łykałem wszystko niczym młody pelikan.

- Zaraz idiota. I po co takie ostre słowa? Poza tym, drogi braciszku – Jake celowo zawiesił głos, denerwując mnie tym jeszcze bardziej – nie chciałeś Isabel dla siebie. A taka kobieta nie powinna żyć w samotności.

- Igrasz z ogniem... – syknąłem, próbując się opanować.

- Woda jest blisko, więc się nie boję – odparł, śmiejąc się pod nosem. – A ty wyluzuj gumkę w majtkach, bo jeszcze ci coś ściśnie za bardzo i nie będziesz miał z czym startować do swojej ślicznotki. – Jake w końcu rozłożył się na kocu, po czym przymknął oczy.

- Do nikogo nie startuję...

- Miałem cię za inteligentnego człowieka. Chyba za długo siedzisz na słońcu. Połóż się
i zrelaksuj. Ewidentnie potrzebujesz odpoczynku, bo gadasz takie głupoty, że to tobie przydałaby się wizyta u psychologa – rzucił i wreszcie zamilkł na dobre.

Miałem mu coś odpowiedzieć, ale dałem sobie spokój. Kiedy Isabel jakiś czas później spojrzała w moją stronę, na jej twarzy dostrzegłem spokój. Chociaż byłem o nią zazdrosny – gdyż przyciągała męskie spojrzenia – to cieszyłem się, że dobrze się bawiła. Maze odezwała się
do niej, więc Isabel skupiła na niej wzrok.

- Tygrysku, może zjesz owoc? A ty, Isabel? – zawołałem.

Jake smacznie pochrapywał na kocu. Nic mu nie przeszkadzało, nawet gdyby po plaży przeszła defilada wojskowa.

- Banana! – krzyknęła młoda i w mig zjawiła się na kocu. – Ciemu ujek się nie jusia? – Maze trąciła mojego brata ręką, ale ten nie zareagował.

- Bo wujek to straszny śpioch. Podobnie jak ty. – Uśmiechnąłem się do niej, obierając owoc ze skórki.

Isabel po chwili również do nas dołączyła. Wzięła jabłko i wgryzła się w nie. Udawałem,
że nie wzrusza mnie jej bliskość, że nie czuję się niczym napalony małolat. Niedawno padła ofiarą porwania, a ja wyobrażałem sobie, jak leżymy razem w łóżku. Byłem skończonym debilem.

- Niepjawda! – zaprzeczyła mała. – Nie jeśtem śpjoch!

- Nie? – Roześmiałem się z miny córki. – A kto ma problem ze wstawaniem
do przedszkola? – spytałem, mrużąc oczy.

Zauważyłem, że Isabel przyglądała się nam z półuśmiechem.

- Ty! – Maze wycelowała we mnie palcem. – Jesteś kłamciuśkiem!

- Niech ci będzie. – Nie zamierzałem się z nią drażnić. – Dzisiaj zostajesz ze mną, dobrze, kochanie?

- Ciemu? – Dziewczynka zmarszczyła czółko. – Chciem do babci i dziadzia! – zawołała donośnie.

- A nie wolisz być z tatusiem? – Wiedziałem, że Maze uwielbiała dziadków, głównie dlatego, że rozpieszczali ją jeszcze bardziej ode mnie.

- Dziadzio cieka. Tatuuuuuuuuuuuuś! – Mała wygięła usta w podkówkę.

- Jesteś pewna, Tygrysku? – Tęskniłem za nią, kiedy się nie widzieliśmy.

Isabel czuła się nieco lepiej, a poza tym zauważyłem, że obecność mojej córki dobrze na nią działała. Jednak Maze nie chciała jeszcze wracać, więc nie mogłem jej zmusić, gdyż prawdopodobnie zapłakałaby się na śmierć.

- Wjócę! – Maze przytuliła się do mnie, po czym dostałem soczystego buziaka.

Nie wyobrażałem sobie bez niej życia. Była dla mnie najważniejszą osobą i nikt nigdy nie mógłby tego zmienić.

- Jeśli jeszcze chcesz posiedzieć u dziadków przez kilka dni, to masz moje pozwolenie. Ale później wracasz do domku.

- No psiecieś!

- A wiesz, co mogłabyś teraz zrobić? – zapytałem tonem, który Maze doskonale znała.

Córka spojrzała na mnie zaciekawiona. Zwracałem się do niej w ten sposób tylko wtedy, gdy szykowaliśmy psotę. Najczęściej ofiarą naszych żartów padał Jake.

- Cio? – szepnęła.

- Trzeba wskoczyć na wujka i pomóc mu wstać. Jeśli będzie długo spał, może się więcej nie obudzić i kto będzie cię zabierał na pokazy wojskowe?

Maze na samo wspomnienie rozbłysnęły oczy. Uwielbiała jeździć z Jake'em na wycieczki,
a zwłaszcza odwiedzać jego jednostkę.

- Się jobi! – Młodej nie trzeba było dwa razy powtarzać.

Poczułem niewielkie wyrzuty sumienia wobec brata, ale zaraz zdusiłem je w zarodku. Należała mu się nauczka. Zerknąłem na Isabel, ale ona tylko uśmiechała się pod nosem, nie wtrącała
w moją rozmowę. Kiedy usłyszałem soczyste „O kurwa", aż spojrzałem na Jake'a. Maze siedziała mu na brzuchu, podskakując na nim jak na koniu.

- A cio to źnaci o kujwa? – zapytała, a ja wzniosłem oczy do góry.

- Tygrysku, dlaczego po mnie skaczesz? – Jake przyglądał się małej na wpół przytomny.

- Bo jubię?

- Może dla odmiany to ja poskaczę po tobie? – Spojrzał groźnie na bratanicę, ale Maze dobrze wiedziała, że nie spełni tej groźby.

- Jesteś zia diuzi. Pozia tym – Młoda zrobiła groźną minę, a przynajmniej tak to miało wyglądać – po Mejś się nie śkacie. Joziumiesz? – Pogroziła paluszkiem.

- No przecież – odpowiedział, po czym nagle złapał małą i zaczął ją łaskotać.

Czy muszę dodawać, że Maze usłyszał chyba każdy bywalec plaży? Isabel zaczęła się śmiać,
a ja – słysząc jej śmiech – jeszcze bardziej pogratulowałem sobie w myślach pomysłu napuszczenia córki na brata. W końcu sytuacja została opanowana. Musiałem iść do wody
z młodą. Isabel postanowiła do nas dołączyć. Po godzinie pluskania się Maze była już tak wymęczona, że zyskałem pewność, iż zaśnie w aucie. Zaczęliśmy zbierać się do powrotu. Najpierw musiałem odwieźć córkę do dziadków. Isabel tylko na mnie spojrzała, ale nie zaprotestowała.

Z Jake'em pożegnaliśmy się na parkingu. Zgodnie z przewidywaniami, Maze odpłynęła, zanim dotarłem do rodzinnego domu zmarłej żony. Wyciągnąłem ją z fotelika i zaniosłem do środka. Ted i Mary już czekali na wnuczkę. Zamieniłem z Tedem kilka zdań, powiedziałem, że Maze nie chce się od nich – póki co – „wyprowadzać". Teść wyglądał na zachwyconego
tą informacją. Obiecałem zadzwonić kolejnego dnia i wyszedłem.

- Jak się czujesz? – zapytałem Isabel, która cierpliwie czekała na mój powrót
w samochodzie.

- Dobrze, chociaż odrobinę zmęczona. Ostatnio byłam mało aktywna, a ten dzień
na plaży... – Uśmiechnęła się rozbrajająco. – Muszę wrócić do formy.

- Jesteś w formie. Co miałabyś ochotę zjeść na kolację?

- Nie wiem. Masz jakąś propozycję? – Spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek,
a ja w myślach policzyłem do dziesięciu.

- Zamówimy coś, kiedy dotrzemy do mieszkania – zaproponowałem.

Towarzyszka przystała na ten pomysł. Na miejsce dotarliśmy po godzinie. Zadzwoniłem
do pobliskiej restauracji, a Isabel udała się do łazienki. Gdy wróciła do salonu, na ciało zarzuciła szlafrok, na który kapała woda z niewytartych włosów. Zacząłem się zastanawiać, czy pod spodem miała bieliznę. Potrząsnąłem głową, jakbym w ten sposób chciał pozbyć się niewłaściwych obrazów z wyobraźni. Co się dzisiaj ze mną działo?

- Masz dziwną minę. – Słusznie zauważyła. – Co cię gnębi? – Zajęła miejsce na kanapie, podkulając nogi.

- Nic, po prostu zastanawiam się, jak długo można czekać na jedzenie. – Na poczekaniu wymyśliłem pierwsze lepsze kłamstwo.

- Od kiedy jesteś taki niecierpliwy? To chyba nie przystoi w twoim zawodzie.

- Nie zawsze człowiek jest w stanie nad sobą panować. Jak się czujesz? – zadałem pytanie, zmieniając temat.

- To było bardzo miłe popołudnie. Wiem, że już to kiedyś mówiłam, ale Maze jest wspaniała. – Usta Isabel rozciągnęły się w nieśmiałym uśmiechu.

- Polubiłaś ją – spostrzegłem. – Ona ciebie również.

- Jest uroczym dzieckiem. Pogodnym, szczęśliwym. Podoba mi się w niej ta beztroska, to, że niczym się nie martwi, bo jeszcze nie ma świadomości, jak okrutny może być świat. Zazdroszczę jej tego.

- To ten aspekt dzieciństwa, którego najwyraźniej brakuje każdemu dorosłemu. Mam nadzieję, że moja córka pozostanie jak najdłużej w tej błogiej nieświadomości – mruknąłem.

Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Poszedłem odebrać jedzenie i kiedy wróciłem, rozłożyłem wszystko na stoliku. Zabraliśmy się za konsumpcję i chociaż Isabel zjadła nieco więcej niż zazwyczaj w ciągu ostatnich dni, to jednak wciąż za mało. Naprawdę się o nią martwiłem. Niespodziewanie podniosła na mnie wzrok i wtedy na jej twarzy zauważyłem zdumienie.

- Dlaczego tak mi się przyglądasz? – spytała prosto z mostu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro