Rozdział 36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miałam przedłużyć, ale jakoś mi się nie chce. Miłego i do kolejnej historii.


Matt

- Uśmiechnij się, bo wyglądasz, jakbyś był na stypie, a nie na urodzinach córki! – mruknął Jake, klepiąc mnie po plecach, kiedy podszedł. – Chcesz zepsuć imprezę? – spytał, patrząc przenikliwie.

- Nie powinieneś pilnować grilla? – odpowiedziałem pytaniem.

Przecież się starałem. Szczęka bolała mnie od tych sztucznych uśmiechów, które posyłałem wszystkim dookoła. Zachowywałem się okropnie, ale nie potrafiłem opanować zdenerwowania. A wszystko przez Isabel!

Podczas ostatniej rozmowy stwierdziła, że wróci. Oczywiście jej nie uwierzyłem, lecz i tak tliła się we mnie głupia nadzieja. Dodatkowo Maze od ponad tygodnia chodziła jak nakręcona
i powtarzała co chwilę, że „Isia psijedzie na jej urodziny". Kiedy człowiek słyszy tę samą kwestię kilka razy dziennie, w końcu zaczyna go ponosić. Mnie z pewnością ponosiło. A dzisiaj nadeszło apogeum.

Starałem się nie zerkać co chwilę na drzwi prowadzące z tarasu do salonu. Byłem zły na siebie, bo zachowywałem się jak skończony debil, a dodatkowo robiłem to w dzień urodzin najważniejszej dla mnie osoby. Musiałem wziąć się w garść i postarać dla Tygryska. Zasługiwała przecież na swoje wymarzone przyjęcie.

- Hooooooopsia! – krzyknęła mała, podrzucana do góry przez dziadka. – Tatuuuuuuuuuuuuuuuś!

- Widzę cię! – Pomachałem do niej, posyłając całusa. – Tylko nie odleć za wysoko.

- Chciem wysoko! – Młoda piszczała zachwycona.

- O wiele lepiej ci z tym uśmiechem. – Jake znów mnie dopadł.

Spojrzałem uważnie, był jakiś dziwny, ale nie potrafiłem tego wytłumaczyć. Niby zachowywał się jak zwykle, lecz co chwilę szczerzył się jak głupi. Cały czas czułem się przez niego obserwowany.

- Robisz dzisiaj za niańkę? Niemal nie odstępujesz mnie na krok. Czy dasz mi chociaż trochę spokoju?

- Tutaj? – Jake roześmiał się wniebogłosy. – Stary, odezwałbyś się do niej...

- Jezu, nie zaczynaj! – burknąłem.

Powoli odnosiłem wrażenie, że wkrótce nawet teściowie zaczną mówić o Isabel, co byłoby absurdalne, bo przecież jej nie znali.

- Czasami zachowujesz się jak idiota – odparł Jake, patrząc z ironią. – Lepiej sprawdź co z tortem, bo zaraz trzeba go będzie wnieść, a ja dopilnuję grilla. – Brat uśmiechnął się szeroko, po czym oddalił w kierunku rusztu, na którym piekły się różne smakołyki.

Wziąłem głęboki oddech, po chwili kolejny. Jeszcze raz popatrzyłem w stronę Maze, która teraz biegała z kilkoma dzieciakami z grupy przedszkolnej, do której uczęszczała. W końcu ruszyłem do kuchni, aby powtykać świeczki w ciasto. Wszystko przebiegało bez żadnych problemów.

- Maze! – Wyszedłem na taras i krzyknąłem do córki.

W pierwszej chwili mnie nie usłyszała, ale powtórzyłem wołanie. Przystanęła zdyszana, jednak wielce zadowolona. Od rana była bardzo podekscytowana, a teraz znalazła się w centrum uwagi wszystkich gości.

- Cio tatuś kcesz? – Tygrysek przybiegł, a ja skorzystałem z okazji i skradłem jej buziaka.

- Zaraz będziesz dmuchać świeczki. Tort już na ciebie czeka.

- Jeście nie! – Pokręciła głową, aż spojrzałem zdumiony. – Isi jeście nie ma. Ciekam
na Isię – wyjaśniła spokojnie.

Zagryzłem wargę, żeby nie powiedzieć niczego głupiego. Ona naprawdę wierzyła, że Isabel pojawi się na przyjęciu. A ja wprost przeciwnie.

- Maze, przecież bardzo się cieszyłaś na tort. Jest w kształcie...

- Ciekam na Isię! Obieciała! – Moja trzyletnia córka tupnęła nóżką ze zdenerwowania. – Nie będę dmufać siama!

- Kochanie, posłuchaj... Isabel nie może przyjechać. Jest daleko w pracy i... – Na końcu języka miałem, że nigdy do nas nie wróci.

- Isia obieciała... Pociekam na nią! – Mała buntowniczka nie miała zamiaru dać
za wygraną.

No cóż... Tę cechę charakteru z pewnością odziedziczyła po mnie.

- No dobrze. – Westchnąłem zrezygnowany. – Schowam tort z powrotem do lodówki. – Pogłaskałem Maze po włoskach, a ona zbiegła po schodach prosto do ogrodu.

Sprawa była naprawdę ciężka. Młoda uparła się, a ja nie wiedziałem, jak ją przekonać
do zmiany zdania. Poczułem wściekłość na Isabel. Za to, że nas zostawiła, a teraz moja córka ślepo wierzyła, że jej „ukochana Isia" zjawi się zgodnie z życzeniem.

Dziesięć minut później zmieniłem Jake'a przy grillu. Właśnie kończyłem ściągać steki, kiedy rozległ się pisk Maze. Wystraszony, że coś się stało, spojrzałem w kierunku źródła krzyku. Łopatka do przewracania, którą trzymałem w dłoni, spadła prosto pod moje nogi. W drzwiach do salonu stała Isabel, a Maze właśnie pędziła prosto do niej.

Przyglądałem się tej scenie z otwartymi ustami. Mała biegła z wielkim uśmiechem na twarzy, aż w końcu dopadła do czekającej na nią z otwartymi ramionami kobiety. Kiedy w nie wpadła, Isabel objęła ją, po czym przytuliła do siebie. Balony, które trzymała w dłoni za pomocą tasiemki, zawirowały ponad nimi niczym wielkie, kolorowe piłeczki.

- Matt, rusz się do nich. – Jake nagle pojawił się obok i trącił mnie łokciem prosto
w żebra.

Zamurowało mnie, ale byłem w takim szoku, iż wydawało mi się, że to jakiś sen.

- Taaaaaaaaaaaaaatuś! – zawołała Maze, a ja spostrzegłem, że stoi i patrzy wprost
na mnie. – Widziś? Isia pijechala! Za kaję ci ujośnie długi noś, jak Pinokiowi kłamciuśkowi! – Poza, którą trzylatka właśnie przybrała, wywołała u większości dorosłych gości falę śmiechu.

- Teraz wierzysz, kłamczuszku? – Jake zachichotał tuż za moimi plecami, lecz miałem
to gdzieś.

- Chcę tojta! Isia, dmuchniemy świećki? – Maze spojrzała prosząco na kobietę, która przez chwilę patrzyła na mnie smutnym wzrokiem.

Jednak Maze z powrotem ściągnęła na siebie jej uwagę.

- To będzie dla mnie zaszczyt, Tygrysku. – Isabel uśmiechnęła się szeroko. – Przepraszam, że tak długo to trwało, ale były straszne korki w drodze z lotniska.

- Ja wiedziałam, zie psijedzieś. – Mała złapała blondynkę kurczowo za materiał sukienki, którą ta miała na sobie.

Nie usłyszałem ich dalszego dialogu, bo znów Jake mnie zaczepił.

- Twój mózg nie uwędził się przypadkiem nad grillem? Zachowujesz się, jak nie powiem kto. – Kolejne szturchnięcie sprowadziło mnie wreszcie na ziemię. – Idź po tort, Matt!

- Dobrze. – Nie odpyskowałem tylko dlatego, ponieważ byłem za bardzo zaskoczony
i rozkojarzony widokiem ukochanej.

Kiedy ruszyłem w stronę schodów, poczułem przyspieszone bicie serca. Maze – zachwycona obecnością ulubienicy – nawet nie zwróciła na mnie uwagi, lecz Isa znów podniosła wzrok. Przełknąłem ciężko ślinę, przystając przy nich na moment.

- Cześć, Matt – przywitała się, biorąc trzylatkę na ręce.

- Cześć – odparłem krótko z kilku powodów.

Było mi koszmarnie głupio – to raz. Dwa – czułem się wstrząśnięty widokiem miłości mojego życia, ponieważ ślepo wierzyłem, że Isabel kłamie i wcale nie wróci. Trzy – tęskniłem za nią w ciągu ostatnich dwóch tygodni jeszcze bardziej niż przez ostatnie cztery lata. Ale i tak byłem tym wszystkim skołowany.

- Pójdę po tort – mruknąłem, ponieważ niczym ostatni idiota nagle nie wiedziałem,
co powinienem powiedzieć.

Nie czekałem na odpowiedź, po prostu ruszyłem przed siebie. Za to Isabel zainteresowała Maze prezentem, który dla niej przywiozła, bo mała zaczęła piszczeć z ekscytacji. Zatrzymałem się w kuchni i zbeształem w myślach. Nie miałem czasu na dramatyzowanie. Jeszcze raz sprawdziłem, czy świeczki na pewno były odpowiednio umocowane, lecz nic złego im się nie stało. Nie wypadało dłużej zwlekać z wyjściem, więc je zapaliłem, a następnie wróciłem
z ciastem do gości.

- Maze – przemówiłem do córki, która z zachwytem na twarzy tuliła do siebie lalkę tylko połowę mniejszą od niej. – Jesteś gotowa?

- Isia, chodź!

Zebrani goście zbliżyli się do tarasu, na którym staliśmy. Jake zajął miejsce z boku z aparatem, gotów do robienia zdjęć. Maze ani na chwilę nie puściła lalki od Isabel, zaś ona wzięła solenizantkę z powrotem na ręce i pochyliły się nad tortem. Wkrótce świeczki zgasły, a młoda spojrzała na mnie zachwycona.

Starałem się grać opanowanego i chyba mi to wychodziło, gdyż nikt nie zauważył, w jakiej rozterce się znalazłem. Tort został podzielony i gdy tylko Maze pochłonęła kawałek, znów chwyciła Isabel za dłoń i zaczęła ciągnąć za sobą. Obserwowałem, jak młoda skacze
na trampolinie, krzycząc coś do stojącej obok kobiety.

- Myślisz, że powinienem być zazdrosny? – spytał Jake jakiś czas później, gdy do mnie podszedł.

- O co? – Popatrzyłem na niego, czekając na wyjaśnienie.

- Do tej pory byłem ulubieńcem Maze, a tymczasem to zacne stanowisko zostało
mi odebrane przez Isabel. Tygrysek nie zostawił jej samej ani na minutę. Zastanawiam się, czy mam podstawy do zazdrości, czy nie. – Brat roześmiał się, a ja zrozumiałem,
że znowu sobie żartował.

- Kiedyś myślałem, że można cię jeszcze uratować, ale jesteś przypadkiem beznadziejnym – stwierdziłem beznamiętnym tonem.

- A to doskonale do siebie pasujemy. Masz ten sam problem, tylko w związku z Isabel. Patrzysz na nią, jak na kawałek przepysznego steku, lecz nie masz odwagi podejść
i zacząć rozmowy. Gdzie się podziały twoje jaja, Matt? Czyżby się skurczyły?
Ona ci coś udowodniła. A ty co jesteś w stanie z tym zrobić? Bo jeśli tylko obserwować z oddali, to gratuluję. Dowodzisz, że nie każdy posiadacz jąder ma jaja. – Jake odszedł, zanim zdołałem coś z siebie wydusić.

Niestety musiałem mu w pełni przyznać rację. Stałem jak kretyn. Oczywiście od czasu do czasu nasze spojrzenia krzyżowały się, ale nic poza tym. W pewnym momencie Jake znalazł się
w pobliżu Isabel, coś do niej powiedział, a następnie pochylił i objął ją po przyjacielsku ramieniem, jednocześnie całując w policzek. Uśmiechnął się czarująco, aż pomyślałem,
że za chwilę podejdę i wydrę mu wszystkie flaki z brzucha.

Kiedy w końcu goście zaczęli zbierać się do wyjścia, niejako odetchnąłem z ulgą. Isabel wciąż była męczona przez Maze jej gadulstwem, chociaż po minie małej poznałem, że długo nie potrwa, aż zaśnie. Dziewczyny siedziały na jednym z krzeseł przy stolikach i Isabel coś tłumaczyła, a Tygrysek zapewne zadawał setki pytań.

- Zasnęła mi na rękach. – Usłyszałem kilkanaście minut później, gdy częściowo zdołałem ogarnąć pobojowisko pozostałe po dzieciakach i pozostałych gościach.

Spojrzałem na Isabel, która trzymała moją córkę.

- Położę ją. – Przejąłem Maze.

- Dobrze – odparła cicho.

Ruszyłem ze śpiącym dzieckiem na piętro. Przebrałem ją w piżamki i zaświeciłem lampkę przy łóżku. Z mocno bijącym sercem schodziłem z powrotem na parter. Nie wiedziałem, czy jeszcze zastanę Isabel. Odkąd zjawiła się na przyjęciu, nie porozmawialiśmy ze sobą, nic nie zostało wyjaśnione i... nie przeprosiłem za to, jak zachowałem się podczas naszej ostatniej rozmowy dwa tygodnie temu.

Niemal odetchnąłem z ulgą, widząc ją w salonie.

- Zostaw to. Nie będziesz sprzątać. – Podszedłem i zabrałem czarny worek na śmieci,
do którego właśnie wrzucała pozostawione odpadki.

- To nic takiego. Chciałam tylko pomóc – wyjaśniła, spoglądając na mnie spod przymrużonych powiek.

- Wiem, ale i tak ci na to nie pozwolę. – Odłożyłem śmieci, po czym skupiłem na niej uwagę.

W zielonych oczach nie dało się nie zauważyć tęsknoty, a także wielu pytań, które wciąż nie padły.

- Wiem, że nie wierzyłeś w mój powrót. – Isabel odezwała się pierwsza, patrząc
mi głęboko w oczy. – Nie myśl, że mam do ciebie pretensje. Tak nie jest, Matt.
Na twoim miejscu sama byłabym przerażona, bo kiedy wreszcie coś zaczęło rodzić się na nowo między nami, to wyskoczyła ta sprawa z Toronto. I żebyś nie myślał,
że przyjechałam tylko na urodziny Maze. Już nigdzie się nie wybieram – szepnęła,
a ja wytrzeszczyłem oczy, słysząc tę rewelację.

- Jak to? – Byłem wstrząśnięty.

- Musiałam wyjechać do Kanady, żeby przekazać stanowisko w inne dłonie. Nie mogłam postąpić inaczej, dlatego poprosiłam cię wtedy, żebyś dał mi czternaście dni. Gdy szef do mnie zadzwonił ... – wzięła głęboki oddech, po czym kontynuowała – już w tamtej chwili wiedziałam, że nie poświęcę się dla pracy, tracąc przy tym ciebie – wyznała. – Jesteś dla mnie najważniejszy, Matthew, ty oraz Tygrysek. Jestem teraz bezrobotna,
ale cała twoja, jeśli tylko mnie zechcesz. Nie masz pojęcia, jak żałowałam decyzji, którą podjęłam za nas oboje cztery lata temu. Gdybym mogła cofnąć czas, wszystko wyglądałoby inaczej, jednak wtedy byłam tchórzem. – W oczach Isabel spostrzegłem gromadzące się łzy.

I chociaż chciałem ją do siebie przytulić, to pozwalałem mówić dalej:

- Nie chcę dłużej udawać silnej kobiety. Pragnę zupełnie czegoś innego.

- Czego? – wydusiłem, wstrzymując oddech w oczekiwaniu na kolejne słowa.

- Was, Matt. Ciebie w pakiecie z twoją córką, która jest najwspanialszym dzieckiem
na świecie. – Isabel uśmiechnęła się nieśmiało.

- Naprawdę? – Miałem wrażenie, że to tylko sen.

Tak długo czekałem na te słowa. Tak bardzo pragnąłem usłyszeć je podczas naszej pamiętnej randki, kiedy Isabel odeszła, zabierając ze sobą moje serce.

- Jeśli mnie przyjmiesz, już nigdy cię nie zawiodę. Mogę funkcjonować bez ważnego stanowiska, ale nie bez was. Omal nie oszalałam z tęsknoty przez te dwa tygodnie.
– Jej wzrok spoważniał, zniknęły z niego iskierki radości. – Powiesz coś?

- Jestem ci winien przeprosiny – mruknąłem po chwili.

- Ty mnie? – zapytała, najwyraźniej wytrącona z równowagi moim stwierdzeniem.

- Tak – potwierdziłem. – Nie pozwoliłem ci niczego wyjaśnić po telefonie od twojego szefa. A przecież każdy zasługuje na taką szansę. Zachowałem się jak ostatni kretyn.

- Może odrobinkę. – Westchnęła. – To moja wina. Popełniłam w przeszłości zbyt wiele błędów. Pozwoliłam, by rządził mną strach przez związaniem się z tobą. Tym razem tak nie będzie. Jestem gotowa na każde poświęcenie, bylebym dostała od ciebie drugą szansę. Tylko musisz mi zaufać, bo bez tego nam nie wyjdzie... – Głos Isabel się załamał, a ona utkwiła we mnie spojrzenie zielonych tęczówek.

Nie odpowiedziałem. Nie byłem w stanie. Dotarliśmy do końca, do momentu, w którym raz
na zawsze mieliśmy zdecydować, czy mamy przed sobą wspólną przyszłość. I tym razem decyzja nie należała do Isabel, bo ona już swoją podjęła. To ja miałem postanowić, czy chcę spędzić z tą kobietą resztę życia, pozwolić jej zająć miejsce u swego boku.

- Zastanów się nad tym, co powiedziałam. Nie musisz o niczym decydować od zaraz. Zaczekam tyle, ile trzeba będzie. – Na obliczu Isabel malowała się powaga. – Pójdę już. Do zobaczenia, Matt. – W końcu ruszyła do drzwi.

Patrzyłem, jak odchodzi, jak łapie za klamkę i rzuca mi ostatnie spojrzenie. W głowie miałem chaos. Myśli kołatały się, a ja tkwiłem na środku salonu w absolutnym milczeniu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro