Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Isabel

Kolejne dni były przesycone intensywną pracą. Nie miałam na nic czasu oprócz pracy, co mnie akurat cieszyło, bo kiedy nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, do głowy wpadały mi niepokojące myśli i mąciły osąd sytuacji. Myśli, które głównie dotyczyły Matta Russo.

Tamten wieczór w moim mieszkaniu był – delikatnie mówiąc – dziwny. Matt pojawił się
po telefonie uprzedzającym o wizycie. W zasadzie powinnam była odmówić, wymyślić coś, żeby tylko nie przyjeżdżał. A ja co? Zgodziłam się. Dobrze wiedziałam, dlaczego. Chciałam wybadać, co z jego podrywką, czy to coś poważnego i czy zagraża naszej dalszej znajomości.

W sumie podczas spotkania dowiedziałam się o Matthew kilka rzeczy. Najważniejszą z nich był fakt, że nie wykluczał związania się w przyszłości z jakąś kobietą. Tylko że ja nie mogłam nią być. Nie chciałam nią być. Po prostu nie nadawałam się do związku. Pewien głos w mojej głowie próbował szeptać, że być może Matt nie jest taki sam jak Lukas, jednak nie zamierzałam sprawdzać tego w rzeczywistości. Raz się sparzyłam, za drugi podziękuję.

Właśnie wychodziłam z pracy we wtorkowy wieczór, kiedy zadzwonił telefon. Dostałam wiadomość, która sprawiła, że niemal ugięły się pode mną kolana. Nie pamiętam, jak dotarłam do samochodu. Dłonie zaczęły drżeć, ogarnęło mnie przeraźliwie zimno, chociaż wciąż było gorąco.

Byłam jedynym dzieckiem Erica i Natalie Mayer. Mama umarła cztery lata temu. Jej serce nie wytrzymało i pewnego dnia zwyczajnie się nie obudziła. Cierpiałam po tej stracie, bo była dla mnie jedyną bliską osobą. Chociaż próbowałam się zbliżyć do ojca nieskończoną ilość razy,
to tak naprawdę nigdy nie osiągnęłam celu. Po prostu mu na mnie nie zależało. A teraz także nie żył. To właśnie z tą informacją zadzwoniono do mnie ze szpitala. W dalszym ciągu figurowałam jako ktoś, z kim należało skontaktować się w pierwszej kolejności. Ku mojemu zaskoczeniu, bo była pewna, że Eric wykreślił mnie na rzecz Lukasa.

Wprawdzie sama odcięłam się od jedynego członka mojej rodziny, lecz śmierć ojca wstrząsnęła mną bardziej, niż byłam w stanie przyznać. Jakaś cząstka mnie wciąż darzyła go uczuciem.
A może to był tylko żal za wszystkie stracone lata? Sama już nie wiedziałam, co tak naprawdę czuję.

Nie chciałam wracać do pustego mieszkania, które ostatnimi czasy coraz bardziej mnie przygnębiało. Skręciłam do jednego z barów przy St. James Street. Zdawałam sobie sprawę
z tego, że alkohol nie rozwiąże moich problemów, ale potrzebowałam ukojenia dla ciała i duszy.

Dwie godziny później procenty zaczęły mącić mi w głowie. Rozejrzałam się po wnętrzu pubu. Kiedy w pewnym momencie spostrzegłam Matta, oniemiałam. Już chciałam zsunąć się
ze stołka i podejść do niego, jednak odwrócił się w moją stronę. Jęknęłam w duchu. To nie był Matthew.

Pomyślałam o nim. Potrzebowałam go. Pragnęłam wtulić się w szerokie ramiona, poczuć ten charakterystyczny zapach ciała , a przede wszystkim – nie chciałam być teraz sama. Wyjęłam więc telefon i wybrałam numer Russo. Odebrał po trzech sygnałach.

- Nie spodziewałem się, że zadzwonisz. – Zachrypnięty głos przyprawiał mnie o gęsią skórkę, nawet w takim momencie.

- Matt? – Opanowała mnie dziwna tęsknota. – Przyjedziesz po mnie? – wydukałam.

- Przyjechać po ciebie? Czy coś się stało? Dziwnie brzmisz.

- Chcę cię zobaczyć. I chyba jestem pijana – jęknęłam, zwracając tym samym na siebie uwagę barmana, który rzucił mi pokrzepiające spojrzenie.

- I tylko dlatego do mnie dzwonisz? – Nawet będąc pod wpływem alkoholu, potrafiłam usłyszeć w głosie detektywa niezadowolenie.

- Możemy się zobaczyć? Proszę.

Nastąpiło milczenie. Aż spojrzałam na telefon. Chyba się nie rozłączył?

- Matt? – wymówiłam jego imię. – Jesteś tam?

- Tak, jestem. Dokąd mam po ciebie przyjechać? – Aż odetchnęłam z ulgą, słysząc zgodę.

- Bar „U Steve'a" przy St. James Street. Matthew?

- Hmm? – mruknął.

- Dziękuję.

- Postaram się być jak najszybciej. Nie ruszaj się stamtąd, Isabel.

- Czekam na ciebie, mój bohaterze. – Ewidentnie byłam pijana.

- Podać coś jeszcze? – spytał barman, kiedy zakończyłam rozmowę.

- Nie. – Na szczęście miałam jeszcze w sobie na tyle instynktu samozachowawczego,
że odmówiłam.

Znów się zamyśliłam. Umysł błądził w rejonach, o których najbardziej chciałam zapomnieć. Gdy nagle poczułam dotyk na ramieniu, drgnęłam przestraszona.

- Spokojnie, Isabel. – Matt stanął tuż przy obok i objął mnie, abym nie spadła do tyłu. – To tylko ja.

- Mój przystojny Matt. – Alkohol coraz mocniej krążył w moim krwioobiegu,
bo zaczynałam mówić, co ślina na język przyniosła.

- Twój? – Mężczyzna przypatrywał mi się uważnie.

Cholera, dlaczego musiał być taki magnetyczny? Przyciągał mnie do siebie z siłą godną huraganu i był jedyną osobą, którą pragnęłam w tym momencie oglądać.

- Mój – potwierdziłam ochoczo. – Zabierzesz mnie stąd? Marzę, aby się do ciebie przytulić. – Zdecydowanie przestawałam nad sobą panować.

Jednak teraz nie liczyło się dla mnie nic innego oprócz obecności Matthew. Wyciągnęłam dłoń do góry i dotknęłam opuszkiem palca jego cudownych warg. Warg, które stanowiły dla mnie pokusę nie do odparcia.

- Jestem ciekaw powodu, dla którego tak się dzisiaj załatwiłaś. Chodź, królewno. – Nagle poszybowałam do góry.

Aż pisnęłam, łapiąc mojego wybawcę za szyję.

- Nie puszczę cię. – Usłyszałam ciepły głos detektywa.

Szliśmy w kierunku wyjścia. Kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz, zapadł już zmierzch. Niestety zakręciło mi się w głowie. Jęknęłam.

- Matt? Zatrzymaj się. Proszę.

- Jak się czujesz? – zapytał, ale spełnił moją prośbę.

- W skali od jeden do dziesięciu? To taka trójeczka. Wszystko zaczyna wirować.

- Isabel! – Matthew szybko posadził mnie na najbliższej ławce. – Ile wypiłaś? – Kucnął przed mną i pilnował, abym nie spadła na ziemię.

- Nie pamiętam. Kilka drinków. Czy to ważne? – Spojrzałam na niego.

Cholera, był jeszcze bardziej przystojniejszy niż zwykle. Nagle wyciągnęłam dłoń
i pogładziłam pokryty zarostem policzek. Uwielbiałam go. Zarost i Matta. Wszystko mi się
w nim podobało. A teraz najbardziej to, że po prostu był ze mną.

- W zasadzie już nie. I tak jest po fakcie. Zabieram cię do swojego mieszkania – zdecydował.

Uśmiechnęłam się łagodnie. We wzroku Russo dostrzegłam troskę, a może to był objaw zbyt dużej ilości wlanego w siebie alkoholu? Sama nie wiedziałam. Rzuciłam się w męskie ramiona. Zaryłam nosem tuż przy szyi Matta.

- Ok, jedziemy. Niepotrzebnie tracimy czas. Musisz jak najszybciej się położyć. – Znowu chwycił mnie na ręce.

- Ładnie pachniesz – wymruczałam, jednak mój opiekun chyba mnie nie zrozumiał,
bo spytał:

- Słucham?

- Ładnie pachniesz – powtórzyłam.

Kolejny raz przejechałam czubkiem nosa po szyi mężczyzny. Usłyszałam głębokie westchnienie. Uśmiechnęłam się, chociaż Matt nie mógł tego zobaczyć. Wirowanie na chwilę ustało.

- Postawię cię, ale nie puszczę. Muszę wyciągnąć kluczyki do auta – poinformował.

- Przecież potrafię stać sama – oznajmiłam godnie.

- Nie jesteś w stanie utrzymać się na własnych nogach, Isabel – parsknął z szerokim uśmiechem.

Co go tak – do jasnej cholery – bawiło?

- Mogę zrobić... – I się zacięłam. Zabrakło mi słowa.

Zastygłam z konsternacją wymalowaną na twarzy. Wtedy Matthew wybuchnął śmiechem.

- Chodź, moja ty intelektualistko – zażartował, po czym wsadził mnie na fotel pasażera.

- Pocałujesz mnie? – spytałam nagle, gdy zawisnął nade mną, aby zapiąć pas bezpieczeństwa.

- Isabel, siedź grzecznie.

- Ale ja chcę, żebyś mnie pocałował – zamarudziłam niczym małe dziecko.

- A ja chcę, żebyś grzecznie siedziała – powtórzył i odsunął się, by zatrzasnąć drzwi
z mojej strony. – Wszystko w porządku? – zapytał, zasiadłszy za kierownicą.
Posłał mi pełne troski spojrzenie.

- Jestem zmęczona.

- Możesz oprzeć głowę i spróbować zasnąć. Zajmę się tobą – obiecał.

Spojrzałam na jego profil. Właśnie wyjeżdżaliśmy z parkingu. Musiał wyczuć mój wzrok,
bo zerknął na mnie, kiedy znaleźliśmy się na drodze.

- Nie chcę zasypiać. Chcę na ciebie patrzeć. – Uśmiechnęłam się leniwie.

Boże, on był idealny. Wszystko było teraz idealne. Szkoda tylko, że ja nie byłam. Wyciągnęłam rękę, aby przejechać dłonią po ramieniu mężczyzny. Drgnął pod wpływem dotyku.

- Powiesz mi, dlaczego tak się urządziłaś? – Padło pytanie po dłuższym momencie.

- Dostałam pewną wiadomość – oznajmiłam smętnym tonem, gdyż wróciły nieprzyjemne wspomnienia.

- Zdradzisz mi jaką? Czy wolisz to zachować dla siebie? – Padające pytania nie wydawały się nachalne.

Matt nigdy nie był natarczywy. Za to zaopiekował się mną, kiedy tego potrzebowałam. Przybył, gdy go poprosiłam.

- Mój ojciec umarł. – Odwróciłam wzrok w drugą stronę.

Chociaż byłam pod wyraźnym wpływem alkoholu, nie chciałam zobaczyć u Russo współczucia.

- Przykro mi. – Tylko tyle i aż tyle. – Byliście blisko? – zapytał, kiedy nie odpowiedziałam.

- Nie – przyznałam zgodnie z prawdą. – Nie byliśmy, Matt. – Mój głos musiał brzmieć naprawdę żałośnie, ponieważ nagle poczułam na dłoni palce mężczyzny.

- Zaraz będziemy na miejscu – mruknął cicho.

Matthew najwyraźniej zrozumiał, że to nie jest dobry temat do poruszania. Przerwał nasz kontakt cielesny, a mnie nagle zrobiło się chłodno. Pragnęłam, żeby znów otoczył mnie ramionami.

- Jesteśmy na miejscu.

Musiałam odlecieć, bo kiedy otworzyłam oczy, Matt stał przy drzwiach samochodu z mojej strony. Odpiął pas i wsunął ręce pode mnie. Nie odpowiedziałam. Czerpałam radość z jego bliskości, gdy niósł mnie do siebie. Było mi tak dobrze.

- Jesteś mój, prawda? – spytałam, znalazłszy się w jego mieszkaniu.

Nie widziałam wyrazu twarzy Matta, gdyż przymknęłam oczy. Posadził mnie na czymś miękkim. Dopiero wtedy uniosłam powieki.

- A jestem?

- Zawsze będziesz. – Uśmiechnęłam się. Jednak uśmiech zniknął tak szybko, jak się pojawił.

- Coś się stało? – spytał zaniepokojony Russo.

- Znikniesz, jak oni. Wiem o tym. – Moje oczy zaszkliły się od niespodziewanych łez.

- Jacy oni? – Mój towarzysz, kochanek i opiekun w jednym spojrzał na mnie uważnie.

W końcu przytulił mnie do siebie. Dlaczego bolesne wspomnienia nie chciały mnie opuścić? Dlaczego teraz atakowały ze zdwojoną siłą?

- Wszyscy, Matt. Wszyscy mnie zostawiają. Ty również wkrótce dołączysz do tego grona – wyjaśniłam.

Pierwsza łza spłynęła po policzku. Ramiona Matta jeszcze mocniej zacisnęły się wokół mojego ciała.

- Jeśli mnie nie odtrącisz, nigdy cię nie opuszczę – powiedział poważnym tonem.

- Tylko tak mówisz. Oni też mówili. A popatrz! – Zaśmiałam się gorzko. – Nie ma ich. Wszyscy, na których mi zależało, odeszli. Ty nie będziesz wyjątkiem.

- Może powinnaś dać mi szansę, Isabel? – Kiedy musnął moje usta swoimi ustami,
aż jęknęłam.

- Nic się nie uda. Nic... – Wtulona w męskie ciało, zaczęłam powoli pogrążać się
we śnie.

- Powinnaś odpocząć. – Jeszcze tyle zdążyłam usłyszeć.

Później zapadła ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro