Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Isabel

Tego dnia do apartamentu wróciłam późno. Projekt, nad którym obecnie pracował mój zespół, zabierał coraz więcej czasu, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Uwielbiałam swoją pracę oraz stawiane przede mną wyzwania. Do tego mogłam zająć czymś umysł, a dzisiaj wyjątkowo tego potrzebowałam.

Weszłam do wanny wypełnionej niemal po same brzegi gorącą wodą i wreszcie pozwoliłam mojemu ciału na relaks. Niemal natychmiast myśli powędrowały w kierunku przystojnego pana detektywa, aktualnie będącego na moich usługach i który dzisiejszego dnia pocałował mnie znienacka.

Kompletnie się tego nie spodziewałam. W jednej chwili coś mówił, a w drugiej poczułam
na moich ustach jego własne. Odrobinę władcze, męskie, silne wargi, pobudzające moje ciało do delikatnego, ale jakże przyjemnego drżenia. Miałam nadzieję, iż Matt tego nie poczuł,
bo nie chciałam, by pomyślał, że ten pocałunek mi się spodobał.

Sam Russo był niczego sobie, a nawet lepiej, przecież prezentował się naprawdę dobrze. Jednak póki co był tak jakby moim podwładnym, a ja wolałam nie mieszać pracy z życiem osobistym. Przy czym mając je na myśli, chodziło mi tylko o relacje czysto seksualne. Innych od kilku lat nie brałam pod uwagę.

Nieoczekiwanie zaczęłam się zastanawiać, jakim Matt byłby kochankiem, ale zaraz prychnęłam rozeźlona kierunkiem własnych myśli. Zdecydowanie zbyt długo nie miałam mężczyzny w łóżku i po prostu mi odbijało, gdyż na horyzoncie pojawił się interesujący samiec. Nie musiałam wykluczać Matta jako kandydata na krótki romans, ale przede wszystkim powinnam skupić się na misji, którą miałam do wykonania.

W firmie sytuacja była trochę nerwowa, co objawiało się szeptaniem ludzi na korytarzach czy patrzeniem na siebie wilkiem. Nie byłam specjalnie zdziwiona, kiedy sekretarka prezesa
mi doniosła, że niektórzy wymieniali mnie jako zdrajcę, bo w ich oczach uchodziłam za zimną, wymagającą sukę. Prychnęłam tylko na tę sugestię. Poczułam się jeszcze bardziej zmobilizowana, aby zdobyć dowody na winę Christophera.

Myślałam, że kolejny dzień nie przyniesie nic nowego. Jednak ledwo przekroczyłam próg gabinetu, a usłyszałam dobrze mi znaną melodię ustawioną na dźwięk połączenia w komórce.

- Witaj, Isabel. Możesz rozmawiać? – Zachrypnięty głos Matthew przyprawił mnie
o dreszcze. Kurwa!

- Tak. Jakieś wieści? – zapytałam, ignorując sygnały wysyłane przez moje ciało.

- Mam pewien punkt zaczepienia. Wczoraj już nic nie udało mi się ustalić, ale za to dzisiaj szczęście się do mnie uśmiechnęło.

- Czy masz niezbite dowody? – Usiadłam w fotelu, po czym zaczęłam bębnić palcami
o blat biurka.

- Kilka zdjęć. Jednak na dobrą sprawę nie mam pewności, czy w teczce – którą Christopher miał przy sobie – znajdują się poufne informacje wyniesione z twojej firmy.

- Chcę je zobaczyć. Znajdziesz dzisiaj dla mnie czas? – Znów poczułam krążącą w żyłach adrenalinę, którą tak uwielbiałam.

- Oczywiście. Przyjedziesz do mojego biura?

- Wolałabym na gruncie prywatnym. Znasz bar „U Kennedy'ego"? – wymieniłam lokal, który znajdował się ledwie dwie ulice od mojego mieszkania.

- Tak. O której mam tam być?

- O dziewiątej wieczorem. Do zobaczenia, Matt.

- Do zobaczenia, Isabel – pożegnał się mężczyzna.

Oparłam się wygodnie w fotelu. Russo miał rację. Zdjęcia, na których nie było widać winy Christophera, nie stanowiły przekonującego dowodu. Ba, w ogóle nim nie były, ale i tak pragnęłam je obejrzeć. Poza tym liczyłam, że Matt zdobędzie coś więcej. James Walsh wypowiadał się o nim w samych superlatywach, więc najwidoczniej musiałam się tylko uzbroić w cierpliwość.

Wieczorem zgodnie z planem przekroczyłam próg baru, do którego wpadałam od czasu
do czasu na drinka bądź dwa. Rozejrzałam się po spowitym półmrokiem pomieszczeniu, gdzie większość stolików była o tej porze zajęta. Nigdzie nie zauważyłam Matta, więc skierowałam się prosto do baru. Usiadłam na hokerze i zamówiłam whiskey z lodem.

Uwielbiałam Jacka Daniel'sa. Ten aromat oraz posmak goryczy, schłodzony kostkami lodu. Ciepło rozchodzące się począwszy od gardła, skończywszy na żołądku. Kiedy tylko dostałam drinka, zamoczyłam usta w alkoholu.

- Witaj, Isabel. – Usłyszałam z boku. Nie musiałam patrzeć na osobnika, który mnie zaczepił, bo rozpoznałam głos Matta. – Chyba się nie spóźniłem? – zapytał, zajmując hoker po mojej lewej stronie.

- Nie. – Nawet nie zerknęłam na zegarek bo przyszłam piętnaście minut przed czasem,
a w barze byłam maksymalnie pięć minut. – Pijesz coś? – Dopiero teraz obróciłam się do niego i spojrzałam mu prosto w oczy.

- Dla mnie to samo – odezwał się Matthew do barmana, wskazując zawartość mojej szklanki. – Nie wyglądasz na taką, co lubuje się w whiskey.

- Serio? A jak wygląda kobieta, która przepada za mocnym alkoholem? – Uśmiechnęłam się na wpół cynicznie, przyglądając się uważnie mężczyźnie.

- Tak na dobrą sprawę to nie wiem – powiedział, śmiejąc się cicho. – Po prostu zazwyczaj kobiety wolą wino, ewentualnie piwo z sokiem – dodał, a na jego twarzy pojawił się niesmak. – Nie wiem, jak można lubić podobne mikstury – wyjaśnił, widząc moje pytające spojrzenie.

- Nie jestem fanką takiego trunku. Spożywam albo whiskey, albo wino. Masz zdjęcia? – zadałam pytanie, na które bardzo pragnęłam poznać odpowiedź.

- Tak. – Matt poklepał dłonią po kieszeni kurtki, którą miał na sobie. – Jak mówiłem przez telefon, to jeszcze nic takiego, ale wydaje mi się, że twój szef i jego człowiek umówili się na kolejne spotkanie. Udało mi się do nich zbliżyć, jednak nie słyszałem wszystkiego wyraźnie.

- Muszę mieć naprawdę twarde dowody, Matthew – odrzekłam, czekając, aż mój towarzysz wreszcie przekaże mi fotki. – Bez nich nie mam czego szukać u prezesa.

- Aż tak zależy ci na tym stanowisku? – zapytał nagle, jednocześnie sięgając po kopertę do kieszeni.

- Oceniasz mnie? – Zapomniałam na chwilę o zasadzie nie odpowiadania pytaniem
na pytanie, ale Russo mnie zirytował.

- Nie. Jestem ciekaw, aczkolwiek jeśli nie chcesz, nie musisz mi nic mówić. Przepraszam. – Matt zdał sobie sprawę z tego, że się zagalopował.

- Zasługuję na stanowisko dyrektora o wiele bardziej niż mój przełożony. On pragnie tylko rządzić, mieć władzę, a tu nie tylko o to chodzi. Ta posada jest bardzo odpowiedzialna, a ja lubię wyzwania – powiedziałam nagle.

Praca jako dyrektor w korporacji była moim marzeniem. Skrupulatnie dążyłam do tego, aby ono się ziściło. Matt miał mi w tym pomóc i chociaż powinnam mu wygarnąć, żeby nie interesował się cudzymi sprawami, tym razem postawiłam na szczerość. Nie wiedziałam, dlaczego. Jakbym chciała mu coś udowodnić.

- Na pewno nie brak ci ambicji – skwitował krótko moją odpowiedź.

Zbyłam to milczeniem, ponieważ otworzyłam pożądaną przeze mnie kopertę. Zdjęcia przedstawiały Christophera rozmawiającego z nieznanym mi mężczyzną. Przez cały czas trzymał w dłoni białą teczkę. Na ostatnim zdjęciu aktówka trafiła w ręce rozmówcy Lawrence'a.

Podniosłam wzrok na Matthew, który wpatrywał się we mnie z wyczekiwaniem.

- I co ty na to, Isabel? – padło pytanie z jego ust.

- Teraz jestem jeszcze bardziej przekonana, że ten kłamca jest umoczony. Nie mogę się doczekać momentu, gdy rzucę mu w twarz potwierdzeniem jego winy. Mam nadzieję, że zgnije w więzieniu!

- Kradzież poufnych informacji nie jest mile widziana w tym kraju. – Matt dokończył swojego drinka. – Wybaczysz mi na chwilę? Muszę wyjść do toalety.

- Jasne. – Jeszcze raz przejrzałam wszystkie zdjęcia, po czym schowałam je z powrotem do koperty.

Dopiłam swoją whiskey i poprosiłam barmana o kolejną.

- Cześć, ślicznotko. – Na stołku, który jeszcze chwilę temu zajmował Matt, usiadł nieznajomy.

Spojrzałam na mężczyznę o bardzo muskularnych ramionach, które wyglądały, jakby miały pęknąć, gdybym tylko przebiła je czymś ostrym. Ogolona niemal na łyso głowa, praktycznie nie istniejąca szyja i to spojrzenie typowego macho, które zawsze przyprawiało mnie o mdłości.

- Zabawimy się? – spytał łysol, jak go nazwałam w myślach. – Mam na imię...

- Nie jestem zainteresowana. – Nawet nie chciałam wdawać się z nim w konwersację. Liczyłam, iż facet zniknie stąd jak najszybciej.

- Kociaku, nie pożałujesz... – mruknął, a jego ręka już sięgała w kierunku mojego ramienia.

- Pani wyraźnie powiedziała, że nie ma ochoty cię poznać – odezwał się Matt, który zdążył w międzyczasie wrócić. – Poza tym zajmujesz moje miejsce, więc racz poszukać swojego.

- Coś ty za jeden? – Karczek wstał, mierząc się spojrzeniem z Russo.

- Ten, który wie, co oznacza słowo NIE w ustach kobiety. Ty najwyraźniej masz z tym kłopot.

- Czy jest jakiś problem? – Do naszego grona podszedł ochroniarz, który musiał się przypatrywać utarczce słownej.

- Nie – odpowiedział nieznajomy.

- Tak – odparł Matt w tym samym momencie, co i on. – Ten człowiek naprzykrzał się mojej towarzyszce.

- Dave, znajdź sobie inny kąt, dobrze? – Ochroniarz zwrócił się po imieniu do natręta, więc mężczyzna najwyraźniej był już w lokalu dobrze znany. – Chyba, że chcesz opuścić bar na resztę dzisiejszego wieczoru.

- To nie ja stwarzam problem, tylko on! – Karczek wskazał palcem na Matthew.

- Dave, nie powtórzę kolejny raz...

- Kurwa mać! – warknął łysol, ale w końcu się oddalił, a wraz z nim także ochroniarz.

- Wszystko w porządku? – zapytał mnie Matt, siadając na stołku.

- Nie prosiłam cię o pomoc. – Spojrzałam na niego ostro, czym go z pewnością zaskoczyłam.

- Facet był nachalny. Nie wiadomo, czy za chwilę nie zacząłby cię napastować. Powinnaś wiedzieć, że w takich przybytkach nie brakuje...

- Lubisz pokazywać się jako bohater? – Byłam poirytowana. Owszem, rozumiałam,
co może mi grozić, ale nie chciałam od niego pomocy.

- Słucham? – spytał Matt, zdumiony moim zachowaniem.

- Poradziłabym sobie bez ciebie. Nie jestem naiwna. Doskonale wiem, na co stać takich dryblasów. Co nie oznacza, że się ich boję! – zaperzyłam się.

- Nie wiedziałem, że pomoc kobiecie to coś złego. Ale może rodzice nie nauczyli mnie właściwych manier. – Chyba zdenerwowałam Matthew, ale miałam to gdzieś.

- Bo uwierzę, że moje zachowanie cię dotknęło. – Byłam prawdziwą suką. – Miłego wieczoru, Matt. – Zsunęłam się z hokera, zabrałam z blatu torebkę i ruszyłam prosto
do wyjścia.

***

Minęło kilka dni, od kiedy ostatni raz spotkałam się z Mattem. Wieczór zakończył się w niezbyt przyjemnej atmosferze i od tamtej pory nie miałam od niego żadnych wiadomości. Podejrzewałam, że cisza z jego strony nie była spowodowana moim zachowaniem, mimo wszystko Matt wydawał się profesjonalistą. Chciałam do niego nieraz zadzwonić i zapytać, czy są jakieś postępy. Jednak tego nie zrobiłam.

Nadszedł piątek. Właśnie szykowałam się do wyjścia z pracy, kiedy odezwał się telefon. Myśląc, że to wreszcie Matt ma dla mnie jakieś wieści, szybko sięgnęłam po komórkę. Nawet nie spojrzałam na nazwę kontaktu.

- Witaj, Isabel. – Zastygłam, słysząc dobrze mi znany głos.

Ojciec. Wieki do mnie nie dzwonił. Niemal udało mi się zapomnieć o jego istnieniu, a on nagle odzywa się jak gdyby nigdy nic.

- Isabel? Jesteś tam? – spytał nieswoim tonem.

Nie wiem, dlaczego się nie rozłączyłam. Powinnam była to zrobić.

- Jestem – odpowiedziałam sucho, siląc się na spokój.

Czego akurat on chciał ode mnie? Dlaczego nagle przypomniał sobie o moim istnieniu?

- Pewnie zastanawiasz się, w jakim celu kontaktuję się z tobą. – Eric Mayer brzmiał przez telefon, jakby nagle postarzał się o dziesięć lat. A przecież dopiero przekroczył sześćdziesiątkę.

- Dokładnie. Po co dzwonisz, ojcze? – Słowo „tato" nie przeszłoby mi przez gardło.
Nie po tym, jak postąpił wobec mnie.

- Leżę w szpitalu, Isabel. Przyjedziesz mnie odwiedzić? – Zawsze był bezpośredni. Może to była ta cecha, która pomogła mu w prowadzeniu biznesu.

- W szpitalu? – powtórzyłam.

Chociaż już dawno stłamsiłam w sobie miłość do mężczyzny, który sprowadził mnie na świat, to dziwnie się poczułam, dowiadując, gdzie przebywa.

- Choruję, Isabel. Bardzo poważnie... – Nagle zaczął kaszleć. – Przepraszam – powiedział, gdy mógł już normalnie rozmawiać. – Jak słyszysz, nie czuję się zbyt dobrze. Prawdę mówiąc, jest bardzo źle.

- W którym szpitalu leżysz? – zapytałam, chociaż podświadomie czułam, iż gorzko tego pożałuję.

- W Providence. Przyjedziesz?

- Postaram się – odparłam.

Dobrze wiedziałam, że pojadę go odwiedzić. Choćbym nie wiem jak chciała zostawić przeszłość za sobą, to tak do końca nie potrafiłam tego zrobić. Dowodem była rozmowa, którą właśnie przed chwilą odbyliśmy.

Miałam spędzić miły wieczór, zrelaksować się, pomyśleć nad przyszłością. Tymczasem wychodziło na to, że będę zmuszona zmierzyć się z przeszłością.

Do Providence Hospital jechałam w strugach deszczu. Zupełnie jakby pogoda sprzymierzyła się z moim nastrojem. Wycieraczki w aucie zaciekle walczyły z wodą lecącą z nieba, ledwo dając jej radę. Pod szpital zajechałam dopiero po półtorej godziny od wyjazdu z firmy. Dobrze, że chociaż przestawało padać. Mogłam dobiec do wejścia, aczkolwiek sprint
w dziesięciocentymetrowych szpilkach nie należał do moich ulubionych dyscyplin sportowych.

W recepcji dowiedziałam się, gdzie leży ojciec. Gdy usłyszałam „oddział onkologii", niemal ścięło mnie z nóg. Pielęgniarka, która siedziała za ladą, zapytała, czy dobrze się czuję. Musiałam zblednąć. Pokiwałam głową, po czym odeszłam w kierunku stojącej nieopodal ławki.

Ojciec miał raka? Momentalnie zrobiło mi się zimno. Potarłam dłońmi ramiona, ale to nic nie dało. Nadal miałam gęsią skórkę, a w głowie totalny mętlik. Nigdy nie życzyłam mu źle, chociaż nie otrzymałam od niego tego, czego najbardziej pragnęłam: ojcowskiego uczucia oraz uwagi, o którą walczyłam. Sprawa z Lukasem tylko wszystko przyśpieszyła. Nie chciałam grać z nimi w jednej drużynie, więc przestałam się liczyć. A za chwilę miałam zobaczyć się
z człowiekiem, którego nie widziałam od czterech lat.

Zaczerpnęłam głęboki wdech. Powinnam wziąć się w garść, przecież nie mogłam siedzieć na korytarzu i się nad sobą roztkliwiać. Wstałam z ławki, a następnie ruszyłam w kierunku windy. Wjechałam nią na oddział onkologii, a gdy się tam znalazłam, uczucie chłodu nasiliło się we mnie jeszcze bardziej. Idąc w kierunku sali, gdzie leżał mój ojciec, mijałam ludzi, którym śmierć zaglądała w oczy. To było przerażające.

Kiedy stanęłam przed właściwymi drzwiami, bicie mojego serca gwałtownie przyśpieszyło. Zapukałam, po czym nacisnęłam klamkę.

To, co zastałam w pokoju, sprawiło, że chciałam natychmiast zawrócić. Tuż przy łożu mojego ojca siedział nie kto inny, tylko Lukas we własnej osobie. Widząc mnie, mój były mąż wstał z krzesła. Nie wiem, czy szanowny tatuś nie wspomniał mu o telefonie do mnie, ale Lukas wyglądał na zaskoczonego.

- Isabel – odezwał się Eric Mayer. – Przyszłaś...

- I nie wiem, co tutaj robię – odpowiedziałam. Modliłam się w duchu, by nie było słychać drżenia w moim głosie. Nie mogłam pokazać żadnemu z nich, jak wiele kosztuje mnie ta wizyta. – A raczej, co on tutaj robi! – Skinęłam głową na Lukasa, który przyglądał się mi badawczo.

- Dobrze wiesz, co. Przejął twoją rolę, Isabel. – Ojciec, mimo cierpienia, wciąż był
w stanie wypluwać z siebie jad.

Spojrzałam na człowieka, który niegdyś był mi bardzo bliski. W brązowych oczach – wyraźnie tracących na blasku – dostrzegłam, że nic a nic się nie zmienił. Nawet kostucha, która czaiła się za rogiem, nic w tym temacie nie osiągnęła.

- Ale jeszcze możesz naprawić swój błąd. Wciąż nie jest za późno – kontynuował starszy mężczyzna, a ja odniosłam wrażenie, iż się przesłyszałam.

- Ja mam naprawiać swoje błędy? Tylko dlatego mnie sprowadziłeś? – syknęłam,
bo gniew kiełkował we mnie powoli.

- Umieram, Isabel. – Eric z trudem uniósł dłoń do góry. – Spójrz na mnie. Choroba zbiera swoje żniwo. Nie chcę odejść, wiedząc, że moja rodzona córka mnie odtrąca...

- Lukas nakładł ci tych głupot do głowy? – Podeszłam bliżej łóżka, ale z drugiej strony. Nie chciałam się zbliżać do swojego eks.

- Twój ojciec pragnie ci powiedzieć... – odezwał się niespodziewanie Lukas, ale
mu przerwałam.

- On potrafi mówić sam za siebie. Powiesz mi wreszcie – w tym momencie zwróciłam się do Erica – czego ode mnie chcesz?

- Żebyś wróciła do mojej firmy i rządziła w niej u boku Lukasa. Znów moglibyście być razem. – Ojciec przerwał, bo się rozkaszlał.

- Naprawdę? – Nie dowierzałam w słowa, które właśnie padły.

Albo to choroba mieszała ojcu w głowie, albo wciąż był zakłamanym sukinsynem.

- Jesteś rozsądną kobietą, Isabel. Pomyśl o swojej przyszłości. Powinnaś pracować
w firmie, która jeszcze należy do mnie, ale wkrótce mogłaby być twoja. Być ze swoją rodziną! – Przywódca rodu Meyerów spojrzał na mnie ostro, zupełnie jak kiedyś, gdy myślał, że uda mu się mną rządzić.

- Nie chciałeś się ze mną pogodzić, prawda? – Cały czas udawałem, że Lukasa nie
ma po drugiej stronie łóżka. Wystarczyła świadomość, iż czułam na sobie jego wzrok,

- To nie ja odszedłem, Isabel. To ty się mnie wyrzekłaś, a także swojego męża! On przy mnie został, nie ty. Jednak teraz dajemy ci szansę...

- Nic się nie zmieniłeś. Wykorzystałeś chorobę, aby mnie sprowadzić. Wiedziałeś,
że inaczej się nie zjawię. – Byłam wściekła i rozżalona, a ukryte gdzieś głęboko
we mnie emocje powoli dawały o sobie znać. – Nie chcę twojej firmy! Nie chcę
od ciebie absolutnie niczego! A już tym bardziej od niego! – puszczały mi nerwy, ale zamiast zacząć wyzywać, tylko oskarżycielsko wskazałam palcem na Lukasa.

Były mąż uśmiechnął się szyderczo. Podły zdrajca i zakłamany sukinsyn! Zupełnie jak... Zupełnie jak mój własny ojciec.

Poczułam, jak w gardle z żalu rośnie mi gula. Zdawałam sobie sprawę, iż jeśli pozwolę ponieść się do końca emocjom, ci dwa wykorzystają je przeciwko mnie. Za nic nie mogłam na to przystać.

- Isabel, przestań zachowywać się jak dziecko. Od dawna jesteś dorosła! – mówił dalej Eric, a ja utkwiłam w nim spojrzenie. – Powinnaś wiedzieć, że coś takiego jak miłość nie istnieje. Związek to jedyne dobrze dobrane partnerstwo, z obopólnymi korzyściami. Ty i Lukas idealnie do siebie pasowaliście. Razem rozwinęlibyście moją firmę.

- Możesz przepisać ją swojemu przydupasowi, ja pasuję. – Stwierdziłam, że nic tu po mnie. – Zawsze liczyły się dla ciebie tylko pieniądze. Ani ja, ani mama nie byłyśmy ci potrzebne. No chyba że jako tło dla twojego wizerunku. Świetnie się z nim dobrałeś. – Nawet nie spojrzałam na Lukasa, ale wszyscy wiedzieli, o kim mówię.

- Isabel, wydziedziczę cię, jeśli teraz stąd wyjdziesz! – Zagroził szanowny tatuś.

Pożałowałam przyjazdu do szpitala. Pożałowałam, że chciałam dać ojcu szansę, bo obudziła się we mnie cicha nadzieja, iż choć odrobinę mu na mnie zależy. To było jedno wielkie oszustwo. On mnie nigdy nie kochał, podobnie jak i mojej matki. Zbyt długo walczyłam o odrobinę uwagi, która nie polegałaby jedynie na drogich prezentach. Niestety nigdy nie uzyskałam przychylności ojca. Zyskał ją za to Lukas.

- Eric ma rację – odezwał się mój były współmałżonek, kiedy chciałam opuścić salę. – Zachowujesz się lekkomyślnie, Isabel. Jeśli to cię uszczęśliwi, odstąpię ci fotel prezesa. Nie mam z tym żadnych problemów. Wiesz, że tworzyliśmy zgrany duet. Nadal możemy nim być, nie tylko w pracy – dodał takim tonem, iż poczułam chęć, aby rozglądnąć się za czymś ciężkim, czym mogłabym w niego rzucić.

- Jesteś ohydny. Jeśli obawiasz się, że nawet mimo wydziedziczenia zechcę sądzić się
o należny mi spadek, to jesteś w błędzie. Nie zamierzam brać udziału w waszych machlojkach. Zbudowałeś tę firmę, ojcze, a teraz sami ją rozwalicie. Ja do tego ręki nie przyłożę.

- Isabel... – Eric chciał wygłosić kolejną tyradę, ale już go nie słuchałam.

Wyszłam z pokoju, zostawiając dwóch niegdyś bliskich mi mężczyzn, którzy okazali się gorsi niż zupełnie obcy ludzie. Mój spokój ducha został zburzony. Ojciec nie chciał, bym mu współczuła, bym trzymała go za rękę, starając się ulżyć w cierpieniu. On po prostu pragnął mi pokazać, kto jest górą, że byłabym znów jego pionkiem w grze. Nie jedyną córką.

- Szlag! – warknęłam, kiedy znalazłam się przed wejściem do szpitala.

Niechciane łzy pojawiły się pod powiekami, a ja z całych sił walczyłam, aby nie pozwolić
im popłynąć po policzkach. Zbyt wiele wylałam ich w poprzednich latach. Za długo byłam naiwna, czekając, aż któryś z nich się zmieni. To nigdy nie miało nastąpić.

- Dobrze się pani czuje? – zapytał mnie idący do budynku sanitariusz. Zatrzymał się obok, przyglądając zaniepokojony.

- Tak, nic mi nie jest. – Nie spojrzałam na mężczyznę, który zainteresował się moim stanem. Nie chciałam widzieć w jego oczach współczucia.

- Na pewno?

- Tak – burknęłam i powoli zeszłam po schodach.

Musiałam dotrzeć do apartamentu. Pragnęłam zatopić myśli w alkoholu. Nie czuć bólu, który narastał, wychodził na powierzchnię po tylu latach. Ten wieczór, to spotkanie okazało się ponad moje siły, a przecież zawsze walczyłam do końca. W tej jednej sprawie jednak nie potrafiłam.

------------------------------------------------------------------

Macie już jakieś zdanie na temat tej historii? Albo Matta i Isabel?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro