Nie możesz mi zaufać - 1.Kiedy porwą cię prosto z nie twojego basenu -

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z dziennika Avery:

Na chwile sie obudziłam. Poczułam ogarniający mnie strach. Pogrążałam się w nicość. Rozejrzałam się po sali, próbując złapać przytomność. Nagle zabolało. Jakby miliony wściekle jadowitych mrówek kąsały moje ciało i wysysały krew.

Ból.

Strach.

Ciemność.

Czy to ma jakikolwiek sens? Wzdrygnęłam się. Tu, sama ze sobą. W wielkiej dziurze, która w swoim czasie pochłonie wszystko. Gwałtowny skurcz w plecach wstrząsnął moim ciałem. Życie ze mnie uciekało.

Niezwykły blask.

Przypływ siły.

Moje oczy zaczęły widzieć wszystko. Cały świat, każdą drobinkę kurzu na meblach w opuszczonych domach. Powróciłam do rzeczywistości. Teraz istniałam tylko ja, i ta kobieta, zabierająca moją krew
W ręku trzymała igłę wypełnioną błyszczącym się płynem. Spróbowałam wstać z łóżka.
- Próbujesz...? Ale nigdy ci sie to nie uda... - uśmiechnęła się złowieszczo Anita. Byłam przywiązana jakimiś... Wodorostami? Szarpnęłam się.
- Wyjątkowo wytrzymała... Idealna... Istna perełka - roześmiała się. - No, napij się może! - nalegała.
- Nie.
- No wiesz co..? Wytrzymasz! - wykrzyknęła z radością. Z dysz ukrytych w suficie wyleciała para. Spowiła mnie.
- Ale nie będziemy cię męczyć tak pierwszego dnia... No, uśmiechnij się, nie jest aż tak źle!

Zasnęłam.

Obudziłam się dopiero, gdy słońce znajdowało się niedaleko ziemi. Przetarłam oczy. Dziwne wodorosty przytrzymujące mnie na łóżku zniknęły. Oplatały za to drzwi i okno, mogłam jednak przez nie wyglądać. Wstałam, lekko się zataczając. Ała.
Nie przeżyjesz tego.
Lepiej sie poddaj.
No, dalej.

Nie.
Nigdy.
Przeżyję to.
Nie jestem aż taka głupia. Zamrugałam. Położyłam ręce na parapecie. Nagle rośliny, czy cokolwiek to było, zasunęły rolety i nastała ciemność.
- No ej!
- Nie złość się. - w pokoju rozległ się donośny głos wypływający z nikąd
- Chciałabym spytać, czy to co mi robicie ma jakieś skutki uboczne. - powiedziałam lodowato uprzejmym tonem.
- Nie wiadomo.

No na serio? Zaciągnęli mnie tu przemocą czy nie wiem, może sama sie na to zgodziłam, przez nich utraciłam pamięć i mówią mi "Nie wiadomo"?! CZY PO TO MUSIAŁAM PRZEŻYWAĆ TEN BÓL? HALO, COŚ TU JEST NIE TAK!!!
Myśli w mojej głowie krzyczały. Rozejrzałam sie jeszcze po pokoju. Drzwi się otworzyły. Ktoś... Nie ta cała Anita, ani Bard, jakaś całkiem młoda, na oko 25 lat, dziewczyna weszła, pchając przed sobą łóżko z kimś nieprzytomnym. Za nią kolejna para. Ułożyli łóżka w wolnym miejscu, bliżej drzwi. Dobrze, że leżałam obok okna. Przynajmniej tyle. Wyszedli, została tylko dziewczyna.
- Witaj, nazywam się Caroline Patters. Będę obserwować twój stan i stan tych pacjentów. Jesteś pierwszym obiektem, C01 w naszym eksperymencie. Tu jest twoja przepustka - kobieta podała mi coś w rodzaju identyfikatora - do większości drzwi w budynku. Niedługo będziesz mogła normalnie chodzić, teraz normalne są lekkie zawroty głowy. To są twoi współlokatorzy, Toshiko i Midori. Rodzeństwo. Pochodzą z Japonii. - obszernym wykładem podniosła mnie trochę na duchu. Caroline była dosyć sympatyczna. Uznałam, że mogę jej zaufać.
- Przepraszam, ale czy ma pani jakieś moje dokumenty? Dowód, legitymację, cokolwiek? - spytałam.
- Niestety, wszystko spłonęło. - odpowiedziała ze smutkiem.
- Dobrze. Pewnie jest tu mnóstwo kamer i mikrofonów, i i tak tego nie ukryję, ale powiem pani całą prawdę. Nie pamiętam nic o sobie. Rodzinie. Niczym.
- Oh. - zażenowała się pani Patters. - Mam trochę informacji o tobie od Anity, nie ma tam jednak imienia ani nazwiska. Dosyć to nieistotne.... - powiedziała, wzięła oddech i rozpoczęła kolejny wykład.
- Urodziłaś się pietnaście lat temu, w okolicach Indii. Stąd wzięła się twoja dość ciemna skóra i ten prześliczny kolor włosów!!
- Mogłabym... Lusterko? - Właśnie. Okaże się że jestem idiotyczną murzynką i nie bedzie mi sie chciało żyć. Masakra. Na szczęście. Okazałam się, powiedzmy, że w miarę. Czarne włosy, niesamowite oczy (przyznam: zachwycił mnie ich błękit, jest on dosyć niecodzienny. ) i skóra w jakby opalonym kolorze. Do tego znamię gwiazdy na łydce- po co tam patrzyłam? Cóż, całkiem spoko.
- Dziękuję, prosze mówić dalej.
- W twoim domu prawdopodobnie rozmawiano po angielsku [//przypuśćmy ze akcja dzieje sie w anglii XD\\] a po wypadku zapomniałaś reszte języków. Twój ojciec był poważnym biznesmenem. W dniu twoich 15 urodzin, tydzień temu, oddał cię do szkoły dla "panienek."Po drodze samochód uderzył w zdechłego konia na drodze, a my akurat tamtędy przejeżdżaliśmy. To znaczy Anita i Bard. Ostatkiem sił poprosiłaś o ratunek, twój towarzysz już nie żył. Ostatkiem sił podpisałaś dokument "Córka Andre'a". Podano ci ten płyn - wskazała fiolkę z czymś niebieskim - i zawieziono tu. Chyba tyle. Aha, w tej czesci szafy są twoje ubrania. - dodała. No, zawiodłam się.
- Wiadomo chociaż, jak się nazywam? - Zawołałam z rozpaczą.
- N-nnie... Poczekaj chwileczkę!!

No to czekam. Przyniosła mi zwój pełen liter. Imiona i nazwiska. Żebym sobie wybrała.
No spoko.
Okej.
Rodzice zawsze wybierają dzieciom beznadziejne imiona.
Więc mam niesamowitą okazję nazwać się sama. Hura. Jakoś mnie to nie ekscytuje.

Przejrzałam imiona. Do gustu przypadło mi parę japońskich, ale ostatecznie wybrałam Avery. Jakoś tak... Pasowało mi. Fajne było. Nazwisko mi niepotrzebne. Jak tylko stąd ucieknę, znajdę rodziców i dowiem się go. Wszystko będzie i d e a l n i e.

- No to proszę mi na razie mówić Avery La Chie. Żeby było arystkokracko, skoro tatuś wysłał mnie do szkoły dla panienek.
- Dooobrze - i wypad z pokoju. No to papa, Caroline. Raczej szybko wrócisz, jestem wystarczająco nudną osobą na słuchanie wykładów. Ha ha.

Podniosłam sie na łóżku z trudem. Powiodłam wzrokiem po otaczającym mnie pomieszczeniu. Przymrużyłam oczy, patrząc na Midori. Była ładna. Miała ładną cerę i włosy. Poruszyła się we śnie, mamrotając coś po japońsku. I doszło do mnie, że to rozumiem.
- C-co.... - mówiła - Nnie zabieraj mn-nie... M-mam rodzzinę! Ch-h - zakasłała się - chłopaka... NIE! - wrzasnęła i otworzyła oczy. Popatrzyła na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
- eee... Hej? - powiedziałam.
- Hay... - słabym głosem szepnęła dziewczyna. - Jestem Midori...
- Avery. To znaczy nie wiem, nie pamietam, ale możesz mówić mi Avery - zaplątałam sie. - Pamiętasz cokolwiek? - spytałam.
- Ciemność. Diamenty. Krew. Nicość. - wyrzuciła z siebie. - Co oni mi zrobili?! Co ja im zrobiłam?! To jest nie fair! - krzyknęła. Obejrzała się na chłopaka, jej oczy przepełniły się łzami. Podniosła się, na chwiejnych nogach przeszła do jego łóżka, upadając.
- T-t-toshi... Przepraszam! To moja wina!! - zapłakała. Odgarnęła kołdrę z jego szyi i zobaczyłam... No właśnie nic.
- J-jak t-to? - otwarła szerzej oczy
- Niemożliwe! - wystraszył ją chłopak. Cofnęła się. Była przerażona.
- Ty żyjesz? Wiesz co?! Żeby mnie tak zostawiać na pastwę nie wiem czego, to nie fair!!!! - wydarła sie na niego. Wtedy zakreciło mi sie w głowie. Oj.

Obudziłam sie znowu, następnego ranka. Byłam w innym miejscu, jakbym lunatykowała. Stałam na środku korytarza z latarką w ręce, skradając się do... Drzwi z napisem dyrektor. Spoko, narobiłam sobie kłopotów. Ależ sie ciesze. Normalnie hura! Oh yes! Latarka świeciła prosto w szybę w tych drzwiach! A tam była twarz jakiegoś gościa w stroju z lat 50! No super! Trzeba sie zdecydować czy przywalić mu w twarz czy przeprosić! Wybrać jedno albo drugie! Idealnie! Złapałam za żyrandol i oderwałam go. Jakieś prądy błądzące trafiły do gabinetu, gdyż poraziło dyrektora i jak stał tak się wywalił. W miejscu lampy ziała wyraźna dziura. I jakiś tunel. Niewiele myśląc wspięłam się tam i zagłębiłam w czeluść.
Czołgałam się już parę minut, to w prawo, w lewo, w dół, tunelem wysokim na około siedemdziesiąt centymetrów aż zobaczyłam światło. Nareszcie. 4 metry nad jeziorem. Usłyszałam szuranie. Obejrzałam sie (nie wiem jak to mi sie udało, ale obejrzałam sie) i zauważyłam twarz Anity. Parę centymetrów ode mnie.
- Puszczaj, stata jędzo! - zawołałam. Wisiałam 4 metry nad asfaltem pomalowanym w jezioro. Super. Jak zwykle, typowy dzień nie wiem kogo.
- Nie chcesz, żebym cię puściła, prawda? Marsz do sali i leżeć - kobieta powiedziała tonem nauczycielki wpisującej jedynkę. Nauczycielki baby jagi. Ha ha. Po czołganiu w jedną stronę, teraz w drugą? Nie ma mowy. Poczułam przypływ siły. Złapałam jedną ręką za krawędź wylotu tunelu, a tą dłoń którą trzymała Anita możliwie rozluźniłam. Delikatnie machając nogami w powietrzu wykręcałam ją, aby złapać kobietę za nadgarstek.
- Co ty wy~ - połapała sie w moich zamiarach - Nie! - krzyknęła. Próbowała sie cofnąć. Oj nie. Nie dla mnie. To twój koniec. Wyciągnęłam ją z kanałów, i z całej siły, tak jakbym próbowała kozłować piłkę, rzuciłam ją w kierunku ziemi. Obrzydliwy "plask" zakończył akcję. Wdrapałam się do tunelu, ledwo utrzymując sie na rękach. Skad miałam tyle siły?
Otworzyłam szerzej oczy. Przede mną stał, uśmiechając się złowrogo, mój znajomy Bard. Niefajnie. Powlókł mnie wydzierającą się prosto do mojej sali.

Ouh. Roztarłam ramię. Zostały na nim ślady paznokci mężczyzny. Nie trzeba było mnie tak mocno trzymać. Czyżbym była taka cenna? No cóż, z tymi śladami na pewno jestem mniej cenna. I dobrze. Ha. Tfu na niego. Nie dostanie za mnie kasy. W bojowym nastroju zjadłam... obiad? śniadanie? rozrzucając kawałki jedzenia po talerzu. Spodziewają sie że bede im jeść. Nie ma tak łatwo.

Po posiłu zawlokłam się na jakiś taras, był tam jakiś basen a w nim jakaś woda. Pierwsza przyjemna rzecz, jaką tu spotkałam. Weszłam tam powoli w ubraniach, woda była ciepła. Mmm. Sięgała mi wyżej głowy, było ze dwa metry, ale pływanie przychodziło z łatwością. Niesamowite. Po chwili usłyszałam przyciszone krzyki, jakiś tumult, bieganinę. Przez uchylone drzwi na taras wpadł ktoś z mieczem u boku i wyciągnął mnie chamsko z wody.
- Odwal się! - krzyknęłam zdesperowana. U-g-h. Porwał mnie człowiek ze średniowiecza. Zaczęłam się szarpać, gdy odchodziliśmy. Powinnam być zachwycona. No cóż, pomylił się.
- Zostaw-mnie-ty-głupia-glizdo - wrzasnęłam, nie panując nad głosem. Gość przystanął, nadal mnie trzymając. Odgarnął kaptur. Zobaczyłam niesamowitą twarz. Nie potrafię jej... Tak po prostu opisać. Nie jestem w stanie... Spojrzałam mu w krystaliczne oczy i wtedy - sparaliżowana - zasnęłam.

Leżałam tuż nad tym dziwnym asfaltem-jeziorem. Nade mną stała Anita, uśmiechając się Krzywo. Chyba powinna już nie żyć? W prawej ręce trzymała fiolkę z jakimś płynem, a w drugiej to coś, czym pobiera się krew. Poczułam, że coś chwyta mnie za głowę. Trzyma moje usta i oczy, aby były otwarte. Kobieta otworzyła butelkę, a wtedy wyleciał z niej dym. Szarpnęłam się. Wbiła strzykawkę w moje ciało i zabrała krew. Dziwne. Powinna chyba być czerwona... Do naczynia spływała srebrna strużka niewiadomo czego, prosto z mojego ramienia.
Ten dziwny dym, czymkolwiek był, nie dostał się do mnie. Przepłynął obok i trafił prosto w trzymającego mnie Barda. Zatoczył się, po czym zamrugał oczami. Z pleców wystrzeliły mu dwa potężne skrzydła, po czym straciłam - jak zwykle - przytomność.

~~~~~~~~~~~~~

1660 słów, to największa rzecz jaką w życiu Napisałam. Na pierwszy rozdział powinno wystarczyć. Nie jest to zbyt ciekawe, Aleee... mysle że ok. Jeśli ktokolwiek z ludzi czytających ten dopisek, ma jakikolwiek pomysł, to bardzo proszę mi dopisać w komentarzach. Mam plan na następny rozdział chyba XDDD a więc Yyy o cyzm to pisałam..?
mam nadzieję że to coś nie spotka się z niefajnym przyjęciem :>

No to na razie koniec rozdziału, zabieram się za następny.

Łącznie : 1739 słów.
Wow.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro