∞Rozdział 2|| Tom I∞

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zbudziwszy się ze snu, Theo słyszał cichy, regularny oddech, przez co na jego twarzy pojawił się uśmiech. Otworzył oczy i zaspanym wzrokiem spojrzał na wyświetlacz zegara, który stał na nocnym stoliku i wskazywał za kwadrans szóstą. Nie mają już ochoty na sen, odwrócił się na drugi bok i delikatnie pogładził ramię śpiącej obok dziewczyny, która zamruczała, a na jej skórze wystąpiła gęsia skórka. Tłumiąc chichot, mężczyzna chwycił między palce biały, niesforny kosmyk i zaczął łaskotać ukochaną po nosie. Po chwili po skąpanej w ciemności sypialni rozszedł się odgłos kichnięcia, a Theo zaśmiał się, pochylając nad lubą. Zanim zdążyła otworzyć oczy, poczuła na swoich ustach jego miękkie wargi, składające namiętny pocałunek. Przemknęło jej przez myśl, że mógłby ją tak budzić codziennie. Niespiesznie odwzajemniła pieszczotę, wplatając palce w jego czarne włosy i przyciągając jeszcze bardziej do siebie. Po ich ciałach przechodziły dreszcze przyjemności i pożądania, a ciche jęki i wzdychanie zachęcały do dalszych rozkoszy. Składając drobne pocałunki na zgrabnej szyi Charlotte, zarzucił na nich kołdrę.

Jęk dziewczyny i trzeszczenie dwuosobowego łóżka, przerwało ciche pukanie, które ledwo usłyszeli. Theo ignorując przybysza, całował namiętnie Char. Pukanie przybrało na sile.

— Ani chwili spokoju — warknął zirytowany, odrzucając kołdrę.

Wychodząc z sypialni, usłyszał perlisty chichot dziewczyny i warcząc pod nosem coś o poszanowaniu prywatności oraz wczesnych godzinach, przeszedł przez salon, w którym przeważał kolor bordowy. Gwałtownym szarpnięciem otworzył czarne, mahoniowe drzwi, za którymi stała Aki z uniesioną ręką, aby ponownie zapukać. Zmierzył służącą srogim spojrzeniem, na co zarumieniła się i spuściła wzrok. Mężczyzna zdawał sobie sprawę z tego, że jego wygląd onieśmieli dziewczynę, w końcu był w samych bokserkach.

— Mirage wzywa cię do siebie, panie. — powiedziała delikatnym głosem, dygając lekko, a materiał jej białej sukni zaszeleścił cicho.

Theo myślał, że się przesłyszał. Jeszcze dobrze Słońce nie wzeszło, a on już go wołał? Brunet przesunął wzrokiem po Aki. Jej ubranie zasłaniało większość ciała, opinając je tak, że kształty dziewczyny były bardzo dobrze widoczne. Theo cieszył się, że nie ma obok niego Char, bo ta już zaczęłaby suszyć mu głowę.

— Czy on ma pojęcie, która jest godzina? — spytał, nadal nie dowierzając.

— Pan kazał przekazać, że to ważne. Bardzo ważne. — Rude włosy spięte w kucyk zakołysały się, gdy kiwnęła głową, a na brązowym wisiorku w kształcie skrzydeł zacisnęła nerwowo dłoń.

Dowódca stłumił chęć przewrócenia oczami. Czasami zapominał, że przez swoją posadę mieszkańcy traktowali go na dwa sposoby: albo się go bali, tak jak ta Aki, albo nienawidzili i na każdym kroku podkładali kłody. Dlatego właśnie się cieszył, że przy jego boku jest ktoś taki, jak Char. Na nią zawsze i wszędzie mógł liczyć.

— Odpowiedz mu, że zaraz przyjdę — westchnął, wiedząc, że nie warto się wykłócać.

Dziewczyna nie zdążyła nawet dygnąć, gdyż Theo zatrzasnął drzwi, nie czekając na nic więcej. Przeciągając się, wrócił do sypialni i uśmiechnął się na widok Charlotte leżącej i czekającej na niego w wyzywającej pozie. Była cudowna, a żeby niczego nie przegapić, oparł się o framugę i podziwiał swoją wybrankę serca. Sunął wzrokiem po jej ciele, aż zatrzymał się na pełnych różowych ustach, które wygięły się w półuśmiechu.

— Zgaduję, że to coś ważnego, skoro jeszcze nie wskoczyłeś tu do mnie z powrotem — odezwała się uwodzicielskim tonem, przewracając na brzuch.

Nie mogąc się już dłużej powstrzymać, pokonał dzielącą ich odległość i wpił się w usta dziewczyny. Smakowała poziomkami, co prawie za każdym razem zwalało go z nóg. Czuł, jak Char przeczesuje mu włosy, delikatnie na końcu za nie ciągnąc, przez co aż jęknął i pogłębił pieszczotę. Uśmiechnął się, kiedy poczuł lekkie wibracje wydobywające się z gardła dziewczyny. Uwielbiał, kiedy zaczynała mruczeć, jednak teraz nie mógł się oddać przyjemności. Przerwał pieszczotę i pogłaskał ją po policzku.

— Mirage poprosił, żebym do niego przyszedł — wyszeptał, nie przestając sunąć palcami linii jej twarzy. Białowłosa spojrzała na niego, nieruchomiejąc. Widząc jej reakcję, pochylił się i zamruczał jej do ucha uwodzicielskim głosem: — Mówi, że to ważne. Bardzo ważne.

— Ehh... — Obrażona dziewczyna odepchnęła Theo i odwróciła się demonstracyjnie. — Skoro musisz, to idź.

Odeszła od niego powolnym krokiem tak, że mógł dokładnie przyjrzeć się jej sylwetce. Z cwaniackim uśmiechem podszedł do niej i objął ją w pasie.

— Sprawdzę, o co chodzi i zaraz wracam. — Przygryzł płatek jej ucha, na co przeszedł ją przyjemny dreszcz.

Śmiejąc się pod nosem z ukochanej, szybko się ubrał, czując jej zachłanny wzrok na sobie. Odwrócił się i spojrzał w jej złote oczy i mrugnął do niej.

— Tylko się pośpiesz! — Usłyszał, zanim zamknął za sobą drzwi.

Pokonując szybko labirynt znajomych korytarzy, myślał o sprawie, przez którą został wyciągnięty z łóżka i dlaczego nie mogła poczekać do porządnej godziny. Zamyślony mijał członków Zakonu oraz Aki, którzy z szacunkiem mu się kłaniali lub rzucali mu wrogie spojrzenia. Ignorując ich, szedł dalej, aż zatrzymał się przed czarnymi, mahoniowymi drzwiami z wyrzeźbionymi motywami gwiazd. Nim je otworzył, załomotał w drewno w charakterystyczny dla siebie sposób i nie czekając na odpowiedź, przekroczył próg. Od razu uderzył go duszny zapach starej farby, palonej świecy oraz pergaminu.

— Co jest ważniejsze od snu o tej porze? — zapytał zamiast przywitania.

Za masywnym biurkiem siedział mężczyzna w średnim wieku, który nawet nie podniósł głowy, kiedy Theo wtargnął do jego pokoju i coś notował. Dowódca westchnął, wiedząc, że były mentor nie odpowie mu, dopóki nie skończy czynności, a przez lata nauczył się, że nie warto mu przeszkadzać, bo będzie specjalnie przedłużał. Tak nauczył się cierpliwości, przynajmniej do niektórych spraw.

Przesunął leniwie wzrokiem po pomieszczeniu pomalowanym w kolorze ciemnej zieleni. Na szklanym stoliku do kawy, jak zawsze w metalowym czajniczku podgrzewała się gorąca czekolada, a obok leżał stos idealnie ułożonych książek. Tuż przed kominkiem, gdzie płonął ogień, leżał stary dywan, który według niego powinien zostać już dawno wyrzucony, gdyż był schodzony oraz na pewno miał niejednego mieszkańca. Mimowolnie skrzywił się, kiedy zatrzymał spojrzenie na wiszących na ścianach obrazach w złotych ramach. Anioły, uskrzydlone istoty, niegdyś najpotężniejsze, teraz zdobią już tylko płótna wielkich mistrzów. Theo nie rozumiał, jak były mentor może przyozdabiać pokój z wymarłą rasą. Ich dni świetności przeminęły, a teraz mieli wojnę na głowie i nie mogli pozwolić sobie o rozmyślaniu, co byłoby, gdyby?

— Są sprawy ważniejsze od snu i ty już dobrze wiesz, co jest przykładem — z zamyślenia wyrwał go głos Mirage'a, który spojrzał na niego z nikłym uśmiechem — ale nie po to cię tutaj wzywałem, aby wtrącać się w twoje życie prywatne.

Theo powstrzymał chęć skrzywienia się i obserwował w ciszy, jak mężczyzna nieśpiesznie składa kartkę papieru i okłada ją razem z długopisem. Następnie przeszył byłego ucznia przenikliwym spojrzeniem, składając palce w piramidkę.

— Otóż wyczułem pewną moc, której nie powinienem czuć. Moc rasy, która uważana jest za wymarłą — powiedział cicho Mirage, obserwując czujnie bruneta.

— Jaka to moc? — Pomimo tego, że domyślał się, o kogo chodzi, postanowił spytać.

Mirage wskazał jeden z foteli stojących przed biurkiem, a kiedy dowódca zajął miejsce, uśmiechnął się, odpowiadając:

— Anioła.

Theo zaniemówił, pomimo że spodziewał się, że właśnie o te istoty chodzi. Z reguły trudno było go zagiąć, prawie nikomu się to nie udawało. Wpatrywał się w nauczyciela zaskoczonym wzrokiem, zaczynając się zastanawiać, czy aby mężczyzna sobie z niego nie żartuje.

— Przecież to nie możliwe — wyszeptał nie spuszczając Mirage'a z oczu. Skanował dokładnie twarz byłego mentora w poszukiwaniu jakieś oznaki, że to dowcip, ale nie znalazł. — Ta rasa została wybita, co do ostatniego przedstawiciela. Demony postarały się o to, aby nikt nie ocalał. Wiem, że się nigdy nie mylisz, ale może wydawało ci się. Może to tylko echo przeszłości?

Im szybciej wypowiadał słowa, tym ogień na kominku oraz na knotach świeczek, poruszał się niespokojnie, jakby wyczuwając niepokój dowódcy.

— To pewne. Anioł ocalał, ale nie wiem jak, ani dlaczego. Wiem też, że to niepowtarzalna szansa, dlatego to my musimy go znaleźć pierwsi i dlatego poślę po niego ciebie, bo jesteś w tym najlepszy. — Ostatnie słowa powiedział, lekko pochylając się do przodu.

— Mam lecieć teraz? Nie jest dopiero po szóstej! — Jego poziom zdziwienia rósł z każdym wypowiedzianym przez Mirage'a słowem.

— Charlotte poczeka, a anioł nie, więc nie dyskutuj i zabieraj się do roboty.

— Gdzie on jest? — Z trudem hamował złość, którą dało się słyszeć w jego tonie. Nie mógł uwierzyć, że będzie się musiał uganiać za jednym skrzydlatym przez cały Wszechświat.

— A jak ci się zdaje? — Nauczyciel pochylił się w stronę chłopaka. — Gdzie mógł się ukryć ostatni osobnik rasy, która jest, nie przepraszam, która była ścigana przez demony?

Theo zamknął rozdrażniony oczy i ścisnął kciukiem i palcem wskazującym mostek nosa. Już wiedział, gdzie musiał szukać tego delikwenta. Wiedział to, zanim Mirage wypowiedział ostatnie słowa. Musiał udać się na wygnaną planetę, na Ziemię.

— Jeśli jest wystarczająco dużo czasu, to pójdę się przygotować — warknął, wstając. Przyłożył pięść do serca, lekko się pochylając i skierował się do wyjścia. A zapowiadał się taki wspaniały dzień.

— Theo. — Poważny głos Miragea zatrzymał go, kiedy już miał nacisnąć klamkę. Z uniesioną brwią spojrzał na starszego mężczyznę. — Anioł ma się znaleźć tutaj w całości, nierozbity na atomy.

— Czy ty sugerujesz, że jestem agresywny? — Posłał mu zadziorny uśmiech, na co mentor spojrzał na niego odpowiednio. — No dobra, może odrobinkę nie panuję nad gniewem.

— Odrobinkę? — Mirage uniósł rozbawiony brew, a Theo westchnął, przewracając oczami.

— Przyprowadzę skrzydlatego w całości, przysięgam. — Położył dłoń na sercu. — Teraz jesteś spokojny?

— Owszem, teraz tak — odparł, opierając się wygodnie na czarnym skórzanym fotelu, z rękami za głową.

Theo opuścił pokój Mirage'a kręcąc głową i skierował się do pokoju Lii. Driada miał coś, co mogło mu się przydać podczas polowania na anioła. Szybkim krokiem przeszedł dzielącą go odległość i zapukał w czarne drewno. Wyrzeźbione liście na drzwiach zdawały się poruszać, tak jakby leciutki wiaterek trącał je. Usłyszał ciche marudzenie dziewczyny wydobywające się z pokoju, a po chwili zobaczył zaspaną przyjaciółkę, która zmierzyła go niedowierzającym spojrzeniem, zawiązując zielony szlafrok.

— Czy ty nie masz ciekawszych zajęć o tak wczesnej porze, tylko nachodzić porządnych ludzi? — burknęła na przywitanie.

— Porządnych? — przepchnął się obok niej, na co poczerwieniała z gniewu.

Od razu poczuł słodką, duszącą woń kwiatów, które dosłownie stały wszędzie; na parapecie, biurku, komodzie, podłodze. Jedne miały tylko liście, lecz przeróżnego koloru, a inne egzotyczne kwiaty. Zielone ściany przyozdabiało malowidło przedstawiające złote liście bluszczu.

— To przymiotnik określający ludzi, którzy śpią o tak wczesnych porach i nie wchodzą nieproszeni do pokoju przyjaciół, kiedy oni są w samym szlafroku.

Ignorując dziewczynę, podszedł do jednej z komód i otworzył szufladę, szukając odpowiedniej ampułki.

— Oraz nie grzebią w ich szafach! — Zamknęła skrytkę, prawie przycinając mu palce. — Czego szukasz? Powiedz, to ci to dam, a nie grzebiesz mi po...

— Nie kłopocz się, już to znalazłem. — Pomachał fiolką z przeźroczystym płynem i schował je do kieszeni.

Lia przewróciła oczami i skierowała się do sypialni, wiedziała, że nie ma sensu się kłócić z nim, bo on nikogo nie posłucha, więc postanowiła wrócić w kojące objęcia Morfeusza. Za to Theo z uśmiechem odprowadził ją wzrokiem i wychodząc z pokoju, chwycił opakowanie ze strzykawką. Musiał załatwić jeszcze dwie rzeczy: udać się do zbrojowni i wytłumaczyć Char, że nici z romantycznego poranka. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro