Pomóż mi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




Zimno rozlało się po moich wnętrznościach, kiedy wpatrywałam się w ten tak znajomy, a jednak tak inny budynek. Czułam, że moje ramiona drżą, mimo trzydziestostopniowego upału i byłam prawie że pewna, że zaraz zwymiotuje.

To jest bez sensu.

To nie dzieje się naprawdę.

Z całej siły uszczypnęłam się w przedramię, chcąc się obudzić. Liczyłam na to, że to tylko jakiś dziwny sen, ale to nic nie dało. Jedynym co uzyskałam, był szybko pojawiający się siniak.

Powolnym krokiem zmierzałam w stronę drzwi wejściowych do budynku.

To tylko przypadek, zobaczę kto mi otworzy i się uspokoję – tłumaczyłam sobie w myślach.

Zapukałam trzy razy i czekałam. Po pięciu minutach zrobiłam to ponownie, dalej bez skutku. Myślałam, że zaraz zejdę na zawał, gdy moje serce przyspieszyło jeszcze bardziej, kiedy szukałam kluczy, ale musiałam się przekonać. Musiałam.

Wyciągnęłam mały pęk z nerki i drżącymi rękoma wybrałam odpowiedni – ten, który pasował do moich drzwi wejściowych. Włożyłam go do zamka, który nie stawił najmniejszego oporu. Wstrzymałam oddech  i delikatnie przekręciłam.

Zamek ustąpił. Tak samo, jak mój zdrowy rozsądek.

Powoli przestąpiłam przez próg i puściłam skrzydło drzwi wejściowych, które puszczone luzem nie zaskrzypiało. Nogi miałam jak z waty. Przeszłam przez przedpokój, wypatrując, modląc się wręcz o jakieś różnice. Kafelki dalej były białe, ale umyte na błysk, ściany jasne, okna czyste i lśniące. Przełknęłam gulę, formującą się w moim gardle i ostrożnie, cicho, przekradłam się do mojego pokoju.

Omal nie pisnęłam, kiedy zobaczyłam wszystko nie na swoim miejscu. Pościel w ciemne kwiaty ułożona, jakby ktoś dopiero posprzątał. Kosmetyki, zeszyty, książki – wszystko było poukładane tak, jak ja nigdy bym tego nie zorganizowała. Może gdybym nie była przerażona, doceniłabym zamysł estetyczny. Na biurku koło laptopa leżał telefon komórkowy.

- Bez jaj, to niemożliwe – powiedziałam, trzęsącym się głosem sama do siebie. Sięgnęłam dłonią do kieszeni, aby wyciągnąć moją komórkę, ale nie wyczułam nic. Zakręciło mi się w głowie i zatoczyłam się, uderzając w coś miękkiego. Potem nastała ciemność.

*

Kiedy się obudziłam, okrutnie bolała mnie głowa. Dłuższą chwilę zajęło mi przypomnienie sobie wszystkiego. Powoli wstałam i powlekłam się do kuchni.

Skoro wszystko jest nowe, może znajdę jakieś jedzenie – pomyślałam. Burczało mi w brzuchu, jakby żył w nim wściekły lew. Nie jadłam nic od wczoraj.

W kuchni dobrałam się do w pełni wyposażonej lodówki. Zamrugałam parę razy, kiedy zobaczyłam ten ogrom jedzenia. To nie tak, że u mnie w domu lodówka ziała pustkami, ale nie mieliśmy dużo pieniędzy, więc wybór był raczej okrojony. Połasiłam się na tosta z jajkiem i bekonem.

Czułam się, jak szaleniec, gdy gotowałam sobie śniadanie mistrzów w tym dziwnym miejscu.

Wyciągnęłam z kieszeni telefon, który zwinęłam wcześniej z biurka i otworzyłam playlistę. Musiałam posiłkować się tym, co zostało na niego wgrane, bo nie miałam ani zasięgu, ani internetu. Liczyłam na to, że trochę muzyki pomoże mi się uspokoić. Kiedy z głośników poleciał wesoły pop, zdębiałam. To definitywnie nie była muzyka, którą miałabym na swoim telefonie. Nie wyłączyłam jej.

Wszystko było i tak dziwne, stwierdziłam, że to przełknę. Nie umiałam znieść tej nienaturalnej ciszy, która panowała w tym przedziwnym mieście. Zastanawiałam się nad tym, spożywając posiłek.

Czy ja widziałam kogokolwiek, kiedy zmierzałam do domu? – zapytałam w myślach.

- Nie – wyszeptałam.

- Chyba jestem tu sama – powiedziałam głośniej. Wiedziałam, że zaczynam gadać sama do siebie, jak wariatka, ale sytuacja była patowa. Prosto po śniadaniu wyruszyłam na obchód po okolicy, nie umiałam usiedzieć w miejscu.

Gdy pukałam do drzwi pierwszego domu, czułam dreszcz. Oczekiwałam, ale nikt mi nie otworzył, a drzwi nie były nawet zamknięte na klucz. Obeszłam domostwo, które było ładnie umeblowane, jasne i czyste, ale nie było w nim śladu po jakimkolwiek mieszkańcu. Wyglądało jak dom z katalogu, czy symulacji, którą dostaje się przed zakupem. Wszystko piękne i idealne, ale nie można było odczuć... Duszy.

Powtórzyłam to chyba z dziesięcioma kolejnymi domami, zanim przestałam pukać i po prostu zaczęłam wchodzić jak do siebie. Emocje powoli opadały i zaczęłam się czuć, jak podczas kontroli wyposażenia na stacji, na której pracowałam. Odbębniałam to, otwierałam drzwi za drzwiami, obchodziłam dom, oglądałam wszystko dokładnie i wychodziłam.

Kiedy w kolejnym budynku natrafiłam na opór zamka, zdębiałam. Pociągnęłam klamkę jeszcze raz, ale skrzydło dalej nie ustępowało.

Zaczęłam mocno pukać do drzwi. Moje serce zabiło mocniej w nadziei, że jednak ktoś oprócz mnie mieszka w tym okropnym miejscu i wyjaśni mi całą sytuację, a może nawet odwiezie do domu. Kiedy już miałam zrezygnowana zejść z jasnego ganku na dół schodami, mahoniowe drzwi wejściowe stanęły otworem. Chłopak, który zamieszkiwał domostwo był bardzo wysoki, ale musiał być niewiele starszy ode mnie. Lekko rudawe włosy skręcały się i opadały w nieładzie na jego czoło. Delikatnie zaokrąglone brwi unosił teraz do góry, jakby zdziwiony. Również jego zielone oczy były szeroko otwarte, jakby się mnie nie spodziewał.

- Kim jesteś? – wydusił.

- Mogłabym zapytać cię o to samo, ale niech ci będzie. Nazywam się Ann, a ty?

- Krystian – powiedział ostrożnie. Sposób, w jaki rozglądał się na boki, sprawił, że dostałam gęsiej skórki.

Jakiego niebezpieczeństwa tak rzewnie wypatruje? – zastanowiłam się, nie dając jednak tego po sobie poznać. Musiałam wyciągnąć od chłopaka jak najwięcej informacji, a nie wiedziałam, czy mogę mu ufać.

Krystian pociągnął mnie gwałtownie za nadgarstek i wciągnął do domu. Nie zdążyłam nawet zaprzeć się stopami, wziął mnie z zaskoczenia. Gdy drzwi za nami zamknęły się z hukiem, jego dłoń wylądowała na moich ustach. Przycisnął mnie do ściany, czułam jego ciepłe ciało naprzeciwko swojego.

- Nie wydawaj z siebie dźwięku, bo dowiedzą się, że tu jesteś – syknął.

Patrzyłam prosto w jego chłodno zielone oczy, które wydawały się być teraz pełne szaleństwa i powoli pokiwałam głową, mimo tego, że zastanawiałam się, czy nie oszalał. Powoli oderwał dłoń od mojej twarzy i odsunął się o krok, dalej wyglądając, jakby był w gotowości mnie uciszyć. Odezwałam się szeptem, wolałam uniknąć kolejnej takiej sytuacji.

- Kto dowie się, że tu jestem?

- Oni. Nie wiem czym są, ale pojawiają się czasem, snują się po mieście.

- Czyli mieszka tutaj ktoś oprócz ciebie? – zapytałam żwawiej, krucha nadzieja zakiełkowała w moim sercu. Chłopak jęknął w odpowiedzi i przeczesał ciemną czuprynę dłonią, wyraźnie zdenerwowany.

- Nie nazwałbym ich mieszkańcami. Wyglądają bardziej jak... Cienie. Zrozumiesz, gdy ich zobaczysz. Sęk w tym, że kiedy cię przyuważą, to przyczepiają się do ciebie, a za każdym razem, gdy któryś z nich przyczepił się do mnie, czułem się, jakbym był o krok od szaleństwa.

Słuchałam go, ale praktycznie nie słyszałam, trybiki w mojej głowie chodziły zbyt głośno.

Czy właśnie trafiłam z deszczu pod rynnę? Czy on jest wariatem?

Uśmiechnęłam się protekcjonalnie, nie bardzo wiedziałam, co mogę zrobić. Ostatnie godziny były tak szalone, że postanowiłam zignorować kolejny zwariowany element i porozmawiać z nim, jak z normalną osobom.

- Jak długo już tu mieszkasz? – zapytałam.

- Nie wiem. Za długo. Wszystko się zaciera po jakimś czasie, jeszcze zrozumiesz. Wiesz, jak długo ty już tu jesteś?

- Wydaje mi się, że jedną noc – przyznałam, chociaż sama nie byłam pewna.

Coś we mnie było skłonne mu uwierzyć, ale sceptyczna część mojej natury krzyczała, abym wiała, zanim koleś wyciągnie nóż i zrobi sobie naszyjnik z moich jelit.

Widziałam w nim coś niepokojącego. Może to były ciemne cienie pod oczami, które mówiły, że od dawna się nie wyspał, albo spierzchnięte od wiecznego, nerwowego oblizywania usta, a może jego szaleńczo rozbiegane spojrzenie - cokolwiek to było, sprawiało, że instynkt mówił mi, abym wzięła nogi za pas.

- Krótko. Chodź – powiedział i pociągnął mnie za nadgarstek. Bluza, którą nosił na ramionach nieco się podwinęła i zobaczyłam świeże blizny na jego nadgarstku. Pionowe.

Chciał odebrać sobie życie.

Wiem, że w tym momencie powinnam tym bardziej wiać, ale zrobiło mi się go szkoda. Sama wiedziałam, jak to jest nie widzieć wyjścia z sytuacji i chcieć uciec w jakikolwiek sposób. Moje życie nie było usłane różami.

Usadowiliśmy się na granatowej kanapie, chłopak poruszał się niespokojnie, a ja patrzyłam wszędzie, tylko nie na niego. Nie chciałam dodatkowo go stresować. Nagle był w moich oczach znacznie bardziej kruchy.

- Jesteś tu krótko, więc pewnie zabrzmię jak szaleniec, ale proszę, wysłuchaj mnie.

- Dobrze – powiedziałam i skinęłam głową. Mogłam go wysłuchać, to nie znaczyło, że z automatu mu uwierzę.

- Mieszkałem w Lakeland, niedaleko stąd. Nie byłem szczęśliwym dzieciakiem, nie doceniałem wielu rzeczy, można powiedzieć, że byłem sfrustrowany. Któregoś razu chciałem ze sobą skończyć, wszedłem na poręcz mostu na wyjeździe z miasta – opowiadał. Jego oczy były zamglone, jakby nie był w tym momencie tutaj, a faktycznie przeniósł się do tamtego momentu. Odruchowo złapałam go za rękę, ale nawet nie zwrócił na to uwagi.

- Kiedy już miałem skoczyć, ktoś gwizdnął. Obejrzałem się i zobaczyłem chłopaka o czarnych oczach. Zaczął drwić ze mnie i sprowokował mnie, abym zszedł z poręczy. Potem powiedział mi o tym miejscu. Na drugi dzień myślałem, że cała sytuacja była tylko dziwacznym snem, ale byłem ciekawy, więc zacząłem szukać. Kiedy już tu trafiłem, odkryłem, że nie da się stąd uciec – podsumował głosem bez emocji, chociaż zielone oczy były ich pełne.

Przez chwilę siedziałam jak zamrożona.

Czarnooki chłopak, czy to był ten sam, który zaczepił mnie na imprezie? Dlaczego nas w to wmanewrował, kim on był? Czy mieszkał tutaj, a jeśli tak, to jak opuszczał to miejsce?

To wszystko było takie pogmatwane. Chcąc, nie chcąc, uwierzyłam chłopakowi w pewnym stopniu.

- Co masz na myśli, kiedy mówisz, że nie da się stąd wyjść? – Kiedy zadawałam to pytanie, wszystkie włoski na moim ciele stanęły dęba. Coś mi się wydawało, że to nie była żadna metafora.

- Próbowałem opuścić to miejsce, ale to po prostu się nie dzieje, nawet nie wiem, jak ci to wytłumaczyć.

Chwilę siedzieliśmy w ciszy. W końcu podniósł spojrzenie zielonych oczu na mnie, teraz nie wyglądał już na tak szalonego. Pogadanie z kimś musiało go trochę uspokoić.

- Jak ty tu trafiłaś, dzieciaku?

- Wypraszam sobie, nie jestem dzieciakiem! – Zareagowałam impulsywnie i uderzyłam go w ramię, na co rudy odpowiedział tylko śmiechem. Całkiem ładnie się śmiał, odchylał wtedy głowę do tyłu i nieco przymykał oczy. Ale dalej był denerwujący i dziwny.

- Jak tam chcesz, a więc?

- Byłam na imprezie i zaczepił mnie chłopak o czarnych oczach - streściłam. Czułam się, jak wariatka, mówiąc mu o tym. Rudzielec przekrzywił nieco głowę.

- Dlaczego tu przyszłaś? Ja miałem swoje powody, aby mu uwierzyć, ale dlaczego ty?

Wzięłam głębszy oddech. Niespecjalnie chciałam się z nim dzielić moimi problemami, ale to mogło być istotne. Ta sytuacja była turbo zagmatwana.

- Moje życie też nie było takie pico bello. Moi rodzice się rozwodzą i ciągle na siebie krzyczą, w domu zawsze śmierdzi alkoholem no i ogólnie nie układa się – przyznałam niechętnie. Dziwnie było powiedzieć komuś prawdę. Skinął głową w zrozumieniu.

- Najwyraźniej on z jakiegoś powodu ściąga tu ludzi z problemami. Pytanie tylko dlaczego?

Debatowaliśmy na ten temat dłuższą chwilę, ale nie wpadliśmy na żadną sensowną teorie.

- Czemu to miejsce wygląda jak moje miasto? – zapytałam. Chłopak zdębiał.

- Nie wiem. Czy ten dom, on też był w twoim mieście? – Zastanowiłam się. Tego domu nie kojarzyłam, ale rzadko zapuszczałam się w dalsze dzielnice mieszkalne, nie miałam ku temu powodu.

- Chyba nie.

- Ten dom, to dokładna replika mojego domu w Lakeland, cała ulica wygląda, jak wyjęta żywcem z mojego miasta. Dom obok należałby do mojego przyjaciela.

Podrapałam się po brodzie, myśląc.

- W jaki sposób on to robi?

- Nie mam zielonego pojęcia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro