Więcej chmur

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




Te wakacje wyjątkowo mnie denerwowały. W jaki sposób to niby ma być fer?!

Wreszcie mam szesnaście lat. To, ile zaplanowałam razem z Melissą na te lato, za cholerę nie mogło wypalić, jeżeli pogoda miała zostać taka pochrzaniona. Wpatrywałam się w zachodzące burzowymi chmurami niebo, kiedy szykowałam się do wyjazdu. Miałam nadzieje, że burza nie dorwie mnie po drodze. Do domu przyjaciółki miałam dobre siedem kilometrów i wolałam dotrzeć sucha. Dzisiaj miałyśmy iść na imprezę na plaży. Organizowali je tylko trzy razy podczas każdego sezonu i obiecałam sobie, że w tym roku zaliczę każdą z nich.

Moi rodzice byli bardzo konserwatywni. Nie pozwalali mi na imprezy, kontrolowali z kim się zadaje, co kupuje, jak spędzam czas. Musiałam błagać ich przez tydzień, aby pozwolili na to nocowanie, więc nic nie mogło pójść źle.

A jednak, pogoda wybrała ścieżkę wojny.

Z westchnieniem dosiadłam rower i zaczęłam pedałować. Jazda na ogół sprawiała mi dużo przyjemności. Wychodziłam pojeździć za każdym razem, gdy życie stawało się zbyt skomplikowane – co ostatnio znaczyło, jakoś co drugi dzień. W tym roku wszystko szło w diabły. Rozstałam się z chłopakiem, w szkole szło mi gorzej niż przeciętnie, moi rodzice planowali rozwód. Miałam serdecznie dość. Rower był wybawieniem, zazwyczaj. Może ta przejażdżka byłaby przyjemniejsza, gdyby nie fakt, że gdzieś w połowie drogi rzęsiste krople zaczęły powoli uderzać w moje nagie ramiona. Rozbryzgiwały się na nagiej skórze w bardzo nieprzyjemny sposób.

Cudownie, kurwa, cudownie – myślałam, przebierając coraz szybciej nogami. Dystans wcale nie zmniejszał się w zawrotnym tempie.

- Wiedziałam, że tak będzie. Kurna, wiedziałam – mamrotałam pod nosem, kiedy pozostawiałam rower oparty o ścianę domu przyjaciółki. Byłam przemoczona do suchej nitki. Miałam fuksa, mój plecak był wodoodporny, więc ciuchy na imprezę, które jakimś cudem przemyciłam niezauważona, nie powinny zamoknąć.

Melissa powitała mnie u progu, otworzyła drzwi, zanim zdążyłam zadzwonić dzwonkiem. Zawsze miała przerażające wyczucie czasu. Zmierzyła mnie wzrokiem, skupiając się na moim stroju przez moment.

- Mówiłam Ci - powiedziała grobowym tonem. Uniosłam odruchowo jedną brew w oczekiwaniu na wyjaśnienie, które nie nadeszło.

- Co mi mówiłaś? – spytałam wreszcie skonsternowana.

- Chmury spadły, mówiłam, że wyglądają, jakby chciały spaść.

Wywróciłam oczami. No tak, miała na myśli to, co powiedziała, zanim zaczęła gadać o jakimś nieistniejącym chłopie na brzegu rzeki. Gdyby to był ktoś inny, to pewnie dostałabym gęsiej skórki, ale dziewczyna była nieszkodliwa.

Nieźle - skwitowałam krótko w myślach.

Postanowiłam zignorować jej dziwność, Bóg wiedział, że sama nieraz byłam dziwakiem, a ona to tolerowała. Znałyśmy się od trzech lat i od pierwszego momentu, wiedziałam, że dziewczyna jest moją siostrą duszy. Zawsze kiedy upadałam, ona była tam z tyłu, łapała mnie, choćby nie wiem co. Udawanie, że jej dziwactwa są normalne, nie było wygórowaną ceną za tak solidną przyjaźń.

Powoli zbierałyśmy się na imprezę. Melissa pomagała mi się pomalować i szczebiotała wesoło, przekazując mi najnowsze plotki z okolicy, ale cały czas rosło we mnie to dziwne napięcie, które poniekąd, w jakiś niewyjaśniony sposób ostrzegało mnie przed tym, co miało nadejść.

- Gregory też może wpadnie – powiedziała nieco zbyt śpiewnie. Zamrugałam gwałtownie. Nie miałam pojęcia, o czym rozmawiałyśmy, zawiesiłam się gdzieś między Saturnem, a Jowiszem.

- Ee, no to ekstra – skomentowałam. Melissa wywróciła oczami po czym spojrzała na mnie badawczo.

- Znowu się zgubiłaś, prawda?

- Może trochę.

Dziewczyna bawiła się swoimi jasnymi włosami, nawijając je na palce. Zawsze ich jej zazdrościłam, moją brązowa, niby kręcona szopa nie wyglądała tak dostojnie. Śledziłam ją wzrokiem, zastanawiając się, czy powinnam zadać pytanie, które cisnęło mi się na język. Często mówiono mi, że nie miałam wyczucia. Szybciej robiłam, niż myślałam. Tak też było tym razem, impulsywność i intruzywne myśli wygrały.

- Czy ty lubisz Gregorego? - zapytałam. Kiedy jej oczy rozszerzyły się, posłałam przyjaciółce koci uśmiech.

Nie musiałam poznawać odpowiedzi, to, jak się zarumieniła, powiedziało mi wszystko, co musiałam wiedzieć.

Koniec końców, miałyśmy szczęście. Pogoda ogarnęła się szybciej niż my, więc kiedy wychodziłyśmy na zewnątrz, już nie lało. Dzięki Bogu, bo ilość maskary, którą nałożyłam na rzęsy, była stanowczo za duża – jeśli spadłaby na mnie kropla wody, zamieniłabym się w pandę. Tą z gatunku krwiożerczych i objedzonych, nie taką słodką. Wszystko szło jak z płatka, nie musiałyśmy czekać zbyt długo na bramkach, dostałyśmy wejściówki w postaci bransoletek z neonowego tworzywa sztucznego w ciągu kwadransu i przeszłyśmy do upragnionego, imprezowego świata.

Światła stroboskopowe padały z ustawionego prowizorycznie sprzętu oświetleniowego, kąpiąc zacienioną już dosadnie plażę w kakofonii barw. Ciała poruszały się na wyrównanym piasku, jedne w szaleńczym rytmie muzyki, a inne, jak gdyby jej wcale nie słyszały. Te drugie zazwyczaj należały do chłopców. Ludzie ubrani byli w kuse, kolorowe stroje. Ilość bodźców była przytłaczająca, tworzyła ucztę dla moich młodych, wygłodniałych oczu, które do tej pory częściej skupiały się na książkach i przyrodzie, niż na przeżywaniu realnych przygód.

Kiedy wmieszałyśmy się w spocony tłum, natychmiastowo porwała nas muzyka. Zaczęłyśmy gibać się w jej rytm, najpierw nieporadnie, nieśmiało, ale po chwili wstyd z nas uleciał. Czułam, jak bas wkrada się do mojej klatki piersiowej. Sztuczna mgła, którą tworzył suchy lód, owiewała nas wszystkich, dodając całej sytuacji dodatkowego dreszczyku. Kiedy zamykałam oczy, porywał mnie rytm, a kiedy je otwierałam - tonęłam w doznaniach wzrokowych. Od ciągłego ruchu szybko zasychało nam w gardłach, piłyśmy sok szklankami, patrząc z zazdrością na ludzi ze starszych klas, raczących się piwem i szotami. Niestety nie miałyśmy znajomości, więc nie było szansy na to, abyśmy dostały alkohol.

- Ann, to twoja piosenka! – Melissa przekrzyczała rozpoczynający się utwór i porwała mnie znów w stronę tańczącego tłumu. Faktycznie, kochałam tą piosenkę, jej wakacyjny rytm mnie relaksował w mgnieniu oka. Śmiałam się, widząc, jak przyjaciółka popisuje się, nabytymi cholibka wie gdzie ruchami tanecznymi, kiedy nagle poczułam dłoń na swoim ramieniu.

Wszystkie mięśnie w moim ciele stężały, kiedy przeszedł mnie prąd. W moim odczuciu na ten krótki moment czas stanął w miejscu. Muzyka ucichła i byłam prawie pewna, że w mojej głowie rozległo się coś na kształt grzmotu. Potrząsnęłam głową i po sekundzie te wszystkie doznania zniknęły. Odwróciłam się powoli. Kiedy spojrzałam w jego kierunku, mogłam przysiąc, że skądś go znałam.

Chłopak był wyraźnie starszy ode mnie. Mierzył jakiś metr osiemdziesiąt, czyli przy mnie był prawdziwym gigantem. Ciemne włosy opadały prawie na jego ramiona, wyglądały, jakby wiatr celowo zmierzwił je tak, aby wyglądał bardziej tajemniczo. Miał dość delikatną twarz, jak na młodego mężczyznę. Brakowało jej typowej dla facetów kańciastości. Nigdy nie zapomnę jego oczu. Te ciemne tęczówki, wyglądające jak popękane, czarne szkło z odpryskami diamentu, nie przestały nawiedzać moich koszmarów, aż do ostatniego.

Tańcząc z nim, dając mu chwilę z tej jednej imprezy, nie wiedziałam, że to tak bardzo wpłynie na moje życie.

Chłopak złapał mnie w talii, kiedy DJ puścił kolejną piosenkę, w wolniejszym rytmie. Jego dłonie były zabójczo zimne, miałam wrażenie, jakby ten chłód wkradał się do moich żył. Rozejrzałam się spanikowana, ale nie potrafiłam dojrzeć Melissy. Domyśliłam się, że już obraca jakiegoś przystojniaka.

- Ann... Wydaje mi się, że nie powinno Cię tu być – powiedział aksamitnym głosem.

Żebyś wiedział – miałam ochotę powiedzieć, co myślę na głos, ale ugryzłam się w język.

- Dlaczego? – zapytałam zamiast tego. Chłopak uniósł jedną brew.

- Nie pasujesz tutaj, nie widzisz? – szepnął mi do ucha. Coś dziwnie szarpnęło się w mojej piersi, ale zignorowałam to. Chłopak powiedział to, czego najbardziej na świecie się obawiałam, ale skąd miał o tym wiedzieć?

Nigdzie nie pasowałam.

Nie pasowałam w domu, gdzie wszyscy udawali idealną rodzinę z obrazka, chociaż był pełen krzyków i łez.

Nie pasowałam w szkole, gdzie wszyscy się śmiali i przedrzeźniali, bo nie czułam tego w sobie. Nie umiałam tego wykrzesać.

I nie pasowałam tutaj, gdzie wszyscy świętowali i bawili się, a ja tylko egzystowałam obok nich.

On o tym wiedział, ale ja nie byłam tego świadoma.

- To nie twoja sprawa – odburknęłam, odrywając ręce od nieznajomego. Zanim zdążyłam się wycofać, chwycił mnie mocniej.

- A co, jeśli powiem Ci, że znam miejsce, do którego idealnie pasujesz?

- A co, jeśli powiem Ci, żebyś wypierdalał? – Ostry głos Melissy przebił się przez muzykę. Chłopak nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem, wpatrywał się w moje oczy, budząc we mnie pragnienie, które pozostawało tak długo uśpione. Żeby przynależeć.

- Znajdziesz je za Rawenlow – powiedział tak cicho, że tylko ja mogłam go usłyszeć.

- Głuchy kurwa jesteś? – Melisa uderzyła go w ramię z impetem. Musiała uznać go za zagrożenie, nie wiem, jak długo nam się przyglądała. Chłopak odszedł, ignorując ją. Melissa jeszcze długo unosiła środkowe palce ku górze, chociaż koleś nie miał oczu na plecach.

- Wszystko w porządku Ann? – zapytała, chwytając moje ramiona, kiedy on oddalił się na bezpieczny dystans. Skinęłam głową, starając otrząsnąć się z tych dziwnych doznań, jakie zafundował mi nieznajomy.

- Jest okej – skłamałam. Melissa nie wyglądała na przekonaną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro