Rozdział 40

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zwiedzanie starego miasta było bardzo przyjemne. Wyglądało ono naprawdę malowniczo, chociaż i tak najlepszy w tym wszystkim był spędzony wspólnie czas. Kupiłam tam pamiątki, porobiliśmy dużo fajnych zdjęć, a także zaplanowaliśmy sobie zwiedzenie jednego z tutejszych rezerwatów przyrody. Wycieczka tam również mi się podobała, chociaż nie byłam typem osoby bardzo zafascynowanej naturą. Mimo wszystko chcieliśmy zobaczyć w mieście coś innego niż starówkę i góry, a rezerwat był idealną rozrywką i każdy wyszedł z niego zadowolony. Potem postanowiliśmy przejść się do galerii, ku wielkiemu rozczarowaniu części chłopaków.

– Nie sądzę, aby któraś z was potrzebowała kolejnej dawki ciuchów – rzucił mój brat. – A ty, Karolina, przecież ledwo upchałaś swoje obecne rzeczy do walizki. Jak zamierzasz wrócić z kolejnymi?

– Oj tam, nie przesadzaj – wywróciłam oczami. – Znając mnie i tak pewnie skończy się na tym, że przejrzę rzeczy, znajdę jakichś swoich faworytów, a w końcu i tak będzie mi szkoda pieniędzy na coś nowego.

– To jaki sens w ogóle iść do sklepu? – zastanawiał się Miłosz.

– Dla zabawy! – odpowiedziała mu Laura. – Zawsze fajnie popatrzeć nowe ciuchy z przyjaciółkami.

– Umrzemy tam albo z nudów, albo ze zmęczenia – śmiał się Konrad.

– O słuchajcie, była kiedyś taka sprawa – wtrąciła się Amelka, wyraźnie podekscytowana. – Jakiś facet w Chinach miał tak dość długich zakupów z żoną, że rzucił torby z zakupami na ziemię, po czym wyskoczył z siódmego piętra centrum handlowego.

Szatynka dumnie uśmiechnęła się w naszą stronę, jednak spotkała ją tylko niezręczna cisza i jej uśmiech zaraz zbladł.

– Przepraszam. Jestem dziwna – wydukała.

– Nie, to naprawdę... ciekawa historia – posłałam jej pocieszający uśmiech. Nie chciałam, aby poczuła się z tym źle. Dziewczyna posłała również w moją stronę nieśmiały uśmiech.

– Zawsze ciekawie jest posłuchać o tego typu sprawach – dodał ze stałym uśmiechem na twarzy Zborowski.

Spojrzałam zdziwiona w jego kierunku. Nie spodziewałam się, że okaże zainteresowanie sprawami kryminalnymi, jednak ten temat był całkiem miłą odmianą. Chociaż tego typu rzeczy nigdy nie wzbudzały mojego głównego zainteresowania, to jednak fajnie było raz na jakiś czas usłyszeć kryminalną ciekawostkę.

Poszliśmy ostatecznie do tej galerii, a chłopaki nie narzekali więcej na zakupy. Jak podejrzewałam, nie kupiłam nic dla siebie, chociaż mierzyłam kilka fajnych bluzek, za to Amelka i Laura pozwoliły sobie kupić po jednej rzeczy.

Na koniec naszej wyprawy na miasto zdecydowaliśmy się odwiedzić jedną z tutejszych kawiarni. Każdy z nas potrzebował dawki kofeiny z dodatkiem słodkiego ciasta po tym ciężkim dniu. Podobała mi się ta atmosfera, gdy wielką grupą zajęliśmy stół na środku sali. Uwielbiałam spędzony z nimi czas.

Zamówiłam sobie latte karmelowe, które często brałam w kawiarniach i nigdy się na nim nie zawiodłam, a do tego wzięłam szarlotkę.

– Fajnie jest tak spędzić czas z dala od domu – przyznała Amelka. – Nawet jeśli z moją mamą już jest coraz lepiej, to dobrze na trochę się odciąć od tego wszystkiego. Mam nadzieję, że jakoś sobie poradzi beze mnie.

– Na pewno wszystko z nią w porządku – uścisnęłam jej rękę, próbując ją pocieszyć.

Rozmowa dalej się rozkręcała, aż w końcu usłyszałam wibracje w swoim telefonie. Jak się okazało, był to SMS od taty, który pytał, co tam u mnie. Zawsze pisze do mnie tego typu krótkie wiadomości, na które zwykle odpowiadam krótkie "w porządku" z ewentualnym dodaniem, co aktualnie robię. Tak zrobiłam i tym razem, a chwilę później dostałam zwrotną odpowiedź "ok.", oczywiście z klasyczną kropką na końcu. Typowy ojciec. Zaśmiałam się pod nosem, aż Wojtek, który obejmował mnie ramieniem, spojrzał w moim kierunku.

– Co tam? – zapytał.

– A nic, tylko tata zapytał, co tam u mnie – odparłam. – Ok z kropką – zaśmiałam się, pokazując mu ostatnią wiadomość.

Chłopak jedynie zaśmiał się razem ze mną i zaraz z powrotem przyłączyliśmy się do rozmowy reszty grupy. Felivers opowiadali nam o swoich przyszłych planach na nowe piosenki, a my z podekscytowaniem o tym słuchałyśmy. Nie mogłam się doczekać, aż w końcu wypuszczą coś nowego, ale na szczęście mówili, że już wkrótce doczekamy się ekscytujących nowości.

Nagle ponownie usłyszałam wibracje telefonu i zerknęłam na ekran, jednak jak się okazało, dźwięk nie pochodził z mojego urządzenia, a z tego Wojtka. Chłopak spojrzał na swój wyświetlacz z uniesioną brwią i odebrał połączenie.

– Gabriel? – zapytał, jednocześnie wstając i odchodząc kilka kroków od naszego stolika, aby nasze rozmowy go nie zagłuszały.

Wzrokiem podążyłam za nim i wyłączyłam się z rozmowy przyjaciół. Wiedziałam, kim jest Gabriel, to jego młodszy kuzyn, którego poznałam jakiś czas temu przypadkiem, gdy u niego byłam. Z tego co się orientowałam, Wojtek lubił go, mimo że czasami był niezłym wrzodem na dupie, ale nie utrzymywali stale kontaktu, a już na pewno do siebie nie dzwonili, przez co nagły telefon od niego wydawał się jeszcze dziwniejszy. Mimo że większość grupy dostrzegła, jak chłopak odchodzi, to wciąż wszyscy kontynuowali rozmowę. W końcu nie było w tym nic nadzwyczajnego, zwyczajny telefon od kogoś. Jednak dla mnie wydawało się to dość nietypowe.

– Karolina, jesteś tu? – zaśmiał się mój brat, machając mi ręką przed twarzą. – Nie martw się, Wojtas zaraz wróci, przetrwasz bez niego te kilka minut.

Wywróciłam oczy na jego komentarz, ale również uśmiechnęłam się pod nosem. Na razie nie chciałam mówić im o moich przemyśleniach na ten temat.

– Sorki, zamyśliłam się – wyjaśniłam krótko. – O czym rozmawialiście?

– Konrad zaczął mówić, że szkoda, że Dominika nie mogła przyjechać z nami... – odpowiedziała mi Amelka i od razu usłyszałam wyraźne zawahanie w jej głosie.

– Przez nią nawet nie mam ostatnio ochoty na próby – mruknęła niepocieszona Julka.

– Wow, aż tak źle? – zdziwił się Miłosz. – Coś zrobiła czy o co chodzi?

Pozostali chłopacy również wyglądali na zszokowanych i patrzyli na mnie wyczekująco, licząc na jakieś wyjaśnienie sytuacji. Głośno westchnęłam. Wiedziałam, że to ja muszę opowiedzieć tą historię, gdyż głównie mnie się to tyczyło.

– Nie potrafię jej ostatnio zrozumieć – zaczęłam. – Raz powiedziała mi, że przez jakiś swój zawód miłosny nie chce słuchać o mnie i o Wojtku, a od tamtej pory zachowuje się jak jakaś obrażona. Jakbyśmy to my w jakimkolwiek stopniu przyczynili się do jej nieszczęścia. Kiedyś też spotkaliśmy ją z Wojtkiem na basenie i wyszła z jacuzzi od razu, gdy Wojtek do mnie dołączył. Dziwne to wszystko, ale nie wiem, może zwyczajnie za bardzo przeżywa tamto zauroczenie? Każdy chyba tak kiedyś miał.

– Karolina po prostu ma zbyt wielką wiarę w ludzi – dodała Julka. – Ja myślę, że nie ma co jej tłumaczyć. Młoda jest po prostu chorobliwie zazdrosna o to, że wam się ułożyło.

Wzruszyłam obojętnie ramionami. Sama nie podzielałam zdania dziewczyny, ale nie chciałam się z nią kłócić, bo mimo drobnych nieporozumień bardzo ją lubiłam.

– Wojtek może to potwierdzić – wróciłam do tematu, nie komentując już słów Julki. – Też na pewno odczuł to, jak niezręczne było spotkanie jej wtedy na basenie.

Zerknęłam wtedy w stronę mojego chłopaka, myśląc, że może zaraz skończy rozmowę albo już prawie dobiegła ona końca i wróci do nas, opowiadając sytuację ze swojej perspektywy. Spojrzenia reszty grupy również powędrowały w tamtym kierunku, jednak jego już tam nie było.

– Gdzie zniknął Wojtas? – zapytał Zboro, ale nikt z nas nie znał odpowiedzi na to pytanie. Jak go ostatnio widzieliśmy maksymalnie trzy minuty temu, stał tam pochłonięty rozmową. – Wyszedł na zewnątrz? – dodał po zauważeniu, że nie ma go nigdzie w lokalu.

To wydawało się w tamtym momencie najbardziej prawdopodobną opcją. Zobaczyłam jednak, że na jego miejscu obok mnie cały czas spoczywała jego zimowa kurtka. Jako że mamy początek lutego, na zewnątrz temperatura jest dość niska, więc nie było rozsądną opcją wychodzenie w samej bluzie.

– Idę go poszukać – oznajmiłam bez zawahania.

Pospiesznie założyłam swoją kurtkę, nie kłopocząc się już z szalikiem i czapką, po czym chwyciłam kurtkę perkusisty. Gdy opuściłam kawiarnię, nie musiałam długo szukać i dostrzegłam siedzącego na schodach kilka metrów dalej szatyna. W zadumie wpatrywał się w jakiś odległy punkt, lecz wyglądał na smutnego.

– Wojtek? Wszystko w porządku? – zapytałam, chociaż obawiałam się przeczącej odpowiedzi na to pytanie. Okryłam jego ramiona kurtką i wtedy skierował na mnie swoje spojrzenie, a ja spoczęłam obok niego.

– Dzwonił Gabryś. Ten mój młodszy kuzyn, którego poznałaś – skinęłam głową, dając mu znać, że go pamiętam. – Miał wypadek na skuterze. Źle wszedł w zakręt, zjechał na pobocze i się wywrócił. Nic poważnego mu się nie stało, mówił, że poza drobnymi otarciami i złamaną ręką wszystko w porządku, ale trzymają go jeszcze na obserwacji. Pokłócił się przez to ze swoim ojcem i bardzo teraz to wszystko przeżywa.

Stale wpatrywał się przy tym w chodnik i powiedział to wszystko jednym ciągiem, niemal jak w jakimś transie. Od razu zrobiło mi się ich wszystkich strasznie szkoda. Mimo że Wojtek nie miał z nim świetnej relacji, to bardzo mu na nim zależało i takie coś na pewno potwornie go dręczyło. Objęłam go i przycisnęłam jego głowę do siebie, a on się przy tym nie opierał. Chciałam okazać mu wsparcie, jak tylko mogłam. Zaczęłam głaskać go delikatnie po włosach, aby go uspokoić.

– Tak mi przykro... – nie wiedziałam, co innego mogłam w tej sytuacji powiedzieć. Żadne moje słowa nie dałyby rady go w tym momencie wystarczająco pocieszyć, więc miałam nadzieję, że sama moja obecność przyniesie mu ulgę.

– Po tej rozmowie po prostu chciałem wyjść na powietrze, z dala od tego zgiełku, zamiast wracać do radosnych rozmów – wyjaśnił.

– Nie musisz się tłumaczyć – odparłam bez wahania. – To zrozumiałe, że zasmuciła cię ta informacja.

Jeszcze kilka minut siedzieliśmy razem na zewnątrz, a po jakimś czasie wróciliśmy do reszty. Wojtek krótko wytłumaczył, że zadzwonił do niego kuzyn, który wylądował w szpitalu i trochę się tym przejął, a nikt nie drążył tematu. Gdy przyszliśmy, temat Dominiki już dawno został zastąpiony innymi, więc żadne z nas do tamtego nie wracało, a jakiś czas później wróciliśmy do hotelu. Trzeba było zebrać siły na następny dzień, bo planowaliśmy pierwszą wspinaczkę na jedno z mniejszych wzgórz nieopodal. Nie chcieliśmy rzucać się na głęboką wodę i wspinać się na najwyższą górę bez żadnej rozgrzewki, dlatego wszyscy uznaliśmy to za idealny plan. Miałam tylko nadzieję, że nie nadwyrężę tam żadnej kostki. A znając mnie – to byłoby nawet bardziej niż prawdopodobne.

***

Następnego dnia rano zaczęliśmy się wszyscy szykować na pierwszą wspinaczkę, którą mimo wszystko byłam strasznie podekscytowana. Podczas rozmowy z Wojtkiem dowiedziałam się, że Gabriel został już wypisany ze szpitala i po prostu ma gips na sześć tygodni, więc mogło się to skończyć znacznie gorzej. Wszyscy byliśmy dzięki temu spokojniejsi.

Założyłam na siebie wygodne buty, ciepłe spodnie i do tego kilka warstw – bluzkę na długi rękaw, koszulę, bluzę i zimową kurtkę. W końcu najrozsądniej było ubrać się na cebulkę, aby potem chłód mnie nie zaskoczył. Do plecaka spakowałam wodę, jakieś kanapki, apteczkę – w szczególności bandaż i tabletki przeciwbólowe, nigdy przecież nie wiadomo, co się przyda w takiej podróży. Mimo wszystkich mniej lub bardziej potrzebnych pierdół, jakie tam wrzuciłam, plecak nie okazał się być zbyt ciężki do długiego noszenia. Na ostatnią chwilę udało mi się być całkowicie gotowa i niedługo później spotkałyśmy się z chłopakami przy recepcji.

– I jak, gotowe na przygodę? – zapytał z uśmiechem Piotrek.

– Gotowe – uśmiechnęła się Amelka.

Wspólnie wyruszyliśmy w danym kierunku. Wybraliśmy Miłosza jako naszego przewodnika, gdyż to właśnie on z moim bratem zajmowali się głównie planowaniem naszej wycieczki. Z nimi ufaliśmy, że nie wyprowadzą nas w pole i ogarną bezbłędną trasę.

Powoli szliśmy wyznaczonym szlakiem wśród wielu innych ludzi, więc uważnie pilnowaliśmy, aby się nie zgubić. Chociaż było to trochę męczące, podobało mi się i cieszyłam się czasem spędzonym z przyjaciółmi na świeżym, górskim powietrzu. Cały czas rozmawialiśmy, śmialiśmy się i opowiadaliśmy różne historie, przez co czas znacznie szybciej nam płynął. W pewnym momencie postanowiliśmy zrobić sobie jakieś dziesięć minut przerwy, aby złapać oddech i coś zjeść. Podzieliliśmy się na mniejsze grupki i usiedliśmy kawałek od szlaku. Złapałam Wojtka za rękę i zaprowadziłam go w stronę wielkiego kamienia kilka metrów dalej.

– Stąd będzie ładny widok – oznajmiłam z uśmiechem.

I rzeczywiście, kiedy w końcu oboje wdrapaliśmy się na głaz, ukazał nam się cudowny widok na góry, pokryte cienką warstwą śniegu oraz szare, zachmurzone niebo. Całościowo prezentowało się to nieziemsko. Głośno westchnęłam.

– Rzeczywiście piękny widok – chłopak przyznał mi rację. – Właśnie to uwielbiam w górach. Tą atmosferę, powietrze, no i przede wszystkim widoki.

Rozmarzył się przez chwilę, wpatrując się w jakiś odległy punkt.

– Ja nawet nie byłam wiele razy w górach – przyznałam. – Jedynie raz na kolonii jak miałam jakieś dwanaście lat. Ale nie mam z tym najlepszych wspomnień. Skręciłam wtedy kostkę.

Wojtek nie mógł powstrzymać śmiechu, więc i ja od razu się roześmiałam. Co prawda wtedy byłam wkurzona, obolała i zdecydowanie nie było mi do śmiechu, ale teraz sama uważam to za zabawne. Biorąc pod uwagę fakt, ile razy coś sobie robiłam, już chyba nawet nikogo nie dziwi, gdy jakaś moja historia kończy się na "...no i wtedy skręciłam kostkę".

– Czemu mnie to nie dziwi? – zaśmiał się. – No gdybym miał takie przygody z górami, też pewnie nie wspominałbym ich najlepiej.

– Taa... – mruknęłam jedynie w odpowiedzi.

– Ile razy miałaś je skręcone tak w ogóle? – zaciekawił się.

– Nie wiem, za jakimś czwartym razem przestałam liczyć – powiedziałam pół żartem, pół serio, przez co oboje ponownie się zaśmialiśmy.

Jakkolwiek dziwnie by to zabrzmiało, to jednak tkwiło w tym ziarno prawdy. Nawet więcej niż ziarno. Na pewno na początku podstawówki skręciłam kostkę po raz pierwszy podczas jakichś głupich zabaw, a jakoś pod koniec podstawówki skręciłam drugą kostkę, tak żeby się wyrównało. Potem na WF w gimnazjum podczas gry w siatkówkę, no i do tego jeszcze ten jeden raz na kolonii w górach. Plus dochodzą jeszcze jakieś mniejsze nadwyrężenia, jak chociażby to na ostatniej imprezie kilka miesięcy temu, a też o czymś jeszcze zapewne zapomniałam. Także można powiedzieć, że mam w tym spore doświadczenie.

– Serio, dużo razy – wyjaśniłam. – Najpierw w podstawówce przez jakieś głupie zabawy, WF w szkole, te góry, no i też ta impreza... Lepsze pytanie, gdzie ja sobie czegoś nie zrobiłam. – zaśmiałam się.

– Ah, ta pamiętna impreza – westchnął chłopak i chyba nas obojga zalała nagła fala wspomnień. – Tyle się od tamtego czasu zmieniło.

– Na znacznie lepsze – dodałam z uśmiechem.

Złapałam jego dłoń i zaczęłam gładzić kciukiem jej wierzch. Spojrzałam mu w oczy i wszystkie wspomnienia mi wróciły. Kiedy tak długo się w nie wpatrywałam tuż przed tym, jak nasze usta złączyły się w naszym pierwszym pocałunku. Byliśmy pijani, Wojtek nawet bardziej ode mnie i oboje potem zarówno żałowaliśmy i nie. Ale oboje równie bardzo się cieszyliśmy z tego, że wszystko potoczyło się dla nas w ten sposób.

Uśmiechnęłam się do niego, a po chwili położyłam głowę na jego ramieniu i wciąż wpatrywałam się w piękny widok, który się przed nami rozpościerał. Nie miałam ochoty wstawać i udawać się w dalszą podróż, nawet mimo że na ogół mi się podobało. Znacznie bardziej jednak wolałabym zostać tutaj w tej pozycji przez chociaż jakieś pół godziny. Ale wiedziałam, że musimy wyruszyć dalej. Poza tym, było chłodno, to również uniemożliwiłoby nam wiecznie siedzenie w miejscu, chociaż w tamtym momencie nie wydawało mi się to przeszkodą.

– Mieliśmy zjeść kanapki na postoju – przypomniał sobie Wojtek, gdy zobaczył powoli zbierających się znajomych, którzy wyrzucali foliowe woreczki po kanapkach do kosza na śmieci.

– Kurde. Zapomniałam. Zagadaliśmy się – zaśmiałam się. – No trudno, zjemy na następnym postoju. I tak nie jestem jeszcze taka głodna.

– Na pewno? Jak coś będziemy mogli poczekać.

– Nie no, dam radę, na spokojnie – upewniłam go.

Wszyscy byli już prawie gotowi, a mi nadal nie chciało się ruszyć z tego kamienia, gdy moja głowa wygodnie spoczywała na ramieniu perkusisty.

– Halo, gołąbeczki, idziemy dalej! – krzyknął w naszą stronę mój rozbawiony brat.

Oboje również wybuchliśmy śmiechem, a Fortuna jedynie krótko odkrzyknął mu, że już się zbieramy. Powoli jako pierwszy zszedł z głazu, a potem wystawił ręce w moją stronę. Oparłam się o jego ramiona i zsunęłam się, a on złapał mnie i postawił bezpiecznie na ziemi.

– Znając ciebie to sama byś się wywaliła i prawdopodobnie do tego skręciła kostkę, moja mała niezdaro – zaśmiał się.

– Pewnie by tak było – nie zamierzałam się z nim kłócić, bo cóż... Taka była prawda.

Całą grupą wyruszyliśmy dalej w stronę najwyżej znajdującego się punktu. Dużą część trasy mieliśmy już za sobą, więc optymistycznie patrzyłam na dalszą podróż. Wiedziałam, że bez problemów damy sobie radę.

Ludzi na szlaku niestety było coraz więcej, nie raz byliśmy wyprzedzani, czy my wyprzedzaliśmy kogoś, kto szedł wolniej. Dlatego jeszcze bardziej się pilnowałam, żeby nie zgubić mojej grupki. Chociaż mimo wszystko odnalezienie się może nie byłoby wcale takie trudne, idąc wzdłuż szlaku w końcu spotkalibyśmy się na górze. Nie chciałam jednak testować tego na własnej skórze.

Spokojnie szliśmy dalej i akurat gadałam z Laurą, a Wojtek szedł przed nami z Miłoszem. Dziewczyna opowiadała mi historię o swoim ostatnim spotkaniu z Konradem, bo wcześniej nawet jakoś nie miała okazji mi jej wyjawić. Z wielkim podekscytowaniem mówiła o tym, jak poszli razem do kina na "Doktora Dolittle" z Robertem Downeyem Jr, a potem poszli na kawę. Widziałam, jak dziewczyna wkręca się w ich relację i życzyłam im jak najlepiej, ale też cieszyłam się, że rozwija się to dość powoli. Czasami szybkie wejście w związek wcale nie jest pożyteczne, o czym Kondzio się chyba przekonał aż za dobrze. Może to dlatego teraz z Laurą nie chce się spieszyć? W każdym razie, czułam, że to wszystko zmierza tylko w jednym kierunku.

– Fajnie, że teraz też możemy spędzić więcej czasu na tej wycieczce – zarumieniła się i ściszyła głos, wypowiadając te słowa. Zapewne nie chciała, aby basista to usłyszał. – Znam go już długo, ale... Wcześniej nigdy nie czułam takich motylków w brzuchu przy nim – wyznała z nieśmiałym uśmiechem.

Wychyliła się, aby spojrzeć na chłopaków przed nami i wypatrzyć tam Konrada, co i ja na moment uczyniłam. Chłopaka jednak z nimi nie było, dostrzegłam tam jedynie pozostałą czwórkę. Obie niemal jednocześnie odwróciłyśmy się wtedy do tyłu, może po prostu szedł z Julką i Amelką. Jednak okazało się, że z nimi również go nie zobaczyłyśmy.

– Chwila, gdzie jest Kondzio? – zapytała szatynka z wyraźnym zaniepokojeniem w głosie. – Hej! Chłopaki! – krzyknęła, a wszyscy od razu się zatrzymali i odwrócili w naszą stronę. Zeszli na bok ścieżki, aby nie zagradzać drogi reszcie przechodniów. Dziewczyny również zaskoczone na nas patrzyły. – Widzieliście Kondzia?

Nagle wszyscy zaczęli się rozglądać, jednak żadne z nas nie zobaczyło naszego przyjaciela.

– Cholera – mruknął Miłosz. – Gdzie on się podział?

W tym momencie cieszyłam się, że to nie ja byłam tą zagubioną osobą. Z pewnością bym spanikowała, usiadła w jednym miejscu i czekała, aż ktoś łaskawie po mnie przyjdzie, a może i czekałabym tam do swojej rychłej śmierci. Chociaż mogło być gorzej – to Wojtek mógł być tą zaginioną osobą i wychodziłabym z siebie, zamartwiając się o niego. Dlatego strasznie współczułam Laurze, bo mimo że nic mu się nie powinno stać, to powoli zaczynała panikować i nie mogłam jej za to winić. Objęłam ją ramieniem i mocno uścisnęłam.

– Nie martw się, zaraz go znajdziemy – pocieszałam ją i głaskałam pokrzepiająco po plecach.

Zerknęłam ukradkiem na chłopaków i Zboro już dzwonił do kolegi z zespołu. Miałam nadzieję, że szybko sytuacja się rozjaśni i go znajdziemy.

– Gdzie ty się do cholery zgubiłeś? – po chwili usłyszałam głos blondyna, co oznaczało najważniejsze.

Kondzio odebrał. Nic mu się nie stało i ma się dobrze. Chyba nic więcej nie potrzebowałam do spokoju, na pewno wtedy jakoś uda nam się znaleźć.

Piotrek zaraz się rozłączył i podszedł do nas.

– Nic takiego się nie stało – zaczął nam wyjaśniać. – Poślizgnął się i zdarł sobie lekko kolano. Krzyknął do nas, żebyśmy poczekali, ale najwyraźniej eee... noo... nikt go nie usłyszał. Chciał szybko zerknąć na ranę i przykleić plaster, ale gdy skończył, zorientował się, że nas nie ma i mu uciekliśmy. Wszystko z nim w porządku i już nas goni, także po prostu poczekamy tutaj.

– Dzięki Bogu – westchnęła Laura z nieukrywaną ulgą, jednak ja nadal obejmowałam ją ręką, a jej głowa spoczywała na moim ramieniu.

Chwilę staliśmy, trochę zniecierpliwieni i zmartwieni. Oczywiście nie chodziło o to, że chcieliśmy go pospieszać, a zwyczajnie baliśmy się o niego. Na szczęście nie trwało to długo, aż w końcu usłyszałam głos mojego brata.

– Jest i on!

Na te słowa Laura od razu się odwróciła i dostrzegliśmy wspinającego się do nas Konrada. Dziewczyna od razu pobiegła w jego stronę, omal się przy tym nie wywalając.

– Przepraszam, nie zauważyłem, że ode... – nawet nie zdążył dokończyć, gdy wylądował w mocnym uścisku szatynki. – Też się stęskniłem – zaśmiał się, głaskając ją po plecach.

Zaraz jednak odsunęła się od niego i uderzyła go w pierś.

– Nigdy więcej mi tego nie rób! – udała obrażony ton. – Wiesz, jak się o ciebie martwiłam?

– Spokojnie, ja zawsze dam sobie radę – uśmiechnął się do niej pokrzepiająco i ponownie ją uścisnął, jakby chciał jej pokazać, że naprawdę już tu jest i dziewczyna nie musi się więcej o niego martwić.

– Może zrobimy chwilę przerwy? – zaproponowała Amelka. – Konrad trochę odpocznie po tej gonitwie, a ja sama też się już trochę zmęczyłam.

– Jasne – zgodził się Miłosz. – Tam już widać altankę, akurat jest wolna.

– Może ktoś by pobiegł zająć? – rzuciła Julka. – Nigdy nie wiadomo, zaraz może być zajęta. Nie raz mi się to zdarzyło – zaśmiała się.

– No dobra – zgodził się blondyn i zaraz wykonał jej prośbę. Już trzy minuty później wszyscy spotkaliśmy się na górze i zajęliśmy miejsca na drewnianych ławkach.

– Tym razem masz zjeść – od razu nakazał mi Wojtek.

– Dobrze, mamo – zaśmiałam się na jego zachowanie, a on jedynie przewrócił oczami.

– Jedz. Nie słyszę słowa sprzeciwu. Bo potem mi jeszcze zemdlejesz.

Podobała mi się ta jego stanowcza strona. Nie zamierzałam protestować, sama również uważałam, że to już najwyższy czas na drugie śniadanie. Gdy ja na spokojnie zjadłam, a wszyscy w miarę odpoczęli, ruszyliśmy w dalszą trasę i byliśmy już prawie u celu.

W końcu udało nam się dotrzeć na sam szczyt tego wzgórza i mimo że nie było ono jakieś wielkie, widoki i tak były niesamowite. Porobiliśmy dużo wspólnych zdjęć, w spokoju odpoczęliśmy znacznie dłużej, zjedliśmy i po jakimś czasie zabraliśmy się za powrót do hotelu. Zejście mijało znacznie szybciej i lżej, na szczęście przebiegło tym razem bez żadnych komplikacji czy zgubienia kogoś.

Od razu po powrocie do hotelu poszliśmy na obiad, a resztę dnia spędziliśmy spokojnie na miejscu, korzystając z tutejszych atrakcji, takich jak chociażby bilard i wieczór również szybko minął. I szczerze już nie mogłam się doczekać następnego dnia i tego, co sobie zaplanowaliśmy. Mieliśmy iść na imprezę do klubu i już wiedziałam, że to będzie świetny wieczór.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Witam was w Nowym Roku z nowym rozdziałem! Trochę spóźnione życzenia, ale chciałabym wam wszystkim życzyć Szczęśliwego Nowego Roku i oby wszystkie wasze pragnienia i postanowienia na ten rok się spełniły <3

Chciałam wam też podziękować bardzo za wsparcie, jakie mi okazujecie podczas pisania tej pracy oraz przede wszystkim za waszą cierpliwość bo z moim pisaniem ostatnio nie jest najlepiej. Aczkolwiek jednym z moich noworocznych postanowień jest właśnie pisać więcej, więc wszyscy trzymajmy kciuki, aby mi się to udało!

Mam nadzieję, że rozdział z wycieczką się wam spodobał i wszyscy tak jak i ja będziecie wyczekiwać przygód naszych bohaterów w klubie w następnym rozdziale!

Wasza kochana, katherine02221 <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro