Rozdział 44

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Perspektywa Wojtka*

– Karolina! – z moich ust wydobył się krzyk, gdy wciąż leżałem na ziemi z ręką wyciągniętą przed siebie i obserwowałem, jak blondynka stacza się na sam dół zbocza, nie daleko od niżej znajdującej się ścieżki. Niczym w amoku obserwowałem dalsze wydarzenia: jak bliżej znajdujący się ludzie wstrząśnięci stoją i patrzą na nieruchomą dziewczynę, aż w końcu jeden mężczyzna ostrożnie przedostaje się do niej po skałach. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.

Nagle jednak oprzytomniałem. Wstałem i zacząłem schodzić do miejsca, gdzie spadła Karolina. Nie zwracałem uwagi na innych ludzi, idących w przeciwną stronę, omal części z nich nie taranując, ale nawet nie myślałem o powiedzeniu im prostego "przepraszam". Zanim do niej dotarłem, pomagał jej już pan, którego widziałem z góry i jakaś młoda dziewczyna. Przepchałem się przez tłum gapiów, którzy oczywiście zgromadzili się na ścieżce i niemal wywracając się na skałach, doszedłem do blondynki i przy niej kucnąłem.

– Karolina... – wyszeptałem i nie mogłem już dłużej powstrzymywać łez. Gdzieś miałem to, co inni mogliby w tym momencie o mnie pomyśleć.

Nie mogłem patrzeć na nią, gdy tak wyglądała. Leżała nieruchomo, w dość nienaturalnej pozycji, a jej blond włosy robiły się w niektórych miejscach czerwone od krwi. Twarz miała całą w zadrapaniach, a ubranie było poharatane, w niektórych miejscach przy rozciętym materiale spodni dostrzegłem kolejne krwawe plamy. Jedną ręką czule dotknąłem jej głowy, jednak zaraz zostałem odepchnięty przez tego mężczyznę.

– To moja dziewczyna! – krzyknąłem do niego. – Dajcie mi jej pomóc!

– Zaufaj mi, byłem ratownikiem medycznym – próbował mnie uspokoić. – Pomoc jest już w drodze.

Bezsilnie usiadłem i spojrzałem na moją dłoń, która cała była we krwi Karoliny. Zaraz przybiegł również Cody, lecz nawet nie docierało do mnie, o czym on rozmawiał z ratownikiem. Byłem w totalnym amoku, nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Parę minut później nadeszła pomoc i zabrali Karolinę helikopterem do szpitala, a Cody, jako członek rodziny, mógł polecieć z nimi.

Tłum powoli rozchodził się, a ja wciąż siedziałem w tej samej pozycji. Nagle poczułem czyjąś rękę na ramieniu i od razu spojrzałem w stronę tej osoby. Była nią Amelka, która rzuciła mi lekki, pokrzepiający uśmiech, chociaż i jej ciężko było zdobyć się na optymizm w tym momencie.

– Chodźmy – powiedziała. – Musimy jechać do szpitala.

***

*Perspektywa Karoliny*

Powoli otworzyłam oczy, nie wiedząc do końca, co się wokół mnie dzieje ani co mi się stało. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i zobaczyłam biały sufit i kroplówkę znajdującą się przy moim łóżku. Zupełnie nie pamiętałam, jakie wydarzenia doprowadziły do tego, że znalazłam się w szpitalu.

– Wojtek... – wyszeptałam tylko, jakby było to jedyne znane mi słowo. Chwilę później chłopak nachylił się nade mną i mocniej ścisnął moją dłoń.

– Kochanie... – na jego twarzy malowała się ulga, a łzy poleciały po jego policzkach. – Tak się martwiłem.

Odgarnął włosy z mojej twarzy i pocałował mnie w czoło.

– Co... co się stało? – zapytałam.

– Zasłabłaś i spadłaś ze zbocza – odpowiedział, delikatnie głaszcząc przy tym mój policzek. – Nawet... – głos mu się załamał. – Nawet nie dałem rady cię uratować.

– To na pewno nie twoja wina – starałam się go pocieszyć. Chociaż nie pamiętałam momentu upadku, z pewnością wszystko działo się szybko. – Nie zamartwiaj się. Ważne... ważne, że wszystko jest w porządku.

– Jak się czujesz? – zapytał.

– Trochę... kręci mi się w głowie – odparłam zgodnie z prawdą. – I boli mnie. Głowa i... I lewy bark.

– Nabiłaś sobie niemało siniaków – westchnął. – I porządnie uderzyłaś w głowę. Lekarz podejrzewał u ciebie wstrząśnienie mózgu...

Chłopak momentalnie urwał, jakby sam nie mógł myśleć o tym, co mogło mi się stać. Ja sama byłam przerażona tym wszystkim, a wstrząśnienie mózgu brzmiało strasznie poważnie. Po moich policzkach zaczęły lecieć niekontrolowane łzy.

– Hej, hej – szatyn zaczął ocierać krople z mojej twarzy i widziałam, że sam również ledwo powstrzymuje się od płaczu. – Nie mogę patrzeć na ciebie w takim stanie.

– Przepraszam, ja... To wszystko jest takie stresujące – tłumaczyłam się, chociaż z drugiej strony dobrze wiedziałam, że nie musiałam. Przecież nic z tego nie było moją winą, to był tylko naprawdę niefortunny wypadek.

– Nie musisz za nic przepraszać – oznajmił. – Kocham cię. Tak bardzo cię kocham i nie mógłbym sobie wyobrazić, co by było, gdybyś...

Ponownie urwał i dobrze wiedziałam, jakie słowo utkwiło mu w gardle. Byłam świadoma tego, jak blisko śmierci byłam tego dnia i że jedynie jakiś cud sprawił, że nie miałam poważnych obrażeń.

– Ale tu jestem – powiedziałam. – I nie musimy myśleć o żadnym "co by było, gdyby" – uniosłam dłoń i dotknęłam delikatnie jego policzka. – A teraz proszę, pocałuj mnie. Chcę poczuć, że na pewno nie umarłam.

Niepewny uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Nie musiałam długo czekać, aż poczułam wargi Wojtka na moich. Wyrażało to znacznie więcej emocji, niż mogły jakiekolwiek słowa. Jego pocałunek był delikatny, jednak wciąż pełen czułości, jakby bał się, że zrobi mi krzywdę zbyt namiętnym pocałunkiem.

Chwilę później oderwał swoje usta od moich i oparł czoło o moje. Zamknął oczy i wziął głęboki wdech, a zaraz usłyszeliśmy dźwięk otwieranych drzwi.

– Karola! Obudziłaś się!

Do łóżka podbiegł mój brat, a Fortuna wtedy odsunął się ode mnie i pospiesznie otarł swoje łzy. Za blondynem szła również Laura, która stanęła po drugiej stronie łóżka i chwyciła moją dłoń.

– Tak się martwiliśmy... – powiedziała, również cała w emocjach.

Nie mogłam dłużej tego wszystkiego wytrzymać i zwyczajnie się rozpłakałam, nie hamując już żadnych łez. Kochałam ich wszystkich i sama myśl o tym, że mogło mnie tu już z nimi nie być, przyprawiała mnie o mdłości. Ale przeżyłam. Przeżyłam i miałam wokół siebie tak wspaniałych ludzi, od których czułam niezwykłe wsparcie.

***

– Jak to: środki nasenne? To niemożliwe.

Niczym z oddali słyszałam głos mojego brata rozmawiającego z lekarzem. Musiałam sama to wszystko jeszcze raz przetworzyć, bo nie dochodziło to do mnie. Lekarz mówił, że w badaniach krwi wyszło, że brałam środki nasenne.

– To niemożliwe – powtórzyłam jedynie słowa Piotrka. – Nie biorę żadnych środków. A na pewno nie wzięłam ich tuż przed wyprawą w góry.

– Niestety, wynik testu jest jednoznaczny – oznajmił rzeczowym tonem doktor. – Jest możliwość, że ktoś pani je podał bez pani wiedzy? – dopytał.

– Nie sądzę. Jadłam jedynie na stołówce w hotelu...

I wtedy do mnie dotarło. Specjalne danie tylko dla mnie? Nie... Jakie były szanse, że to tam znajdowały się jakieś podejrzane substancje? Kto by to zrobił? A przede wszystkim: dlaczego?

– Karolina? Myślisz o czymś konkretnym? – zapytał blondyn.

– Nie, nic – odparłam wymijająco. Nie chciałam w tym momencie nikogo tym martwić, a szczególnie nie chciałam, aby lekarz wzywał policję, która byłaby dla nas tylko kolejnym utrapieniem. – Nie wiem, może rzeczywiście ktoś mi je podał. Nie mam pojęcia, kiedy i gdzie, ale to wydaje się być najbardziej prawdopodobne.

– Wiesz, że musiałbym wtedy wezwać policję? – zaczął mężczyzna, zgodnie z moimi przypuszczeniami.

– Nie! – krzyknęłam, chyba odrobinę zbyt szybko i stanowczo. – Znaczy, nie chcę żadnej policji. Za dużo mam zmartwień na głowie. Ja chcę... Ja chcę tylko wrócić do domu. Może tam będę miała więcej czasu na jakieś przemyślenia. I może sobie przypomnę, że rzeczywiście wzięłam środki nasenne.

Chociaż bardzo dobrze wiedziałam, że tak nie było, to był to jedyny sposób, aby przekonać doktora, który ostatecznie policji nie wezwał.

Gdy zostałam na sali sama z bratem, zaczął mnie wypytywać, czy wiem, skąd w ogóle mogły się znaleźć środki nasenne w moim organizmie. Nie miałam siły o tym z nim dyskutować ani tłumaczyć moich kto wie na ile słusznych teorii ze stołówką. Poza tym, jaki by to miało sens? Ktoś z obsługi mnie sobie upatrzył? Tylko czemu mieliby chcieć mojej krzywdy? Nic się w tym nie składało.

W szpitalu przetrzymali mnie jeszcze trzy dni, a potem postanowili mnie wypuścić, gdyż nie miałam poważniejszych obrażeń, lecz nakazali mi się zgłosić na oddział w moim mieście. Pewnie przez to, że nie byłam miejscową, woleli trzymać mnie z dala od domu najkrócej, jak to było możliwe. Jak się potem okazało, rzeczywiście doznałam wstrząśnienia mózgu, ale na szczęście było ono lekkie. Poza tym miałam złamany obojczyk i pełno siniaków i płytkich ran od toczenia się po skałach. Jak na fakt, co mnie spotkało, miałam wiele szczęścia.

Większość naszej grupy wróciła do domu pociągiem, którym pierwotnie planowaliśmy wrócić, dzień po moim wypadku. Został jedynie Piotrek, a gdy moi znajomi wyjechali, na miejsce przyjechali moi rodzice. Spali w hotelu z moim bratem i dokupili tam jeszcze dwie noce. Wypytywali również obsługę hotelu o to, co mogło się wydarzyć, aż jeden kelner, oczywiście był to ten, który serwował mi jedzenie, wygadał się, że pewna brunetka sprzedała mu po taniości jakieś dragi, w zamian za dostarczenie mi specjalnego, "ulepszonego" przez nią posiłku. Zarzekał się jednak, że nie miał pojęcia o tym, że właśnie to niemal doprowadziło do mojej śmierci.

Rodzina odebrała mnie ze szpitala i autem udaliśmy się z powrotem do Sochaczewa, gdzie wtajemniczyli mnie we wszystko, co się działo i właśnie wtedy dowiedziałam się o akcji z kelnerem. Był jeszcze jeden fakt, który naprawdę mnie zaciekawił.

– Dominika zniknęła – oznajmił brat po chwili ciszy, kiedy już opowiedzieli mi wszystkie najważniejsze aspekty. Nie zapowiadało się jednak na to, aby zaraz miał mi opowiedzieć coś bardziej szczegółowo.

– Co masz na myśli? Jak zniknęła? – dopytywałam.

– Nie wiadomo. Jej mama zgłosiła zaginięcie. Podobno była na nią o coś bardzo wkurzona, więc policja od razu założyła, że po prostu uciekła. Szukali jej w mieście, ale chyba głównie mają nadzieję na to, że sama się odnajdzie. Prędzej czy później na pewno wróci do domu.

To było równie zagadkowe. Podejrzewałam, że Dominika mogła być zła na mamę o to, że ta nie pozwoliła jej pojechać z nami do Kielc, chociaż dziewczyna bardzo tego chciała. A fakt, że postanowiła uciec akurat wtedy, kiedy my byliśmy na wycieczce, mógł w pewien sposób symbolizować, że właśnie o to jej chodziło. Wciąż jednak wyglądało to niezwykle dziwnie, a to, że do tej pory nie wróciła, również było niepokojące.

Miałam jednak nadzieję, że w końcu sprawa jakoś się rozwiąże, a ja na razie musiałam się skupić na powrocie do zdrowia. Złamany obojczyk już strasznie mi doskwierał, gdyż poza bólem po prostu funkcjonowanie z nim było niewygodne. Musiałam prosić Piotrka albo rodziców o najprostsze rzeczy, a mycie się było straszną udręką. Rodzice napisali mi zwolnienie z pierwszego tygodnia szkoły po feriach, gdyż ani fizycznie, ani psychicznie nie czułam się na siłach. Wojtek odwiedzał mnie wtedy codziennie, a nie raz także miałam wizyty od dziewczyn lub reszty zespołu. Wszyscy również cały czas czekaliśmy na jakiekolwiek wieści o Dominice i trochę zaczynaliśmy się o nią martwić. Na początku nie dziwiło nas, że uciekła, chociaż co prawda myśleliśmy, że by nam o tym powiedziała, ale teraz to już robiło się coraz poważniejsze. Minął prawie tydzień od jej ucieczki.

Była środa, czyli równy tydzień od zaginięcia Dominiki. Spędzałam dzień jak wszystkie poprzednie od powrotu do domu, czyli głównie oglądałam seriale, a okazjonalnie czytałam książki, chociaż na dłuższą metę ich trzymanie z temblakiem nie było zbyt wygodne. Piotrek też miał jeszcze tydzień wolnego przed powrotem na uczelnię, a ten czas spędził głównie na próbach z chłopakami, a kiedy był w domu, często mi pomagał, gdy tego potrzebowałam. Oglądałam właśnie kolejny odcinek serialu The 100, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Nie przejęłam się tym, gdyż rodzice byli na dole, więc to oni otworzyli drzwi, ale po chwili mama zawołała mnie i brata. Zeszłam na dół i ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłam... funkcjonariuszy policji.

– Dzień dobry – powiedziałam, nie ukrywając zakłopotania. Czego oni chcieli? I jaki to miało związek z nami, skoro mama nas zawołała? Chodziło o Dominikę? Chociaż wciąż wydało mi się dziwne, że przyszliby do nas z tą informacją.

Zaraz i blondyn zszedł na dół, a jego reakcja była zbliżona do mojej. Usiedliśmy wszyscy razem przy stole w kuchni, gdy oni mieli nam wytłumaczyć, o co chodzi.

– Znaleźliśmy waszą koleżankę – zaczęła pani policjantka o jasnobrązowych włosach związanych w wysoki kucyk. Ulżyło mi, gdy usłyszałam jej słowa. – Jednak przy tym wyszły... zadziwiające okoliczności.

Nie mogłam zrozumieć sensu jej zdania ani nie domyślałam się w żadnym stopniu, co mogła chcieć nam przekazać. Zaraz więcej postanowił wyjaśnić nam jej partner, obcięty na jeża mężczyzna koło czterdziestki.

– Gdy jej matka powiedziała nam o planowanym wyjeździe, postanowiliśmy sprawdzić, czy może nie urządziła sobie tego wyjazdu sama. I cóż, okazało się to być strzałem w dziesiątkę. Była w Kielcach i spała dokładnie w tym samym hotelu, co wy.

Przez dłuższą chwilę przetwarzałam jego słowa. To nie było możliwe. Na pewno jakoś byśmy się zorientowali. Chociażby nie wiem, przez głupią lokalizację na Snapchacie. Ale z drugiej strony, mogła ją wyłączyć, a my też byliśmy zbyt zajęci zabawą, aby szukać znajomych na mapie. Nie wtrącałam się jednak policjantom i dałam im dokończyć, gdyż nadal byłam ciekawa, czemu akurat nas postanowili o całym zajściu poinformować. Na pewno było wiele osób, które martwiło się o nią bardziej, niż my.

– Rozmawialiśmy z nią o całym zajściu, a policja z Kielc powiedziała nam o niepokojącym wydarzeniu w hotelu. O tym, że ktoś... wsypał ci środki nasenne do posiłku – kobieta spojrzała na mnie. – Po rozmowie z kelnerem udało im się ustalić, że jakaś brunetka...

– Tak, wiem. Jakaś brunetka dosypała mi wtedy je do śniadania – przerwałam jej. – Ale co to ma rzeczy?

Wszyscy na chwilę zamilkli, a policjanci jedynie wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami. W końcu głos zabrał mężczyzna.

– Tą dziewczyną była Dominika.

***

Po tym, jak policjanci opuścili nasz dom, wróciłam w zamyśleniu do mojego pokoju. Nie miałam siły w tym momencie dyskutować o tym ani z rodzicami, ani nawet z Piotrkiem i musiałam samodzielnie przetworzyć wszystkie ostatnie wydarzenia związane z Dominiką. A nawet nie tyle co "wszystkie ostatnie", a bardziej "wszystkie ogółem". Od czego w ogóle zaczęła się nasza relacja? Od moich poszukiwań basistki, a Laura zaproponowała mi Dominikę, którą znała z zajęć. Jednak czy to jest możliwe, aby Laura chciała mi jakoś zaszkodzić? Od razu wyparłam tą myśl z głowy, gdyż nie byłam w stanie w to uwierzyć. Może nie znałam Laury długo, ale czułam, że mogę jej zaufać. Próbowałam przypomnieć sobie, co przyjaciółka mówiła mi wcześniej o Dominice. Coś, że zawsze chciała mnie poznać? Że to był dla niej zaszczyt grać ze mną w zespole? Chyba muszę podpytać Laurę dokładnie o okoliczności zaproponowania mi Dominiki do zespołu.

Szybko chwyciłam telefon i napisałam do dziewczyny, żeby zadzwoniła do mnie, kiedy będzie mogła rozmawiać. Domyśliłam się, że jest aktualnie w szkole, więc stwierdziłam, że po prostu cierpliwie poczekam. W międzyczasie dalej analizowałam wszystkie ostatnie wydarzenia.

Dominika była niezwykle szczęśliwa, że może z nami grać, chociaż od początku wydawała się trochę zdystansowana. Usprawiedliwiałam to zawsze jej młodszym wiekiem, jednak teraz na wszystko patrzyłam inaczej. Pamiętam, jak kilka razy wspominała o tym, jak nie może uwierzyć, że ma próbę w studiu Felivers lub że spotyka się z nimi na luźnych spotkaniach. Odbierałam to zwyczajnie jako ekscytację, w końcu zawsze fajnie jest poznać kogoś choć trochę sławnego. A co jeśli... to zawsze chodziło o nich? Chciała zbliżyć się do mnie, aby być bliżej swoich idoli? Na samą myśl o tym zrobiło mi się niedobrze. Jak mogła mnie tak perfidnie wykorzystać, udając, że mnie podziwia, kiedy jedyne, na czym jej zależało, to moje znajomości? Nawet jeśli momentami jej nie rozumiałam, zawsze chciałam dla niej dobrze i próbowałam jakoś usprawiedliwić jej zachowanie, czemu niejednokrotnie sprzeciwiały się Julka i Amelka. Te jej późniejsze dziwne zachowania... Teraz gdy wiem, że miała niecne zamiary, ma to zdecydowanie więcej sensu, chociaż nadal nie rozumiem jej motywacji. Co jej takiego zrobiłam? Osiągnęła swój cel, zbliżyła się do Felivers, ale czemu chciała mi z tego powodu coś zrobić? Właśnie ta część układanki najbardziej mi w tym wszystkim nie pasowała.

A przechodząc do kwestii, jak ona to wszystko zrobiła... Musiałam sobie uporządkować w myślach całą linię czasową, aby dojść do tego, co się stało. Dominika chciała pojechać z nami do Kielc i bardzo prawdopodobne, że już wtedy myślała o zrobieniu mi krzywdy. Jednak jej plany pokrzyżowała mama, która nie zgodziła się na wycieczkę. Była jednak na tyle zdesperowana, że uciekła z domu i sama ją sobie zrobiła. Choć trochę trudno było mi uwierzyć, aby piętnastolatka samodzielnie obmyśliła cały plan ucieczki z domu do innego miasta i zamówiła sobie hotel, ale kto wie... Chyba że zwyczajnie ktoś jej w tym pomógł. Nie zamierzałam się jednak tym teraz przejmować, to nie było istotne. Na miejscu podstępem podała mi do śniadania jakieś środki, prawdopodobnie wiedząc o naszych planach i jakie może to przynieść skutki. Nie mogłam uwierzyć, jak dobrze to wszystko przemyślała.

Jakieś dwie godziny później zadzwoniła do mnie Laura, która była nieco zaniepokojona moją wiadomością.

– Wszystko w porządku? Ta wiadomość brzmiała dość... desperacko – zapytała od razu, nie ukrywając zmartwienia w głosie.

– Tak, nic mi nie jest, po prostu... Chciałam cię zapytać o Dominikę. Dlaczego była taka chętna dołączyć do naszego zespołu? Mówiła ci coś o tym?

Widziałam, że to pytanie trochę zbiło Laurę z tropu, zapewne spodziewała się czegoś znacznie poważniejszego. Co prawda rzeczywiście było to poważne, jednak na razie nie chciałam jej wtajemniczać w tą sprawę, wydawało mi się to zbyt delikatne. Tak samo nie zamierzałam o tym mówić nikomu innemu. Szatynka wzruszyła obojętnie ramionami.

– W sumie nie pamiętam już dużo – przyznała. – Kojarzę, że wspominała o tobie, że jej imponujesz i wydajesz się naprawdę fajna i uzdolniona, a gra z tobą byłaby spełnieniem jej marzeń.

Co za bzdury, pomyślałam. Znając teraz prawdę, a przynajmniej jej część, widzę, jak fałszywe były jej słowa. Próbowała pokazać, że cały czas chodziło o mnie, jaka to ja nie jestem wspaniała, kiedy w rzeczywistości traktowała mnie jedynie jako narzędzie w dostaniu się do swoich idoli.

– Wydawało się, że jej zależało na współpracy z tobą i naprawdę ucieszyła ją wiadomość, że szukasz basistki. A czemu pytasz? – zainteresowała się.

– A wiesz... – próbowałam znaleźć na to jakieś wiarygodne, drobne kłamstewko. Tylko dopóki będę wiedziała na sto procent, o co w tym wszystkim chodzi. – Mówiłam ci chyba kiedyś, że momentami jej nie rozumiem. Zastanawiałam się, czy może zwyczajnie mnie nie lubi i dlatego byłam ciekawa jej powodów, dla których chciała być w zespole. Ale dzięki, to mi chyba trochę nakreśliło sytuację.

Myślę, że brzmiałam dość wiarygodnie, a szczerze nie było to nawet aż takie dalekie od prawdy. A informacja od Laury wydawała się jedynie potwierdzać moje przypuszczenia. Jednak wiedziałam, jaki był jedyny sposób, aby dowiedzieć się wszystkiego. Porozmawianie z Dominiką. I wiedziałam, że musiałam pojechać do niej w tamtym momencie, bo inaczej nie dałoby mi to spokoju.

Najpierw jednak musiałam sprawiać pozory przed Laurą i porozmawiać z nią jeszcze chwilę, aby nie zaczęła się niepokoić nagłym skończeniem rozmowy i martwić, że coś jest nie tak. Zapytałam krótko, jak było w szkole, co było najbardziej banalnym pytaniem, jednak tylko to przyszło mi do głowy. Opowiedziała mi krótko o sprawdzianie z chemii, który chyba nie poszedł jej najlepiej oraz o tym, że gadała trochę z Maćkiem, którego zaczynała chyba powoli naprawdę lubić jako dobrego kumpla i widzieć w nim kogoś więcej, niż przydupasa Mateusza. Zapytała mnie też, jak się czuję. Przewidywałam, że to pytanie padnie prędzej czy później. Czasem już nie miałam ochoty o tym rozmawiać i czuć się, jak jakaś umierająca, ale też doceniałam ich troskę. Poskarżyłam się jej na wciąż bolący obojczyk, niewygodę związaną z brakiem możliwości robienia wokół siebie podstawowych czynności oraz wszechobecny lekki ból przy jakiejkolwiek zmianie pozycji, gdyż na ciele wciąż miałam pełno siniaków. Pogadałyśmy jeszcze chwilę o jakichś głupotach i się rozłączyłyśmy.

Od razu poszłam do pokoju Piotrka. Wiedziałam, że nie dałabym rady całkowicie sama stawić czoła Dominice, a on był w tym momencie jedyną osobą, która wiedziała o wszystkim. Wytłumaczyłam mu, że muszę z nią o tym porozmawiać i mimo jego początkowej niechęci do mojego planu, w końcu uległ. W drodze tłumaczył mi swój plan, abyśmy cały czas mieli włączone połączenie ze sobą, żeby słyszał naszą rozmowę i mógł zareagować, gdyby wydarzyło się coś złego. Nie protestowałam, gdyż ta opcja jak najbardziej mi się podobała. Czułam się bezpieczniej z myślą, że ktoś mi pomoże, w razie gdyby brunetka chciała dokończyć swoje dzieło.

Dojechaliśmy pod szeregowiec państwa Malinowskich, a ja czułam, jak bicie mojego serca przyspieszyło. Bałam się, co wyniknie z tego spotkania. Tak bardzo chciałam się dowiedzieć prawdy, ale ona też mnie przerażała, chociaż życie w niewiedzy też nie było świetne. A poza tym, skoro ta dziewczyna była zdolna przejechać tyle kilometrów tylko po to, aby mnie skrzywdzić, do czego jeszcze mogła być zdolna?

Właśnie miałam się o tym przekonać. Zanim wysiadłam z auta, zadzwoniłam do brata, który siedząc obok mnie odebrał telefon i włączył głośnomówiący. Również włączyłam tą funkcję, aby słyszał bardziej oddalone rozmowy, po czym wyciszyłam głos w telefonie. Po kilku głębszych oddechach ruszyłam w stronę domu. Zapukałam do drzwi. Chwila prawdy miała zaraz nadejść.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wracam do was z nowym rozdziałem na Sylwestra! Chciałam wam wszystkim życzyć szczęśliwego Nowego Roku oraz świetnej zabawy sylwestrowej, a także podziękować wam za wsparcie, które mi dajecie podczas pisania tej książki <3

Love, katherine02221 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro