#8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Usiadł wygodnie na kanapie, wpatrując się w ekran telefonu. Zupełnie, jakby jego natarczywy wzrok miał sprowadzić magicznie do urządzenia nową wiadomość, bądź przyspieszyć czas, który jak na złość wlekł się niemiłosiernie.

Każda kolejna minuta stawała się dla niego godziną, a przyjemny czas, który miał spędzić z rodziną, najgorszą karą jaka tylko mogła go spotkać. Nawet zawieszenie w treningach nie było tak męczące, jak biadolenie młodszego brata na temat nowego towarzysza zabaw. Gdyby tego było mało, starsza siostra wypalała mu dziurę w plecach swoim natarczywym wzrokiem.

Luna już od najmłodszych lat była wobec niego opiekuńcza, czasami aż za bardzo. Co nie zmienia faktu, że to ona wprowadziła go w świat modelingu i pomogła w rozwoju jego kariery. Czasami tego szczerze żałował, bo o ile jego życie byłoby wtedy prostsze.

Chociaż na wiadomość od kogo on tak właściwie czekał?

Spojrzał na starszą od niego o pięć lat siostrę. Blondynka radośnie szczebiotała z ich rodzicielką, przygotowując nakrycie do stołu, międzyczasie wwiercając się wzrokiem we wnętrze Ryōty. Gdy tylko przekroczyła próg domu i zobaczyła jego zbolałą minę, zrozumiała jedno. Coś go bardzo gryzło, a on nie potrafił tego ukryć, co dopiero poradzić.

— Myślałam, że w taką pogodę nie będzie się nigdzie szlajać po rehabilitacji i wróci prosto do domu — wymamrotała zawiedziona Luna. — A przy okazji skorzysta z mojego zaproszenia na obiad. Już tata nie mógł się pojawić, kompletna porażka — westchnęła.

Ryōta zignorował dalszą część wywodu siostry i wrócił do wpatrywania się w telefon. Nikt od rana nie wysłał mu żadnej wiadomości, a on zaczął się zastanawiać czy aby na pewno jego telefon działa.

Przyzwyczajenie do codziennej wymiany zdań z przyjaciółką weszło mu w krew. Tak bardzo, że te trzynaście dni milczenia pozostawiało głuchą pustkę w sercu, a palce same zaczynały do niej pisać. Dzień w dzień, w ostatniej chwili docierało do niego, że chce wysłać wiadomość.

Z jednej strony chciał się z nią pogodzić, dojść do porozumienia, ale z drugiej był na nią tak cholernie zły, a to przysłaniało wszystkie jego uczucia. Uderzało to w jego dumę i godność, a resztki rozumu chowały się głęboko w nim, zagłuszane echem wściekłości.

Nie rozumiał tego.

Nie rozumiał dlaczego tak bardzo to bolało.

Luna zdzieliła go w głowę poduszką, która jeszcze chwilę wcześniej leżała obok niego. Spojrzał na nią zirytowany, ale on całkowicie pogrążony we własnym świecie, tylko podniósł telefon, który wypadł mu z dłoni i nie odezwał się nawet słowem.

— Siostrzyczka May i braciszek Ryōta nie rozmawiają ze sobą.

Hiro pociągnął bluzę Luny, domagając się uwagi. Był dumny z tego, jak szybko nauczył się triku z piłką do koszykówki i chciał się tym pochwalić starszej siostrze, najszybciej jak tylko się da.

Luna zagwizdała pełna podziwu i zapytała zaciekawiona:

— Kto cię tak nauczył?

— Braciszek Daiki!

Rozradowane dziecko nie zwróciło uwagi na poirytowane spojrzenie swojego starszego brata, które zaraz ukrył za maską grymasu.

— Obiecał, że nauczy mnie grać w koszykówkę, bo braciszek Ryōta nie ma czasu.

— Czyli jakiś fajny ten braciszek, tak?

— Superaśny! Ostatnio jak odwiedził siostrzyczkę May to nauczył mnie tego tricku.

Ryōta nie miał najmniejszej ochoty na dalsze wysłuchiwanie tego tematu. Duma zabolała go bardziej jak powinna, a wspomnienie przegranego meczu tylko spotęgowało to uczucie.

Przygryzł nerwowo wargę, zaciskając pięści na materiale spodni. Jego ciało zaczynało drżeć ze zdenerwowania, a umysł podsuwać nieprzychylne wizje.

Co robił u May tak wcześnie rano?

Po cholerę tam był?

Czemu go to tak boli?

Chociaż od zawsze uwielbiał spędzać czas z rodziną, dzisiaj był jeden z tych gorszych dni. Był nieobecny, przypominał ducha, a o jego egzystencji przypominało tylko wciśnięte w kanapę ciało. Miał ochotę zatrzasnąć za sobą drzwi i ukryć się w pokoju. Przeczekać ten nieprzyjemny napływ emocji, opanować własną niepewność i chaos w umyśle.

Nienawidził przegrywać, a tym bardziej nie wyobrażał sobie ucieczki.

Więc czemu teraz tchórzył?

Spojrzał na Yuki, krzątającą się w kuchni i przygotowującą dla nich obiad. Ten widok zawsze go uspokajał, przypominał, że ma miejsce do którego może wrócić.

Starsza o trzy lata siostra nie przypominała w najmniejszym stopniu reszty rodzeństwa. Nie była tak wysoka jak pozostała dwójka, a jej kasztanowe włosy i szafirowe oczy wyróżniały się na tle pozostałych. Również jej charakter był całkowitym przeciwieństwem. Cicha i spokojna natura przypominała tą, którą posiadała ich mama, całkowicie odbiegając od otwartości na ludzi i roztrzepania, cechujących resztę rodzeństwa, jak i ich ojca.

Yuki również nie miała sobie równych, jeżeli chodzi o gotowanie i pokłady cierpliwości. Mimo tego nie potrafiła nauczyć tego fachu swojego młodszego brata. Żałowała tylko, że nie zrezygnowała z tej nauki pięć garnków i trzy patelnie wcześniej. Jedyne co nauczył się przygotowywać w tym czasie to omlet.

Spojrzał na widok malujący się za oknem. Dzisiejszy, październikowy dzień zapowiadał się paskudnie, a ciemne chmury zwiastowały deszcz. Miał wrażenie, że ta pogoda była odzwierciedleniem jego samopoczucia.

Jedna myśl zaczęła mu zaprzątać głowę. Było to przypuszczenie, ale znając dziewczynę to niezaprzeczalny fakt, że zapomniała ze sobą parasola. Nigdy go nie zabierała, a potem wracała do domu cała przemoczona.

— Halo, tu ziemia.

Luna zamachała tuż przed nosem Ryōty dłonią, natychmiast wyrywając go z zamyślenia.

— Znasz tego chłopaka?

— Chodziliśmy do jednego gimnazjum — burknął beznamiętnie, wlepiając swój wzrok w jeden punkt tuż za oknem.

Sam doskonale zdawał sobie sprawę, że od kilku dni był strasznie mrukliwy i nerwowy. Z nikim nie chciał rozmawiać na ten temat, unikał domowników jak ognia, skupiając się na dodatkowych treningach czy nauce. Uciekał od własnych obaw najdalej jak tylko mógł.

— Nie smakuje ci? — zapytała zmartwiona Yuki.

Na jej twarzy malowała się troska, a przeszywające spojrzenie wyciągało z niego nawet najgłębiej zakopane sekrety. Ryōta zawsze wiedział, że jego siostry nie potrzebują długiej rozmowy z nim, żeby doskonale ocenić sytuację w jakiej się znajduje. Czytały z niego jak z otwartej księgi, jednocześnie wyciągając odpowiednie wnioski, a on raz za razem wpadał w pułapkę ich pytań.

— Nie jestem głodny.

Luna westchnęła przeciągle, opierając głowę o dłoń. To samo zawzięte spojrzenie co u młodszej siostry przyprawiało Ryōtę o ciarki. Miał wrażenie, jakby wszystkie jego myśli były wyrywane z jego głowy i podawane na złotej tacy.

— Wyglądasz jak siedem nieszczęść, Ryōta — skomentowała Luna, a delikatny, zadziorny uśmiech błąkał się na jej ustach. — Może nam powiesz o co chodzi?

— Nic mi nie jest.

— Więc twój stan apatii nie ma nic wspólnego z nową dziewczyną? Ani kłótnią z May?

Teraz wyszczerzyła kły, przedstawiając mu wszystkie wyciągnięte wnioski. Od kiedy tylko przyjechała do domu widziała, że coś jest bardzo mocno nie tak. Ryōta nie chciał na ten temat rozmawiać, więc bardzo cierpliwie zbierała informacje. Milczała za każdym razem, gdy zbywał ją pomrukami lub półsłówkami, ale teraz postawiła wszystko na jedną kartę.

— Przestań go męczyć, Luna — Yuki skarciła starszą siostrę, celując łokciem prosto w jej żebra. — Jak będzie chciał to sam o tym opowie, więc nie wywołuj kłótni.

Spokojny i ułożony charakter Yuki pozwalał jej opanowywać kryzysowe sytuacje w domu, a chłodne spojrzenie, pomagało w dostrzeganiu wręcz niezauważalnych rzeczy.

— Przecież wszystkie widzimy, że zachowuje się jak rozkapryszone dziecko!

Ryōta doskonale zdawał sobie sprawę z własnego rozdrażnienia, ale nie był w stanie nic na to poradzić. Jak nigdy był oschły dla otaczających go osób i to bolało najbardziej.

Nie potrafił przyznać się do porażki i obwiniał za to innych.

Żałosne.

— Skończyłem — zakomunikował, wstając od stołu.

Nie miał najmniejszej ochoty rozmawiać z Luną na tematy o których, w jego mniemaniu, nie miała bladego pojęcia. Zdawał sobie sprawę, że rozmawiała z May, a jednocześnie miała rozum, z którego uwielbia korzystać. Wnioski do wysnucia nie wydawały się trudne, ale on cholernie nie znosił, gdy celowała w jego słabe punkty. Tak precyzyjnie odmierzając słowa, jakby wyliczyła wszystko co do ostatniej litery.

Yuki westchnęła przeciągle, miętosząc w ustach przekleństwo. Była przyzwyczajona do takich sytuacji w domu, ale miała cichą nadzieję, że tym razem obejdzie się bez żadnej afery. Jednocześnie była zaskoczona, że obyło się bez przepychanek słownych, a jej brat nawet nie reagował na zaczepki.

Wszyscy zdawali sobie sprawę, że z przyjaciółką kłócił się nie raz. Niemniej zaskoczeniem był wyjątkowy spokój towarzyszący chłopakowi, przejawiający się ignorowaniem ludzi bądź zwięzłymi odpowiedziami, często kończącymi się pomrukami bądź półsłówkami.

Skierował swoje kroki na piętro, a zaraz potem zatrzasnął drzwi do pokoju. Usiadł na łóżku i spojrzał ponownie na widok malujący się za oknem. Z ciemnych chmur zaczął padać deszcz, zalewając ulice niemałą ilością wody, a jemu w głowie kotłowała się tylko jedna myśl.

Zapomniała parasola. Znowu zapomniała tego cholernego parasola, a teraz jak gdyby nigdy nic biegła w stronę domu, cała przemoczona, niezdarnie próbując ukryć się przed deszczem zwykłą bluzą z kapturem. Dostrzegł mokre kosmyki włosów, przyklejone do twarzy i koszulkę klejącą się do ciała.

Gdy na nią patrzył, pragnął tylko jednego. Pobiec za nią, przytulić i nawrzeszczeć, że znowu nie zabrała ze sobą parasola. Zastanawiał się, czemu to wszystko nie mogło być tak proste jak w dzieciństwie. Kłótnia, która wydawała się trwać wieczność, zajmowała im tylko kilka minut, a zaraz potem wszystko było już dobrze.

Teraz mijał kolejny, ciągnący się dzień milczenia, przepełniony ciszą i ogarniającą go pustką.

Usłyszał pukanie, a zaraz za nim do pokoju wślizgnęła się Yuki. Wyglądała na bardziej zatroskaną jak zazwyczaj, ale w jej oczach wciął iskrzyła się radość.

Usiadła obok niego na łóżku i przyciągnęła do siebie, przytulając młodszego brata. Długo milczała, pocierając tylko dłonią jego ramię w geście wsparcia.

— Opowiesz mi o tej dziewczynie? — zagaiła w końcu.

— Jest modelką.

— A coś więcej? Jaka jest? Gdzie się uczy? Cokolwiek?

— Jest... — zawahał się. — Miła.

— Rozumiem — mruknęła dziewczyna, prychając cicho pod nosem. — Co o niej tak właściwie wiesz?

Ryōta odsunął się od siostry, spoglądając na nią zdezorientowany. Nie rozumiał do czego dążyła, a jego umysł wciąż biegł za przemoczoną Mayumi.

— Nie chcę wtrącać ci się w życie, ani nic z tych rzeczy, ale posłuchaj rady starszej siostry — uśmiechnęła się do niego łagodnie. — Wchodząc z kimś w związek powinieneś mieć pewność, że czujesz coś do tej osoby. Nie powinieneś czuć obowiązku wiązania się z kimś tylko dlatego, że ta osoba wyznała ci uczucia. Związek dwóch osób powinien mieć w sobie uczucia obojga, a nie tylko jednego — szturchnęła go delikatnie palcem w ramię. — A ty wiążesz się z pierwszą lepszą dziewczyną, ponieważ wyznała ci swoje uczucia, albo sama z siebie tytułuje się twoją dziewczyną. To nie na tym polega.

— Wiem, ale...

— Żadnego ale. W tym temacie nie ma miejsca na kompromis, albo coś czujesz do tej dziewczyny, albo nie. Nie powinieneś zmuszać się do związku, bo dobrze razem wyglądacie. Zastanów się co do niej czujesz. Jesteś pewien, że to jest dziewczyna, która zaprząta ci myśli cały czas? Że to o nią się troszczysz i pobiegłbyś przez deszcz, ponieważ zapomniała parasola?

Spojrzał na nią zaskoczony.

— Zastanów się co tak właściwie o niej wiesz. I co ona wie o tobie.

Wstała i wytarmosiła mu włosy, delikatnie się przy tym uśmiechając. Ryōta był inteligentny, miał niesamowity instynkt, ale jeżeli chodzi o uczucia to wciąż był kompletnym dzieciakiem. Wciąż sam nie rozumiał co czuje, chociaż wszyscy dookoła doskonale to wiedzieli.

Prócz tej jednej osoby.

Tak wiele rzeczy uchodziło jego uwadze, że sam z czasem zaczął się nad tym zastanawiać. Wciąż tyle sytuacji, bądź rozmów pozostawiało po sobie więcej pytań jak odpowiedzi.

Westchnął głucho, kładąc się na łóżku. Podłożył ręce pod głowę i wyciągnął nogi, spoglądając na sufit.

Była sama.

Spojrzał na tablice korkową, wiszącą tuż nad biurkiem, a dokładniej na zdjęcie z dzieciństwa. Dwójka szczerzących się, radosnych dzieciaków nad morzem. Trzymała piłkę do siatkówki, a on obejmował ją ramieniem.

Zawsze była sama.

Od kiedy tylko sięgał pamięcią znał Mayumi. Nikt nie mógł ich rozdzielić, chyba nawet nie chcieli próbować. Mimo że ona tego nie dostrzegała, ludzie do niej lgnęli. Przyciągała ich niczym magnes, by potem zmienić swój biegun. Tak niespodziewanie szybko znikali, jak się pojawiali, ale Ryōta tego nie rozumiał.

Nie rozumiał dlaczego tak łatwo nawiązywała kontakty.

Nie rozumiał dlaczego tak łatwo je traciła.

Przecież zawsze była sama.

Nie, on zawsze był blisko.

Mimo tego wszystkiego, wybierała samotność.

Zawsze wybierała... jego.

Ta świadomość uderzyła niespodziewanie. Ludzie do niej lgnęli, łatwo nawiązywała kontakty, ale ona zawsze wybierała jego. Skończonego idiotę, który wracał do niej z podkulonym ogonem, po kolejnej miłosnej porażce. Niedorozwiniętym dzieciakiem, którego wspierała niezależnie od sytuacji. Uwięzionym we własnym pudle, pełnym niedorzecznych, nierozwiązanych sytuacji.

Mimo tylu otaczających ją ludzi, wszystkich nawiązanych więzi, nowych znajomości pojawiających się znienacka, ona wybierała przyjaźń z nim ponad wszystko.

A on nawet nie potrafił odnaleźć się we własnym milczeniu.

— Jesteś skończonym idiotą, Ryōta.

✦✦✦

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro