Rozdział 1: Jesteśmy z T.A.R.C.Z.Y.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Otworzyłam sobie drzwi i weszłam do domu.
~Ciociu wróciłam! - zawołałam, choć nie miało to sensu. Jeśli drzwi były zamknięte to cioci na pewno nie było.
Zostawiłam torbę na krześle w kuchni i postanowiłam upiec ciasteczka. Gotowanie i rysowanie bardzo mnie odpręża. Skupiam się wtedy tylko na tym co robię.
Właśnie układałam ciasteczka na talerzu, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Zastanowiło mnie kto to i poszłam otworzyć.
Na zewnątrz były trzy kobiety, wszystkie ubrane na czarno. Z przodu stała średniego wzrostu dziewczyna z długimi, ciemno-brązowymi włosami. Miała również ciemne oczy. Z jej urody można było wywnioskować, że ma jakieś azjatyckie korzenie. Na oko była kilka lat starsza ode mnie. Po jej lewej stronie stała wysoka blondynka o miłej twarzy i niebieskich oczach, a po prawej niższa brunetka wyglądająca na pół-chinkę, pół-amerykankę, chociaż bardziej na chinkę. Dziewczyna z przodu odezwała się pierwsza.
-Margaret Levis?
Zamurowało mnie. Skąd ona wie jak się nazywam?
~Tak, to ja. Czy ee.. mogę w czymś pomóc?
-Jesteśmy z T.A.R.C.Z.Y.- wyjęła odznakę i pokazała mi- Jestem agentka Daisy Johnson, to jest agentka Bobbi Morse- wskazała na blondynkę.- A to agentka May. Możemy porozmawiać?
~Em.. jasne. Wejdzcie do środka.
Usiadłyśmy przy stole.
~Chcecie ciastka? Właśnie upiekłam.
Wiem to idiotyczne proponować.. nie wiem komu.. agentkom federalnym (?) ciasteczka, ale nie wiedziałam co robić.
~Co to właściwie jest T.A.R.C.Z.A.?
- To skrót od Tajna Agencja Rozwoju Cybernetycznych Zastosowań Antyterrorystycznych. -Odpowiedziała mi blondynka.- Ale T.A.R.C.Z.A. jest łatwiej, krócej i lepiej wygląda w mediach- Czyli jednak są agentkami federalnymi. O bogowie.
-Jesteśmy tu żeby porozmawiać z tobą o tym co się dziś z tobą stało.- odezwała się Daisy
~Ale ja nie wiem co to było. W sensie.. chodzi o to, że świeciła mi się ręką?
-Tak. Spokojnie czasem tak się zdarza. Czy widziałaś kiedykolwiek coś takiego? - wyjęła z kieszeni rysunek przedstawiający długie niebieskie kryształy.
~ Kojarzę ten rysunek. Widziałam go ostatnio w jakiejś starej książce do alchemii w bibliotece. Co to jest?
Daisy westchnęła.
-To kryształy terrigenezy. Zawierają substancję, która uaktywnia uśpione moce, jeśli ktoś takowe posiada.
~Ale to nie ma sensu. Widziałam je na rysunku, nie na żywo.
- Gdybyś była mutantką twoje moce uaktywniły by się.. ile masz lat?
~Siedemnaście
- Jakieś pięć do siedmiu lat temu. Jeśli nie miałaś styczności z terrigenem to nie jesteś też klasyczną przedstawicielką Inhumans.
Nie jestem mutantką, nie jestem.. Inhu-czymśtam. Kim albo czym ja jestem?! Przez moje dłonie znów zaczęło przebiegać to ciepłe, elektryzujące uczucie.
~Kto to Inhumans?
-Rasa nadludzi, obdarzonych mocami jak ty czy ja.
Popatrzyłam na Daisy z szeroko otwartymi oczami.
~Ty masz moce?
Pokiwała głową, po czym wykonała wyrzut ręką w stronę ciasteczka, które poleciało kilkanaście centymetrów do przodu. Po raz kolejny mnie zatkało.
~Jejku.
Ciasteczka zaczęły drgać i lekko się unosić. Spojrzałam lekko przestraszona na Daisy, która nie wykonywała już żadnych ruchów.
~Ty to robisz?
-Nie. Ty to robisz.
Ja?! Ale ja nie chciałam. Nie kontrolowałam tego. Zaczęłam panikować."Wspaniale, telekinetyczka"  usłyszałam, ale nikt nie poruszył ustami.
Co się dzieje?!




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro