Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Oczami Lloyda~
*By Gwiazdeczka*

   - Jak możesz mi to robić?! Jesteś okrutny! - krzyknął mi Jay do ucha.
   - Oj, cicho. Po prostu nie umiesz przegrywać, Jay! - odpowiedziałem i zaśmiałem się. Przecież może być chociaż jedna gra na konsoli, w której jestem lepszy od niego.
   - Nie macie przypadkiem innych problemów? - do rozmowy wtrącił się Cole, który stał za kanapą i oglądał nasze rozgrywki w ,,Ataku na Kosmos III".
   - A mamy jakieś problemy? - zapytał Kai, który właśnie robił sobie kawę w kuchni.
   - Nie było pytania - poprawił się Cole, unosząc ręce w obronnym geście. Wtedy zobaczyliśmy Zane'a wchodzącego do pokoju:
   - Sensei powiedział, że mamy przyjść na salę treningową i zacząć ćwiczenia.
   - Nie! Akurat teraz ogrywam Lloyda! - krzyknął Niebieski Ninja.
   - Chyba żartujesz! Nie masz ze mną najmniejszych szans!
   - Wyłączcie grę, Sensei na nas czeka - stwierdził Kai głosem nieznoszącym sprzeciwu, dopijając szybko gorącą kawę.
   - Zrób save'a, skończymy to później - szepnąłem Jayowi na ucho i wstałem z kanapy. Poszliśmy grupą na salę treningową.

~Oczami Zane'a~
*By Czesieł*

   Chociaż tak naprawdę nie musimy już bronić miasta, Sensei wciąż każe nam trenować tak, jak wcześniej, a czasem nawet trochę bardziej. Pewnie ma na uwadze to, jak bardzo niektórzy z nas się rozleniwili... Z drugiej strony trudno im się dziwić. Wreszcie mamy spokój i aż nadmiar czasu. Czasem nie wiemy wręcz, co ze sobą zrobić, dlatego wygląda to w taki sposób.
   Wyraz twarzy Senseia Wu nie był wcale spokojny, chociaż większość drużyny zdawała się tego nie zauważyć:
   - Stało się coś, Mistrzu? Jakieś nowe zagrożenie? - spytałem. Czasem wręcz brakowało mi złych sił, które chciały zniszczyć lub zawładnąć naszą krainą. Treningi stawały się nagle takie bezcelowe, skoro już od wielu miesięcy nie mieliśmy kogo bronić ani z kim walczyć. Z samych naszych mocy korzystaliśmy już tylko do przyziemnych rzeczy. Na dobrą sprawę przestaliśmy być użyteczni dla społeczeństwa.
   - Żadnych wieści, ale jeśli przestaniecie ćwiczyć, to wypadniecie z wprawy i nie pokonacie nawet manekinów treningowych - zauważył Wu. - Zaczynajcie.
   - Tak jest, Sensei! - zasalutowaliśmy i ruszyliśmy na tor przeszkód. Te treningi były jedynym sposobem na wrócenie pamięcią do dawnych czasów. Wyglądają niemal tak samo od zawsze, tyle że teraz jesteśmy zwinniejsi, szybsi i silniejsi, a nasz wygląd również sporo się zmienił: nowe stroje, więcej mięśni (poza mną, bo to niemożliwe)... Przede wszystkim jestem teraz tytanowy i nie przykrywam tego warstwą niewiadomo czego, a Cole jest duchem.
   W każdym razie treningi, choć takie monotonne, praktykowaliśmy dalej. Radziliśmy sobie świetnie, ale motywacja była coraz mniejsza.
   - Sensei, a gdzie są dziewczyny? - zapytał Kai, unikając uderzenia przez wielką belkę.
   - W kuchni. Chciały zrobić wam obiad, gdy skończycie trening.
   - Jedzenie! - ożywił się Cole, który stojąc w miejscu, przenikał przez wszystkie przeszkody, zamiast je przeskakiwać i dopiero na dźwięk jednego ze swoich ulubionych słów, zaczął ćwiczyć na poważnie.
   - To świetnie, ostatnie kilka dni jadłem tylko chipsy i popijałem Colą - wyznał Jay, prawie przewracając się na plecy.
   - Zrobiłeś na mnie piorunujące wrażenie - zaśmiał się Kai.
   - Oj, bo zaraz spłonę w blasku mej chwały - odpowiedział Mistrz Błyskawic.
   - Widzę, że panowie w swoim żywiole, a humorki dopisują. Poćwiczcie sobie może jeszcze z dziesięć minut - Sensei Wu usiadł na krześle postawionym przy wejściu do naszej sali treningowej i zalał torebkę herbaty wrzątkiem. - A ja sobie popatrzę. Na obiad będą naleśniki. Mm... Jaki piękny zapach!
   - Sensei! - krzyknęliśmy równo z oburzenia.
   - No co? - zapytał zdziwiony i upił łyk naparu.  - Naleśniki naprawdę pięknie pachną - zrobił wdech.  - Mm... I będą z czekoladą... - Udawał, że nie wie, o co nam chodzi i dalej opisywał cudowną woń ulatniającą się z kuchni.
   - Ja po prostu nie wytrzymam! - stwierdził Mistrz Ognia, odkładając drewniany miecz, którym przed chwilą pokonał manekina.
   - Kai, wciąż nie udało ci się zapanować nad twoją niecierpliwością. Odczekaj jeszcze kilka minut - Wu próbował ukryć swój szeroki uśmiech, zakrywając kubkiem usta, ale to nie pomogło. Wiedzieliśmy, jak bardzo jest mu do śmiechu.
   - Chłopcy, obiad! - krzyknęła Nya z wnętrza domu. Natychmiast zeszliśmy z toru treningowego i wbiegliśmy do kuchni, rzucając się na naleśniki jak sępy na padlinę.
   - Kai, Jay, Lloyd, wynocha pod prysznic - zarządziła Misako.
   - A dlaczego Cole i Zane... No dobra, nic nie powiedziałem - Zaczął mówić Jay, ale po chwili cofnął swoje słowa i popędził pod prysznic jako pierwszy, bo wiedział, że Cole, który usiadł już przy stole, nie tak prędko zaspokoi swój apetyt, chociaż do życia wcale jedzenia nie potrzebował... A mąż Nyi przecież chciał zastać coś na stole.
   - Ja po Jayu! - krzyknął Lloyd, stając pod drzwiami łazienki.
   - Po moim trupie! - wrzasnął naprawdę głośno Kai i przepchnął przyjaciela kilka metrów od wejścia.
   - Hej, gupiki, po co te przepychanki? Jedzenia starczy dla wszystkich, pomyślałyśmy o tym - wyjaśniła Lilianne, mieszając na krześle kolejną porcję ciasta.

~Oczami Misako~
*By Gwiazdeczka & Czesieł*

   Wszyscy najedli się do syta. Byli wyluzowani i szczęśliwi, jak to mieli w zwyczaju. Wyjątek stanowił teraz tylko mój syn, który tak nostalgicznie, jakby w jakiejś niewysłowionej tęsknocie, spoglądał na resztę drużyny i ich drugie połówki. Postanowiłam, że z nim porozmawiam.
   - Lloyd, masz może chwilkę? - zapytałam.
   - Yhym - potwierdził. - A co?
   - Chodźmy na spacer - poprosiłam. Chwilę później wychodziliśmy już z bazy.
   - Nie idziemy tylko po to, żeby się przewietrzyć, prawda? O czym chciałaś ze mną porozmawiać? - spytał.
   - Dobra, przejrzałeś mnie. Martwię się o ciebie. Chodzisz taki smutny cały dzień - wyznałam, co miałam na myśli i westchnęłam. Wiedział, że nie wywinie się kłamstwem i będzie musiał odpowiedzieć mi, co leży mu na sercu.
   - Oni wszyscy są szczęśliwi, czuję się przy nich taki samotny...
   - Chodzi o to, że każdy z nich ma dziewczynę? Przecież przyjdzie jeszcze na ciebie czas, nie musisz się tym przejmować - powiedziałam.
   - Wcale nie o to mi chodzi! - podniósł głos, ale po chwili się uspokoił. - No dobra, właśnie o to. Ale to dziecinne i głupie, żeby im zazdrościć - odparł.
   - Och, Lloyd. To nie jest ani dziecinne, ani głupie... Ale jeśli tak bardzo ci na tym zależy, to znajdź sobie kogoś. Sam wiesz, jak wiele dziewcząt chciałoby chociaż móc cię zobaczyć - Zatrzymałam się i pokazując na ulicę, wzdłuż której chodzili przechodnie, zatoczyłam dłonią koło. Chłopak jednak nic nie odpowiedział. Włożył dłonie w kieszenie spodni i chciał zawrócić do bazy, ale ktoś mu zagrodził drogę:
   - Przecież to Lloyd! Lloyd Garmadon! Zielony Ninja! On tu jest! - krzyknęła dziewczyna. Na początku chciałam się zaśmiać i powiedzieć: ,,A nie mówiłam?", ale zrezygnowałam z tego, gdy zauważyłam minę mojego syna. Wyglądał, jakby był wściekły i smutny zarazem. Po chwili wzniósł się w powietrze w wirze Airjitzu i przeleciał nad swoją fanką. Gdy wylądował, ruszył sprintem do domu, a ja powędrowałam za nim.
   Dziewczyna otrząsnęła się dopiero po chwili, najwyraźniej uświadamiając sobie to, co usłyszała. W ten sposób rozpoczęła się medialna burza o tym, jaki Lloyd czuje się samotny...


I tym oto rozdziałem witamy was w fabule tej (świetnej lub nie) książki. Tęskniliście za tym szajsem, co? XD Liczymy na aktywność :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro