Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Oczami Jaya~
*By Gwiazdeczka & Czesieł*

   Następnego ranka obudziłem się nieco wcześniej i nie mogłem zasnąć. Obserwowałem leżącą obok Nyę, która najwyraźniej nie miała jeszcze zamiaru nawet otworzyć oczu. Postanowiłem, że wstanę i przejdę się po domu, póki reszta śpi.
   Wygramoliłem się po cichu z łóżka i wyszedłem na korytarz. W bazie panowała zupełna cisza. Wszystko rozjaśniał blask porannego słońca. Przez okno kuchenne zobaczyłem Cole'a siedzącego na tarasie naszego domu. Postanowiłem, że do niego dołączę:
   - Hej, piękny dzień, co nie? - powitałem go.
   - No właśnie nie za bardzo... - odparł. Był wyraźnie przygnębiony.
   - Stało się coś złego? - zdziwiłem się.
   - Chciałem obudzić dzisiaj Lilianne z pierścionkiem w dłoni. Oświadczyć się - zaczął. Usiadłem obok niego:
   - I?
   - I nie byłem w stanie tego zrobić.
   - Rozumiem, że się denerwujesz...
   - Tak i nie. Po prostu nie mogłem chwycić pierścionka - wyjaśnił. Był sfrustrowany, wściekły i załamany zarazem.
   - To nerwy. Po prostu się uspokój i zrób to jeszcze raz - radziłem, ale on tylko pokiwał przecząco głową i pochylił się do przodu.
   - Wczoraj zostałem dłużej w salonie na Wiadomościach. Sensei wyszedł. Byłem sam. Prezenterka opowiadała o przypadkach opętań. Wszystkie duchy, które dotąd się ukrywały w całym Ninjago, powoli przestają nad sobą panować. Ich zdolności wymykają się spod kontroli - spojrzał na mnie, a po jego policzku spłynęła samotna łza. Kontynuował:
   - W moim przypadku jest identycznie. Myślałem, że upuszczam wszystko ze stresu i po prostu stałem się taki roztrzepany przez te plany oświadczyn, ale nie... To nie mija i się nasila. Nie minie dużo czasu, a stanę się realnym zagrożeniem nie tylko dla rodziny, jak i dla miasta, ale dla wszystkich w Ninjago! - załamał się.
   - Jesteś najpotężniejszym duchem tutaj, nie? - upewniłem się. Przytaknął:
   - Nie pomagasz.
   - Cole, powiedz mi, co masz zamiar teraz zrobić -  poprosiłem. Sprawa była poważna, ale mój przyjaciel się zaśmiał:
   - Czy ty wiesz, ile się męczyłem, żeby włączyć telewizor? Długo. Musiałem opętać pilota. Za nic w świecie nie mógłbym go chwycić.
   To był gorzki śmiech.
   - Do rzeczy, Cole.
   - W porannym programie informacyjnym powiedziano o dotyczących tej sprawy postanowieniach władz. Ktoś znalazł sposób na ,,pozbycie się problemu". Już wcześniej, przy naszych walkach z duchami, powstała koncepcja więzienia dla nich. Pomysł nie wypalił, bo zostali pokonani przez nas. Teraz jednak, gdy znamy słabości duchów, to mimo problemów z zapanowaniem nad ich zachowaniem, niektórzy już je łapią i wtrącają do więzienia. Wyszło nawet zarządzenie, które zaraz po uzyskaniu podpisu paru ważnych osobistości, ma wejść w życie. Zacznie się polowanie na duchy.
   - Bez względu na to, kim były za życia? - dopytałem.
   - To nie ma dla nich żadnego znaczenia. Nawet mnie to nie ominie. Już ich nie obchodzi, że za życia byłem jednym z największych bohaterów Ninjago... Ba, przecież wciąż ratuję tych wszystkich ludzi! - opowiadał. Nie chciałem mu przerywać, ale nie mogłem się powstrzymać:
   - Jeśli będzie trzeba, ukryjemy cię, Cole. Możemy wszyscy się ukryć, nie znajdą nas - obiecywałem.
   - Nie, Jay. To nie byłoby dobre rozwiązanie. Może to nagłe, ale już postanowiłem. W ciągu kilku najbliższych dni... Sam tam pójdę i oddam się w ich ręce. Nie zyskamy złej sławy, nie będziemy się ukrywać. A gdy sytuacja minie, uwolnią mnie i resztę - zadecydował.
   - Nie zmienisz decyzji, prawda? - zmartwiłem się. Nie chciałem, żeby Cole siedział zamknięty w więzieniu. Nie wiadomo, co jest przyczyną tego wszystkiego, a oni po prostu postanowili więzić duchy.
   - To byłoby nierozsądne i zbyt niebezpieczne. Proszę tylko, nie mów niczego Lily.
   - Ona będzie cierpieć. Masz zamiar ją zostawić? - liczyłem, że jednak zostanie. Jakoś dalibyśmy sobie radę, znaleźlibyśmy inny sposób.
   - Oczywiście, że nie. Ale przecież nie mam wyboru! Nie pozwoliłaby mi odejść. Dodajmy, że oprócz eterycznej skały, jest jedyną rzeczą i osobą, której mogę dotknąć. Nie puściłaby mnie - uśmiechnął się lekko. - Odsuń się lepiej, bo jeszcze cię opętam. Nie panuję nad sobą ani nad moimi mocami - chciałem, żeby to był koszmar. Chciałem, żeby Cole nigdy nie musiał mnie prosić o coś takiego... Ale w tej chwili naprawdę bałem się, że mój przyjaciel zrobi mi krzywdę wbrew własnej woli.
   - Cole...
   - Boisz się? Nie zaprzeczaj, dobrze o tym wiem. Ja też się boję. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym coś wam zrobił. Dlatego teraz muszę odejść - tymi słowami Mistrz Ziemi potwierdził wszystko, co wcześniej mówił, ostatecznie dał znać, że jego decyzja jest nieodwołalna.
   - To okropne. Przecież to nie twoja wina - powiedziałem. Wszystko było niesprawiedliwe. Znowu coś, na co nie mam wpływu, obróciło się przeciwko mnie. Ponownie musiałem zgodzić się na jedyne słuszne rozwiązanie.
   Zawiał chłodny wiatr. Po moim ciele przeszły dreszcze. No tak, przecież jestem w samej piżamie.
   - Zimno? - zapytał Cole.
   - Trochę - odpowiedziałem.
   - Dzięki za informacje. Ja nic nie czuję - wyznał. Atmosfera zrobiła się napięta. Chciałem jakoś pocieszyć Cole'a, zmienić temat... Zrobić cokolwiek, by poczuć się lepiej i zapomnieć o problemach. Błagałem los o to, by przysłał tutaj kogokolwiek, kto by przerwał tę rozmowę zwyczajnym powiedzeniem ,,Hej", ale świat rządził się swoimi prawami, więc między mną i moim przyjacielem zapanowała cisza. Nie mogłem tego znieść. Przejmowałem się wszystkim.
   Po cichu i niezauważalnie odsunąłem się nieco od niedoszłego narzeczonego Lilianne. Tak zapobiegawczo.
   - Jak tam Nya? - spytał. Sam najwyraźniej też nie mógł wytrzymać tego napięcia i z braku innych pomysłów, rozpoczął nową dyskusję. Z własnego zwyczaju i chęci wsparcia Cole'a, odpowiedziałem konkretnie:
   - Dobrze. Zwłaszcza od chwili, gdy wyznała wszystko Kaiowi. Nie musi już ukrywać ciąży.
   - Ha, chyba już i tak za długo zwlekała - odparł, przeciągając się.
   - Rzeczywiście. Kai powinien sam wszystko zauważyć - stwierdziłem. Gadka szmatka, ale dobrze, że się ciągnęła.
   - Który to już miesiąc? - zapytał.
   - Jeszcze tydzień i będzie szósty - odpowiedziałem.
   - Jak on mógł tego nie zauważyć? - duch zaśmiał się cicho. Tak jakoś nagle zaczęło robić się przyjemniej.
   - Wiesz, Nya kupiła przez Internet specjalne ubrania, przez które wyglądała, jakby jej się przytyło... Chociaż w sumie i tak Kai jej się nie przyglądał.
   - Przez pracę - uznał Cole. - I randki.
   Rację miał, nie ukrywam. Kiedyś Czerwonego Ninja było wszędzie pełno... Dopiero wtedy, gdy wziął się poważnie za podrywanie Skylor, zaczął zewsząd znikać. Praca w knajpce sprawiała, że od poniedziałku do piątku wracał zmęczony do domu, a w weekendy spał co najmniej do południa. Pomijając oczywiście poranne treningi z Mistrzem Wu. Wtedy musiał wstać rano. Co, rzecz jasna, nie oznaczało, że po ćwiczeniach nie pójdzie spać. Zawsze to robił.
   Według swojego kolejnego zwyczaju, wieczorami często wymykał się na randki ze Skylor. Co parę tygodni bywały jednak wyjątki od tej reguły. Zdarzało się tak, gdy dziewczyna Kaia planowała załatwianie formalności (a bycie właścicielką sieci restauracji tego wymagało), wtedy spotykali się od rana, a wracali do siebie na porę obiadową. Aby zapewnić sobie wymaganą dawkę snu, po obiedzie Mistrz Ognia nie ograniczał się do byle dziesięciominutowej drzemki. Skylor zaś jechała wtedy do wszelkich urzędów i innych miejsc, do których musiała się udać.
   - Tak, tak... - powiedziałem. Cole miał dobre intencje, ale niepotrzebnie maskował swoje emocje. Wciąż ukrywał swój smutek i nerwy. Nikomu nie mówił, że coś było i jest nie tak. Pewnie jest bliski płaczu.
   - Wiem, że się tym przejmujesz - przyznał. - Nie martw się. To dla dobra nas wszystkich.
   - Czytasz mi w myślach? - spytałem.
   - Nie. Po prostu bardzo dobrze cię znam - wyjaśnił.
   - Nie wrócisz za szybko, nie?
   - Możliwe, że nigdy.
   - Nawet tak nie mów.
   Cole spojrzał na mnie, ale po chwili odwrócił wzrok. Sytuacja była kiepska i można było ją rozwiązać tylko w jeden sposób, który mógł na zawsze pozbawić nas szczęścia. Rozłąka z najlepszym przyjacielem. Dlaczego zawsze takie rzeczy muszą spotykać właśnie nas?
   Nie mogę się uspokoić. Nie mogę tego znieść. Nie chcę przeżywać kaprysów losu, które nie są uzasadnione. Może się powtarzam, ale Cole jest niewinny. Co się dzieje z tym światem? Będę szukać możliwości innego zakończenia tej historii. Znajdę je, doprowadzę do skutku i sprawię, że wszystko wróci do normy. Muszę.
   - To moje ostatnie dni na wolności - poinformował Mistrz Ziemi.
   - Ile jeszcze tu będziesz? - w tej chwili nie mogłem robić nic innego, oprócz rozmowy z nim.
   - Nawet tydzień, jeśli los pozwoli - powiedział. Zdawałem sobie sprawę, że on dokładnie czuje, jak jego moce wariują. Każda cząstka energii zyskała własne życie i decydowała o tym, kiedy wydostanie się na zewnątrz. Z kolei te zdolności, które były cały czas w użytku (jak dotyk), zaczęły się blokować.
   - Weź ze sobą cokolwiek, dzięki czemu będziemy mogli się z tobą skontaktować. I kilka rzeczy do obrony. Nie pozwól innym o sobie decydować. Sam się zgłaszasz, nie muszą cię gonić... Jak jakiegoś przestępcy! Jesteś bohaterem, a tam idziesz tylko po to, żeby nie zrobić nikomu krzywdy. Co i tak zrobiłbyś wbrew swojej woli, jeśli w ogóle byś zrobił! - podnosiłem przyjaciela na duchu. Taa... Na duchu...
   - Dzięki - odrzekł krótko. Nie potrzebował dodawać niczego więcej, wiedziałem, że jest mi wdzięczny za wsparcie i zrobi wszystko, by nie zostać wrzuconym do jednego worka z duszami przestępców, morderców i innych złych ludzi. Wciąż nie mogę zaakceptować tego, że trafi do więzienia, ale przynajmniej da się znaleźć szczęście w nieszczęściu.
   Wierzę, że wróci jeszcze, zanim Nya urodzi. A nawet jeśli nie, to sam rozwalę tam wszystkie cele i zatłukę, kogo trzeba. Niczego nie będę żałować.
   - Jakoś to będzie - myślałem na głos.
   - Jakoś to będzie - powtórzył po mnie Cole.



Nawet nie wiecie, jak bardzo wielki mamy teraz zastój z pisaniem. Byliśmy przekonani, że nie publikowaliśmy rozdziału dwa tygodnie i nagle... No cóż, patrzymy w kalendarz - 29 maja, patrzymy na Wattpada - updated 10 kwietnia. Jejku, tak bardzo was przepraszamy

Rozdział wyjątkowo cały z jednej perspektywy i to tylko rozmowa Cole'a z Jayem, o tym, co będzie dalej, ale spokojnie, wyszło ponad półtora tysiąca słów...
Zapewne nie jesteście zadowoleni z obrotu sprawy xD Może wymyślilibyście lepsze rozwiązanie? Co sądzicie o całości? Pochwalcie się w komentarzach :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro