Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lee

Siedemnaście lat wcześniej

Zatrzymałem wysłużonego forda przed olbrzymim domem w zachodniej części Camarillo w hrabstwie Ventura, po czym otarłem pot z czoła. Przekląłem klimatyzację, która nie miała kiedy się zepsuć tylko w okresie, gdy najbardziej grzało. Odsunięte szyby nie zdawały egzaminu – we wnętrzu panował taki sam upał, jak i na zewnątrz. Najchętniej wskoczyłbym teraz prosto do basenu albo pod chłodny prysznic i nie wychodził, dopóki temperatura nie spadnie.

Uwielbiałem Camarillo, uwielbiałem stan Kalifornia, lecz dzisiejszego dnia byłem po prostu zmęczony. Do tego wciąż nie skończyłem remontu domu, który otrzymałem w spadku od wuja Samuela Morelanda – mężczyzny, który zastąpił ojca mi i Alexowi, kiedy nasz zginął w wypadku w pracy. Matki nie znałem – odeszła, gdy miałem dwa latka, i nigdy więcej nie pojawiła się w naszym życiu.

Bardzo szybko na jej temat – zostawiła nas, bo poznała jakiegoś bogatego dupka, który nie tolerował dzieci, a zwłaszcza obcych. Wstydziła się, nic dla niej nie znaczyliśmy, więc porzuciła nas niczym zbędny balast i udała się w stronę zachodzącego słońca, aby szukać szczęścia u boku człowieka wartego dla niej więcej od własnego potomstwa. Na początku nie umiałem się z tym pogodzić – świadomość, że jest się nikim dla kogoś tak bliskiego, kurewsko bolała. Wuj często opowiadał, że sprawiałem sporo problemów wychowawczych – najpierw ojcu, później jemu, o szkole nie wspominając. Koniec końców wyszedłem na prostą, wziąłem się w garść i zostawiłem przeszłość tam, gdzie było jej miejsce.

– Wujek Lee, wujek Lee! – Drobna, bardzo rezolutna dziewczynka wystrzeliła z domu niczym z procy i właśnie zbiegała po schodach. Rozwarłem szeroko ramiona, rozciągnąłem usta w uśmiechu i czekałem, aż mała wtuli się we mnie. – Przyjechałeś! – wykrzyknęła, wpadając na mnie. Gdyby była troszkę starsza i więcej ważyła, pewnie sprawiłoby mi problem utrzymanie równowagi, klęcząc na jednym kolanie.

– Mam sobie pojechać? – Zmrużyłem powieki i mocno zacisnąłem usta, aby nie roześmiać się na widok grymasu na twarzy bratanicy.

– Absolutnie nie! – Tupnęła nóżką, a w jej oczach błysnęła złość. – Przecież obiecałeś, że zostaniesz na całe popołudnie – kontynuowała.

Gdybym jej nie znał, przysiągłbym, że lada moment się rozpłacze, ale Chelsea wcale nie była taka wrażliwa, jak się wydawało. Miała twardy charakter: trudny i żmudny do opanowania, z którym obecnie były problemy, o czym niejednokrotnie wspominał Alexander. Nie wtrącałem się do jego relacji z córką, bo ani nie posiadałem żadnego doświadczenia z dziećmi, ani nie wiedziałem, co mu poradzić. Zamiast tego nawiązałem z dziewczynką więź i zostałem wujkiem Lee, do którego narzekała na rodziców, szkołę czy przyjaciół. Lubiłem tego dzieciaka, chociaż ciężko było go ujarzmić.

– Czy kiedykolwiek złamałem daną ci obietnicę? – spytałem, marszcząc brwi, lecz na dziewczynce nie zrobiłem najmniejszego wrażenia.

– No nie – przyznała po chwili, wpatrując się we mnie intensywnie.

– Więc wyluzuj. Chodźmy do środka, bo zaraz się roztopię – poprosiłem, a następnie podniosłem się z klęczek. Chelsea od razu chwyciła mnie za dłoń, abym przypadkiem nie zawrócił i nie odjechał. To dziecko zabezpieczało się na każdym froncie. – Gdzie twoi rodzice? – zapytałem, kiedy zamknąłem za nami drzwi. Powitał mnie przyjemny chłód.

– Mama jest w pracy, a tata siedzi w swoim gabinecie – objaśniła tonem dorosłego, który wszystko wiedział i widział. Bawiła mnie tym, jednak nie odważyłem się zaśmiać w głos, gdyż zdawałem sobie sprawę, jak to na nią działało. – Wujku? – Głos uległ diametralnej zmianie, czym natychmiast kupiła moją uwagę. Podejrzewałem, że zaraz padnie pytanie, czy coś dla niej zrobię. Ciekawe, co tym razem.

– Słucham. – Weszliśmy do przestronnego salonu, który pomieściłby połowę mojego domu. Pośrodku znajdowała się olbrzymia kanapa w kształcie litery L w kolorze turkusu, a przed nią stolik z marmurowym blatem na krótkich żelaznych nóżkach. Podłogę pokrywał beżowy dywan, który tłumił kroki, a gdy stanęło się na nim bosą stopą, można było odnieść wrażenie, że dotyka się puchu. Wolałem sobie nawet nie wyobrażać, ile kosztował. Ścianę na wprost zajmował sporej wielkości telewizor, a po lewej stronie stał kominek. Olbrzymie panoramiczne okno od podłogi do sufitu po prawej ukazywało przepiękny widok na ogród i dalszą okolicę.

– Zabierzesz mnie na lody? Tata pracuje, mamy nie ma, więc nie mam z kim pójść – mruknęła z wyraźnym niezadowoleniem. Chelsea uwielbiała dostawać to, co chciała, a odmowę przyjmowała z wyraźnym trudem, o ile w ogóle. Zamierzałem chwilę odpocząć, jednak wystarczył rzut oka na minę dziewczynki, bym stłumił sprzeciw. Chryste, to dziecko w wieku ośmiu lat trzymało wszystkich pod pantoflem; wolałem sobie nawet nie wyobrażać, co będzie za kolejnych osiem lub dalej.

– Zabiorę – westchnąłem, po czym natychmiast się rozpogodziłem. Nic dziwnego, że każdy starał się rozpieszczać tę małą blondyneczkę: owijała sobie wszystkich wokół palca. – Tylko napiję się zimnego soku, dobrze? W gardle mi zaschło – wytłumaczyłem, gdy zauważyłem pytający wzrok córki Alexa.

– I zostaniesz ze mną całe popołudnie? – poprosiła, choć w zasadzie nie powinienem tego tak nazywać. W przypadku tego dziecka nie istniało coś takiego jak prośba.

– Zostanę tyle, ile będę mógł – rzekłem i wkroczyłem do kuchni. Z ulgą napełniłem szklankę sokiem i wypiłem go duszkiem. Przez cały czas czułem na sobie spojrzenie małej blondynki z dwoma kucykami. – Idziemy? – zapytałem, odłożywszy do zlewu szklane naczynie. Wzrok Chelsea od razu złagodniał, a na twarzy pojawił się pełen zadowolenia uśmiech. Już współczułem mężczyźnie, który kiedykolwiek będzie miał z nią do czynienia.

– Powiem tacie, że wychodzimy.

Młoda puściła się biegiem w stronę gabinetu, więc ruszyłem za nią. Wypadało przywitać się z bratem, który okazał się na tyle zajętym człowiekiem, że nawet nie zauważył mojej obecności. On i jego żona, Celeste, zajmowali się firmą, którą dwa lata temu założyła Celeste. Produkowali drogie perfumy – miały spore wzięcie oraz równie elegancką, co kosztowną, bieliznę dla wymuskanych gwiazdek Hollywood i nie tylko. Praca pochłaniała większość ich czasu, więc dla Chelsea wiele go nie zostawało. Jego brak starali się zrekompensować prezentami i spełnianiem każdej zachcianki dziewczynki. Nie należałem do specjalistów, jednak nawet ja rozumiałem, że to nie było najlepsze rozwiązanie. Niestety nie mogłem decydować o tym, co było dobre dla dziecka, a co nie.– Cześć. – Wkroczyłem do gabinetu. Alex siedział za biurkiem, a Chelsea siedziała mu na kolanie. – Zabieram młodą na lody.

– Dziękuję. – Alex skinął głową. – Wynagrodzę ci to – obiecał. – A ty – spojrzał na córkę – słuchaj się wujka.

– Zawsze się słucham – obruszyła się.

Przewróciłem oczami. Chelsea i posłuszeństwo stały na dwóch przeciwstawnych biegunach.

– Zaczekam na ciebie na zewnątrz – mruknąłem do niej, uśmiechnąłem się do brata, po czym wyszedłem.

– Jestem! – krzyknęła Chelsea po dłuższej chwili, kiedy wreszcie do mnie dołączyła – Tata powiedział, że możemy wziąć jego kartę. – Ośmiolatka pomachała mi nią przed oczami.

– Nie będziemy jej potrzebować – zadecydowałem z lekkim napięciem w głosie. Może i nie posiadałem takiej kasy jak Alex i Celeste, jednak jeszcze było mnie stać na postawienie dziecku lodów. – Odłóż ją na blat i wychodzimy – poprosiłem, siląc się na uśmiech.

– No dobrze. – Chelsea w uroczy sposób zmarszczyła nosek, lecz posłusznie odłożyła kawałek plastiku i pobiegła w stronę drzwi. – Ale idziemy do mojej ulubionej kawiarni, nie do twojej. – Wycelowała we mnie palcem, przybierając bojową postawę. – A tam są drogie lody, sam tak mówiłeś – przypomniała z odrobiną złośliwości. Ta mała za szybko łapała nawyki dorosłych i nie sposób było z nią dyskutować; musiała mieć ostatnie zdanie.

– Przecież nie marudzę. – Wyszczerzyłem zęby, po czym złapałem ją za kucyk i pociągnąłem lekko. – Za to ty nadrabiasz. Śmigaj do przodu, bo przez twoje guzdralstwo nigdzie nie zdążymy.

– Niedługo będę dorosła i nie pozwolę ci tak się do mnie zwracać! – odparowała w podobnym tonie. Tym razem nie wytrzymałem i parsknąłem głośnym śmiechem.

– Nie spiesz się do dorosłości, Chelsea – mruknąłem po chwili, mordowany jednocześnie jej wzrokiem.

Ledwie wyszliśmy z domu, już chciałem błagać, żebyśmy zawrócili. Dzień na planie filmowym dał mi w kość, a scena, w której brałem udział, okazała się naprawdę niebezpieczna. Niemniej uwielbiałem adrenalinę, a kaskaderstwo dostarczało mi jej w odpowiedniej ilości.

– Ale ja chcę być dorosła! – fuknęła, krzyżując ręce identycznie jak Alexander, gdy coś mu nie pasowało. Ta mała była zdecydowanie zbyt bystra i zbyt dobrym obserwatorem. – Wtedy nikt nie będzie mi rozkazywał – wyznała z dumą, po czym lekko uniosła podbródek.

– Dorosłość cię nie ominie, nic się nie bój. – Puściłem do niej oczko. – Na razie cieszmy się dzisiejszym dniem. I mam nadzieję, że nie ogołocisz mnie do ostatniego centa. – Ostatnie zdanie wymamrotałem pod nosem, aby Chelsea mnie nie usłyszała.

– Pójdziemy później do tego dużego parku, żebym mogła pojeździć w nim na rolkach? – Aniołek o usposobieniu diabełka rzucił mi niewinne spojrzenie, które wiele mówiło: „Spróbuj tylko odmówić, a zobaczysz, na co mnie stać".

– Pójdziemy – westchnąłem, w duchu żegnając sięz chłodnym piwem, które planowałem wypić na werandzie własnego domu. – Jakżemogłoby być inaczej?



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro