Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział 2

Lee

Oparłem się o ścianę domu i zaciągnąłem czystym, rześkim powietrzem, w którym plątał się aromat świeżo zaparzonej kawy. Temperatura o piątej rano była bardzo przyjemna – słońce dopiero niedawno wzeszło i skwar jeszcze nie dokuczał. Zapatrzyłem się na krajobraz przede mną: drzewa migotały w nizinie, delikatnie poruszane przez lekki wiatr; między nimi krążyło ptactwo, a krople rosy powoli wyparowywały do atmosfery.

Mimo naprawdę wczesnej pory czułem się wyśmienicie: wypoczęty, pełen sił, aby realizować dzisiejsze założenia, podekscytowany. Za trzy godziny powinienem stawić się na planie filmowym mieszczącym się w Los Angeles. Zamierzałem ominąć korki i dotrzeć ze sporym zapasem czasu. Nie lubiłem się spóźniać, a już zwłaszcza do pracy, gdy miałem świadomość, że mnóstwo osób na mnie liczyło. Czekała mnie ważna scena do zagrania, jedna z najistotniejszych w całym filmie. Długo się do niej przygotowywałem, analizowałem i głowiłem, aby dobrze wykonać skok.

Od niemal dwudziestu lat występowałem jako kaskader w filmach. Miłość do tego zawodu zaczęła się dzięki filmom, w których występowali Yaki i jego syn, Joe Cannut, Rick Sylvester czy Vic Armstrong. Ich wyczyny budziły ekscytację, zachęcały do działania i sprawiały, że zacząłem otwarcie marzyć, by pewnego razu powtórzyć ich numery albo wykonać własne.

Początkowo nikt nie brał mnie na poważnie, gdy głośno i bardzo ostentacyjnie wspominałem o tym zawodzie. Alex zawsze spoglądał na mnie z politowaniem, kiwał dla świętego spokoju, bylebym nie zawracał mu głowy. Wuj na początku omijał tę kwestię z daleka – jego zdaniem, jeśli o czymś się nie mówiło, temat nie istniał. Kuzynka matki, która utrzymywała z nami kontakt, próbowała odwieść mnie od tak ryzykownej drogi zawodowej – dla niej kaskaderka była szalenie niebezpieczna, a ona martwiła się o mnie i chciała dla mnie jak najlepiej. Ostatecznie zrozumiała, że nie odpuszczę, dlatego mnie wsparła, mimo że do końca swojego życia nie pozbyła się lęku. Natomiast wujowi i Alexowi zajęło sporo czasu, zanim wzięli mnie na poważnie. Nawet gdy występowałem już od kilku miesięcy, pełen zapału i determinacji, sądzili, że wkrótce zrezygnuję. Nigdy się nie poddałem, nawet wtedy, kiedy sam traciłem nadzieję, że coś osiągnę w tym zawodzie.

Droga na kaskaderski szczyt była długa, kręta i pełna wyrzeczeń. Godziny morderczych treningów, wyrabianie formy, pilnowanie, by nie za bardzo przybrać masę mięśniową, ponieważ jej nadmierna ilość przeszkadzała. Uczyłem się wielu sztuk walki, jazdy konnej, nawet zdarzyło się, że szermierki, a także gimnastyki czy akrobatyki. W końcu moje ciało zaczęło przypominać dobrze naoliwioną maszynę, za pomocą której zarabiałem na życie – wraz z mijającym czasem coraz lepiej, choć w porównaniu do gaż głównych aktorów wypadałem dosyć blado. Ale gdyby zależało mi na pieniądzach, to wziąłbym się za aktorstwo, a nie kaskaderstwo. I tak minęły niemal dwie dekady.

Ostatni łyk letniego już napoju przypomniał mi, że powinienem się spieszyć i przestać wspominać. Zamknąłem dom i wsiadłem do samochodu. Kilka minut później wskoczyłem na autostradę, którą popędziłem prosto do Miasta Aniołów. Ruch na drodze stawał się coraz większy, jednak wciąż miałem jeszcze sporo czasu, by dotrzeć do Universal Studios Hollywood, gdzie znajdował się plan filmowy Stażysty. Nuciłem pod nosem balladę Metalliki Mama said i mijałem kolejne ulice w drodze do celu.

W końcu przekroczyłem wielką bramę z umiejscowionym nad nią szyldem, przed którą musiałem pokazać przepustkę. Pomachałem Eddiemu, strażnikowi po pięćdziesiątce, po czym pojechałem prosto na parking. Słońce znajdowało się już dosyć wysoko, a tego dnia nagrywaliśmy scenę przeskakiwania z jednego budynku na drugi, więc zdawałem sobie sprawę, że to będzie trudne zadanie. Wysoka temperatura dawała w kość, niemniej w jakimś stopniu zdążyłem się do tego przyzwyczaić. I wiedziałem, że dam sobie radę. Zawsze dawałem. To nie była moja próżność, choć zdarzyło mi się słyszeć podobne opinie, a znajomość własnego ciała oraz tego, na co było je stać.

– Hej, Lee! – krzyknął na powitanie David, kierownik planu, który spokojnym krokiem zmierzał w moją stronę. – Przyjechałeś zrobić wrażenie na wszystkich zebranych kobietach? – zażartował.

Nigdy nie widziałem go poważnego, jego twarz zawsze przyozdabiał szeroki uśmiech. Nawet kiedy miał gorszy dzień, zadowolenie nie znikało z jego oblicza, za co chyba najbardziej go lubiłem.

– Znasz mnie. – Wzruszyłem ramionami, zatrzasnąłem drzwi samochodu i w szpanerski sposób napiąłem mięśnie u rąk. David, zgodnie z przewidywaniami, głośno zarechotał. – Jestem gwiazdą – rzuciłem drwiąco.

– Uważaj, bo jak James cię usłyszy, to jeszcze każe cię odwołać i zdecyduje się wykonać skok samodzielnie.

– Prędzej zemdleje nad krawędzią budynku – odparowałem, na co David znów się zaśmiał i po chwili złapał za brzuch. – Ale nie mów mu tego.

– Czego i komu masz nie mówić? – Znajomy głos zabrzmiał tuż za moimi plecami, więc odwróciłem się z zadowoleniem i spojrzałem prosto w oczy Jamesa Stelmana, niekwestionowanej gwiazdy amerykańskiego kina, który grał główną rolę w Stażyście. To właśnie za niego wykonywałem skok.

– Tobie, że niedługo nigdzie się beze mnie nie ruszysz, bo nie możesz żyć z dala ode mnie – wymyśliłem na poczekaniu, lecz Stelman nie dał się nabrać. Nawet nie zdążyłem zareagować, kiedy jego pięść wylądowała na moim ramieniu, a ten kretyn wyszczerzył się, jakby nadszedł ostatni dzień kręcenia na planie.

– Lee Ainsworth, jesteś największym łgarzem, jakiego znam – stwierdził, po czym zarzucił mi rękę na bark. – Na szczęście cię lubię, więc ci wybaczam – dodał wspaniałomyślnie.

– Mówisz tak, bo dzisiaj za ciebie skaczę, dupku. – Posłałem mu największy uśmiech, na jaki było mnie stać.

– Słusznie – potwierdził. – Napijesz się ze mną kawy, zanim oddam cię w ręce charakteryzatorek? Tori już na ciebie czeka. – Mrugnął do mnie, a ja w odpowiedzi przewróciłem oczami. – Nie przewracaj oczami – zrugał mnie, więc celowo zrobiłem to po raz drugi.

– Stary, powinieneś mieć pierwszeństwo, bo twojego ryja nie da się zrobić w godzinę – odbiłem piłeczkę, na co James zawył ze śmiechu.

– Dobre, muszę to zapamiętać. Wieczorem Lydia zawsze pyta, jak minął mój dzień na planie. Powinieneś zajrzeć do mnie pewnego dnia, poznasz ją. – Stelman spoważniał, a zmiana w jego głosie wzbudziła u mnie potężne zdumienie. – Mówię serio, Ainsworth. Jeśli wkrótce do mnie nie przyjedziesz, osobiście zawlokę twoją dupę pod bramę mojej posiadłości.

– Zaczekam, aż stracisz cierpliwość – rzuciłem beztrosko.

Zaproszenie od Jamesa stanowiło dla mnie swego rodzaju wyróżnienie, bo z mało którym aktorem wchodziłem w taką zażyłość, w jaką z nim wszedłem. Bardzo szybko złapaliśmy wspólny język i chociaż nie byliśmy przyjaciółmi, Stelman mnie tak traktował. To był już drugi raz, kiedy mnie zapraszał, a ja wolałem żartować, niż odnosić się do jego słów. Jeśli czas pokaże, że ta znajomość okaże się czymś więcej, wtedy pomyślę nad odwiedzinami.

Razem ruszyliśmy do jego przyczepy na obiecaną kawę, później oddałem się w ręce charakteryzatorek. Tori faktycznie co rusz na mnie spoglądała, a ja udawałem niewzruszonego. Nie dlatego, że się wstydziłem albo jej nie lubiłem – wprost przeciwnie, bardzo ją ceniłem i fizycznie wzbudzała we mnie pożądanie, któremu kilka dni temu uległem. Jednak nie wiązałem z nią żadnej przyszłości i wolałem, aby Tori niczego sobie nie wyobraziła.

Nie, nie należałem do przeciwników stałych związków – kiedyś byłem żonaty, później również zdarzyło mi się spotykać z jedną kobietą przez kilka miesięcy, lecz ostatecznie pożądanie stopniowo malało i nie pozostawało nic łączącego mnie z owymi kobietami. Nie licząc mojej byłej żony – do dzisiaj się przyjaźniliśmy, co zarówno w moim środowisku, jak i w ogóle stanowiło spore zaskoczenie. Ale to mnie nie obchodziło, bowiem nigdy nie sugerowałem się opiniami innych ludzi. Parłem do celu, choćby wydawał się nieuchwytny, i udowadniałem, że nie porywam się na coś, z czym tak naprawdę sobie nie poradzę.

– Lee, przestań bujać w obłokach i zawijaj dupę na plan. – Sandra, która zajęła się przygotowaniem mnie do wejścia przed kamerę, nie przebierała w słowach.

– Dzięki, złotko. – Puściłem do niej oczko, podniosłem się z fotela i wyszedłem z charakteryzatorni. Tori akurat zajmowała się innym aktorem, więc na mnie nie patrzyła.

Przy wyjściu na zewnątrz odniosłem wrażenie, jakbym zderzył się ze ścianą gorąca, która próbowała mnie powalić na kolana – i niemal jej się to udało. Zacisnąłem zęby, maszerując w stronę budynku, gdzie kręcono scenę. Pobudzająca ciało adrenalina napięła wszystkie moje mięśnie i postawiła w stan gotowości. Nie czułem strachu – nie pozwalałem sobie na niego, gdyż w ten sposób traciłem całe skupienie, a to byłby najgorszy błąd, który mógłbym popełnić.

Po drodze witałem się z resztą ekipy filmowej, aż doszedłem do drzwi prowadzących na górę gmachu. Czekał już tam reżyser, kamerzysta i jeszcze kilka innych osób. Na dole zabezpieczono teren, by w razie niepowodzenia jak najlepiej ochronić mnie przed ewentualnym wypadkiem. Tylko raz w życiu przydarzył mi się na planie – było to siedem lat od rozpoczęcia kariery. Złamałem wtedy nogę i doznałem wstrząśnienia mózgu. Tamto zdarzenie wyłączyło mnie z pracy na ponad trzy miesiące – po zdjęciu gipsu potrzebowałem kilku tygodni, aby wrócić do poprzedniej sprawności fizycznej.

– Ainsworth, jesteś gotowy? – zapytał mnie Trevor McArthur, reżyser.

– To pytanie retoryczne? – Spojrzałem na niego poważnie, bez uprzedniej wesołości. Żyłem już skokiem, a płynąca we mnie adrenalina skutkowała tym, że ledwo dawałem radę ustać w jednym miejscu. Czułem się maksymalnie pobudzony, a każdy mój zmysł wyostrzył się do granic możliwości. Dzięki takim chwilom kochałem swoją robotę.

– Dam ci czas, przygotuj się. Za kilka minut zaczynamy – nadmienił, po czym wycofał się. Podszedł do mnie Tim, facet od uprzęży. Gdy mnie w nią „wsadził", zostawił mnie w spokoju i odszedł.

Spojrzałem przed siebie i po raz setny w myślach wizualizowałem skok krok po kroku. Tutaj nie istniało miejsce na błędy, bo skutki byłyby bardzo przykre, jeśli nie katastrofalne. Śmiertelne wypadki nie zdarzały się często, ale zdarzały, a ja nie zamierzałem zostać kolejną ofiarą, o której przez chwilę zrobi się głośno.

Wreszcie dałem znak, że jestem gotowy, więc McArthur tylko kiwnął na pozostałych i zapadła cisza, jaka rzadko panowała na planie. Wziąłem kilka głębokich oddechów i zacząłem biec w stronę przerwy między dwoma budynkami. Wszystko dookoła zniknęło, w uszach mi szumiało, a serce wściekle pompowało krew. W odpowiednim momencie odbiłem się najsilniej, jak tylko potrafiłem, i wzniosłem w powietrze, machając jak oszalały rękami i nogami.

Kiedy moje palce zacisnęły się na gzymsie po drugiej stronie i ciało zderzyło z twardym murem, wciąż wstrzymywałem oddech. Dźwignąłem się, a po chwili przerzuciłem nogę i przeniosłem na powierzchnię dachu. Udało mi się!

– Kurwa, mamy to! – wykrzyknął zadowolony Trevor po drugiej stronie. Chłopaki z ekipy na moim dachu wychylili się zza komina z uniesionymi kciukami. Posłałem im nieznaczny uśmiech i usiadłem na betonie, aby uspokoić się po tym skoku. Byłem z siebie cholernie dumny i wciąż liczyłem się w tej branży. Jeszcze długo zamierzałem się liczyć. – Ainsworth, dobra robota!

– Jakbym nie wiedział – wymamrotałem pod nosem, a na głos dodałem: – Dzięki.

– Jak na takiego staruszka, nawet dobrze ci poszło – wtrącił się James, machając do mnie, gdy stanął obok reżysera.

– Jak na takiego patałacha, zrobiłeś niesamowitą karierę w Hollywood – odpyskowałem, na co każdy, kto tylko mnie usłyszał, ryknął śmiechem, włączając w to samego Jamesa i Trevora.

– Punkt dla ciebie – odpowiedział aktor.

Wstałem z betonu, otrzepałem się i powoli ruszyłem do wyjścia ewakuacyjnego. Musiałem przygotować się do kolejnej sceny, którą dzisiaj grałem.

Trzy godziny później opuszczałem plan. Gdy szedłem do samochodu, wyciągnąłem wibrującą komórkę.

– Tylko nie mów, że już przyjechałaś. – Tymi słowami powitałem osobę po drugiej stronie. – Dopiero wychodzę – oznajmiłem zgodnie z prawdą.

– Spokojnie, właśnie wyruszam. Mam nadzieję, że się nie spóźnię. Gdybym jednak nie zjawiła się przed tobą, zamów mi moje ulubione latte – poprosił kobiecy głos.

– Masz to jak w banku, mała – odpowiedziałem i zakończyliśmy rozmowę.

Na szczęście kawiarnia, gdzie umówiłem się ze Stellą, znajdowała się tylko cztery mile od Universals Studio. Na miejsce dotarłem po trzydziestu minutach. Z daleka dostrzegłem powiewające na lekkim wietrze ciemne włosy Stelli, która popijała swoje latte, nie zwracając uwagi na otoczenie. Dlatego kiedy nad nią stanąłem, spojrzała na mnie z wymalowanym na twarzy zaskoczeniem. Rzuciłem jej pełen sympatii uśmiech, na co wstała i po prostu mnie objęła. Wciągnąłem do nosa aromat jej perfum, których używała od wielu lat i który, prawdopodobnie już zawsze, będzie mi się z nią kojarzył.

– Dobrze cię widzieć – przyznałem zaraz po tym, jak usiadłem na wprost niej i gestem przywołałem kelnerkę. Szybko złożyłem zamówienie i znów poświęciłem pełną uwagę Stelli. – Wszystko w porządku? – zapytałem. Nie widzieliśmy się dobrych kilka tygodni, dlatego byłem ciekaw, czy coś się u niej zmieniło. – Jak się miewa Zane?

– Niedawno wrócił do domu, więc nadrabiamy zaległości – udzieliła odpowiedzi, a jej policzki pokrył rumieniec, co niezmiennie mnie w niej bawiło. Zupełnie jakby miała dwadzieścia, a nie niemal czterdzieści lat.

– Wiesz, że...

– Zamknij się! – Wycelowała we mnie palcem, chociaż na jej ustach igrał uśmiech i było widać, że z nim walczyła.

– Chciałem tylko powiedzieć...

– Lee, nawet się nie waż! – warknęła, tłumiąc chichot. – Nic na to nie poradzę – westchnęła, a ja roześmiałem się w głos.

– To cały twój urok. Cieszę się, że jesteś szczęśliwa.

– A ty? – Kobieta wbiła we mnie swój twardy wzrok. – Kiedy sięgniesz po swoje szczęście?

– Jestem szczęśliwy – powiedziałem zgodnie z prawdą. – Wykonuję ukochany zawód, jestem wolnym człowiekiem i mam dookoła siebie kilka osób, które się dla mnie liczą.

– Lee, nie uważasz, że nadszedł czas, abyś skończył z kaskaderką? – Radość ustąpiła powadze podsypanej zmartwieniem. – Nie młodniejesz i nadal się w to bawisz.

– Stello – z trudem powstrzymałem się, żeby nie wywrócić oczami – czy ja wyglądam, jakby brakowało mi sił? – zadałem pytanie spokojnym, wyważonym tonem. – Znasz mnie i wiesz, że nie podjąłbym ryzyka, gdyby moja sprawność fizyczna nie była na najwyższym poziomie – tłumaczyłem wytrwale, chociaż doskonale wiedziałem, że tej kobiety nie przekona żaden argument.

– Powtarzasz tak od wielu lat – ciągnęła niezrażona. Wydawać się mogło, że moje słowa w ogóle do niej nie dotarły. – W takim razie kiedy znajdziesz sobie partnerkę?

– Najpierw zaloguję się na Tindera, mamusiu – oznajmiłem z niebywałą powagą, mimo że usta mi drgały i nie miałem pojęcia, czy zdołam utrzymać ten ton. – Co cię dzisiaj napadło?

– Martwię się o ciebie – wyznała. – Naprawdę nie pragniesz żony i gromadki dzieci? Pozwolisz, żeby takie geny – w tym momencie wskazała na mnie – się zmarnowały?

– Skąd wiesz, że regularnie nie oddaję swojego nasienia do banku spermy? – odpowiedziałem pytaniem. Stella parsknęła tak głośnym śmiechem, że klienci siedzący przy innych stolikach zaczęli zerkać na nas z zaciekawieniem.

– Jesteś okropny – poskarżyła się, ocierając łzy radości. – To wyobrażenie nigdy nie zniknie z mojej głowy!

– Uważaj, bo Zane zrobi się zazdrosny.

– I z tej zazdrości zaprosi cię do nas na grilla – odparowała. – W przyszłą sobotę o szóstej. Obecność obowiązkowa.

– Zepsułaś zabawę – roześmiałem się, szczęśliwy, że Stella odpuściła temat mojego ponownego ożenku i ewentualnego potomstwa.

– Od tego jestem. – Wzruszyła ramionami, po czym dopiła swoją kawę.

– Pogromca dziecięcych uśmiechów – skwitowałem krótko.

– We własnej osobie. – Ukłoniła się teatralnie w moją stronę. – Odprowadzisz mnie do samochodu?

– Odprowadzę. – Rzuciłem pieniądze za nasze napoje na blat i przepuściłem Stellę pierwszą.

– Nie zapomnij o grillu, bo Zane ci tego nie daruje. Mała Rose także – zaznaczyła, gdy dotarliśmy do jej auta.

– Jeśli poczujesz się spokojniejsza, zaznaczę tę datę w kalendarzu czerwonym markerem. – Mrugnąłem do niej na koniec, pochyliłem się i cmoknąłem w policzek. – Do zobaczenia.

– Uważaj na siebie! – Pomachała mi na pożegnanie, by wkrótce wskoczyć za kierownicę i odjechać.

– Komu w drogę, temu trampki – wymamrotałem sam do siebie i ruszyłem do swojego wozu.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro