Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lee

Złość na siedzącą na wprost mnie dziewczynę narastała niczym warstwa śniegu w górach. Może i nie miałem z Chelsea bezustannego kontaktu, nie wisieliśmy godzinami na telefonie czy nie spotykaliśmy się codziennie, lecz nie potrafiłem pojąć, jak ta słodka, miła dziewczyna, którą była jeszcze kilka lat temu, przeobraziła się w kogoś tak skrajnie egoistycznego. Dobrze wiedziała, jaką nadzieję pokładali w niej jej rodzice, a mimo to z miejsca odrzuciła propozycję, dla której mnóstwo ludzi dałoby się pokroić. Nie chowałbym do niej urazy, gdyby chociaż spróbowała, ale Chelsea nie zamierzała podjąć wyzwania.

Atmosfera zwarzyła się – każdy jedynie udawał zadowolonego. Celeste zaczęła opowiadać o nadchodzącym przyjęciu u swoich przyjaciół, Alex dodawał coś od siebie, więc przynajmniej nie panowała kłopotliwa cisza. Niestety ten wybieg nie poprawił nikomu nastroju – wszyscy grali swoje role, przez co poczułem się, jakbym przebywał w pracy, a nie wśród rodziny. Niemal wstałem, żeby potrząsnąć młodą Fox i zapytać, co najlepszego wyprawia. Zaciskałem zęby tak mocno, że w końcu rozbolała mnie szczęka. Złość buzowała mi pod skórą, samokontrola chwiała się w posadach. Nie rozumiałem, co zmieniło się w mojej relacji z Chelsea, lecz nie było to nic dobrego.

– Muszę się zbierać – oznajmiła córka Celeste, odsuwając od siebie prawie nietknięte jedzenie. W jej oczach, kiedy nasze spojrzenia na krótko się spotkały, odbijała się chęć ucieczki. Żal ścisnął mnie za serce. Chelsea nigdy wcześniej nie wydawała mi się taka obca, taka niepodobna do osoby, którą niegdyś znałem. Co było tego powodem?

– Tak szybko? – Jej matka nie kryła zaskoczenia. – Lucille nie podała jeszcze deseru.

– I tak zjadłam za dużo. – Fox zacisnęła usta, nie patrząc na rodzicielkę. – Następnym razem nadrobimy – obiecała, choć w jej słowach nie wyczułem szczerości, co także mnie bolało.

– Odprowadzę cię. – Celeste wstała, próbując za wszelką cenę utrzymać uśmiech na karminowych wargach. Wyglądała na co najmniej kilka lat młodszą, niż to miało miejsce w rzeczywistości, więc nie dziwiłem się, że Alexander po tylu latach małżeństwa nadal za nią szalał. Jej córka w pewnym stopniu była do niej podobna: odziedziczyła jej nos, kolor oczu i włosów, ale z charakteru kompletnie jej nie przypominała.

– Ja to zrobię. W zasadzie także powinienem się zbierać, mam do załatwienia ważną sprawę – skłamałem. Nie czułem się dumny z tego powodu, jednak zamierzałem dopaść Chelsea. Ta zerknęła na mnie spod wachlarza rzęs i przysiągłbym, że w jej niebieskich tęczówkach mignęła złość. Tym bardziej nie zamierzałem odpuścić.

– Szkoda – mruknął Alex. Patrzył na przybraną córkę smutnym wzrokiem, w którym czaiło się rozczarowanie. – Liczę, że wkrótce znowu nas odwiedzisz – dodał ze sztucznym uśmiechem. Ten aż raził po oczach. Dłonie mimowolnie zacisnęły mi się w pięści.

– Postaram się. – Chelsea podeszła po kolei do swoich rodziców i się z nimi pożegnała. Poszedłem w jej ślady, po czym ruszyłem za nią, widząc, że robiła wszystko, co mogła, aby ulotnić się, zanim ją dorwę.

– Chelsea! – zawołałem, ledwo zamknąłem za sobą drzwi. – Zatrzymaj się! – warknąłem, kiedy mnie nie posłuchała.

– Czego ode mnie chcesz? – Fox stanęła w miejscu, po czym odwróciła się do mnie przodem. W wyzywający sposób uniosła podbródek, co znacznie spotęgowało moją złość.

– Ten ton radzę ci zachować dla przyjaciółek, które mają gdzieś, co dzieje się z tobą po wyjściu z klubu – wycedziłem. Stanąłem tak blisko niej, że nasze ciała prawie się ze sobą stykały.

– Nie masz prawa mnie pouczać! – Kobieta nie ustępowała, wręcz byłem pewien, że wolałaby umrzeć, niż pozwolić mi wygrać. – Nie sądzę, byś był wzorem do naśladowania.

– Nie mówimy teraz o mnie, a o tobie! – Jeszcze mocniej nachyliłem się w jej stronę. – Dlaczego tak podle traktujesz swoich rodziców? Nie nauczyli cię, czym jest szacunek? – prychnąłem. Stłumiłem w sobie chęć złapania Chelsea za ramię.

– Nie powinieneś się wtrącać – zarzuciła mi. – To ciebie nie dotyczy.

– Wręcz przeciwnie, złotko. Alex jest moim bratem, a ja...

– A ty co? Zostałeś jego ochroniarzem?

– Jesteś rozpieszczoną dziewczyną, która kompletnie nie docenia tego, co ma. Wiesz, ile osób dałoby się pokroić za możliwość pracy w firmie twoich rodziców? Za to, co od nich otrzymałaś? A ty nawet nie możesz się postarać? – kontynuowałem.

– Za to ty doceniasz wszystko, co los ci podarował? – zaśmiała się złośliwie. – Uważasz się za nieskalanego, pełnego dobrych cech, niepopełniającego rażących błędów?

– Na wszystko, co mam, zapracowałem tymi rękami. – Wyciągnąłem przed nią dłonie, a ona przez chwilę patrzyła na nie. Przez jej twarz przemknęły różnorodne emocje. Zniknęły równie szybko, jak się pojawiły.

– Na odejście Stelli również – wysyczała. Zatkało mnie, zwyczajnie nie spodziewałem się czegoś podobnego. Nie podejrzewałem, że w naszą kłótnię wciągnie moją byłą żonę, którą wiedziałem, że lubiła. – I śmiesz mi zarzucać, że to ja jestem zepsuta? Kim, w takim razie, jesteś ty, Lee Ainsworth?

– Nie mieszaj do tego Stelli, ta rozmowa jej nie dotyczy – warczałem. Mimo potężnego gniewu wciąż nie straciłem kontroli.

Nie mogłem pozwolić, by Chelsea zauważyła, że ugodziła mnie swoją opinią. Doskonale wiedziałem, że pozwoliłem odejść byłej żonie i nie walczyłem o nią, nie próbowałem przekonać, by dała nam szansę. Ale rozumiałem, dlaczego tak postąpiła i miała do tego pełne prawo. Na całe szczęście się dogadaliśmy, a nasza przyjaźń trwała do dzisiaj, tyle lat po rozwodzie.

– Więc ty nie mieszaj się do moich relacji z rodzicami i podjętych przeze mnie decyzji – wypaliła, po czym odsunęła się gwałtownie. Aż cud, że nie zachwiała się na tych niebotycznie wysokich szpilkach.

– Jesteś niewdzięczną i egoistyczną, rozkapryszoną panną – powiedziałem, biorąc się w garść. – Pewnego dnia pożałujesz swojego zachowania, tylko wtedy może być za późno. – Odwróciłem się na pięcie i, nie czekając na odpowiedź, pomaszerowałem do swojego samochodu.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro