Rozdział 44. Początek wojny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

UWAGA! Ze względu na pewne problemy ze stroną, polecam odświeżenie jej wraz z wejściem w każdy kolejny rozdział, gdyż dopiero wtedy wyświetli się całość!!    


-HERMIONA!

-DRACO!

Był przerażony. Chyba nigdy nie bał się tak, jak w tym momencie. Jego dłonie zaczęły drżeć, a skóra zrobiła się przeraźliwie blada. Na widok ukochanej w rękach byłej dziewczyny próbował podbiec do niej i wyciągnąć z rąk oprawczyni, ale jego ojciec skutecznie go przytrzymał rzucając mu wrogie, ostrzegawcze spojrzenie. Draco patrzył z przerażeniem jak Hermiona próbuje się wyrwać dziewczynie o własnych siłach, lecz bezskutecznie. Moran miała przewagę. Z satysfakcją chwyciła jedną ręką jej włosy, a drugą splotła z tyłu ręce w bolesnym uścisku. Brązowe, błagalne oczy spotkały się ze stalowymi. Nie mógł zrobić nic prócz bezcelowego wyrywania się.

-Stój spokojnie. –syknął mu w ucho ojciec. –Przynosisz wstyd.

-Jak uroczo! –zakpił Voldemort obserwując ze złośliwą satysfakcją odbywającą się scenę. –Popatrzcie wszyscy jak bardzo się kochają!

Jessica spojrzała na przyjaciółkę równie przerażona jak Malfoy. Również nie mogła zrobić nic, prócz rozpaczliwego przyglądania się sytuacji.

Lord Voldemort podszedł powolnym krokiem do Gryfonki.

-A więc, Draco... Skoro byłeś tylko szpiegiem, to myślę, że nie obchodzi cię życie tej szlamy? –przystawił do serca Hermiony swoją różdżkę, patrząc z wyczekiwaniem na blondyna.

-Zostaw ją w spokoju, potworze! Tylko jej coś zrób, a przysięgam, że cię zabiję!

Czarny Pan zaśmiał się z satysfakcją, a po chwili zacmokał. Napawał się jego wściekłością.

-Draco, Draco, Draco... pozwoliłeś, aby jakaś szlama zrobiła cię takim miękkim? Czyżby panna Moran miała rację, że przez tą dziewczynę sprzeciwiłeś się mnie? Nie chciałem w to wierzyć, ale zawiodłeś mnie..

Natalie uśmiechnęła się do niego szeroko i z uwielbieniem.

-Nie pasowało mi to, że obchodził się z taką czułością do tej szlamy. Zerwał dla niej ze mną! Ja mogłam dać mu o wiele więcej. A ona? Tylko ubrudzić szlamem.

Voldemort zaśmiał się głośno i jednym zaklęciem odrzucił Dracona do tyłu. Chłopak uderzył z całej siły w ścianę osuwając się po niej z cichym jękiem. Drugim machnięciem różdżki mężczyzna umieścił go w antyzaklęciowej klatce z której nie było ucieczki.

-Teraz przedstawienie specjalnie dla ciebie, Malfoy. Będziesz mógł popatrzeć jak twoja ukochana się z nami pobawi. –syknął.

Jessice po plecach przeszedł dreszcz. Nie wiedziała co zrobić. Byli w pułapce. Nie uda się uciec ani Malfoyowi ani Hermionie. Wiedziała, że nie mogła im pomóc. Bała się o przyjaciółkę. Za chwilę może spotkać ją coś potwornego, a ona będzie zmuszona na to patrzeć bez emocji. Spojrzała z rozpaczą na Dracona, który pochwycił jej spojrzenie mówiąc do niej bezgłośnie „zrób coś!". Rozmyślanie przerwał jej ojciec.

-Bellatriks? Chcesz się może zabawić z naszym gościem?

-Z wielką chęcią, panie. –ukłoniła się z szaleńczym uśmiechem ciemnowłosa.

-Panie.. Czy ja bym też mogła? –z szeregu wyszła Natalie Moran, patrząc z nadzieją na Czarnego Pana. –Nienawidzę tej szlamy. Chcę się zemścić.

-Oczywiście, Moran. Pomóż Belli. A reszta się odsunąć! Draco musi mieć dobry widok!

Malfoy próbował wyrwać się z klatki, ale nic nie przynosiło mu nadziei, że tak się stanie. Uderzanie w nią nic nie dawało, a jego różdżka nie reagowała na jego polecenia. Klatka była chroniona potężnymi zaklęciami. Był bezsilny. Nie mógł jej pomóc. Wiedział, co za chwilę się stanie. Znał sposoby ciotki Bellatriks. Zaczął krzyczeć, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Jessica spróbowała działać.

-Ojcze, co chcesz zrobić? Przecież ona wszystko rozpowie w szkole!

-Jessico, ona już nie wróci do szkoły. Nawet jeżeli przeżyje teraz, to umrze niedługo. Ty też już tam nie wrócisz. Możecie zaczynać. –zwrócił się do kobiet.

-Crucio! –krzyknęła Natalie z radością.

Hermiona krzyknęła głośno z bólu. Jej krzyk rozniósł się echem po ogromnym salonie. Draconowi po plecach przeszedł dreszcz. Widząc jej cierpienie rzucił się przed siebie, ale bez skutku. Ponownie odbił się od bariery. Lord Voldemort z satysfakcją spojrzał na niego i rzucił w jego kierunku nieznane zaklęcie. Nic się nie wydarzyło, co lekko zaskoczyło Ślizgona.

-Crucio! –krzyknęła z równą radością Bellatriks.

Jej zaklęcie było tak mocne, że rozerwało Hermionie ubranie ukazując pojedyncze części ciała. Na policzkach brązowowłosej zalśniły łzy bólu i upokorzenia.

Obie kobiety zaśmiały się drwiąco.

-HERMIONO! ZOSTAWCIE JĄ!

Dziewczyna spojrzała na bezsilnego Dracona. Chłopak ponownie uderzył pięścią w barierę. Tym razem odsunął się od niej z sykiem bólu. Widocznie Czarny Pan zaczarował ją tak, aby teraz za każdym razem sprawiała mu ból, gdy ją zaatakuje. Nie poddawał się jednak. Jego cierpienie nie jest ważne. Chciał ją uratować, pomóc jej. Tylko to się teraz liczyło. Tak, miał wrażenie, że zrobiła go słabym. Ona cała była jego słabością. Zrobił się miękki, zbyt emocjonalny, lecz miał wrażenie, że właśnie ta słabość sprawia, że stawał się silny. Dla niej. Musiał walczyć.

„Kocham cię.." wyszeptała do niego bezgłośnie i uśmiechnęła się lekko, ale już po chwili znowu krzyknęła porażona kolejną falą bólu. Ledwo trzymała się sił życiowych. Ich resztkami patrzyła na chłopaka z miłością, pochłaniając jego widok. Chciała, aby to on był ostatnim widokiem jaki zobaczy.

-NIE! WYPUŚCĆIE MNIE STĄD!

Draco nie zwracał uwagi na rany które tworzyły się z kolejnymi próbami ucieczki z klatki. Wpadł w furię. Zaślepiło go wszystko, co się działo.

-Ojcze! Nie zabijajmy jej! –wykrzyknęła Jessica w akcie desperacji.

Pomieszczenie znowu rozdarł krzyk Gryfonki, jeszcze głośniejszy. Jessica już nie mogła na to patrzeć. Chciała jak najszybciej zakończyć cierpienia przyjaciół.

-Czas na specjalny prezent. -wysapała Bellatriks, patrząc z obłędem w oczach. –Teraz już do końca będziesz pamiętała kim jesteś. Brudną szlamą.

Usiadła na Gryfonce, rozrywając do końca rękaw jej szaty, wyjmując nóż. Pochyliła się nad nią wyrywając na jej ręce krwisty napis „SZLAMA".

Krzyki dziewczyny były dla kobiety muzyką dla uszu. Chciała słyszeć więcej, głośniej, dlatego z każdym nacięciem pogłębiała ruchy.

Draco opadł na kolana. Zawiódł. Ona cierpiała, umierała przez niego. Gdyby nie on, nic by jej nie groziło. Ich miłość była dla niej przekleństwem. Teraz miała się z nim pożegnać na zawsze. Zacisnął pięści, a z spod jego powiek zaczęły płynąć łzy. Nie ma ratunku. Stracił ją. Nic ich nie uratuje. Jedyna osoba, która go pokochała, zaakceptowała z wszystkimi wadami właśnie traci życie na jego oczach. Czuł, jak jego serce pękało na drobne kawałki. To dlatego ta dziewczyna roztopiła lód z jego serca? Aby potem się rozkruszyło jak gdyby nigdy nic?

Bellatriks korzystając z momentu, gdy trzymała nóż w dłoni, postanowiła kontynuować krwawe tortury rozcinając ciało Gryfonki w kilku miejscach i obserwując wypływającą ciemną krew.

-A może też tak drasnąć twarz? –zaproponowała Natalie z chęcią mordu . –I tak by na nią nikt nie spojrzał. Nic do stracenia.

-NIE! –wykrzyknęła Jessica. –Ojcze, nie zabijajmy jej! Może... może.. Malfoy wtedy będzie nam posłuszny?! Przecież ją kocha! Możesz go zmusić do wszystkiego! Spójrz tylko na niego!

Voldemort przyjrzał się jej szkarłatnymi oczami, a po chwili przeniósł wzrok na załamanego Ślizgona.

-Tak, Draco? Jeżeli oszczędzimy na razie twoją lubą, przyłączysz się do nas i będziesz walczył dla mnie?

Draco przypatrywał się mu zaledwie chwilę. Chciał krzyknąć, że nigdy się do niego nie przyłączy, że szybciej go zabije, ale zobaczył jak Jessica nieznacznie kiwa głową. Postanowił jej zaufać. Po chwili on sam zaczął nią gorliwie kiwać.

-Tak, przysięgam! Tylko zostawcie ją!

Czarny Pan roześmiał się.

-Popatrzcie, jaki rycerski! Nie przypominasz Ślizgona, Malfoy. My zazwyczaj dbamy o swoją skórę.

Śmierciożercy ryknęli śmiechem, wtórując swojemu władcy. Voldemort cofnął zaklęcie, a Draco wypadł z klatki z łoskotem.

-Dobrze, Draco. Moja córka cię uratowała. Twoja szlama też zyskała trochę minut życia.-spojrzał na nią z wyższością.

Draco podbiegł szybko do ukochanej, nie zważając na swoje rany. Opadł obok niej, łapiąc delikatnie za rękę. Była lodowata, jak całe jej ciało. Uciekało z niej życie.

-Hermiono? Nic ci nie jest? Przepraszam cię! To moja wina! –jęknął.

-Dr..aco..

-Wyciągnę cię stąd zaraz... obiecuję ci to!

Mężczyzna o twarzy węża stanął za nimi.

-Wstań, Draco.

Blondyn niechętnie wstał i stanął przed Czarnym Panem z nienawiścią w oczach. Chciał go skrzywdzić tak, jak on pozwolił skrzywdzić jego ukochaną Hermionę.

Jessica wykorzystała okazję. Wyjęła niezauważalnie z kieszeni peruwiański proszek natychmiastowej ciemności i wymówiła niewerbalnie zaklęcie kameleona. Następnie rzuciła go przed siebie w duchu ciesząc się, że świąteczny prezent od Ginny jej się do czegoś przydał. Gdy będzie miała okazje poznać jej braci bliźniaków, chyba obojga wycałuje za taki świetny wynalazek.

W całym pokoju powstała zasłona dymna, której nie dało pozbyć się nawet poprzez zaklęcie. Ryzykując swoim życiem podbiegła do zmasakrowanej Hermiony.

-Hermiono, to ja! Wiem, że nie masz siły, ale musisz stąd uciekać! –szepnęła tak, aby nawet Draco tego nie usłyszał. –Teleportuj się stąd! Ostrzeż wszystkich w Hogwarcie przed wojną i chyba wiem gdzie jest diadem. Ojciec powiedział: „W pokoju gdzie wszystko jest schowane". Myślę, że to Pokój Życzeń! Uciekaj, szybko!

Rozbrzmiało ogromne zamieszanie. Słyszała krzyki ojca i rzucane na oślep zaklęcia. Szybko wróciła na swoje miejsce niezauważalnie z wciąż bijącym sercem.

-Ojcze! Nic nie widzę! Co się dzieje?! –krzyczała udając przerażenie. –Ała! Ktoś strzelił czymś we mnie!

Złość Voldemorta była ogromna. Nagle cała czarna zasłona przeminęła. Jessica szybko rzuciła zaklęcie Imperiusa na najbliższego śmierciożercę. Lord Voldemort stał wciąż obok Dracona rozglądając się po pomieszczeniu z wściekłością.

-KTO TO ZROBIŁ?! –ryknął.

Zaległa cisza. Czarny Pan rozglądał się po wszystkich szukając sprawcy. Jego krwisty wzrok wszystkich prześwietlał z rządzą mordu.

-TO TY! –wrzasnął wskazując palcem na Dracona.

Malfoy pobladł ze strachu, lecz szybko się opanował. Hermiona uciekła. To było najważniejsze. Teraz nic innego się już nie liczyło.

-To nie ja! Przysięgam!

-Granger zniknęła! To musiałeś być ty! Pomogłeś nic nie wartej szlamie, ty...

Odwrócił się jednak gwałtownie patrząc na śmierciożercę stojącego przy drzwiach.

-Słyszę twoje myśli Avery! To ty to zrobiłeś! Słyszę wszystko! Avada Kedavra!

Zielony promień wyleciał z białej różdżki Voldemorta uderzając w zaskoczone ciało jednego z jego popleczników. Mężczyzna nawet nie miał szans nic wytłumaczyć. Jessice zrobiło się przykro, że doprowadziła do śmierci człowieka, ale musiała pomóc Hermionie. Jej wzrok skrzyżował się ze wzrokiem Malfoya. Pokiwała nieznacznie głową.

Lord Voldemort spojrzał po wszystkich.

-Przygotujcie się, przyjaciele! Ruszamy na Hogwart!

~~*~~

Hermiona potrzebowała chwili, aby doprowadzić się do chociaż lekkiego porządku. Nie wiedziała jak udało jej się uciec. Czuła, jakby powoli umierała. Potrzebowała pani Pomfrey. Ledwo się poruszając, dotarła do bram Hogwartu. Nie miała jednak sił, aby iść dalej. Ból zbyt bardzo się nasilał, rany dawały o sobie znać. Opadła na kolana podpierając się jedną ręką, a drugą zaciskając na najgłębszych ranach próbując zatamować krwawienie.

Pomocy... Pomóżcie mi.. -krzyczała w myślach. Nie potrafiła wydać z siebie dźwięku. -Draco!

Gdy pomyślała o chłopaku, poczuła jak nieznane siły zaczynają oplatać jej ciało. Musiała ostrzec przyjaciół, uratować blondyna. Nie było czasu na ból. Wstała i przeszła przez bramy Hogwartu. Zobaczyła jak przez mgłę biegnących w jej stronę ludzi.

-HERMIONO!

Przyjaciele...- Opadła w ich ramiona wiedząc, że nie musi zmuszać się do niczego więcej.

-Hermiona, co ci się stało?! –łkała Ginny przyciskając ją do siebie.

-Moran... Bellatriks.. –wysapała łapiąc dech w piersiach.

-Wytrzymaj, Hermiono! –krzyknęła ryża ze łzami w oczach. Wiedziała, że przyjaciółka walczy o życie. -Trzeba ją szybko zabrać do pielęgniarki! Szybko, chłopaki!

Harry wziął Gryfonkę na ręce pędząc w stronę Skrzydła Szpitalnego.

*

-Mój Boże, co jej się stało?! –pani Pomfrey zatkała usta przerażona widokiem uczennicy.

-Została porwana przez Śmierciożerców! Trzeba jej pomóc! Pani Pomfrey, uratuje ją pani, prawda?!

-Tak, oczywiście! Szybko panie Potter! Niech pan ją położy, pędzę po lekarstwa!

Gdy kobieta wybiegła do swojego gabinetu, Hermiona pochwyciła mocno rękaw przyjaciela próbując coś powiedzieć.

-Harry... oni.. wojna.. Draco.. Jessica...

-Co mówisz, Hermiono? Nie rozumiem..Pani Pomfrey, ona próbuje coś powiedzieć! To chyba coś bardzo ważnego!

-Niech pani to wypije, panno Granger. Powoli... Za chwilę przejdą duszności. Tylko nie za szybko, to bardzo mocny eliksir! –kobieta podała jej szklaną buteleczkę.

-Harry... Bellatriks... i Moran mnie.. torturowały! Draco ani Jess nie mogli... mi pomóc! Draco został.. zmuszony do.. pomocy Voldemortowi za.. moje życie! Nie wiem jak, ale... Jessica pomogła mi uciec po jakimś.. czasie! Tele.. teleportowałam się... Idzie wojna i dojdzie tutaj jeszcze dzisiaj! Musimy.. chronić zamek! Harry... musimy.. odbić naszych przyjaciół.

-Oczywiście, Hermiono. –uspokoił brązowooką. –Pani Pomfrey, proszę się nią zająć. Muszę wyjść ostrzec panią dyrektor. Ginny, Blaise. Musicie iść ze mną.

Przyjaciele nie czekali dłużej. Wstali posyłając Hermionie pocieszające uśmiechy i ruszyli do wyjścia, aby poinformować nauczycieli. Zostawili ją samą. Gryfonka nie zważając na swój ból zawołała pielęgniarkę.

-Tak, Panno Granger? Coś ci podać? Proszę nie krzyczeć, jest pani osłabiona. Podałam ci leki, ale może potrwać co najmniej tydzień kuracja. Bardzo ciężko jest pani zraniona.

Hermiona przyjrzała się kobiecie wytrzeszczonymi oczami.

-TYDZIEŃ?! Nie ma mowy! Muszę stąd wyjść natychmiast! Wszyscy muszą! Potrzebujemy bardzo mocnego eliksiru! Idzie wojna, nikt nie może tutaj zostać, bo zginie! Wezmę wszystko na swoje ryzyko. Wiem, że pani potrafi doprowadzić mnie do odpowiedniego stanu już teraz!

Pani Pomfrey spojrzała na nią surowo z nutką strachu.

-Panno Granger, przecenia mnie pani..

-Niech pani spróbuje, błagam!

Kobieta zastanowiła się krótko z nieodgadnionym spojrzeniem.

-Dobrze. Proszę się odprężyć.

Bolało. Cholernie bolało, gdy kobieta zaklęciami oraz eliksirami próbowała ją doprowadzić do tego stanu, aby mogła się poruszać o własnych siłach. Trwało to sporo czasu, aż w końcu padła wycieńczona obok jej łóżka.

-Tylko tyle.. Potrafiłam zdziałać..

Hermiona wstała niepewnie. Nadal czuła ból, lecz nie tak rażący jak wcześniej. Rany powoli zaczęły się goić, ale przynajmniej mogła chodzić.

-Jestem pani dłużniczką. Niech pani poda pacjentom najmocniejsze eliksiry przeciwbólowe. Tutaj naprawdę nikt nie powinien zostawać.

Kobieta skinęła lekko głową, a Gryfonka pobiegła przed siebie. Przez okno zauważyła jak cały zamek zaczęła otaczać magiczna bariera wyczarowywana z różdżek nauczycieli oraz prawdopodobnie członków Zakonu Feniksa. Nigdy nie widziała tak potężnej magii. Tylko naprawdę silny czarodziej posiadał w sobie takie pokłady czarodziejskiej mocy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jak potężni są ich profesorowie. Poczuła do nich jeszcze większy respekt niż dotychczas.

Po korytarzach zaczęły biegać uzbrojone Skrzaty Domowe, zaczarowane posągi oraz gargulce. Nawet duchy były przygotowane do starcia. Wszyscy postanowili bronić swojego domu. Właśnie tym dla nich był Hogwart.

Hermiona minęła właśnie grupę uczniów uzbrojonych w różdżki, rozglądających się z przestrachem wokoło siebie. Wiedziała, że są zagubieni lecz nie miała czasu na tłumaczenie im niczego. Musiała poszukać przyjaciół. Niech tym razem jej wybaczą zignorowanie obowiązków prefekta.

-Uczniowie młodszych klas, do ewakuacji! Chętnych o pomoc w walce zapraszamy do Wielkiej Sali! –zarządzali ku jej uldze inni prefekci oraz nauczyciele.

Hermiona od razu skierowała się do Wielkiej Sali. Liczyła, że to właśnie tam odnajdzie wszystkich.

-Panno Granger! –zawołała na jej widok zaskoczona McGonnagall. –Nie powinna pani odpoczywać w Skrzydle Szpitalnym?! Słyszałam, że...

-Wszystko w porządku. Pani Pomfrey mnie uleczyła tak jak mogła. Jestem gotowa do walki.

Hermiona usiadła między Harrym a Ginny.

-Wiadomo coś?

Przyjaciele patrzyli na nią w pełnym zaskoczeniu.

-Jak ty to zrobiłaś?! Wyglądałaś jakbyś miała umrzeć, a teraz siedzisz sobie tak po prostu?!

-Pani Pomfrey jest lepsza niż połowa Uzdrowicieli w Mungu. Może z zewnątrz jest nieźle, ale nadal jestem obolała. W każdym razie będę walczyła, więc mówcie jak wygląda sytuacja!

Wiedzieli, że kłótnia nic nie da. Hermiona była uparta, a jeżeli w grę wchodził Draco Malfoy to tym bardziej.

-Na razie wszyscy decydują się do walki, kto zostaje a kto nie. Zobacz ilu chętnych!

-Voldemort ciągle ma ich więcej... Widziałam, że przyłączyli się do niego dementorzy, trolle, wilkołaki... Nie wiem czy poradzimy sobie z tą garstką ludzi.

-To nie wszyscy! Cały Zakon tu jest. Rodziny uczniów, wszyscy chętni!

-Ginny myślę, że ty powinnaś...

Ruda szybko jej przerwała.

-Nie! Ja zostaję walczyć! Ty jesteś ranna i zostajesz, więc ja też mogę zostać! Hogwart to również mój dom!

Minę miała nieugiętą. Hermiona spojrzała z zrezygnowaniem na załamanego Blaise'a.

-Ginny..przecież...

-Nie, Hermiono! Zadecydowałam. Nie jestem dzieckiem.

-Proszę o spokój! –przemówiła Minerwa McGonagall. –Nadszedł dzień w którym musimy chronić naszego wspólnego domu! Śmierciożercy wraz z Lordem Voldemortem chcą go zbezcześcić, zniszczyć, ale także pozabijać nas i nasze rodziny! Nie pozwólmy na to! Chrońmy co dla nas ważne! Walczmy za Hogwart! –krzyknęła.

-ZA HOGWART! –rozległy się głosy wszystkich obecnych.

Hermiona rozejrzała się. Teraz Wielka Sala była naprawdę pełna. Nie spodziewała się tylu chętnych. Wszędzie stali członkowie Zakonu Feniksa oraz Gwardii Dumbledore'a. Na widok towarzyszy poczuła dumę. Właśnie dlatego szkolili się w zaklęciach.

Brakowało jej tylko samego Dumbledore'a oraz Dracona... Kiedyś na pewno wyjechałby do domu z resztą Ślizgonów lub przyłączył się do Voldemorta z własnej woli. Teraz powinien stać przy jej boku. Razem z nią ruszyć do walki. Z myślą o chłopaku łzy stanęły jej w oczach.

A jeżeli coś mu się stało? Jeżeli ON go zabił za moją ucieczkę? Nie! Nie mogę tak myśleć! On żyje i żyć będzie!

Harry złapał ją za rękę pocieszająco, widząc gromadzące się w jej oczach łzy.

-Na pewno nic im nie jest. Znajdziemy ich w trakcie walki, zobaczysz.

Hermiona spojrzała na niego ze smutnym uśmiechem. Harry nie wyglądał wcale na takiego pewnego, jak brzmiał.

-Chciałabym w to wierzyć..

Harry wstał, nadal trzymając jej dłoń.

-Chodź, musisz ze mną gdzieś stanąć.

-Stanąć? Gdzie?

-Mam plan, aby wyjść Voldemortowi naprzeciw... Powinnaś stanąć tam ze mną ty oraz kilkoro naszych dzielnych przyjaciół. Byliście ze mną od początku i powinniście być do końca. Zgadzasz się?

-Tak, oczywiście. –jej łzy przybrały bardziej motyw wzruszenia.

-Cieszę się, że dasz radę walczyć, Hermiono. Bez ciebie nie mielibyśmy szans.

~~*~~

Wszyscy uczniowie, nauczyciele, członkowie Zakonu Feniksa oraz Gwardii Dumbledore'a rozdzielili się na grupy i stanęli w każdym miejscu oraz zakamarku zamku. Każde miejsce było chronione, ukryte przejścia zabezpieczone. Na błoniach stały ustawione w rzędzie centaury, celując strzałami w ciemność. Nawet one postanowiły się wtrącić w ludzką wojnę.

Harry, Hermiona, Ginny, Blaise, Neville, Luna a także Ron, który mimo wszystko postanowił wspierać Harry'ego, odsuwając od siebie uprzedzenia szli pierwsi. Stanęli na wzgórzu czekając w gotowości na wrogów. Żadne z nich nie wiedziało czego się spodziewać. Byli chronieni tylko przez magiczną barierę. Zaufali przyjaciołom oddając w ich ręce swoje życia.

-Nigdy nie widziałam takiego zjednoczenia. –rozejrzała się Luna. –Nigdzie nie widać podziałów, wszyscy są jak rodzina.

-Tak. Teraz każdy chce zwyciężyć. Zamek wygląda jak uśpiony a jednocześnie jest strzeżony jak nigdy... Czujecie w powietrzu tą magię?

-Tak. Jesteśmy potężni. Potężniejsi od zła.

-Wygramy to! –stwierdził z pewnością w głosie Neville.

Po dziesięciu minutach powietrze przeciął huk i głośny trzask. Na polanie za szkolnymi błoniami pojawiła się ponad setka zakapturzonych postaci, olbrzymów, dementorów a także wilkołaków. Potęga świata czarodziejów.

Niedaleko magicznej bariery stanęli Lord Voldemort po prawicy z Jessicą, a lewicy z Draco Malfoyem. Harry tylko na chwilę posłał ukochanej spojrzenie z mieszaniną miłości, strachu, tęsknoty, gdyż po chwili musiał skupić się na jej ojcu. To on był jego celem. Jeżeli chciał spędzić z ukochaną życie, musiał go unicestwić.

Natomiast Draco z Hermioną nie spuszczali z siebie wzroku. Chłopak był zdziwiony jej stanem zdrowia. Nie miał pojęcia jak to zrobiła, ale cieszył się, że widzi ją całą. Chciał tylko żeby to się już skończyło, żeby mógł odnaleźć ją, wziąć w ramiona i nie rozstawać się już nigdy. Taki właśnie paradoks powstał, że zakochane w sobie osoby muszą stać po przeciwnej stronie. Dobra i zła.

-Widzę, że szlama was ostrzegła? Nie wiem jak to się stało, że żyjesz. Powinnaś być martwa! –warknął Czarny Pan z widoczną złością.

Hermiona zadrżała nic nie odpowiadając. Widok stojącej za Voldemortem Bellatriks wpatrzonej właśnie w nią był przerażający. Nie chciała już nigdy więcej widzieć tej kobiety. Spojrzała przelotnie na swoją rękę gdzie do końca życia pozostanie już pozostawiony przez nią napis.

-Tej nocy, będzie twój koniec! –odparł pewnie Harry.

-Zobaczymy Harry Potterze, kogo będzie koniec!

Wycelował różdżkę w górę na znak, że wszyscy jego zwolennicy mają uczynić tak samo. Po stronie zamku również wszyscy tak zrobili. W tym samym momencie wystrzeliły przeróżne zaklęcia ze strony śmierciożerców, które odbiły się od magicznej osłony.

Niestety, siła uderzenia była tak mocna, że Harry, Hermiona i reszta odlecieli lekko do tyłu upadając. Przez chwilę trwała głucha cisza, ale po niedługim czasie śmierciożercy się przebili i rozpoczęła się walka.

Wszyscy rzucili się w jej wir, lecz Voldemort zniknął wraz z Jessicą. Nie tego się spodziewali. On po prostu chciał, żeby to Potter do niego przyszedł.

-Muszę go znaleźć! –krzyknął Harry i pobiegł przed siebie nie odwracając się na nikogo.

Hermiona zanim się obejrzała została sama. Wszędzie na około niej pojedynkowali się jej przyjaciele, a także wrogowie. Nagle koło jej głowy przeleciało zaklęcie. Obejrzała się i zobaczyła Dołohowa, jednego ze śmierciożerców. Przystąpiła do ataku. Ból utrudniał jej płynne ruchy, jednak, gdy ledwo minęło ją śmiercionośne zaklęcie szybko unieszkodliwiła mężczyznę i rozejrzała się wokoło.

-Draco! –zawołała z nadzieją, choć zdawała sobie sprawę, że jej nie usłyszy.

Muszę go znaleźć!

Pobiegła w stronę zamku. Wbiegła do środka poszukując ukochanego. Walka trwała już porządnie nawet w środku budynku. Śmierciożercy szybko się przedostali przez bariery i zaklęcia ochronne. Marmurowe schody były porozwalane, ściany dziurawe, i co chwile grunt pod stopami jej się załamywał. Biegła przez korytarze unikając zaklęć latających co chwilę w jej kierunku. Nie miała czasu na ciągłe walki.

-Draco! –zawołała ponownie. –Gdzie jesteś!?

Biegła dalej nie zatrzymując się. Co kawałek na ziemi leżał ktoś znajomy. Wiedziała, ze powinna pomóc, może ktoś jeszcze jest warty ocalenia, ale nie mogła się zatrzymać. Najpierw musiała się upewnić, że on żyje.

Właśnie przebiegła nad ciałem Parvati Patil, jej dawnej koleżanki z dormitorium. Ledwo udało jej się powstrzymać łzy.

Ilu jeszcze ludzi straci tej nocy życie?! Czy to wszystko jest tego warte?

Pomyślała o Draco, Harrym, Ginny, Zabinim, Jessice, Ronie i wielu innych przyjaciołach tym razem już nie mogąc powstrzymać łez spływających ciurkiem po policzkach.

Hermiono, weź się w garść! Musisz odnaleźć Dracona! Musicie zniszczyć diadem! –uświadomiła sobie bardzo istotną rzecz.-Harry.. on nic nie wie.. muszę mu powiedzieć!

-ASCENDIO!

Obok niej ponownie świsnęło zaklęcie. Odwróciła się szybko i krzyknęła:

-CONJUCTIVITIS!

Jej ofiara padła na ziemię oślepiona.

-ZABIJĘ CIĘ, SZLAMO! –usłyszała jeszcze za sobą.

Ustaw się w kolejce. Nie ty jeden o tym marzysz.

Biegnąc dalej korytarzami, przeraziła ją ilość martwych ciał. Sama już nie wiedziała kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Najważniejsze, że nie widziała wśród nich żadnej znajomej platynowej czupryny.

Nie! Tu nie chodzi tylko o Draco! Nie chcę widzieć nikogo w taki sposób z moich najbliższych! -Pomyślała, gdy przewróciła się i spadła wprost na jednego z trupów patrząc mu prosto w martwe ślepia. Odskoczyła szybko z krzykiem. To była Lavender Brown. Po chwili usłyszała szelest za swoimi plecami.

-No, no, no. Szlamcia Granger. Myślałaś, że jak uciekniesz, to uda ci się przeżyć? W takim razie się myliłaś!

Przed sobą napotkała Alecto Carrow. Rozglądnęła się szukając jej brata. Zazwyczaj byli nierozłączni.

-Avada Kedavra!

Hermiona odskoczyła za posąg, który roztrzaskał się na pół.

-Drętwota! –krzyknęła.

Śmierciożerczyni odbiła jej zaklęcie.

-Nie wiesz, że jeżeli chcesz zwyciężyć musisz używać zwycięskich zaklęć?! Crucio!

I tym razem Hermionie udało się uniknąć. Powoli jej zmęczone ciało zaczęło się poddawać.

-Expelliarmus!

Tym razem Hermiona trafiła. W jej ręce trafiła również druga różdżka, którą natychmiast przełamała.

-Petrificus Totalus! –krzyknęła, strzelając zaklęciem w uciekającą kobietę.-To teraz sobie tu poleżysz!

Im więcej martwych lub zranionych ludzi napotkała, tym bardziej zaczął jej się przypominać sen z grudnia. Bała się jego spełnienia. Coraz bardziej bała się o przyjaciół. Przecież Draco obiecał, że to się nie wydarzy! Obiecał!

Nie myśl o tym! Twoi przyjaciele nie umrą! Nie pozwolisz na to! Draco!- z płaczem osunęła się po ścianie czekając na ratunek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro