Rozdział 45. „Miłość łaskawa jest..."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

UWAGA! Ze względu na pewne problemy ze stroną, polecam odświeżenie jej wraz z wejściem w każdy kolejny rozdział, gdyż dopiero wtedy wyświetli się całość!!    


Hermiono, gdzie ty do cholery jesteś?! Draco przebiegał właśnie przez rozwalone czwarte piętro szukając ukochanej. Widział jak wbiegała do zamku. Cały czas od wybuchu wojny, gdy obrona padła, błądził za nią wzrokiem. Próbował się do niej dostać, lecz to nie jest takie proste, gdy wokół ciebie latają zaklęcia oraz trwają brutalne pojedynki. Zgubił ją tylko na chwilę. Na jedną chwilę, gdy wbiegła do budynku, a jego zatrzymało parę szybkich walk z których wyszedł bez szwanku. No, nie licząc pojedynczych zadrapań. Teraz musiał odnaleźć swoją zgubę, jak najszybciej. Miał tylko nadzieję, że nic jej nie jest, że podczas tych paru minut nie wydarzyło się najgorsze. Gdyby tak się stało... Nie. Nawet nie chciał o tym myśleć.

Wiem, że żyjesz! Musisz żyć! Nie umarłabyś, bo jesteś za silna, wiem o tym! -przekonywał samego siebie, przebiegając nad martwymi ciałami uczniów, szukając ze strachem wśród nich znajomej twarzy. Nie zauważył nikogo mu bliskiego. Nie dostrzegł także żadnego Ślizgona. Reszta, choć to okrutne, niewiele go interesowała. Nigdy nie był dobry, tak jak Potter. Taka była jego natura. Był uczony, aby nie pokazywać po sobie żadnych uczuć. Teraz to się zmieniło, choć nadal czuł w sobie dawne przyzwyczajenia. Aktualnie po prostu walczył po odpowiedniej stronie, chciał chronić to, co kocha. A żeby to zrobić, nie mógł się teraz zatrzymywać gdy nie musiał.

-Drętwota! –krzyknął, rzucając zaklęcie w śmierciożercę, który walczył akurat z Weasleyem. Nie wiedział dlaczego mu pomógł. Nigdy nie zaczął i najpewniej nie zacznie pałać do niego sympatią. Weasley bardzo skrzywdził jego Hermionę i to kilkakrotnie. Zresztą on też go przecież nienawidził i pewnie zostawiłby na pewną śmierć. Jednak zdawał sobie sprawę, że dla Hermiony ten rudzielec mimo wszystko pozostał ważny. Dlatego niechętnie, ale uratował jego zdradziecką skórę.

Ron spojrzał na niego zaskoczony, ale nie zdążył mu nawet podziękować, czy rzucić denerwującego tekstu, bo Draco pobiegł dalej nawet się na niego nie oglądając. Nie potrzebował jego wdzięczności, może nawet lepiej by nigdy nikomu o tym nie wspomniał. Nie chciałby by być uznawany za jego bohatera. Nie chciałby również mieć w nim dłużnika. Po prostu nie chciał go widzieć na oczy.

Świetnie! Czy wszyscy tak po prostu zniknęli?! Gdzie są Zabini i Potter, gdy są potrzebni?! Gdzie Hermiona, Ruda czy nawet Riddle?!

Zatrzymał się gwałtownie. Przed nim znowu trwała zacięta walka. Jeden głupiutki Gryfon walczył na trzech śmierciożerców. Draco westchnął głęboko i wywrócił oczami. Czy oni wszyscy muszą się pakować w takie beznadziejne tarapaty i udawać bohaterów?! I od kiedy on się zrobił taki dobry?! Stanął obok Neville'a Longbottoma, celując w jego przeciwników różdżką. Śmierciożercy na jego widok przestali rzucać zaklęcia, uśmiechając się kpiąco. Byli zdezorientowani. Po której stał teraz stronie? Neville spojrzał na niego równie zaskoczony.

-Chcesz mnie zabić?!

Salazarze, daj mi siłę. Dlaczego Longbottom jest taki głupi?!

-Nie, głąbie. Chcę ci pomóc! Rictusempra!

Zaskoczenie Neville'a było jeszcze większe, gdy jeden ze śmierciożerców runął na podłogę, a dwójka jego kompanów natychmiastowo zaczęła ich atakować.

-Jesteś po naszej stronie?! –wykrzyknął Gryfon w głębokim szoku. Przecież przed rozpoczęciem wojny Malfoy stał obok Voldemorta.

-Ale ty jesteś prędki, Longbottom! –nie mógł. Po prostu nie potrafił pozbyć się kpiny. Kto jak kto, ale chłopak do najbystrzejszych nigdy nie należał. Jednak podziwiał go. Wydoroślał. Nie był już ciapowatym chłopcem, nie potrafiącym użyć najprostszego zaklęcia. I tak rozpoczęła się walka. Neville wraz z Draconem na dwóch innych śmierciożerców. Ponownie Gryffindor i Slytherin stanęły we wspólnej walce. O wspólne dobro. Ponownie odnieśli sukces.

-Wiedziałem, Malfoy, że jesteś zdrajcą! –krzyknął jeden z nich. –Odkąd poniżyłeś się dla tej szlamy!

-Ale ty jesteś bystry! –zakpił Draco. –I nie nazywaj mojej dziewczyny szlamą!

Starcie trwało jeszcze chwilę, a po niecałej chwili ich przeciwnicy padli nieprzytomni na ziemię. Malfoy wraz z Nevillem ciężko oddychali zadowoleni z siebie. To była dobra walka.

-Nieźle, Longbottom. –pochwalił Gryfona, na co ten lekko się zarumienił. Nie spodziewał się raczej komplementu od Malfoya. Widział, że Ślizgon się zmienił. Za nic w życiu nie spodziewałby się walki ramię w ramię z Draconem.

-Szukasz kogoś? –zapytał próbując złapać powietrze. Mimo wszystko tempo było wysokie, więc oboje się zmęczyli.

-Hermiony. Widziałeś ją? –jego oczy błysnęły nadzieją.

-Tak. Przebiegała tędy chwilę temu. Biegła chyba na górę.

Dla Dracona to był strzał w dziesiątkę. Prędko przygotował do dalszego biegu posyłając Gryfonowi wdzięczny uśmiech.

-Super! Dzięki, Neville!

Teraz zaskoczenie ciemnowłosego wydawało się naprawdę ogromne. Czy Malfoy właśnie powiedział do niego po imieniu?! Odprowadził Ślizgona zaskoczonym wzrokiem, zanim zniknął na marmurowych schodach pędząc ile sił. Uśmiechnął się do siebie. Wygrają na pewno!

Draco skręcił właśnie na kolejny korytarz, kiedy usłyszał za swoimi plecami skrzeczący głos. Przeklął w duchu wiedząc kogo za sobą zobaczy. Zamknął oczy modląc się o cierpliwość i zacisnął zdenerwowane szczęki.

-Nie tak prędko, Dracusiu!

Odwrócił się zdenerwowany. Czy akurat teraz wszyscy musieli mu wchodzić w drogę?!

-Nie teraz, Parkinson! Naprawdę spieszę się!

Dziewczyna jednak nie zamierzała tak szybko odpuścić. Wpatrywała się w niego z wyciągniętą różdżką. W jej oczach kryła się niepewność, strach oraz zdenerwowanie.

-A gdzie ci tak śpieszno?

-Do mojej dziewczyny! –warknął już nieźle rozeźlony. Nie miał teraz ani ochoty, ani czasu na gierki ze Ślizgonką. Była tylko następną, niewielką przeszkodą do odnalezienia Hermiony. Mimo iż niewielką, to zawsze tracił cenne minuty. Czas tutaj grał ogromną rolę.

-Do tej szlamy? Ona jest nikim, Draco! Nie jest ciebie warta! Jesteśmy sobie pisani od dziecka! Nasze rodziny chciały się dzięki nam połączyć. Pomyśl o tym, jak dwa wielkie rody w końcu są się ze sobą łączą! Będziemy potęgą! Jeszcze się nie nauczyłeś, że dam ci więcej szczęścia niż ona?!

Draco spojrzał na nią zirytowany. Ta dziewczyna żyła w zupełnie innym świecie, zupełnie innymi wartościami. Znał je. Znał je bardzo dobrze. W końcu przez całe swoje życie również się na nich wychowywał. Władza, potęga, bogactwo, znajomości. To właśnie to, arystokraci o czystej krwi uważali za najważniejsze. To było ich priorytetami.

-Ty nikomu nie potrafisz dać szczęścia, nawet samej sobie! Obudź się, Parkinson! Nie jesteś głupia, tylko tobą zbyt bardzo manipulują. Zacznij prowadzić swoje życie tak, jakbyś ty tego chciała, a nie jak inni tego od ciebie oczekują!

Ślizgonka spojrzała na niego zaintrygowana. Przez chwilę wyglądało jakby chciała opuścić rękę, lecz po chwili twardo na niego spojrzała. W jej oczach zapłonął gniew połączony z niepewnością.

-Nikt mną nie manipuluje, Draco. To ty przestań żyć, tak jak żyjesz! Poniżyłeś się, lecz miałeś szansę to odkupić przy moim boku! Jednak skończyło się pobłażanie ci. Skoro ja cię nie mogę mieć... nikt nie będzie miał!

Miał dosyć. Ta rozmowa naprawdę do niczego nie prowadziła. Umysł Parkinson był wyprany, zamroczony. Widziała tylko to, co musiała. Miała przed sobą rozkazy.

-Tak? A co mi zrobisz? Zabijesz mnie? –zapytał unosząc brwi i uśmiechnął się ironicznie.

-Tak! –krzyknęła piskliwie, a jej dłoń zaczęła się trząść. –Muszę to zrobić!

Draco udał, że podskakuje ze strachu, lecz po chwili rozłożył ramiona z szerokim uśmiechem.

-Teraz to mnie przestraszyłaś! Dawaj, Parkinson! Pokaż na co cię stać. Tylko nie zawiedź mnie.

Pansy zdziwiła się jego zachowaniem. Stał spokojnie patrząc z wyczekiwaniem i szerokim uśmiechem. Jego oczy jednak wciąż pozostawały zimne. Nie bał się. Był pewny siebie. Pewny, że nie będzie potrafiła go skrzywdzić.

-Nie boisz się?

-Pansy.. ciebie? Wiem, że mnie nie skrzywdzisz... przecież mnie kochasz...

Zaczął do niej powoli podchodzić, wyciągając w jej stronę rękę. Jego głos był łagodny, kojący. Uśmiech wydawał się taki ciepły. Dziewczyna zaczęła drżeć na całym ciele, czekając na jego dotyk. Tak bardzo go pragnęła.

-Dracusiu...

Malfoy skrzywił się na to przezwisko, ale kontynuował podchody do dziewczyny. Delikatnie dotknął jej policzka i pogłaskał ją po nim. Pansy, tak bardzo mu oddana, zakochana i... naiwna. Nic się nie zmieniła.

-Chodź do mnie, nie musisz nic więcej już robić...

Dziewczyna podeszła chcąc się w niego wtulić, a on złapał ją wpół i odwrócił do siebie plecami przykładając różdżkę do gardła.

-Pansy, Pansy, Pansy... taka głupiutka. Tak bardzo, że nie potrafię cię zabić...

Ślizgonka rozpłakała się. Czuła się oszukana. Oszukana przez ukochaną osobę. Dracona, którego kochała praktycznie od zawsze.

-Gdy tylko mnie puścisz, to zabiję tę szlamę! To ona mi ciebie odebrała, to ona..

Draco przerwał jej wpół zdania. Nie chciał tego słuchać.

-Zabić nie potrafię, to prawda, ale torturować jak najbardziej! Sectumsempra!

Ciało Pansy zaczęły oplatać krwawe rany, pogłębiające się jakby ktoś cały czas je ciął niewidzialnym nożem. Cała szata zaczęła się pokrywać ciemnymi plamami krwi. Dziewczyna krzyknęła z bólu, patrząc błagalnie w szare oczy Malfoya. Oczy tak przez nią uwielbiane, lecz które nigdy nie miały należeć do niej.

-Silencio! –wypowiedział formułkę, cały czas się w nią wpatrując bez cienia emocji. Tylko przez chwilę coś w nim drgnęło, lecz szybko pozbył się tego uczucia. Nie mógł być słaby.

Z jej ust nie wydobywał się już żaden dźwięk. Teraz pozostało tylko błagalne spojrzenie i łapanie się jego szaty ostatkami sił próbując wzbudzić w nim litość. Nie czuł smutku, poczucia winy. Był wyprany z jakichkolwiek emocji.

-Zdychaj. Wiem jakie to zaklęcie jest przyjemne. –syknął i pozostawił ją na podłodze. Czy to tak powinna zachowywać się osoba, która przeszła na dobrą stronę? Niekoniecznie, ale czuł, że właśnie tak należało postąpić. Nigdy nie będzie do końca dobry. Zawsze zostanie w nim cząstka zła.

Pobiegł dalej przed siebie. Wbiegł właśnie na szóste piętro, z podziwem obserwując pojedynki które się na nim toczyły. Musiał przyznać, że były bardzo widowiskowe. Kingsley Shacklebolt pojedynkował się właśnie z obecnym ministrem magii- Piusem Tickense, Tonks z ojcem Goyle'a, Luna ze Scabiorem, a Seamus Finnegan z Fenrirem Greybackiem. Kolorowe pociski co chwilę wystrzeliwały z każdej różdżki. Pojedynek by zacięty. Co chwilę odłamywał się kawałek ściany lub sufitu pod wpływem siły. Nie miał czasu, aby czekać na wynik końcowy. Przebiegł obok nich, ale usłyszał jeszcze głos znienawidzonego wilkołaka.

-Malfoy! Pomóż nam!

Draco odwrócił się celując w ścianę za nim. Rzucił w nią zaklęcie, lecz nie zobaczył czy trafił w śmierciożerców, gdyż zauważył na końcu korytarza burzę brązowych loków. Szybko zerwał się w tamtym kierunku.

-HERMIONA!

~~*~~

-Profesor McGonagall! –krzyknął Harry dobiegając do walczącej nauczycielki i chroniąc ją przed śmiertelnym zaklęciem. Kobieta miała rozwiane włosy i porozcinaną twarz w kilku miejscach. Poza tym nie straciła swojego wigoru. Spojrzała na niego z wdzięcznością i troską.

-Dziękuję, Potter. –wysapała. -Co się stało? Potrzebujesz czegoś?

Harry pokiwał gorączkowo głową.

-Informacji. Nie widziała pani nigdzie Voldemorta, albo Jessiki Riddle?

-Nie widziałam, Potter. –zacisnęła wąskie usta. -Zniknęli z pola bitwy. Nie wiadomo dlaczego ta szumowina nie chce z nami walczyć. Tchórz!

Harry popatrzył na nią z szacunkiem. Ta kobieta była bardzo silna i odważna. Imponowała mu. Poczuł jak napływa do niego ogromna fala szacunku i sympatii.

-Ja wiem dlaczego zniknął, pani profesor. Ma nadzieję, że sam do niego przyjdę.

Profesorka spojrzała na niego ostro, ze strachem.

-Mam nadzieję, że nie zamierzasz...

-Przykro mi pani profesor, ale nie mam wyboru. Jeżeli chcemy go zniszczyć...

Minerwa McGonagall chyba nigdy nie wyglądała na tak przerażoną.

-Nie żartuj, Harry!

Wybraniec uśmiechnął się. Miło było usłyszeć jak nazywa go po imieniu.

-Takie jest moje zadanie. Muszę go zabić.

Nie czekając na odpowiedź pobiegł dalej. Musiał odnaleźć Voldemorta. Stanąć z nim twarzą w twarz. To było jego przeznaczenie od którego nie było ucieczki. Chciał też odnaleźć Jessicę. Nie mógł jej zostawić z ojcem. Zacisnął pięści.

Na pewno jest przy Voldemorcie. Nie pozwoliłby wyruszyć swojej ukochanej córce w wir walki. Odnajdę cię, Jess. Przysięgam.

Biegł przez błonia Hogwartu starając się nie zatrzymywać. Pomagał tym, którzy naprawdę tego potrzebowali, ale nie mógł pomóc wszystkim. Miał wyznaczone zadanie i to nim musiał się przede wszystkim kierować. Nienawidził być obojętny na ludzkie cierpienie.

-Harry!

Z każdej strony nawoływały go znajome głosy, ale nie mógł ich słuchać. Nie było czasu na rozmowy.

-HARRY POTTER!

Zatrzymała go zdyszana Luna.

-Co jest? –zapytał zbyt ostro. –Przepraszam cię, Luna, ale spieszę się!

-Gdzie tak pędzisz?! –zapytała z ciekawością swoimi dużymi, rozmarzonymi oczami.

Harry zirytował się. Naprawdę ją uwielbiał, ale to nie był odpowiedni moment.

-Mam parę spraw do załatwienia! Naprawdę, Luna. Nie mogę teraz rozmawiać, pogadamy potem!

Tylko... Czy potem będzie do tego okazja?

-Jakich spraw? –zapytała niezrażona. -Może ci pomogę!

-Nie! Znaczy.. trzeba zniszczyć węża. Nagini. Ten wąż Voldemorta! Oraz diadem Roweny Ravenclaw!

Luna spojrzała na niego zaskoczona.

-Harry.. To niemożliwe. On zaginął..

-Wiem, Luna, ale trzeba go odnaleźć.

Krukonka wyszeptała już tylko do siebie:

-Nikt go nie widział od lat, Harry...

~~*~~

Jessica siedziała obok ojca, w Zakazanym Lesie. Miała dosyć panującej nerwowej atmosfery. Ojciec teleportował się tutaj, aby czekać na Harry'ego twierdząc, że ten sam przyjdzie do niego szukając zemsty. Jessica podzielała zdanie ojca. Przyjdzie. Na pewno. Będzie chciał go zabić, uratować ją. Lecz mu się nie uda. Nie zabije go, dopóki nie zostaną zniszczone wszystkie horkruksy. A przecież Nagini wciąż oplata się pomiędzy stopami ojca. Nie chciała bezczynnie czekać. Chciała go odnaleźć zanim on przyjdzie tutaj. Porozmawiać, pomóc walczyć.

-Ile jeszcze mamy tutaj czekać? –zapytała niecierpliwie.

-Nie wiem! –warknął Lord Voldemort, na co ta podskoczyła lekko przestraszona.

-Przepraszam, ojcze. Nie chciałam...

-Nie! Słowo „przepraszam" nigdy nie powinno wyjść z twoich ust. –spojrzał na nią szkarłatnymi oczami.- Jestem zdenerwowany, że to tak długo trwa! Dlaczego Potter nie przychodzi?!

Jessica spojrzała na drzewa. W każdej chwili mógł się z nich wyłonić jej ukochany. Nie chciała żeby ten moment nadszedł... Zaraz! Przecież on nie wie, że są w Zakazanym Lesie!

-Jak Ha.. Potter ma tutaj przyjść? –zapytała ojca obojętnie.

-Co? –ponownie warknął, zwracając się w jej stronę.

Jessica lekko drżącym głosem odpowiedziała, patrząc w jego oczy:

-Przecież nie wie, że tutaj jesteśmy.

Czarny Pan popatrzył na nią z zamyśleniem.

-To prawda. Przyjdzie czas kiedy się dowie. Chyba, że Potter stchórzył. Boi się śmierci. Nie chce powtórzyć losu swoich nic nie wartych rodziców oraz ojca chrzestnego. –roześmiał się.

Jessica wstała lekko zdenerwowana i spojrzała przelotnie na Nagini. Nie chciała tego słuchać. Obwiniała ojca za nieszczęście Harry'ego. To przez niego stracił wszystkich. Rodzinę, przyjaciół... To przez niego w Hogwarcie właśnie trwa wojna. Dlatego cierpiał cały czarodziejski świat. Ruszyła parę kroków przed siebie z niepewnością i strachem.

-Wybierasz się gdzieś? –syknął ojciec w jej stronę.

-Tak. Idę walczyć. –odpowiedziała twardo.

-Nigdzie nie idziesz. –wycelował w nią różdżkę, gotów ją unieruchomić.

-Mam dość bezczynnego siedzenia! Nie będę tu siedziała nic nie robiąc! Jestem śmierciożerczynią tylko z powodu Mrocznego Znaku?!

Lord Voldemort przypatrzył jej się czerwonymi oczami. Wiedziała, że wygrała.

-Dosssskonale. Jak na moją córkę przystało. Idź i zabijaj za swojego ojca.

Dziewczyna uśmiechnęła się blado i pobiegła przed siebie. Nie chciała go okłamywać. Robiła to już od dawna, ale miała dosyć kłamstw. Miała nadzieję, że to wszystko już niedługo się skończy. Wiedziała jaki koniec musi być. Nie było to do końca szczęśliwe zakończenie.

Żeby jeszcze nie było za późno!

Biegła ile sił w nogach. Musiała znaleźć Harry'ego! Nie pozwoli, aby zginął! Nie w taki sposób, gdy są tak blisko. Musi powiedzieć mu, gdzie jest Nagini.

~~*~~

Tymczasem w dormitorium Hermiony stali jej przyjaciele. Rudowłosa istotka przytuliła się mocno do ciała ukochanego. Wiedziała, że teraz nadszedł czas aby i oni wkroczyli do walki. Przyjaciele na nich czekali. Liczyli na nich. Musieli im pomóc. Nie chcieli siedzieć i czekać aż wszystko się skończy. Chcieli walczyć o spokój, dobro, miłość.

-Blaise? –zapytała cicho.

-Tak, Ginny?

-Boję się! Naprawdę się boję. –załkała.

-Nie dam was skrzywdzić, rozumiesz? Jesteście dla mnie najważniejsi. Zostań tu, a ja...

-Nie, Blaise. Idziemy razem. Wiem, że nas ochronisz. Kocham cię, co by się nie stało! Dziękuję, że ze mną jesteś. Chodź, musimy ich odnaleźć.

Pocałowali się i ruszyli w wir walki. Na ich ustach pojawiły się lekkie uśmiechy. Nie szczęścia. Smutku, ale walka to był ich żywioł. Teraz walczyli po tej samej stronie.

Blaise bardzo chętnie karał zaklęciami wszystkich swoich starych przyjaciół, a pomagał tym nowym. Teraz wiedział, gdzie jego miejsce. Nasłuchał się przy okazji jaka to hańba nadeszła na niego i jego rodzinę. Dostał tyle gróźb śmiertelnych, których nie potrafił nawet zliczyć. Nie przejmował się tym. Jego światem rządziły teraz inne wartości.

-Kochanie, jak ci idzie? –zawołał do ukochanej.

-No, tak z siedmiu mam! –pokazała mu kciuk, ale się nie uśmiechnęła.

Blaise posłał jej ponury uśmiech.

-Czas odnaleźć Malfoyów! –stwierdził, gdy zmęczony stanął obok niej.

Podała mu malutką dłoń i pociągnęła za sobą w głąb pojedynkujących się osób.

~~*~~

-HERMIONA!

-DRACO!

Widział jak podnosi się z ziemi cała zapłakana i brudna od krwi. Na jego widok jednak pojawił się na jej twarzy uśmiech ulgi. Dobiegał już do ukochanej, gdy nad głową świsnęło zaklęcie, uderzając w ścianę za nią. Uśmiechnięta, z zapłakanymi oczami nie zwracała już na nic uwagi, skoro zaklęcie chybiło. Widziała tylko jego. Chciała tylko jego. Jej oczy ogarnęło zaskoczenie i przerażenie, gdy zobaczyła jego minę. Momentalnie jego uśmiech przemienił się w przerażenie, obserwując z przerażeniem, jak ściana zaczyna opadać na Gryfonkę. Czuł jakby jego serce stanęło.

-NIE!

Skoczył na nią rozpaczliwie i niczego nieświadomą wypchnął spod miejsca uderzenia, przyjmując na siebie cały atak. Odłamki ściany spadły na niego, przysypując go.

-DRACO, NIE! –krzyknęła przerażona, próbując go odkopać spod gruzu. Wyciągnęła różdżkę i szybkim zaklęciem odrzuciła z niego wszystkie kamienie. Na całe szczęście, nic mu się nie stało oprócz prawdopodobnie zwichniętej ręki. Lepsze to niż zmiażdżona kończyna, lub utrata życia.

-Idioto! Mogło ci się coś stać! –objęła go, mocno się w niego wtulając.

Uwolnił się z jej uścisku, spoglądając w oczy i łapiąc za ramiona.

-Wiesz, Granger... Mówi ci to Malfoy, więc słuchaj teraz uważnie! Dla ciebie nawet bym życie poświęcił.

Dużo dla nich znaczyło to wyznanie. Draco nie był osobą wylewną w uczuciach. Zazwyczaj nie mówił o nich głośno. Hermiona była dla niego tak naprawdę czymś nowym w jego życiu. Zmieniła je. Calutkie. Przekręciła, tak, aby był inny. Roztopiła lód z serca, zdjęła delikatnie z jego twarzy maskę. Wszystko to, przez tak krótki okres czasu.

Zamarli w swoich ramionach szukając swojej bliskości. Odnaleźli swoje usta wtapiając się w nie gorąco, jakby chcieli tak pozostać na zawsze. Tak, jakby nie widzieli się od paru lat. Namiętnie, rozkoszując się swoim smakiem i zapachem. Przesyłając miłość, która miała ich wzmocnić. Potrzebowali tego. Potrzebowali siebie wzajemnie. Wszędzie wokoło padały zaklęcia, ściany się załamywały, umierali ludzie, ale dla nich byli najważniejsi oni. Chwila w której chcieli pozostać.

-Hermiono, wiem, że to nieodpowiedni moment, ale..-zawahał się przez chwilę, a następnie uklęknął na kolano.

-Draco.. co ty.. –szepnęła, lecz ten jej przerwał gestem dłoni.

-Cii! Jak mówiłem, wiem, że to najgorszy moment w życiu, ale boję się, że innego już nie będzie. Przepraszam, że nie robię tego tak jak powinienem, ale czy uczynisz mi ten zaszczyt i wyjdziesz za mnie, jeżeli będzie nam to dane?

Hermionie łzy stanęły w oczach. To prawda, moment był beznadziejny, ale nie zwracała na to uwagi. Pragnęła go całą sobą.

-Jesteś pewien, że chcesz spędzić życie ze szlamą?

-Nie mów tak! Jestem pewien, że chcę je spędzić z najpiękniejszą kobietą na świecie.

Hermiona rozpłakała się i pokiwała głową na zgodę. Draco wstał i pocałował ją ponownie. Tak bardzo ją kochał. Tak bardzo chciał mieć już tylko dla siebie.

-Już niedługo będziesz moja i tylko moja. Będziesz panią Malfoy i będziemy najcudowniejszą rodziną na świecie. Będziemy mieli dzieci, piękny dom. Uczynię cię najszczęśliwszą żoną. Nie pozwolę, abyś płakała i cierpiała. Nie bój się o to.

-Wzruszające. –usłyszeli drwiący głos za sobą.

Odwrócili się błyskawicznie i zobaczyli przed sobą z wyciągniętą różdżką w ich stronę Natalie Moran. Uśmiechała się ironicznie, lecz oczy ciskały nienawiścią.

Chcieli wyciągnąć swoje różdżki, ale ich nie mieli przy sobie. Rozejrzeli się po podłodze ale tam także ich nie było.

-Tego szukacie? –zapytała słodko.

Spojrzeli na jej dłoń. Trzymała ich zguby. Przerażeni czekali na jej ruch. Wiedzieli, że nie są w zbyt ciekawej sytuacji. Mocno ścisnęli swoje dłonie.

-Oddaj nam różdżki! –krzyknął Malfoy.

-Tak, na pewno to zrobię, bo ty mi tak każesz. –zironizowała.

-Myślałem, że mnie kochałaś. –warknął.

-No bo tak było. Ale nie jestem Parkinson. Nie jestem głupia. Wolałeś ta szlamę. Jesteś już skażony i nawet jakbyś mnie teraz błagał o życie, nie oszczędziłabym cię. Jesteś zdrajcą, a dla mnie najważniejszy jest Czarny Pan.

-Ślepa suka.

-A ty martwy.. Avada Kedavra!

Zaklęcie wystrzeliło z jej różdżki. Draco wiedział, że nie uda im się przeżyć. Hermiona też to wiedziała. Przytulili się do siebie, wiedząc, że teraz do końca życia będą ze sobą. Ich szczęście będzie połączone w ich dłoniach, które nie rozdzielą się nawet po śmierci. Bo czy prawdziwa miłość kiedykolwiek umiera? Nie. Poznali siebie na nowo, otoczyli miłością. Spróbowali Zakazanego Owocu. Teraz nikt nie stanie na ich przeszkodzie. Wygrali. Wygrali siebie, a to było największą nagrodą.

-Kocham cię. –wyszeptała Hermiona, ostatni raz patrząc w jego szare oczy. Oczy, które pokochała. Zakochała się beznadziejnie w tym niegdyś zimnym, znienawidzonym Ślizgonie.

-Ja ciebie też. Do końca.

I dwa ciała opadły na ziemię bez życia.

Miłość łaskawa jest. Nie zna granic, nie szuka poklasku. Będzie istniała ponad wieki, bo właśnie tam zmierzają zakochani. Do Raju, w którym do końca istnienia będą mogli się miłować...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro