1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Deszcz padał coraz mocniej. Maleńkie uliczki wioski Green Village już dawno tonęły w głębokim błocie i kałużach. Było tak ciemno, że zdawało się, iż zapadł wieczór i nic nie wskazywało na to, by niebo się rozpogodziło przed zapadnięciem nocy. Ciężkie, sine chmury gęsto gromadziły się nad głową i nie było widać nawet najmniejszego promyka słońca. Mieszkańcy wioski pochowali się w swoich ciepłych domach, przez co ulice były zupełnie opustoszałe, jakby wioska została porzucona. Jedynie gdzieniegdzie, cicho niczym cienie, przemykały bezpańskie zwierzęta, które szukały schronienia pośród zaułków i śmietników. Wśród nich biegło małe, rude stworzenie, którego futerko mocno już ociekało wodą i błotem. Mozolnie szukało jakiegoś suchego schronu, ale gdzie nie zajrzało, to wszędzie czaiły się inne zwierzęta warczące wrogo na nowego przybysza. Więc stworzenie biegło dalej, potrząsając głową, aby choć odrobinę strząsnąć z siebie krople deszczu. W końcu znalazło upragnioną kryjówkę. W jednej ze ślepych uliczek leżała sterta połamanych skrzyń i beczek. Jedna z nich, leżąca bokiem na ziemi, była jeszcze dość sucha w środku, choć drewno mocno już nasiąknęło wodą. Kocur wszedł ostrożnie do środka i ułożył się na wilgotnych sztachetkach. Stwierdził, że nie jest tak źle. Beczka była w dość dobrym stanie, na tyle, że deszcz nie wdzierał się do wewnątrz tak, by to przeszkadzało. Mógł w końcu nieco odetchnąć i oparł głowę o rudo-białe łapy.
To był ciężki dzień. Ledwo godzinę temu dotarł do wioski, a już był przemoczony do suchej nitki, więc musiał znaleźć jakieś schronienie zanim poszuka czegoś do jedzenia. Kot westchnął cicho do siebie i ze smutkiem patrzył na ciężkie deszczowe krople zalewające brukowane ulice. I pomyśleć, że jeszcze miesiąc temu siedziałby teraz w swoim suchym pokoju na miękkich, jedwabnych poduszkach, popijając gorące kakao i czytając najnowsze wydanie jego ulubionego magazynu. Bardzo mu tego brakowało. Choć nie tak bardzo jak tęsknił za swoją rodziną. Nigdy by nie przypuszczał, że poczuje się tak osamotniony.
Potrząsnął uszami, aby zrzucić krople wody, które właśnie spadły na niego przeciskając się pomiędzy szparami w beczce i skulił się z zimna. Po raz już setny zaczął mimowolnie wspominać tamten dzień, w którym opuścił swój dom. A wcale nie chciał tego robić. Po prostu nie miał innego wyboru.
Kot zamknął oczy. Pamiętał, jakby to było wczoraj, choć minął już miesiąc. Tak, to był niezwykły dzień, bo to były wtedy jego osiemnaste urodziny. Jego rodzice z tej okazji wyprawili wielkie przyjęcie. Na zamek została zaproszona ponad setka gości. Od jego osobistych przyjaciół, po znane osobistości ze szlachty, członkowie rodziny oraz inne ważne osoby. Był wówczas najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Tak, człowiekiem. Bo nasz rudy futrzak nie był wtedy jeszcze rudym futrzakiem, tylko młodzieńcem, który niecierpliwił się na rozpoczęcie urodzinowego przyjęcia i nawet przez sekundę nie pomyślał, że za parę godzin będzie miał rudo-białe, pręgowane futerko. Ale zacznijmy od początku:
A więc na zamku wszyscy przygotowywali się na przyjęcie z okazji urodzin. Nie szczędzono na dekoracjach, jedzeniu czy muzyce, którą miał wygrywać znany i rzecz jasna, kosztowny zespół orkiestry. Nasz młodzieniec przez całe przedpołudnie przechadzał się po sali balowej obserwując te przygotowania. I wiedział, że ta impreza będzie wyjątkowa. Tak huczna, by zapamiętało ją całe królestwo. Sam się już o to postarał. Gdy wybiła godzina rozpoczęcia przyjęcia, do zamku zjechały ogromne tłumy gości nie skrywające swojego podniecenia zabawą. Każdy wiedział, że przyjęcia urodzinowe w tej rodzinie są bardzo atrakcyjne. 
Zabawa trwała długo i bez żadnych przeszkód. Solenizant nie stronił od jedzenia i picia, ucinał liczne pogawędki z atrakcyjnymi pannami ze szlacheckich domów i zabawiał swoich gości popisami tanecznymi, choć nie były one zbyt udane. Wciąż wówczas nic nie zapowiadało późniejszych, dziwnych wydarzeń.
Gdy wybiła północ, nad miasto zaczęły napływać czarne chmury zwiastujące deszcz. Gdy okazało się, że będzie też i silna burza, większość gości postanowiła wracać już do domu, aby zdążyć przed załamaniem się pogody. Ale rozentuzjazmowani, zmęczeni i upojeni trunkami, nie spieszyli się zbytnio. Młody solenizant również nie przejmował się nadchodzącą burzą. Zajęty frywolną rozmową z pewną śliczną dziewczyną, nie zwracał uwagi na rozchodzących się uczestników przyjęcia. Dopiero, gdy i jego rozmówczyni przeprosiła oznajmiając, że też musi już opuścić zamek, chłopak ze skrytym rozczarowaniem pożegnał ją wręczając szybkiego buziaka w policzek. Dziewczyna zarumieniła się i uśmiechając zalotnie oddaliła się szybkim krokiem, wracając do swojego powozu. Nawet, gdy już sala opustoszała, młodzieniec siedział na jednym z krzeseł i popijał trzeci kufel piwa obserwując nadchodzące coraz szybciej burzowe chmury przez wielkie zamkowe okna. Wzdrygnął się mimowolnie widząc jasną błyskawicę przecinającą niebo. Jego rodzice już jakiś czas temu oznajmili, że idą się położyć, więc w sali balowej został jedynie on. Służący mieli posprzątać salę wczesnym rankiem. Młodzieniec ziewnął szeroko i w końcu stwierdził, że również wróci już do swojego pokoju. Wziął ze sobą kufel z niedopitym piwem i lekko chwiejnym krokiem wyszedł z sali. Wszędzie było już ciemno, a parę lamp olejnych, wiszących na ścianach, dawało dość nikłe światło. Co rusz rozlegał się jedynie donośny grzmot burzy, którego poprzedzała kolejna rozświetlona błyskawica. Chłopak ponownie wzdrygnął się i zmarszczył brwi. Nie cierpiał burzy...
Nagle do drzwi zamkowych rozległo się głośne pukanie. Młodzian stanął zdziwiony i rozejrzał się niepewnie. Pukanie powtórzyło się. Chłopak niecierpliwie odczekał sądząc, że powinien otworzyć drzwi ich lokaj, ale nigdzie go nie było. Gdy przybysz załomotał po raz trzeci, młodzian westchnął poirytowany i podszedł do drzwi. Otworzył i zamarł z ręką na klamce. W świetle szalejącej burzy zobaczył mroczną, zakapturzoną postać stojącą nieruchomo. Płaszcz szczelnie okrywał ciało obcego, więc nie od razu było widać czy to kobieta, czy mężczyzna. Nim młodzieniec zdołał wykrztusić do postaci pytanie: co tu robi, ta odezwała się pierwsza:
- Dobry panie, czy mogę schronić się u ciebie przed burzą? Mam za sobą długą drogę i jestem zmęczona.
Głos postaci nasuwał skojarzenie z kimś starszym, być może starą kobietą, ale było w nim coś niepokojącego. Chłopak zmarszczył brwi.
- Kim jesteś? Przedstaw się najpierw, a nie chowasz się pod kapturem.
Postać wyszczerzyła się i błysnęły pożółkłe zęby.
- Nie jestem nikim ważnym, panie. Jedynie podróżnikiem szukającym schronienia. Wpuść mnie, a nie pożałujesz.
Młodzieńcowi coraz bardziej nie podobał się ten natarczywy, podejrzany głos.
- To nie gospoda, babciu, czy kim tam jesteś. Idź do miasta. Przecież wiele tam jest gospód i moteli, w których znajdziesz nocleg.
Obca zachichotała.
- Ale ten zamek jest taki piękny. Jestem pewna, że jest w nim dość miejsca dla jednego podróżnika.
Młodzian zmrużył oczy i chwilę się wahał, aż w końcu odparł bardziej stanowczo:
- Przykro mi, ale nie. Nie wejdziesz do zamku. Nie mam zamiaru wpuszczać takich typów jak ty. Odejdź.
Przybysz spoważniał, a jego sylwetka wyprostowała się.
- A więc nie udzielisz schronienia strudzonemu wędrowcowi na tylko jedną noc?
- Dobrze słyszałaś. Nie wpuszczę cię. Idź do miasta. Jeśli nie odejdziesz, to zawołam straż -
Powiedział chłopak i już miał zamknąć z powrotem drzwi, gdy spod płaszcza obcej wysunęła się dłoń przytrzymując mocno skrzydło drzwi.
- Spodziewałam się takiej odpowiedzi. Chciałam sprawdzić czy pogłoski o tobie są rzeczywiście takie jak mówią. No i dowiedziałam się co chciałam.
Ton nieznajomej gwałtownie się zmienił i słychać było w nim nutkę groźby. Młodzian zmarszczył czoło z niepokojem.
- Jakie pogłoski? O co ci chodzi??
W tym momencie nieznajoma szarpnęła go za rękę i mocno pociągnęła do siebie. Chłopak znalazł się blisko jej twarzy i dostrzegł spod kaptura ciemne, bystre oczy. Poczuł zimny dreszcz na ciele, a tymczasem obca puściła go i pchnęła gwałtownie na ziemię. Młodzieniec spojrzał na nią zaskoczony.
- Co tu się dzieje?!
Kolejna błyskawica rozświetliła ciemne niebo, a w jej świetle ukazała się ponura twarz dziwnej kobiety, która właśnie ściągała kaptur. Chłopak rozwarł szerzej oczy. To nie była żadna staruszka. Kobieta nie miała więcej niż niż koło czterdziestki. Jej spojrzenie było bardzo poważne i groźne. Patrzyła na niego z pogardą, wręcz nawet z odrazą.
- Tak, mój książę. Nie jestem tym, kim ci się zdawało. I za chwilę ty również nie będziesz tym, kim obecnie jesteś.
Młody książę patrzył na nią nie rozumiejąc, ale odczuwał coraz większy strach i wciąż siedział na ziemi jak sparaliżowany. Tymczasem kobieta uniosła ręce i zaczęła recytować jakieś niezrozumiałe słowa. Nagle młodzieńca otoczyła świetlista aura, a on sam uniósł się w powietrze. Czarownica wzmocniła czar i w jednej sekundzie zamiast księcia, na ziemię opadł rudy kot. Potrząsnął głową i zamrugał żółtymi, kocimi oczami. Na widok swojego zmienionego ciała wpadł w panikę i niedowierzająco popatrzył na obcą kobietę.
- Coś ty mi zrobiła?!
Wiedźma uśmiechnęła się groźnie.
- To tylko mój mały sprytny czar. Magii w naszym świecie nie brakuje, na pewno widziałeś nieraz jej uroki. Pomyślałeś kiedyś, jak to jest być kotem? Bo ja tak. To takie urocze stworzenia!
Zaśmiała się złośliwie. Książę wciąż obracał się dookoła patrząc z przerażeniem na swoje pręgowane, rudo-białe futro.
- Nie, nie, to się nie dzieje naprawdę... Dlaczego mi to zrobiłaś?!
Kobieta pochyliła się i chwycił go boleśnie za kark. Chłopak wyrywał się rozpaczliwie, ale wiedźma trzymała go mocno w żelaznym uścisku.
- To przecież oczywiste, drogi książę. Odmówiłeś pomocy. Dbasz tylko o swoje przerośnięte ego i nic więcej. Obserwowałam cię. Jedyne co potrafisz, to zabawiać się z kolejnymi pannami i pić kolejne kufle trunków. Jesteś najbardziej rozpuszczonym dzieciakiem jakiego kiedykolwiek widziałam.
- Jestem księciem! Robię to na co mam ochotę! - Zawołał machając pazurami w stronę kobiety – Pożałujesz tego co mi zrobiłaś! Zaraz zawołam strażników, a mój ojciec wtrąci cię do lochów na całe życie!
Czarownica parsknęła ze śmiechu nie przejmując się tą groźbą.
- Proszę bardzo, chętnie zobaczę jak kot próbuje rozmawiać z ludźmi!
Książę znów zaczął się dziko szarpać, ale kobieta wciąż mocno go trzymała za kark.
- Przecież z tobą normalnie rozmawiam, o co ci...
- Tylko ja ciebie rozumiem, kochaniutki – Odparła uśmiechając się – W końcu to moje zaklęcie zamieniło cię w kota. Dla innych ludzi jesteś tylko zwykłym sierściuchem.
Książę zesztywniał i znowu rozwarł oczy rozumiejąc, co to oznaczało.
- Nie, ja chyba śnię, to jakiś koszmar...
W końcu kobieta puściła go i kot wylądował miękko na czterech łapach.
- To nie sen, zapewniam cię – Odparła poważnie – A teraz życzę przyjemnego życia w kocim ciele, drogi książę.
I odwróciła się zamierzając odejść, ale młodzieniec od razu zawołał za nią:
- Nie odchodź! Czekaj! Proszę, odczaruj mnie! Zrobię wszystko! Co chcesz w zamian? Złoto? Klejnoty? Tytuł szlachecki? Dostaniesz wszystko co tylko chcesz, tylko zmień mnie z powrotem w człowieka!
Kobieta uśmiechnęła się pod nosem. Czekała na te słowa. Odwróciła się powoli i popatrzyła na księcia znowu z pogardą. Za to ten wpatrywał się w nią rozpaczliwie i z determinacją w oczach. Czarownica pochyliła się ku niemu.
- Dobrze, dam ci jedną szansę. Tylko jedną. Jestem ciekawa jak bardzo jesteś zdeterminowany.
Chłopak uniósł hardo głowę.
- Co mam zrobić?
- To bardzo proste zadanie. I nie, zaklęcie nie pryśnie, gdy cię pocałuje jakaś piękna królewna – Zadrwiła – Takie bzdury przeczytasz tylko w bajkach. Odnajdź mnie, drogi książę. Odnajdź mnie, a w nagrodę przywrócę ci twoją dawną postać. Zgadnij gdzie mieszkam i przynieś mi coś wartościowego. Pokaż mi prawdziwą wartość, a spełnię twoje życzenie.
I podniosła się z triumfalną miną. Kot zamrugał oczami czując mętlik w głowie.
- Co to znaczy? Nie możesz mówić jaśniej? O jaką wartościową rzecz ci chodzi? Jakiś skarb, klejnot, coś magicznego? Co mam przynieść??
Czarownica uśmiechnęła się szerzej.
- Sam musisz to rozgryźć. Masz swoją szansę i nieograniczony czas. Podejmij właściwą decyzję. Do zobaczenia, książę.
I w rozbłyskach szalejącej burzy otoczyła się czarnymi pasmami magii znikając nagle bez śladu. Chłopak stał oniemiały wpatrując się w miejsce gdzie kobieta zniknęła. Miał ją odnaleźć i przynieść coś wartościowego. Zadanie wydawało się być proste, ale czuł głęboko, że wcale ono takie nie będzie. Nie wiedział nic o tej wiedźmie. Nie podała nawet swojego imienia. Może ukrywać się wszędzie. I na pewno dołoży wszelkich starań, aby jej nie odnalazł zbyt szybko. Wiedział, że może to potrwać całe tygodnie. Może nawet i miesiące. Chłopak zwiesił głowę czując zarówno gniew, jak i rozpacz. „Co ja zrobiłem? Trzeba było ją wpuścić...", pomyślał sobie. Przeklęta wiedźma... nigdy nie ufał magom... To miały być najlepsze urodziny w jego życiu, a zamiast tego utkwił w ciele kota. Był w takim szoku, że aż prawie się roześmiał na ironię tej sytuacji. Nawet nie zwrócił uwagi, że od pewnego czasu zaczął już padać deszcz pokrywając jego kocie futro warstwą wody. Z ponurą miną wycofał się do wnętrza zamku i w tym momencie nadszedł lokaj, zauważając w końcu otwarte drzwi.
- A cóż to? Chyba jeden z gości zostawił je otwarte – Mruknął do siebie, po czym zauważył rudego kota stojącego w progu.
- Sio! Zwierzętom nie wolno tu wchodzić! Uciekaj!
Machnął na niego ręką. Kot odskoczył i zawołał rozpaczliwie do niego:
- Nie! Sebastianie, to ja! Nie poznajesz mnie? To ja!
Ale lokaj usłyszał tylko donośne miauczenie i sądząc, że kot ma agresywne usposobienie, chwycił miotłę i zamachnął się nią.
- Uciekaj, no już! Precz!
Kot cofnął się przed miotłą, aż znalazł się z powrotem na zewnątrz i natychmiast drzwi zamknęły się za nim.
- Nie! Sebastianie! Otwórz drzwi, błagam! Sebastianie!!
Wołał głośno, ale lokaj nie zwracał już na niego uwagi, nie przejmując się jego miauczeniem. Książę oparł łapy o drzwi i jeszcze przez chwilę wołał służącego, aż umilkł czując jak coś ściska mu w gardle.
- Nie...
Zwiesił głowę z rozpaczą.
Przez całą noc chłopak krążył wokół zamku próbując dostać się do środka, ale co rusz był przeganiany przez wartowników. Z kolei, gdy wstał świt, usiłował zwrócić na siebie uwagę służących, którzy zaczęli swoją codzienną rutynę obowiązków. Ale tu również jego wysiłki okazały się bez skuteczne. Służący albo go przeganiali, albo otrzymywał jedynie parę pieszczot od chichoczących pokojówek, po czym odchodziły bez słowa. Nikt nie wiedział kim jest naprawdę rudo-biały kocur, logicznie biorąc go za zwykłego przybłędę, który szuka jedzenia. W końcu książę ponowił ostatnią próbę, i gdy zobaczył królową wychodzącą na swój codzienny, poranny spacer po zamkowym ogrodzie, podbiegł do niej z donośnym miauczeniem:
- Mamo! To ja! Mamo!
Jak się spodziewał, i ona nie zrozumiała jego słów, tylko pochyliła się i pogłaskała go miękkiej sierści.
- Słodki jesteś.
Powiedziała i oddaliła się kontynuując spacer. Chłopak posmutniał, a w jego oczach stanęły łzy. W końcu został na dobre przegoniony przez łowczego, który wyprowadzał myśliwskie psy na spacer i książę znalazł się poza dziedzińcem zamkowym uciekając przed psimi szczękami. Gdy psy przestały go w końcu gonić, odwrócił się i spojrzał ostatni raz na zamek. Wiedział, że już nie może tam wrócić. Nie, dopóki jest w tej postaci. Jedyne co mu pozostało to odszukać tą cholerną wiedźmę i zmusić ją, aby odczyniła czar. I nie spocznie dopóki to mu się nie uda. Przeszuka cały kraj i sąsiednie królestwa. Każdy las, pole i zakamarek. W końcu gdzieś się ona musiała ukrywać. Z tym postanowieniem znów się odwrócił i podążył przed siebie, ze wszystkich sił nie myśląc o najgorszym.
I tak nasz młody książę znalazł się w pewnym małym miasteczku, w tej chwili zalewanym przez gęsty i zimny deszcz, daleko od swojego prawdziwego domu. Minął miesiąc jego podróży i nie natrafił na ani jeden ślad czarownicy, która rzuciła na niego zaklęcie. Próbował nawet porozumieć się z innymi magami, których czasem spotykał w miastach, licząc, że podobnie jak owa czarownica, tak i oni zrozumieją jego mowę. Ale tak się nie stało. Żaden mag ani czarodziejka nie zrozumieli, że mają do czynienia z zaklętym kotem, więc książę był zmuszony wędrować dalej.
Otworzył oczy i znów spojrzał na uliczkę przed sobą, którą płynęła struga wody niosąca liczne patyki, liście i różne śmieci. Westchnął cicho i skulił się czując rosnącą senność. Odnajdzie ją, choćby miało mu to zająć i parę lat. Miał tylko nikłą nadzieję, że jego rodzina nie zapomniała o nim...

                                                                    🐾

Rudy kocur obudził się z nastaniem świtu, przesypiając całą noc we wnętrzu beczki. Deszcz dawno już przestał padać, ale jeszcze widoczne były jego pozostałości w postaci kałuż i mokrego otoczenia. Książę ziewnął szeroko i wygramolił się z beczki. Otrząsnął się i przeciągnął rozprostowując mięśnie. Teraz poczuł jeszcze bardziej głód i stwierdził, że koniecznie musi zdobyć coś do jedzenia. Podążył uliczką lawirując pomiędzy ludźmi, którzy już tłumnie przemierzali wioskę oddając się swoim zajęciom. Podczas tego miesiąca wędrówki chłopak wiele nauczył się będąc czworonogiem. Starał się zdobywać jedzenie bezpośrednio od ludzi wykorzystując w tym celu swój koci urok lub w gorszym przypadku, wykradając je ze straganów i stolików przy restauracjach i kawiarniach. A był w tym coraz lepszy. Rzadko się zdarzało, aby ktoś zdołał go złapać. Choć nieraz musiał zwiewać przed bezpańskimi psami, które chciały odebrać mu jego zdobycz.
I tak kocur uważnie wypatrywał potencjalnej okazji do zdobycia jedzenia. Rozglądał się po licznych sklepikach i podążał za zapachami ku ciekawszym miejscom. W końcu natrafił na małą kawiarenkę, przy której przygotowywano stoliczki i krzesła na przybycie klientów. Kot przysiadł nieopodal i cierpliwie czekał. Po jakimś czasie ludzie zaczęli się schodzić i wchodzili do wnętrza kawiarenki, by zamówić posiłek. Niewiele później przy jednym ze stoliczków usiadł jakiś wąsaty mężczyzna ubrany w elegancki garnitur i otworzył gazetę z zamiarem przeczytania jej podczas czekania na zamówienie. Kocur zbliżył się, ukradkiem obserwując owego człowieka. Z doświadczenia wiedział, że tacy ludzie zwykle zamawiają kawę i rogalika lub tosty z wędliną. Po kilku minutach nadszedł kelner i faktycznie położył przed mężczyzną filiżankę kawy oraz talerzyk ze świeżym, dużym rogalikiem z kruchego ciasta. Gość tylko skinął głową i nie opuścił gazety całkowicie pochłonięty czytaniem. Książę uśmiechnął się pod nosem. To będzie prosta zdobycz. Po cichu zakradł się w pobliże stoliczka i cały czas wpatrywał się w mężczyznę upewniając się, że ten go nie widzi. Przeniósł wzrok na rogalika, zbliżył się ponownie, krótko się obejrzał, czy nie ma więcej ludzi, po czym jednym susem wskoczył zgrabnie na stolik i porwał w zęby rogalik. Jako że stolik zatrząsł się pod wpływem skoku nań kota, mężczyzna drgnął zaskoczony i w końcu opuścił gazetę. Zdążył tylko zobaczyć jak rudy ogon znika pośród tłumu ludzi i spojrzał na pusty talerzyk po rogaliku.
- Hej! To moje śniadanie! - Zawołał.
Kot uśmiechnął się znowu i prędko oddalił się od kawiarenki. Wiedział, że nikt nie będzie go gonił. Mężczyzna, który zamówił owe śniadanie, wyglądał na raczej zamożnego człowieka. Po prostu zamówi drugiego rogalika, niż by miał gonić jakiegoś kota po całej wiosce.
Książę zatrzymał się dopiero w jakiejś cichej i pustej uliczce i położył rogalika na ziemię. Odetchnął z ulgą. Mimo wszystko nie zawsze udawało mu się zdobyć jakieś sensowne jedzenie. Wiele razy chodził z pustym żołądkiem nawet przez parę dni, a na samą myśl o grzebaniu w śmieciach skręcało go w środku. Prędzej czy później będzie zmuszony nauczyć się polować na myszy i ptaki, jeśli chce przeżyć. Westchnął cicho i chwycił rogalika pochłaniając go w kilka sekund.
Gdy zaspokoił głód, chwilę jeszcze pokrążył w poszukiwaniu wody, po czym opuścił wioskę Green Village. Wędrował teraz wśród niezliczonych pól uprawnych, dzikich łąk i sadów. Mijał wielkie, stalowe wiatraki, leniwie poruszane przez wiatr i samotne domki z ich mieszkańcami, którzy nie zwracali uwagi na samotnego, rudego kota. On sam zatrzymywał się jedynie, by odpocząć i ugasić pragnienie. Brak jakichkolwiek wskazówek odnośnie pobytu czarownicy frustrowało go coraz bardziej. Nie chciał nawet myśleć o tym, że być może zostanie kotem już na zawsze. Ta myśl przerażała go każdego dnia, a nawet nawiedzała w snach wraz z koszmarami o dniu, w którym po raz ostatni był człowiekiem. Czasem zastanawiał się też, co robią jego rodzice. Czy wciąż go szukają, czy już dawno uznali go za martwego... Książę popatrzył na słońce rzucające jasno promienie na łąki przed nim i smętnie kontynuował wędrówkę. W sumie nie wiedział jak daleko jest już od domu. Niewiele raczej podróżował. Ale z pewnością w ciągu tego miesiąca zrobił już kilkadziesiąt mil, idąc po prostu cały czas przed siebie. Ale na pewno wciąż pozostawał na terenach królestwa. Jednakże czarownica równie dobrze mogła ukrywać się poza nim. Tak więc książę wędrował dosłownie na ślepo, nie wiedząc dokąd właściwie zmierza.
Pod noc zatrzymał się w jakiejś starej, opuszczonej małej chatce i tam postanowił odpocząć do rana.

                                                                    🐾

Do kolejnego miasteczka dotarł około południa następnego dnia. Książę od razu zorientował się, że jest to jedno z większych miasteczek, właściwie miasto. Nabrał nadziei, że może są tu i kolejni czarodzieje. Prawie w każdym mieście była jakaś gildia lub klan magów. To oni trzymali pieczę nad wykorzystywaniem kryształów energii w licznych urządzeniach masowej produkcji. Pod ścisłą kontrolą badali ich możliwości i rozpowszechniali kryształy za odpowiednią cenę. A więc mieli wysoką wiedzę też o magii i zaklęciach. Dla młodzieńca magowie byli ostatnią deską ratunku. Możliwe, że jedyną. Choć jak dotąd z żadnym nie udało mu się porozumieć. Ale oczywiście nie miał zamiaru poddać się zbyt łatwo.
Gdy szedł brukowanymi uliczkami, rozglądał się uważnie dookoła. Wszędzie było mnóstwo ludzi. Wciąż musiał umykać im z drogi, trącany i przeganiany. Raz prawie wpadł pod rower jadący w pełnym pędzie ulicą. Domy z kolei piętrzyły się wszędzie i gęsto. Od małych murowanych chat po wielkie bloki z kamienia i żelaza. Było mnóstwo żeliwnych konstrukcji o nieznanym mu przeznaczeniu i wież przemysłowych. Miasto, choć mniejsze niż stolica, było mimo wszystko fascynujące i niezwykłe. Książę wciąż przystawał przy kolejnych wielkich, żelaznych budowlach poruszając z zapałem swoim kocim nosem. Aż podskoczył w miejscu, gdy usłyszał bicie zegara. Odwrócił głowę i dostrzegł dalej, w centrum miasta, wysoką żelazną wieżę z ogromną tarczą zegarową, której ozdobne wskazówki właśnie wskazywały na godzinę pierwszą po południu. Młodzieniec, jak na zawołanie, znów poczuł ściskający głód w żołądku i podreptał dalej uliczką wypatrując czegoś do jedzenia. Jednakże tym razem złapanie czegokolwiek ze stolików czy budek nie było proste. Tłum ludzi uniemożliwiał mu zarówno zaczajenie się, jak i porwanie jedzenia. Gdy złapał w końcu pyszczkiem pęk kiełbasy ze straganiku z mięsem, od razu przyuważył go sprzedawca i ze złością kopnął go nogą wyrywając kiełbasę. Kocur pisnął i umknął szybko.
Koniec końców książę zawędrował aż na obrzeża miasta, bezskutecznie szukając jedzenia (kolejny raz omijał ze wstrętem śmierdzące śmietniki krzywiąc nos). Był coraz bardziej głodny i coraz bardziej sfrustrowany.
Nagle poczuł jakiś apetyczny zapach i poruszył nosem. Coś słodkiego, owocowego i świeżo wypieczonego. Aż ślinka mu prawie pociekła i podążył za zapachem. Szybko znalazł źródło owej smakowitej rzeczy. Była to mała budka na kółkach sprzedająca słodkie wypieki; od precli po nadziewane drożdżówki. Z kolei przy budce stała jakaś dziewczyna o długich, rudych włosach i najwyraźniej coś kupowała. Kocur przystanął w pewnej odległości przypatrując się jej. W końcu dziewczyna odwróciła się, a w ręku trzymała małą papierową torebkę z jakimiś słodkościami. Była bardzo zadowolona z zakupu i wyjęła z torebki małą bułeczkę nadziewaną dżemem. Kocur przełkną cicho ślinę czując eksplozję słodkiego zapachu. Był tak zdeterminowany, że podążył za dziewczyną z nadzieją, że może da mu kawałek bułeczki. Chociaż kawałeczek... 
Szli tak przez jakiś czas, a dziewczyna zajadała się bułeczkami nieświadoma towarzysza drepczącego jej po piętach. W końcu kocur nie wytrzymał i miauknął lekko do niej. Dziewczyna stanęła i odwróciła się ze zdziwieniem. Na widok rudego kota rozwarła oczy jeszcze bardziej, po czym uśmiechnęła się.
- Hej! Co się stało? Zgubiłeś się?
Kot skierował spojrzenie na jej bułeczkę trzymaną w ręku i miauknął cicho jeszcze raz. Dziewczyna spojrzała na wypiek i znów na kota.
- Och, już rozumiem. Pewnie jesteś bardzo głodny. Koty nie powinny jeść słodyczy, ale proszę.
Oderwała malutki kawałeczek bułki i podała go zwierzakowi. Ten od razu chwycił ciasto w zęby i dwoma kęsami zjadł je łapczywie.
- Biedaczysko, pewnie dawno nic nie jadłeś – Mówiła dalej dziewczyna – Wygląda na to, że chyba nie masz domu. Jesteś taki brudny i zaniedbany.
Wyciągnęła dłoń i pogłaskała go po grzbiecie. Kocur wyprężył się miło połechtany tą pieszczotą i popatrzył znowu na młodą dziewczynę. Uświadomił sobie, że była bardzo ładna. Jej rude włosy przywodziły na myśl kaskadę płomieni, na twarzy miała parę uroczych piegów, a oczy były w kolorze jasnego błękitu. Młodzian pomyślał sobie, że gdyby był człowiekiem, to chyba właśnie by się zarumienił po same uszy. Ale w końcu oprzytomniał i odskoczył lekko od dziewczyny przerywając słodką pieszczotę. Nie może. Nie teraz. Jeśli pozwoli innemu człowiekowi zbliżyć się do siebie, cała jego misja runie. Nie chciał być już kotem.
Dziewczyna z kolei lekko posmutniała myśląc, że kot jest nieufny.
- Nie bój się, nic ci nie zrobię. Bardzo lubię koty. Wiesz, kiedyś miałam jednego, ale pewnego dnia już nie wrócił do domu z jednej ze swoich przechadzek. Do dziś nie wiem co się z nim stało. Brakuje mi go.
Kocur zastrzygł nieco uszami. Ile by dał, by móc do niej przemówić ludzkim głosem...
Dziewczyna wstała z klęczek i powiedziała jeszcze:
- Cóż, muszę już wracać do domu. Mam nadzieję, że sobie poradzisz. Trzymaj się, kotku.
Uśmiechnęła się i odwróciła oddalając się. Książę chwilę patrzył za nią czując jak coś kołacze się w nim na sercu i sam nie wiedząc dlaczego, podążył znowu za rudą dziewczyną.
Minęło jakieś dziesięć minut nim dziewczyna zatrzymała się na chwilę, tym razem przed starą, żelazną furtką i pchnęła ją idąc do niewielkiego domu stojącego nieco dalej. Kocur chwilę się zawahał, ale w końcu powoli i ostrożnie przemknął obok furtki. Dziewczyna otworzyła drzwi domu i dziarsko wkroczyła do środka. Książę szybko podbiegł bliżej nim drzwi się zamknęły i wystawił głowę. Dojrzał skromnie urządzony hol, a młoda dziewczyna zawołała głośno:
- Oliver! Już jestem!
Kocur pchnięty ciekawością, wślizgnął się do środka, tak by dziewczyna go nie zauważyła i schował się za stojakiem na parasole. Tymczasem z pomieszczenia obok wyszedł inny młodzieniec, o identycznie rudo ognistych włosach.
- Hej, długo cię nie było – Odparł – Znowu gdzieś się szwendałaś?
Dziewczyna przewróciła oczami ściągając buty i uniosła papierową torebkę.
- Wcale się nie szwendałam, tylko skoczyłam do Josha kupić bułki z dżemem. Chcesz jedną?
Oliver westchnął.
- Znowu? Zamiast marnować swoje pieniądze na bułki, powinnaś w końcu odłożyć je na ważniejsze rzeczy.
- Och, przestań marudzić! Przecież nie są drogie! Umiem oszczędzać, nie martw się – Powiedziała z irytacją i zniknęła z oczu kocurowi, który przysłuchiwał się rozmowie. Zrobił krok do przodu i w tym momencie niechcący potrącił ogonem jeden z parasoli, który stał oparty o ścianę. Parasol przewrócił się z hukiem, a kot aż podskoczył w miejscu wystraszony. Oliver natychmiast odwrócił w jego stronę głowę.
- Ej! Co tu robi ten kot?? Znowu przyprowadziłaś ze sobą jakiegoś przybłędę?
Dziewczyna wróciła do holu i spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Jakiego kota? Och!
W końcu dostrzegła rudego kocura, który zmieszał się trochę.
- To ty! Szedłeś za mną cały czas? - Zaśmiała się podchodząc bliżej.
- Adrienne! Co znowu zrobiłaś? - Oburzył się chłopak patrząc nieco karcąco na dziewczynę.
- Nic nie zrobiłam! Dałam mu tylko kawałek bułki. Był głodny.
- I teraz przyszedł myśląc, że znowu mu dasz coś do żarcia. Przecież wiesz jak to jest z przybłędami.
Adrienne zarumieniła się lekko.
- Było mi go żal. Nie wiedziałam, że pójdzie za mną. Ale nie żałuję, że mu dałam bułkę.
Oliver znowu westchnął. Mina chłopaka wskazywała na to, że już nieraz musiały być takie sytuacje, gdzie Adrienne nieopatrznie przyprowadziła do domu bezpańskie zwierzę. Kocur zakłopotał się jeszcze bardziej. Sam nie wiedział dlaczego wszedł do tego domu. Dziesiątki razy na swojej drodze spotykał miłych ludzi, którzy czasem go czymś poczęstowali, ale na tym się kończyło. To był pierwszy raz kiedy zdecydował się pójść za kimś do jego domu. Ta dziewczyna... Było w niej coś innego, coś czego nie umiał nazwać. I to coś sprawiło, że poczuł, iż po prostu musi za nią pójść. Jakby jego serce samo go prowadziło. Choć nie miał pojęcia co miało to zmienić w jego podróży. Mimo wszystko poczuł się nieco głupio. W końcu ludzie myślą, że jest zwykłym, bezpańskim kotem, a nikt nie lubi jak obce zwierzę ot tak sobie wchodzi do domu. „Gdybym był nadal człowiekiem, to oboje przyjęliby mnie z pokłonami", pomyślał sobie nieco egoistycznie książę. Ale jednak poczuł sympatię do tej miłej dziewczyny o imieniu Adrienne. Swoją drogą, to piękne imię...
Oliver machnął na niego rękoma i otworzył szerzej drzwi.
- Sio! Uciekaj stąd! Wynocha!
Kot zjeżył sierść i cofnął się. Adrienne podskoczyła do chłopaka i chwyciła go za ramię.
- Nie! Nie wyganiaj go!
- Niby dlaczego?
- Skoro jest głodny, dam mu coś jeszcze do jedzenia i wtedy na pewno sobie pójdzie.
Oliver popatrzył na nią niecierpliwie.
- To naprawdę zły pomysł, Adi. Wtedy będzie żebrał o jeszcze więcej.
- Nie wiadomo. Zobacz jaki jest brudny i chudy. Nie mogę tak po prostu wyrzucić go z domu. Poczekaj, zaraz coś mu przyniosę.
I pobiegła prędko do kuchni zostawiając Olivera z posępną miną i kota, który stał wciąż w progu domu.
Po niedługiej chwili Adrienne wróciła niosąc coś w ręku i zbliżyła się do zwierzaka.
- Proszę, mały. Mam nadzieję, że będzie ci smakować. Wybacz, że tylko tyle.
Położyła mu na ziemię kawałek białego mięsa i kocur powąchał je krótko. Uznawszy, że przyjemnie pachnie, chwycił w zęby mięso i wybiegł na zewnątrz. Gdy się na chwilę odwrócił, zdążył jeszcze zobaczyć uśmiech na twarzy rudej dziewczyny i drzwi zamknęły się za nim. Westchnął cicho do siebie. Chyba naprawdę doskwierała mu samotność. Bardzo chciał jeszcze tam zostać, ale wiedział, że tylko by się narzucał skoro wyraźnie nie był mile widziany. Chłopak potrząsnął do siebie głową: „Skup się, pamiętaj o swoim celu!", skarcił siebie w myślach i gdy zjadł pospiesznie kawałek kurczaka, zwartym krokiem powędrował z powrotem do miasta.

Zapadł wieczór, a młody książę niewiele się dowiedział o sposobie na zdjęcie swojego czaru. Właściwie to nie dowiedział się niczego. Krążył wokół siedziby magów-inżynierów i obserwował jak transportują kryształy energii ze skrzyń do powozów oraz rozmawiają o nowych sposobach napędu w balonach. Zupełnie nic z tego nie zrozumiał. Żaden z tych uczonych magów nie sprawiał takiego mistycznego wrażenia jak tamta czarownica. Ubrani w brązowe kitle i dziwne, grube okulary, nawet nie przypominali magów. Tylko, gdy obracali w dłoniach kryształy widoczna była posiadana przez nich magia. Każdy kryształ, zwany inaczej idium, to był inny rodzaj energii, a ona z kolei była wykorzystywana na przeróżne sposoby i w różnych dziedzinach. Bez niej miasta nie mogłyby się tak prężnie rozwijać jak obecnie. Książę przypuszczał, że magowie, posługujący się tymi przedmiotami, raczej nie byli typami rzucającymi ot tak zaklęciami. A i same kryształy na pewno nie miały mocy zdejmowania uroków. Pokręcił do siebie głową. To był jednak dobitnie ślepy trop. Chłopak prychnął pod nosem i oddalił się od tych dziwaków w goglach.
Zrezygnowany, nie wiedział co teraz robić. Był zmęczony i znowu głodny. Ale przede wszystkim zmęczony. Chciał jak najszybciej odnaleźć wiedźmę, ale każdy trop prowadził donikąd. W końcu podreptał dalej przed siebie rozmyślając nad dalszym krokiem. Powinien opuścić miasto i kontynuować podróż, ale coraz bardziej czuł się zrezygnowany. Gdzie by nie poszedł i tak błądził po omacku.
Przystanął na żeliwnym moście i popatrzył na miasto, w tej chwili oświetlone już latarniami. Podobało mu się tutaj. Z jakiegoś powodu nie miał ochoty na razie na dalszą wędrówkę. Czuł się już zbyt wyczerpany, a te miasto miało do zaoferowania o wiele więcej niż małe wioski, które dotąd mijał. Fakt, że było znacznie więcej ludzi, jednakże mógł się przyczaić na jakiś czas, nauczyć się zdobywać jedzenie ze samotnych straganów, czy pobuszować wokół licznych domów. Zapewne dach nad głową też jakoś by znalazł. Może zostanie tu jeszcze kilka dni...
W pewnym momencie wzdrygnął się czując powiew nocnego zimna i znów przypomniał sobie o miłym uśmiechu dziewczyny o imieniu Adrienne. A może by jednak spróbował tam... Nikt nie był dla niego tak miły jak ona. Nie chciał tak po prostu wpraszać się do tego domu bez ich wiedzy, ale może pozwoli mu spędzić u siebie choć jedną noc pod dachem... Z tym postanowieniem pobiegł z powrotem do domu Adrienne.
Gdy stanął pod drzwiami, podrapał je łapą. Nic się nie wydarzyło, więc podrapał jeszcze raz. Cóż, najwyżej zostanie przegoniony. Wtedy już na pewno nie będzie się narzucał.
Po dłuższej chwili usłyszał dobiegające z wnętrza domu kroki i drzwi w końcu otworzyły się. A zza nich wyjrzała głowa rudowłosej dziewczyny. Spojrzała przed siebie zdziwiona, po czym opuściła wzrok w dół. Jej oczy zrobiły się jeszcze szersze na widok kota.
- Och, wróciłeś! Znów jesteś głodny?
Zaśmiała się lekko. Kocur potrząsnął głową i podszedł bliżej trącając pyszczkiem kolana Adrienne. Ta uśmiechnęła się i pochyliła, aby go pogłaskać.
- Jesteś taki uroczy.
- Adi! Co się dzieje? - Rozległ się męski głos.
Dziewczyna odwróciła głowę.
- To ten kot! Przyszedł z powrotem!
Oliver westchnął głośno.
- A nie mówiłem? Już się do ciebie przywiązał. Wystarczyło, że znów go nakarmiłaś i teraz nie odejdzie.
Adrienne popatrzyła na zwierzaka, który odwzajemnił jej spojrzenie.
- A skąd wiesz, że przyszedł tylko dla jedzenia? A może naprawdę szuka domu?
Pochyliła się i wzięła go na ręce. Kocur spiął się nieco, ale poczuł się bardzo przyjemnie w rękach dziewczyny. Znów pomyślał, że zaczerwieniłby się z pewnością na twarzy gdyby mógł...
Adrienne wycofała się na hol i przytknęła lekko policzek do futerka kota.
- Przypomina mi naszego Chilli. On też był pieszczochem.
Oliver popatrzył na nią niecierpliwie.
- O nie, wykluczone! Nie przygarniemy kolejnego sierściucha!
Adrienne uniosła głowę z irytacją.
- Przecież nic nie powiedziałam! Ale to nie zmienia faktu, że z jakiegoś powodu wrócił tutaj. Może ma dość życia na ulicy. Mógłby zostać dzień lub dwa. A to w końcu kot, one chodzą własnymi drogami. Możliwe, że znów odejdzie.
- A jeśli nie? Adrienne, wiesz przecież, że nas nie stać, by trzymać zwierzęta. Jedzenie dla tego kota będzie sporo kosztować – Powiedział poważnie Oliver.
Dziewczyna również spoważniała i postawiła zwierzaka z powrotem na ziemi.
- Wiem, nie musisz mi ciągle o tym przypominać. Robię co mogę, abyśmy mieli dość pieniędzy, ale posada kelnerki raczej nie daje sowitych zarobków.
- A myślisz, że moja praca jest lepsza? Słuchaj, wiem, że kochasz koty i wiem też, że doskwiera ci samotność, ale... - Zaczął chłopak, ale Adrienne od razu mu przerwała.
- Właśnie, że nie wiesz. Tu nie chodzi o to, że czuję się samotna, tylko... ja po prostu... - Zacisnęła dłonie i dodała cicho – Chciałabym, by było jak dawniej, gdy jeszcze oni...
Nie dokończyła czując wielką gulę w gardle. Przez chwilę pomiędzy nią, a Oliverem panowała cisza, aż w końcu rudy chłopak podszedł bliżej łagodniejąc na twarzy.
- Mnie też ich brakuje, Adi. Wierz mi. Nie masz pojęcia jak bardzo. Dlatego chcę, aby choć trochę dobrze nam się żyło, by niczego nam nie brakowało. Musimy sobie jakoś radzić. Przynajmniej do czasu aż jedno z nas nie ułoży sobie życia gdzie indziej.
Adrienne milczała nie patrząc na niego, ale oczywiście wiedziała, że Oliver ma rację. Wiedziała, że on również bardzo się stara.
Tymczasem książę patrzył to na jednego, to na drugiego czując dziwny supeł w środku. On sam żył praktycznie w całkowitym luksusie. Miał wszystko co chciał i co sobie zażyczył. Jako następca tronu, był na świeczniku przez cały czas. Pojęcie ubóstwa jest mu właściwie totalnie obce. Szczególnie, że i tak nie obchodziło go życie biedniejszych ludzi ze stolicy. Ale teraz... poczuł, jakby ktoś go oblał dosłownie kubłem zimnej wody. Jednak nie powinien był tu przychodzić...
- A więc co mam z nim zrobić? - Zapytała Adrienne wskazując głową na kota.
Oliver spojrzał na niego i odparł spokojnie:
- No dobrze, może zostać na parę dni, skoro tak cię polubił. Może znajdzie się ktoś jeszcze, kto go przygarnie. A póki co, ty się nim zajmujesz i go karmisz.
Adrienne rozpromieniła się.
- Nie ma problemu. Zobaczysz, będzie dobrze.
Chłopak westchnął znowu.
- Czego się nie robi dla młodszej siostry.
Adrienne zaśmiała się lekko i krótko uścisnęła go. W końcu Oliver również się uśmiechnął.
- Tylko najpierw go wykąp. Jest okropnie brudny – Dodał.
- Właśnie o tym samym pomyślałam.
Dziewczyna znów wzięła zwierzaka na ręce i pogłaskała go pieszczotliwie.
- Wiesz co, swoją drogą pasujecie do siebie. Oboje jesteście rudzi – Zadrwił nieco Oliver.
Adrienne uśmiechnęła się szerzej.
- W sumie mamy teraz w domu trzech rudzielców.
Chłopak zaśmiał się szczerze.
- Faktycznie.
Jednocześnie i kot uśmiechnął się pod nosem na te słowa. „Może nie będzie tak źle", pomyślał. Był już gotowy odejść, aby nie być ciężarem dla rodzeństwa, więc uradował się, że jednak starszy chłopak zaaprobował przyjęcie go pod dach. Ciepły kąt będzie przyjemną odmianą po ciągłym nocowaniu pod gołym niebem. Pozwolił, aby jego nowa towarzyszka zaniosła go do łazienki, by wyczyścić jego zaniedbane futerko.
Po godzinie stał już czysty, wyszczotkowany i pachnący, a Adrienne popatrzyła na niego zadowolona. Następnie zaprowadziła go na piętro domu i weszła do małego pokoiku.
- To mój pokój. Trochę ciasny, ale własny – Oznajmiła z uśmiechem.
Kocur rozejrzał się krótko. Fakt, pokój dziewczyny był o połowę mniejszy niż jego dawny pokój na zamku. Meble były ciasno upchane jedno obok drugiego, łóżko stało tuż przy oknie, wychodzącym na tyły domu oraz było parę bibelotów w postaci jakiś drucianych figurek, obrazów i maskotek.
- Zaraz przygotuję jakieś posłanie. Możesz też spać ze mną lub gdzie ci wygodniej – Mówiła dalej Adrienne, choć zdawała sobie sprawę z tego, że zwierzę i tak nie rozumie jej słów. Jednakże książę doskonale zrozumiał co mówiła i poczuł zawstydzenie na myśl o spaniu w jednym pokoju z dziewczyną. Mimowolnie popatrzył na łóżko i oczami wyobraźni zobaczył jak tuli się do Adrienne czując jej zapach, ciepło ciała, cichy oddech... Potrząsnął energicznie głową wyrzucając z siebie te myśli. „Jesteś kotem, nie człowiekiem. Przestań myśleć jak człowiek!", skarcił się w duchu. Spojrzał prędko na dziewczynę upewniając się, że nie zauważyła jego zakłopotania i udał, że czyści sobie futerko.
W końcu Adrienne położyła na ziemi prowizoryczne posłanie zrobione z poduszki i koca i wymościła nieco dłonią.
- Dobrze, myślę, że będzie dość miękko – Powiedziała i przywołała ręką do siebie kota. Ten podszedł i ostrożnie postawił łapy na poduszce. Stwierdziwszy, że jest ona przyjemna w dotyku i zdecydowanie miękka, położył się i mrugnął oczami do dziewczyny. Ta uśmiechnęła się szeroko.
- Wygodnie? Cieszę się. Pójdę jeszcze przygotować toaletę.
I wybiegła z pokoju zostawiając go samego. Książę od razu pomyślał sobie, że to krępujące załatwiać swoje potrzeby tak na widoku i skrzywił się na samą myśl. Doprawdy nie rozumiał prawdziwych kotów, które się tego nie wstydzą. Wolał robić to gdzieś w cieniu i w tym celu spróbuje wymykać się z tego domu. Westchnął pod nosem. Naprawdę życie jako kot jest bardzo trudne. Zwinął się w kłębek i nim zdążył się zorientować, już spał mocnym snem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro