34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jin wszedł do pokoju z szerokim uśmiechem na twarzy. NamJoon leżał już na łóżku, co było w stu procentach zrozumiałe ze względu na późną porę. Dochodziła północ, księżyc powoli wychodził zza chmur. W szpitalu panowała cisza, wszyscy pracownicy udali się już do domu. Oprócz młodego lekarza, który miał zupełnie inne plany. 

Podszedł powoli do łóżka i położył dłoń na ramieniu NamJoona, delikatnie nim poruszając.

- Jonnie, obudź się... - szepnął cicho, potrząsając pacjentem, który nagle otworzył oczy i zerwał się z łóżka, chwytając mocno jego nadgarstek. - S-spokojnie, to tylko ja...

- Cholera, SeokJin? Przepraszam, myślałem, że to ktoś inny. - puścił jego rękę, a lekarz delikatnie rozmasował ślad po uścisku.  - Co robisz? Wszyscy poszli już do domu, nie musisz tutaj siedzieć.

- Nie muszę, ale chcę. Chodź, mam pewien pomysł. Ale musisz obiecać, że będziesz cicho i nie będziesz próbował uciekać. - powiedział poważnie Jin, patrząc na swojego pacjenta, który pokiwał głową.

- Obiecuję. - słysząc odpowiedź NamJoona, młody lekarz otworzył drzwi i rozejrzał się dla bezpieczeństwa po korytarzu. Cisza. Szpital był pusty. - Dobra, idziemy. 

Włożył klucz do kieszeni i ruszył ciemnym korytarzem, co  kilka kroków upewniając się, że NamJoon idzie tuż za nim. Miał do niego zaufanie, przez ponad dwa tygodnie zachowywał się nienagannie, czym wprawiał w zdumienie większość lekarzy. 

Nic nie cieszyło Jina tak bardzo, jak świadomość, że stan Joona się poprawia. 

Jego szanse na poprawę rosły z każdym dniem, tak samo jak szanse resocjalizacji.

Dalej był w niezbyt dobrym stanie.

Ciągle miał problemy z agresją, napady złości, ataki paniki i załamania, ale nie występowały one tak często i nie były już tak gwałtowne. Jin właściwie od ponad tygodnia nie był świadkiem żadnego wybuchu złości, ponieważ zdarzały się one głównie pod nieobecność młodego psychologa.

Mężczyźni przeszli przez cały oddział dla "najtrudniejszych" pacjentów, po czym ruszyli przez oddział, na który znajdowały się lżejsze przypadki, czyli osoby, które pozbyły się większości swoich problemów.

Gdy dotarli do drzwi wyjściowych do niewielkiego zamkniętego ogrodu, Jin wyjął z kieszeni klucz i otworzył je, uśmiechając się ciepło do pacjenta.

- Prosiłem dyrektora, żeby pozwolił mi wyjść z tobą na spacer do ogrodu, ale nie wyraził zgody. Robimy to bezprawnie, więc musimy być bardzo cicho. - powiedział, pchając drzwi, które cicho skrzypnęły, po czym otworzyły się na całą szerokość. Do pomieszczenia wpadło chłodne, nieprzyjemne powietrze, pachnące nocą i deszczem. - Ogród jest otoczony murem, więc nie mógłbyś uciec. Zresztą... Ufam ci, NamJoon. Nie zawiedź mnie. 

Zamknęli za sobą drzwi wejściowe, żeby żaden z obudzonych przypadkiem pacjentów się nie zorientował. Przez chwilę spacerowali w milczeniu, wpatrując się to w gwiazdy, to w ziemię. Słowa nie były im potrzebne. 

I możliwe, że ciało Jina wielokrotnie zadrżało z zimna.

I bardzo możliwe, że NamJoon naprawdę chciał go objąć, ale nie miał wystarczająco dużo odwagi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro