35

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Wiesz co? - zapytał cicho Jin, wpatrując się w gwiazdy, gdy usiedli na jednej z małych ławeczek. - Nigdy nie myślałem, że tak naprawdę zrobię coś niewłaściwego i szalonego. Zawsze chciałem być kimś grzecznym, kimś, z kogo rodzice w przyszłości będą dumni. Nigdy w życiu nie spodziewałem się, że zacznę pracować w szpitalu psychiatrycznym i będę kiedyś włamywać się do pomieszczeń służbowych i wyłączać monitoring, tylko po to, żeby przejść się ze swoim pacjentem na spacer po ogrodzie. - zaśmiał się cicho, kręcąc głową, po czym spojrzał na NamJoona.

I NamJoon nie potrzebował patrzeć w niebo.

Bo najpiękniejsze gwiazdy widział właśnie w jego oczach.

- No widzisz, mama nie byłaby zadowolona. - mruknął pacjent, spuszczając wzrok i kopiąc czubkiem buta mały kamyczek.

- Moja matka już dawno by mnie wydziedziczyła. - powiedział zamyślony Jin, znowu wpatrując się w niebo. - Chciała, żebym pracował w jakiejś znaczącej firmie. Wyjeżdżał do innych krajów, związał się z jakąś wysoko ustawioną kobietą i wychował z nią najlepiej trójkę dzieci. 

NamJoon przygryzł wargę, wpatrując się w dalszym ciągu w ziemię. Rozmowa zrobiła się dla niego cholernie niezręczna, bo przecież niezbyt często słyszy się tak intymne wyznania od kogoś, kto pierwotnie miał słuchać twoich wyznań. Nie mógł jednak narzekać, bo w głębi duszy pragnął naprawdę dobrze poznać Jina, pod każdym możliwym względem. Dlatego właśnie chciał spędzać z nim jak najwięcej czasu. 

- Nie potrafiła zrozumieć, że nie chciałem nigdy wychodzić za żadną wysoko ustawioną kobietę. Nie chciałem być kolejną maszyną, której życie wyglądałoby zupełnie tak samo, jak życie innych. Najpierw urodziny. Potem szkoła, doskonałe wyniki, dobre studia, doskonałe wyniki po raz drugi, potem praca na wysokim stanowisku, ślub, dzieci, śmierć. Nigdy nie chciałem tak żyć. Bo gdzie między tymi wszystkimi doskonałymi wynikami jest miejsce na wymarzone życie? 

Przez chwilę oboje milczeli, wsłuchując się w delikatne uderzenia kropelek deszczu o ziemię. 

- Dopiero potem zrozumiałem, że życie każdego z nas musi tak wyglądać. Nie ma innej możliwości. Ten model to przecież ideał, dostajesz w nim wszystko czego chcesz. Oprócz prawdziwego szczęścia. - mruknął z przekąsem Jin, przymykając oczy. Siedział tak przez kilka sekund, po czym cicho parsknął śmiechem. - Widzisz, jestem twoim psychologiem, a teraz ty wysłuchujesz moich problemów. 

- Życie to jedno wielkie gówno. - mruknął ponuro NamJoon, wstając i rozglądając się dookoła. Deszcz zdecydowanie się nasilił, a księżyc zasłoniły ciemne chmury. Zapanował mrok. 

- Wracajmy do środka. Najlepiej jak najszybciej, no chodź! - Jin ruszył biegiem w stronę budynku, próbując nie poślizgnąć się na mokrej trawie. Pacjent szybko go dogonił i żeby zapobiec jego upadkowi...

Jego ręka w czasie biegu, w zupełnej ciemności odnalazła dłoń Jina.

I żaden z nich nie zamierzał przeciwko temu protestować.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro