46

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Jin? Wszystko dobrze? - zapytał Hoseok, pochylając się lekko w stronę młodszego lekarza. Ten wyrwał się z chwilowego zamyślenia i pokiwał lekko głową.

- Tak. Po prostu trochę pomieszałem dokumenty... - wymamrotał cicho, odkładając teczkę NamJoona na stertę innych, które po chwili znalazły się na biurku Hoseoka.

Jak w ogóle mógł myśleć o oszukaniu tak ciepłej i cudownej osoby, na którą zawsze mógł liczyć? Przecież to idiotyzm.

Wszystko tylko potwierdzało, że jest ogromnym idiotą.

Wziął drugą stertę, żeby następnie włożyć ją do torby. Zajmie się tym w domu.

Chciał tylko wrócić do swojego niewielkiego mieszkania i zapomnieć o wszystkich swoich problemach.

Chciał zająć się sobą, żyć tak jak wcześniej.

Żyć tak, jak przed poznaniem osoby, która zmieniła wszystko.

Musiał to przyznać.

Przed samym sobą.

Zakochał się w Kim NamJoonie.

Zauroczył się w nim.

Miłość naprawdę była ślepa i nieczuła.

Bolesna.

Przekraczająca wszystkie możliwe granice, łamiąca zasady.

Niszcząca.

Nie było w niej niczego pięknego, poetyckiego.

To nie było uczucie, którego pragnął. Uczucie, na którym mu zależało.

Nienawidził tego uczucia. Niszczącego go od środka, pozbawiającego go tlenu i szczęścia.

Miłość to ból, prawda?

Każdy z nas ucierpi.

Nikt od tego nie ucieknie.

Jin wpadł w pułapkę ogromnego pająka, który utkał niesamowicie mocną i wielką nić.

Nie miał szansy się z tego wycofać, uciekać.

Czy był już chory? Możliwe.

Miłość to ból. Miłość popycha nas do śmiałych i głupich rzeczy, których nigdy byśmy nie zrobili. Wpływa na nasze ciało, nasz umysł.

Jeśli miłość była chorobą, Jin powinien już dawno na nią umrzeć.

- Jinnie, widzę jak bardzo się męczysz. Dużo dzisiaj przeszedłeś, porozmawiam z szefem, żeby dał ci wolne. Ja w tym czasie zajmę się NamJoonem. A Ty odpocznij od sprawy, może gdzieś wyjedź, spotkaj się z kimś. - Hoseok wydawał się naprawdę zmartwiony stanem młodszego przyjaciela.

- Nie mogę. Powinienem pracować, nie mogę robić sobie wolnego z tak głupich powodów. - Jin pokręcił głową i założył torbę na ramię. Tak naprawdę jedynym o czym marzył w tamtym momencie, był powrót do domu i wzięcie gorącej kąpieli, a później leniuchowanie w łóżku.

Ale nie mógł sobie na to pozwolić. Wiedział, że nawet jeśli wróci do mieszkania i weźmie ten cholerny prysznic, a potem położy się spać, wyrzuty sumienia nie dadzą mu spokoju.

To przez niego NamJoon miał atak. To wszystko przez niego.

Może lepiej by było, gdyby w ogóle się nie pojawił?

Może nie powinien ryzykować zdrowia psychicznego i zaufania pacjenta?

Może powinien wtedy posłuchać Jeona?

Od kiedy zaczął zagłębiać się w sprawę NamJoona, coraz mniej spał.

Pytania dręczyły go każdej nocy, spędzając sen z powiek.

Chciał to wszystko zakończyć, wycofać się.

Ale nie mógł.

Było za późno na wywieszenie białej flagi.

Pozostało tylko cierpieć i starać się wszystko naprawić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro