49

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nieprzyjemne zimno, uderzające w jego ciało.

Ból.

Skrzywił się, próbując otworzyć oczy.

Wszystko było zamazane, niewyraźne.

Ból całej prawej części ciała był nie do zniesienia.

- Proszę pana, wszystko dobrze? - jego głowa leżała na czyichś kolanach. Ktoś pochylał się nad jego ciałem, próbując go obudzić. Niestety, wszystko było tak niewyraźne, że nie był w stanie rozpoznać twarzy tej osoby. 

- Cholera, co się stało? - zapytał Jin, mrugając i próbując się podnieść. Silne dłonie przytrzymały go w miejscu, a tajemnicza osoba pochyliła się nad nim, próbując prawdopodobnie wyczuć obecność alkoholu. 

Jin zaskomlał z bólu, będąc prawie pewnym, że jego prawa ręka ucierpiała najbardziej. 

- Niech się pan uspokoi. Wybiegł pan na ulicę i gdybym się nie zatrzymał, miałby pan przewalone za przeproszeniem. Całkiem mocno pan przyrżnął w mój samochód. Byłem przekonany, że trochę pan sobie najpierw popił, przepraszam. - nieznajomy mówił szybko i chaotycznie, był wyraźnie zestresowany. Prawdopodobnie obawiał się konsekwencji prawnych tego wypadku.

Obraz powoli się wyostrzał. 

Nad Jinem stało kilka osób, nie tylko jedna. Tuż nad nim pochylał się srebrnowłosy, niewiele starszy mężczyzna, który przygryzał mocno wargę.

- Jakie to szczęście, że się pan obudził! - westchnął z ulgą mężczyzna, który otarł jedną ręką pot z czoła. 

- Kim pan w ogóle jest? - zapytał Jin, po raz drugi podejmując próbę podniesienia się z ziemi, która zakończyła się ogromnym bólem i silną dłonią na jego torsie, która skutecznie go powstrzymała.

- Park Chanyeol. Niech pan się nie podnosi, pogotowie zaraz przyjedzie. 

Ta wiadomość skłoniła go do podjęcia następnej próby, która znowu nie przyniosła żadnych skutków. 

- Dam sobie radę sam, nie potrzebuję niczyjej pomocy! 

- No chyba jednak potrzebujesz, skoczyłeś mi pod pieprzone auto! - Chanyeol przestał się patyczkować ze zwrotami grzecznościowymi, był po prostu zły. Obiecał Sehunowi, że wróci w ciągu godziny do domu, a jeden samobójca miał akurat plan, żeby wszystko rozwalić. Chanyeol był już pewien, że będzie musiał spać na kanapie, a tyłka Sehuna nie zobaczy ani nie dotknie przez najbliższy rok.

- Dobrze. Spokojnie. Powoli... Puścisz mnie? 

- Nie.

Jin westchnął zrezygnowany, opadając głową na kolana starszego, który uśmiechnął się pod nosem, ciesząc z małego zwycięstwa.

- I odpuść sobie wstawanie. Naprawdę mocno przywaliłeś w moje auto, wyglądało to okropnie. W sumie podobno chwilę przez uderzeniem zemdlałeś i poleciałeś jak kłoda na moją maskę. Masz szczęście, że żyjesz. Chociaż... - Chanyeol spojrzał na jego rękę, zagryzając wargę. - Najwyraźniej nie obeszło się bez ran. 

Jin uniósł lekko głowę i spojrzał na swoją rękę. która powoli zaczynała puchnąć. Obrzęk był już dosyć widoczny, a każdy ruch sprawiał ogromny ból.

Świetnie. Właśnie tego mu brakowało. 

Po kilku minutach na miejscu znalazła się karetka, która zabrała do szpitala zarówno ofiarę wypadku, czyli Jina jak i Chanyeola, który zamierzał do końca dopilnować sprawy. Czuł się winny, chociaż był świadomy tego, że nie był w stanie w żaden sposób zapobiec tej całej sytuacji.

Kiedy karetka zabrała rannego, samochód Chanyeola został odholowany na parking, a ruch uliczny wrócił do normy, jeden z okolicznych bezdomnych akurat szedł tamtą drogą. I jaki był jego zachwyt w tamtej chwili.

W końcu rzadko kiedy znajduje się działające telefony na chodniku, prawda?

Jin nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że chwilę przed uderzeniem, telefon wypadł mu z kieszeni i został na chodniku.

Tym bardziej nie zdawał sobie sprawy z tego, że SMS, którego dostał chwilę przed wypadkiem był naprawdę ważny.

Nie zdążył go odczytać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro