58 (pierwsze zakończenie)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Uwaga. 

To jest to... pierwsze zakończenie. 

Przypominam - są dwa. Zupełnie nie są ze sobą powiązane, drugie nie jest kontynuacją pierwszego.

Miłego czytania. 



Odszedł. 

Nie obudził się.

Jin sam przestał liczyć dni, które spędzał w szpitalu. Na korytarzu, przy łóżku nieprzytomnego pacjenta. 

Kilkudniowy zarost, przetłuszczone włosy, zaczerwienione oczy. 

Nie miał siły.

Lekarze ledwo podtrzymywali NamJoona przy życiu. Jego organizm był jednak zbyt słaby. 

Najwyraźniej tak powinno być.

Gdy dowiedział się o odejściu mężczyzny, nie płakał. 

Nie potrafił. 

Ciągle otrzymywał wsparcie od Jimina, ale ono nie pomagało. 

Nie dawał sobie rady. 

Hoseok został zatrzymany i oczekiwał na rozprawę. Tak samo jak Jeon. 

Wszystko się skończyło. 

Rodzina NamJoona chłodno przyjęła wiadomość o śmierci pacjenta. Nikt z nich nie czuł się szczególnie przywiązany do chorego, dlatego nawet nie pojawili się na opłaconych przez nich skromnym pogrzebie. 

Trumna delikatnie kołysała się w powietrzu, niesiona na ramionach przez czterech mężczyzn. Ponury konwój powoli mijał kolejne nagrobki. Trumna, później Jin i Jimin, zaraz za nimi kilku pielęgniarzy i pacjentów, którzy wcześniej mieli kontakt z NamJoonem, ale nie wydawali się zbyt zainteresowani całym wydarzeniem. 

Mężczyźni stanęli po obydwu stronach wielkiego dołu, kładąc trumnę na specjalnie przygotowanych wcześniej drewnianych podtrzymaniach. Przez uchwyty przewlekli mocne sznury, dzięki którym mogli spuścić ciało na samo dno. 

Ciszę przerywały dochodzące z oddali radosne krzyki dzieci i bicie dzwonów.

Na chwilę wszystko zamarło. Nawet wiatr przestał delikatnie kołysać liśćmi na pobliskich drzewach. 

Świat się zatrzymał, żeby oddać cześć zmarłemu. 

Właśnie tak pomyślał Jin, powstrzymując krzyk.

Chciał przerwać tą ciszę, to okropnie bolało. 

Drewniane uchwyty zostały usunięte, trumna zawisła w powietrzu nad dołem. Mężczyźni powoli i ostrożnie spuścili ją na samo dno.

Jin również znalazł się na samym dnie.

Odeszli od grobu tuż przed tym, zanim trumnę zasypano. Żadnych kwiatów. Żadnych słów pożegnania. Wszystko wróciło do normy.

Ale ogromnej rany w sercu SeokJina już nic nie mogło naprawić. 

Alkohol, próby pomocy.

Terapia. 

I miesiąc później, kiedy na jego szyi zacisnął się sznur, czuł się spokojny.

Brak tlenu był wręcz błogosławieństwem, jedynym sposobem na ratunek od bólu. 

Czy to nie jest szaleństwo?

Wszyscy jesteśmy tacy sami. 

Lekarz stał się pacjentem. 




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro