5. To jest porwanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudził ją nieprzyjemny dźwięk budzika. Oliwia niechętnie uchyliła powieki i oceniła swoje samopoczucie. Szybko skarciła się w myślach, bo była na tyle zaspana, że jej wnioski na temat własnego zdrowia byłyby mocno przekłamane. Wygrzebała się spod kołdry i udała do łazienki. Wzięła prysznic, umyła zęby, rozczesała włosy i spojrzała na swoje odbicie w lustrze.

— Jesteś chora, dzisiaj nie popracujesz — mruknęła sama do siebie zachrypniętym głosem.

Napisała szefowej wiadomość, że nie czuje się najlepiej i jak tylko dodzwoni się na teleporadę, to wyśle mailem swoje zwolnienie lekarskie. Po godzinie zrobiła tak, jak zapowiedziała. W duchu nawet się ucieszyła na tydzień odpoczynku i planowała w głowie, jak spędzi kilka najbliższych dni. Postanowiła, że nadrobi zaległości w filmach i serialach. Zajrzała do lodówki i wyciągnęła brzoskwiniowy jogurt.

Jesteś duża i odpowiedzialna, nie bierze się leków na pusty żołądek — pomyślała.

Zabrała śniadanie, tabletki, butelkę wody mineralnej i umiejscowiła się na kanapie.

Koło południa usłyszała dwa puknięcia w drzwi. Pomimo tego, że były tak charakterystyczne, to i tak jej serce przyspieszyło swój rytm. Uspokoiła się, widząc Miłosza, trzymającego w dłoni siatkę z jej lekami.

— Hej, jak się czujesz? — zapytał bez większych emocji w głosie.

— Hej, lepiej niż wczoraj, ale bez szału.

— Dobrze. Wykupiłem wszystkie leki z recepty i jakieś witaminy. Ja muszę wracać do pracy, ale później Magda ci podrzuci obiad — zakomunikował.

— Wygadałeś się swojej mamie, że jestem chora — bardziej stwierdziła, niż zapytała.

— Samo wyszło — odparł chłodno i wzruszył ramionami.

— Wszystko w porządku? — Zmarszczyła brwi zaskoczona jego dystansem. — Jesteś jakiś dziwny.

Westchnął ciężko i uświadomił sobie, że jest niesprawiedliwy. Nie miał przecież prawa być na nią zły, że się z kimś spotyka. Byli tylko przyjaciółmi i chociaż wiedziała o jego uczuciach, to jasno ustaliła między nimi granice, których żadne z nich nie przekraczało.

Zależało mu głównie na jej szczęściu, więc musiał pozwolić jej żyć.

Przysiadł obok niej i objął ramieniem, przyciskając do siebie drobne ciałko, szczelnie owinięte kocem. Złożył buziaka na czubku jej głowy i zaciągnął zapachem jej szamponu.

— Przepraszam, Liw. Martwię się o ciebie, tylko tyle — wyszeptał w blond kosmyki.

— Nic mi nie jest, Misiek. To tylko przeziębienie. Nie dostałam nawet antybiotyku.

— Tak, racja — zaśmiał się w duchu i opanował przed wypowiedzeniem na głos swoich prawdziwych obaw. — Odpoczywaj, dobrze? — Oderwał się od niej.

— Dobrze — zgodziła się z lekkim uśmiechem.

— Muszę wracać do pracy, ale jakbyś czegoś potrzebowała, to dzwoń do mojej siostry. Jak się domyślasz, Magda się nie rozstaje z telefonem — zaśmiał się pobłażliwie.

— Dziękuję. Ile mam ci oddać za leki?

— Na zdrowie. — Puścił jej oczko i poderwał się z kanapy.

— Nie żartuj, Miłosz. — Spojrzała na niego ostrym wzrokiem.

— Postawisz mi piwo, pasuje?

— Chyba całą kratę — mruknęła niezadowolona.

— To wproszę się kiedyś na kolację z winkiem — zażartował.

— Pasuje — odpowiedziała od razu i bez odrobiny zawahania, czym zdziwiła nawet siebie. — Ale dopiero jak wyzdrowieję.

— Umówieni! — powiedział zadowolony z obrotu spraw i stojąc już w progu mieszkania, rzucił krótkie: — Pa, Liw.

Nie zdążyła odpowiedzieć.

Wzięła reklamówkę z lekami i zaniosła do kuchni. Połknęła odpowiednie dawki, zgodnie z zaleceniami, psiknęła ohydnym płynem do gardła i skrzywiła się z na skutek posmaku, jaki pozostawił.

Po jej plecach przebiegł zimny dreszcz, dlatego odwiedziła garderobę. Zrzuciła z siebie piżamę  i szybko założyła beżowe dresy i identycznego koloru szeroką bluzę z kapturem. Skrzywiła się, patrząc na swoje bose stopy i pomimo wiosennej pory wygrzebała najcieplejsze skarpety, jakie tylko miała. Nie interesowało ją, że sięgały jej do połowy łydki i były czerwone w zielone choinki i inne świąteczne motywy. Ważne, że ogrzewały jej ciało.

Zadowolona z siebie stwierdziła, że teraz może iść spać z czystym sumieniem.

...

Po południu obudziła ją młodsza siostra Miłosza, Magda. Przyniosła talerz parującej i pysznej zupy pomidorowej, która postawiła ją na nogi. Czuła się znacznie lepiej, ale mimo tego, postanowiła spędzić resztę dnia tak, jak jego początek.

Równo o dwudziestej usłyszała pukanie do drzwi. Przewróciła oczami i niechętnie wygrzebała się spod koca. Jak nigdy, po wyjściu Magdy przekręciła zamek w drzwiach, przypominając sobie słowa nieznajomego i to, z jaką łatwością dostał się do jej mieszkania. Domyślała się, że to właśnie jego zobaczy po otwarciu drzwi i nie pomyliła się.

Przemyślała sobie wszystko dokładnie w ciągu dnia. Nie chciała ciągnąć tej dziwnej znajomości, bo obawiała się, że ulegnie urokowi tego pana. Kiedy go zobaczyła w progu swojego mieszkania, nagle dopadły ją wątpliwości. Miał na sobie czarne, eleganckie spodnie i tego samego koloru koszulę, która opinała jego wysportowane ramiona. Złoto zegarka na nadgarstku i klamry paska aż raziło w oczy, ale spinało stylizację w całość.

Zanim zdążyła się odezwać, wparował do środka i zamknął za sobą drzwi. Popatrzył na jej dresowy komplet oraz kolorowe skarpetki i uśmiechnął się zadziornie.

— U ciebie już święta, czy jeszcze święta? — Nie krył swojego rozbawienia.

— U mnie kolejna niezapowiedziana wizyta gościa, którego nie znam — odpowiedziała z ironią.

— Tak? — Wyprostował się teatralnie. — Gdzie jest? Dawaj go.

— Stoi przede mną. — Zmarszczyła nos.

— Ja się zapowiedziałem. — Uniósł dłonie w obronnym geście. — Gotowa? Bo nam rezerwacja przepadnie. — Spojrzał na zegarek.

— Nigdzie nie idę — burknęła oburzona i skrzyżowała ręce pod biustem.

— Założysz się? — Uniósł brew do góry.

— Po co pytasz, skoro masz gdzieś moje zdanie?

Chwilę wpatrywał się intensywnie w jej oczy, nie wykonując żadnego ruchu. Jego spojrzenie prześlizgnęło się powoli po całym jej ciele, nie omijając żadnego fragmentu. Zniecierpliwiona przestępowała z nogi na nogę, jakby wzrok nieznajomego ją krępował.

— Racja — odparł przekonany. — Mnie się podoba ten strój.

Podszedł do blondynki i zanim zdążyła zareagować, przerzucił jej ciało przez swoje ramię i unieruchomił ręką, łapiąc za jej kolana. Pisnęła zaskoczona jego ruchem, którego kompletnie się nie spodziewała. Bardziej jednak przeraził ją fakt, że brunet się przemieszczał i właśnie opuścili jej mieszkanie. Próbowała się szarpać, ale on jedynie się zaśmiał, nadal trzymając ją kurczowo przy sobie.

Zbiegł ze schodów swobodnym krokiem, nie zwracając uwagi na liczne protesty i błagania blondynki. To, że startowali z siódmego piętra, też nie stanowiło dla niego problemu, nawet z dodatkowym obciążeniem. Puścił ją dopiero w momencie, kiedy jej ciało opadło na fotel pasażera w jego aucie. Zanim się odezwała, zatrzasnął jej drzwi przed nosem i obszedł samochód dookoła, po chwili siadając obok.

— Co ty robisz?! Jesteś nienormalny?! — panikowała.

— Być może. — Zablokował drzwi i odpalił silnik.

— To jest porwanie! Odstaw mnie do domu! — protestowała, ale nieznajomy ruszył już z miejsca parkingowego i włączył się do ruchu.

— Oczywiście, moja droga. Zaraz po kolacji osobiście cię tam odniosę.

— Nawet tak nie żartuj! — była wściekła, ale i lekko zaintrygowana.

Zastanawiała się, czy aż tak zależało mu na kolacji z nią, że był w stanie ją do tego zmusić?

Jaki ma w tym cel i czego właściwie od niej chce?

Ostatecznie stwierdziła, że nieznajomy i tak już nie zawróci. W głowie huczało jej jedno słowo — rezerwacja. Oznaczało miejsce publiczne, a jej strój ewidentnie się nie nadawał do pokazania szerszej publiczności.

— Mogę się chociaż przebrać? — zapytała z nadzieją.

— Po co? — Spojrzał na nią przelotnie i lekko się uśmiechnął, kierując wzrok ponownie na drogę. — Wyglądasz uroczo.

— Gdzie jedziemy? — Patrząc na jego ubiór, obawiała się, że odpowiedź jej się nie spodoba.

— Do Paproci. Kojarzysz?

Czy kojarzyła? Oczywiście! Najlepsza restauracja w mieście, wyśmienite jedzenie, nieziemski wystrój i ceny z kosmosu. Podobno. Nigdy tam nie była, ale każdy z jej znajomych tak mówił. Niejedna dziewczyna marzyła, żeby jej chłopak zaprosił ją na randkę w to miejsce, ale mało kogo z młodych ludzi było na to stać. Skarciła się za sam fakt, że w jej myślach pojawiło się słowo na literę r.

— Coś słyszałam — odparła lakonicznie. — Nie wejdę tam w takim stroju.

— Daj spokój, naprawdę mi się podoba.

— To ty daj spokój i odwieź mnie do domu. —Skrzyżowała ręce pod piersiami i lekko zakasłała.

— Wyglądasz już dużo lepiej niż wczoraj wieczorem. Leki pomogły?

— Odwieź mnie do domu — zignorowała jego pytanie.

— Widzę, że proporcjonalnie do zdrowia, wraca ci także cięty języczek. — Ponownie jego myśli powędrowały w nieodpowiednim kierunku, ale nie dał tego po sobie poznać. — Jesteśmy na miejscu.

Wysiadł z auta, otworzył drzwi do strony pasażera i wyciągnął do dziewczyny dłoń. Popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Była przekonana, że to jakiś nieśmieszny żart z jego strony, że zrobi rundkę po mieście i wrócą do jej mieszkania. Neonowy szyld z nazwą ekskluzywnej restauracji uświadomił jej, że nieznajomy mówił poważnie.

— Dobra, pomogę ci, bo padał deszcz i zmoczysz sobie skarpetki.

Jedną rękę wsunął pod jej kolana, a drugą między oparcie fotela, a jej plecy. Podniósł ją do góry i przycisnął do swojej klatki piersiowej. Pchnął drzwi stopą, skupiając przez chwilę uwagę na tym, żeby się zamknęły. Spodziewał się, że dziewczyna będzie chciała się wyszarpać, dlatego postanowił zdusić to w zarodku.

— Nie wierć się — wyszeptał jej do ucha. — Im będziesz głośniej, tym więcej osób policzy bombki na twojej skarpetkowej choince.

Niechętnie przyznała mu rację. Oczywiście w myślach. Nawet nie planowała tego powiedzieć na głos.

Od razu po przekroczeniu progu restauracji, postawił Oliwkę na podłodze, która okazała się przyjemnie ciepła. Spojrzał na nią z uśmiechem i złapał za dłoń, ciągnąc w głąb głównej sali. Kiedy przeszli przez szklane drzwi, ujrzała elegancję, jakiej sobie nie wyobrażała. Widziała zdjęcia restauracji, ale nie oddawały one tego, co było przed nią.

Czarne ściany, podłoga i krzesła nadawały temu miejscu tajemniczości, jakby nigdy nikomu miało nie zdradzić, kto je odwiedził i z kim. Mroczną aurę przełamywało złoto w postaci obrusów, lamp i niezliczonej ilości palących się świec. Blask bił nie tylko od nich, ale także od dużego kominka, w którym drewno było pochłaniane przez spokojne płomienie. Mogłoby się wydawać, że taka ilość dodatków o złotej barwie sprawi, że wnętrze będzie wyglądało tandetnie, ale nic bardziej mylnego. Dodatkowo w pomieszczeniu było mnóstwo paproci w różnych rozmiarach, które ożywiały wnętrze swoją zielenią i nawiązywały do nazwy.

Oszołomiona Oliwka dała się poprowadzić za rękę przez całą salę, aż do najdalej postawionego stolika. Czuła na sobie zniesmaczony wzrok elegancko ubranych kobiet oraz kpiące spojrzenie mężczyzn ściśniętych krawatem. Wydawało jej się, że słyszała za plecami stwierdzenie, że to niedorzeczne i żenujące, że wpuścili tutaj kogoś takiego, ale nie chciała rozkręcać afery z większą ilością osób i zignorowała to.

— Słodko wyglądasz z tymi rumieńcami — odezwał się, kiedy zajął miejsce naprzeciwko dziewczyny. — Powinienem cię częściej zawstydzać.

— Nie sądzę, żebyś miał do tego okazje — mruknęła.

— Mylisz się.

— Po co mnie tu przywiozłeś?

— Przegrałaś zakład. — Wzruszył ramionami.

— Ty tak na serio? — Podniosła jedną brew, ale na jej usta cisnął się uśmiech. — Uważaj, bo ci uwierzę.

— Lepiej ty uważaj, bo jeszcze mi wisisz dobry seks, a nie mówiłem, o co się założyliśmy wczoraj.

Poczuła, że jej czerwone od wstydu policzki stały się właśnie bordowe. Nie rozumiała także, dlaczego po jej plecach przebiegł przyjemny dreszcz, którego wcale nie chciała odczuwać. Nie znała tego mężczyzny i nie miała zamiaru tego zmieniać, a jednak miał w sobie coś, co ją przyciągało.

— O tym możesz zapomnieć — powiedziała stanowczym głosem i poprawiła się na krześle.

— Założysz się?

Jego uśmiech zmienił się w niemal bezczelny, a błysk w oku jedynie podkreślał jego pewność siebie. Zapadła między nimi cisza, którą wykorzystali na przyglądanie się sobie nawzajem. Z zamyślenia wyrwał ich dopiero kelner, który postawił przed nimi parujące i pięknie pachnące dania.

...

W tym samym czasie Miłosz zaparkował Toyotę pod restauracją, w oczekiwaniu na klientów. Był zadowolony, że złapał kurs z tego miejsca, bo zazwyczaj zgarniał po nich spory napiwek, który tym razem chociaż trochę zrekompensuje mu kwotę, którą wydał na lekarstwa dla Oliwii.

Oparł głowę o zagłówek i patrzył przed siebie, ale postać za szybą wydawała mu się dziwnie znajoma. Przyjrzał się sylwetce mężczyzny i stwierdził, że z pewnością jego wczoraj widział pod mieszkaniem Oliwii. Potwierdził to jeszcze, zerkając w bok i rozpoznając jego Audi, stojące na parkingu.

Pomyślał, że gość pewnie zabiera w to miejsce co rusz nową laskę, ale w kobiecie, która mu towarzyszyła, rozpoznał swoją przyjaciółkę.

Ogarnęła go wściekłość. Nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego tak bardzo nie ufał temu facetowi, ale zwyczajnie martwił się o Oliwię. Był też zajebiście zazdrosny. Wystukał w telefonie szybką wiadomość i ledwo zdążył ją wysłać, zanim drzwi samochodu się otworzyły.

Klienci rzeczywiście zostawili hojny napiwek, ale nie zwrócił na to uwagi. Pojechał rozładować emocje i nie zamierzał się z tego wycofywać. Zastukał mocno w drzwi, które po chwili się otworzyły.

— To znowu ty? Wszystko u ciebie w porządku?

— Przecież napisałem ci SMS-a, że przyjadę — burknął. — Jak ci się coś nie podoba, to mogę się tu więcej nie pokazywać.

— Wchodź.

***

Jak myślicie? Jaką tajemnicę ma nasz Miłoszek?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro