31 sierpnia - 1 września 1939r.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

,,Widzę siebie śpiącą smacznie na łóżku w swoim pokoju. Mój spokojny sen przerywa, głośne i częste pukanie do drzwi wejściowych. Widzę, że się przez to przebudziłam i słyszę, lekkie tupanie nóg mojego taty, który zmierza do drzwi. Spoglądam na zegar - 5:00 nad ranem. Idę korytarzem tuż za tatą. W momencie gdy otwiera drzwi do mieszkania wpada trzech potężnych, umięśnionych mężczyzn. Są oni  w mundurach, jeden z nich trzyma pejcz, drugi pistolet wycelowany wprost w ojca. Teraz dopiero dostrzegam opaskę na ramieniu jednego z tych mężczyzn. Na opasce jest znak, który przypomina swastykę. Ci ludzie mówią coś do ojca w obcym języku, poznaje po akcentach, że to niemiecki. A tata tylko trzęsie głową i mówi ,,nie". W końcu jeden z nich mówi po polsku:

— Zabieramy cię, polski bandyto do więzienia. Zobaczymy co będziesz mówił po kilku dniach, na Pawiaku"

— Nie! Tato nie! — Krzyczę budząc się z tego okropnego koszmaru.

 Przez kilka sekund sądzę, że ciągle patrzę na trzech umundurowanych mężczyzn i na biednego ojca. Jestem cała zlana potem. Spoglądam na zegar, wskazuje dobiegającą trzecią nad ranem. Już jutro wrzesień. Kama myśl o czymś innym oby tylko nie o śnie!

— Kamilko, coś się stało? — Pyta ze spokojem tata widać, obudziłam go krzykiem.

— Tato, ten sen był okropny! Jacyś ludzie chcieli zabrać cię na Pawiak. Mówili, że wtedy zmienisz swoje zdanie. — Wydusiłam na jednym tchu.

— Kamisiu, to tylko sen. Masz wybujałą wyobraźnię i tyle. Patrz jestem tu i nie zamierzam się stąd ruszać. Śpij już. Dobranoc. — Poprawił starannie poduszkę na moim łóżku, pocałował mnie w czoło i powoli wyszedł. A ja senna i zmęczona zasnęłam.

 Następnego dnia punktualnie obudziła mnie mama.

— Kama, dziecko proszę cię, obudź się! Ja muszę iść po pranie. Idź do sklepu, zrób zakupy na zupę warzywną. Na stole są pieniądze. Jak wrócę to mi pomożecie ją zrobić. Oczywiście jak będziesz chciała. — Powiedziała.

— Dobra, kupię i pomogę ci z tą zupą. Mamo a mogę kupić czekoladki czy coś słodkiego. — Zaczęłam prosić, cichym głosem.

— Dobrze kup. Ja już się zbieram. Do zobaczenia! — krzyknęła i wyszła.

A co mogłam zrobić ja? Ja opuściłam swoje kochane, cieplutkie łóżeczko i postanowiłam zrobić sobie śniadanie. Kanapki z serem i herbata, to brzmi dobrze. Gdy siedzę w kuchni i jem, zastanawiam się nad snem. Co on mógł znaczyć? Muszę z kimś się podzielić moimi pytaniami, ale to później! Teraz muszę pójść po zakupy. Chwytam portfel z pieniędzmi, moją torbę na ramię i butelkę wody. Dzisiaj przejdę się, przecież to niecały kilometr drogi w obydwie strony. Zamykam drzwi.  

Wychodzę i już zmierzam warszawskimi ulicami. 

— Kama to ty? A co ty tu robisz? — Słyszę charakterystyczny głos Glizdy.

— O matko! Jeszcze tego brakowało. Tak wcześnie, a ty musisz iść akurat ta samą ulicą o tej samej godzinie! Czy ty mnie śledzisz, czy co?

— Tak, bo nie mam co robić tylko śledzić taka fajtłapę i niezdarą nazywaną Kamą. — Zaczął się śmiać. — tak serio to wracam właśnie ze sklepu ojca. Trochę mu pomagałem. Wychodzę, patrzę a tu ty idziesz ulicą. To się przywitałem. A co ty robisz o tak ,,wczesnej porze" i to na warszawskiej ulicy, a nie w łóżku. A może jesteś chora, może masz gorączkę?

— Maciek uspokój się! Idę do sklepu po składniki na zupę. Chodź ze mną to niedaleko, będzie mi raźniej przy słynnym Maćku Dawidowskim! — Puściłam mu oko.

—Ty tu nie krzycz bo ludzi płoszysz. Ooo! To tu ten sklepik. — Pokazał palcem na kolorowy budyneczek.

— Kama patrz kto tam stoi! Czy mnie wzrok nie myli? To chyba jest...

— Zośka! — Ruszyłam pędem do kochanego Tadeusza.

— Kama! Alek! No kto by pomyślał! Wiecie co zapraszam was z tej okazji na lody od Łazienek Królewskich. Pogadamy, pośmiejemy się. Co wy na to? — Zapytał.

— Oczywiście. Zrobię tylko szybkie zakupy i możemy iść! — Krzyczę, żeby usłyszał bo już zbliżam się do drzwi.

— Tylko się nie przewróć! — Słyszę odpowiedź Glizdy.

Uśmiecham się radośnie. W biegu biorę wszystkie zaplanowane zakupy wraz z czekoladkami. W mgnieniu oka już jestem przy kasie i wychodzę ze sklepu. Spoglądam  na zagadanych chłopaków. Są spokojni, ale po ich twarzach przemyka szczery uśmiech. Jak to miło, patrzeć na ich radosne twarze, muszę niestety im przerwać.

— Jestem! Wszystko kupione, możemy iść! — Zawołałam próbując wymachiwać torbami z zakupami (nie wyszło).

— Kama cały sklep kupiłaś czy co? — Zapytał z niepewnością Maciek.

— Coś ty to tylko rzeczy na zupę. - Popukałam w torbę. — To co Zosieńko idziemy do tych Łazienek, co nie?

— Tadeusz ja chcę waniliowe i to dwie kulki, pamiętaj! — Oznajmił Maciek.

— Dobra chodź i mi tu teraz nic o lodach nie mów bo w końcu zapomnę. A tego byś pewnie nie chciał. — Zapewnił Zośka.

 Po tej wymianie zdań wszyscy ucichliśmy. Siedzieliśmy też w takim spokoju w tramwaju. Dopiero gdy weszliśmy na teren Łazienek, na naszych twarzach ukazał się po raz kolejny dzisiejszego dnia spokój i opanowanie.

Znaleźliśmy wolną ławkę. Spróbowałam podjąć temat snu, ale przeszkodził mi pewien głos.

— Eh, co wy na to? Zadzwonię do Duśki, Kaśki i Janka i może zostaniecie u mnie dzisiaj na noc. Moi rodzice was uwielbiają więc to będzie zaszczyt. Co wy na to? — Wtrącił Zośka, niepewnym głosem.

— Zosieńko, na Alka zawsze możesz liczyć. Oczywiście jestem za. Będzie śmiesznie i miło, tak jak zawsze. — Popukał przyjaciela w plecy.

— Jak zgodzi się moja mama to z wielką chęcią. Chłopaki muszę coś wam powiedzieć. — Zaczęłam. — Miałam sen...

— O mnie oczywiście. Teraz trafiłem prawda? — Usilnie przerwał Glizda.

- Chciałbyś, ale NIE! Miałam sen. Było nad ranem. Słyszałam pukanie, wręcz walenie do drzwi. Tata im otworzył. Byli to wręcz mężczyźni i było ich trzech. W mundurach i opaskami na ramieniu z swastyką. Mówili w obcym języku a tata ciągle mówił ,,nie". Oni powiedzieli już po polsku, że zmieni swoje zdanie po kilkudniowym pobycie na Pawiaku. Koniec, obudziłam się z krzykiem. 

— Swastyka, obcy język. Hmm, to na pewno Niemcy. — Doszedł do tego podsumowania Zośka.

— Tak, ale czemu akurat Pawiak? I dlaczego ojciec Kamy? — Zamyślił się Maciek.

— Opowiedz o tym Rudemu, ciekawe co on powie. A teraz zapraszam na lody. Każdy po dwie kulki. Pierwsza Kama. Tak Maciek pierwsza Kama i mi tu nie narzekaj. — Zastrzegł Zośka.

— Dobra, dobra Kama nie bierz waniliowych, nie wiem czemu, ale nie bierz.

— Ja poproszę malinowe i truskawkowe. — Stwierdziłam.

— Ja czekoladowo-śmietankowe. — Dodał Zośka.

— A ja jakie miałem wziąć? Boże Drogi! Zapomniałem! — Maciek wpadł w histerię.

— Waniliowe mądralo. — Podpowiedziałam mu z nutą ironii lub sarkazmu.

— A tak tak, dzięki Kama. To ja dwie kulki waniliowych. — Powiedział szczęśliwym głosem.

Szczęśliwi, kończący jedzenie lodów wychodziliśmy z Łazienek. Po drodze odwiedziliśmy słynny Pałac na Wodzie. A teraz każdy wraca do domu. Pyta o zgodę rodziców, i fru do domu Zośki. Pożegnałam się z chłopakami i wysiadłam na przystanku tuż obok swojej kamienicy. Wraz z siatkami udałam się do swojego mieszkania. Gdy otwieram drzwi wpada do mojego nosa piękny zapach jeszcze parującej szarlotki. Moje nogi same powędrowały do kuchni. 

— Mamo! Nie mówiłaś, że będzie szarlotka. Jak ty mogłaś oszukać i to mnie! Twoją kochaną, jedyną córkę. Wstydź się, naprawdę! — Moja złość jest tak komiczna, że wraz z mamą wybuchamy śmiechem.

— Przepraszam cię moja kochana córeczko. Nie mogłam się powstrzymać, ty mi się lepiej tłumacz, czemu jesteś aż tak późno. Chcesz jeść zupę na kolację? Bo ja osobiście tego nie chcę. — Wytknęła mi.

— Właśnie mamo, jest sprawa. Spotkałam Maćka po drodze, a potem Tadeusza, no i ...

— Kamilko, do rzeczy dziecino, do rzeczy.

— Mamo, nie przeszkadzaj bo zapomnę co miałam powiedzieć. Tadeusz zaprasza Kaśkę, Duśkę, Janka i Maćka do siebie na noc. Jego rodzice się zgodzili, teraz tylko ty się zgódź. Proszę! — Powiedziałam to wszystko chyba na jednym wdechu.

— Spokojnie, bo się jeszcze udusisz. Co wy tam będziecie robić? Tylko mów prawdę. — Nakazała ,,surowa" mama.

— Pójdziemy na spacer albo do kina. Pogadamy, pośmiejemy się, tak jak zawsze. Mamo, znasz nas jesteśmy odpowiedzialnymi ludźmi. Każdy każdego pilnuje. — Przekonywałam.

— Tacy odpowiedzialni, że przyszłaś ostatnio z rozbitym kolanem. — Musiała mi to przypomnieć.

— Przypominam, że było perfekcyjnie odkażone i obandażowane. — Odpowiedziałam mądrym komentarzem.

— Wiesz masz rację. Po prostu jestem w szoku, że wasza przyjaźń trwa tak długo a ciągle kwitnie, rzadko się z tym spotykałam. Pamiętaj, że jak jesteście przyjaciółmi kilka lat to będzie przyjaźń na całe życie. I nawet śmierć was nie rozłączy. Leć i baw się dobrze, ale ostrożnie. Pozdrów wszystkich tam ode mnie. — Pocałowała mnie jak zwykle w czoło i dodała. — Weź dla nich chociaż po kawałku szarlotki. Mam nadzieję, że się udała.

— Mamuś twoja szarlotka zasługuje na Nobla, nie masz się o co martwić. — Zapewniałam.

— Trzymaj i życz ode mnie smacznego. Idź bo się spóźnisz. Ja zrobię sama tą zupę. Ojciec niedługo wróci z pracy więc musi zjeść coś ciepłego. Dobrej zabawy, Kama.

— Kama! Pierwszy raz słyszę to słowo z twoich ust mamo. — Powiedziałam zszokowana.

— Kto powiedział, że zmiany są złe? Tylko my ludzie ich się boimy. No papa córciu. — Pomachała ręką i udała się do kuchni.

Ja chwyciłam torbę na ramię w której mam jakieś kilka monet. Wzięłam też paczuszkę z szarlotką i wyszłam.

Słońce przenika przez zielone liście w pobliskim parku dzięki czemu nie odczuwam upału. Idę dojść szybko. W myślach obiecałam sobie, że dzisiaj się nie spóźnię. Doszłam do przystanku, chwilę poczekałam i nadjechała siedemnastka. Znowu spoglądam przez okno na kochaną Warszawę. Nigdy jej nie opuszczę. Kocham to miasto, ponieważ jest ciekawe, ale i zagadkowe jednocześnie. Zabytki, Wisła, targi i ,,Kurier Warszawski" to tylko pozory. Szczęśliwi i pomocni ludzie i ten klimat warszawskich ulic.

Kamienica Zośki jest tuż przy przystanku. Szybko trafiam do niej a potem do klatki schodowej. Rodzina Zawadzkich mieszka na pierwszym piętrze, więc chociaż tutaj nie męczę się z dotarciem do mieszkania. Pukam. Drzwi otwiera mi...

— Kama się nie spóźniła! No no zadziwiłaś mnie dziewczyno! — Przywitał mnie głos Jana Bytnara.

—Zmiany są dobre, tylko my ich się boimy. Tak przynajmniej mówi moja mama. — Zacytowałam.

— Twoja mama ma rację i twoja mama robi pachnącą szarlotkę...

— Janek skąd ty to wiesz? — Przerwałam mu zdziwiona.

— Czuję co masz w paczuszce. Miło, że o nas pomyślała, oczywiście miałem na myśli twoją mamę. — Zaśmiał się. — Nie rozmawiajmy przez próg i to na dodatek w mieszkaniu Zośki. Chodź do środka.

— Dobra już idę. — Odpowiedziałam za nim. — Czołem wszystkim!

— Hej, Kama. — Słyszę chór krzyczący na powitanie.

— Ej, a gdzie Glizda? Nie mówcie, że się spóźnił. — W myślach już widziałam swoją wygraną nad dryblasem.

— Pewnie spóźnił się na tramwaj, ale dziesięć minut i to w przypadku Maćka Dawidowskiego, uważam to za coś dziwnego. — Stwierdził Zośka.

Słyszę pukanie do drzwi. To na pewno Glizda!

— Ja otworze! — Krzyczę do pozostałych i jednocześnie biegnę do drzwi.

— Tak myślałam, nasz spóźnialski. Jak ty możesz żyć ze świadomością, że się tak perfidnie spóźniasz. — Zaczęłam ,,śmiertelnie poważnie".

— Ojojoj. Kama mnie poucza, no poczcie ludzie i słuchajcie. Kamilko najdroższa, przyznam się z bólem, że spóźniłem się na tramwaj. Niestety, muszę żyć dalej. — Zaczął się tłumaczyć. — A teraz przesuń się bo jak zaraz nie napiję się wody, to będziesz miała przed sobą pięknego, ale zarazem skromnego trupa.

— No chodź pół trupie. — Przesunęłam się by mógł wejść.

— A ty co atleto? Nóżki bolały i nie pobiegłeś za tramwajem? Nie no żartuję. Chodź damy ci nie wody, ale, lemoniady! — Zachęcił Janek.

— Aleś ty miły, aż. — Odpowiedział Maciek.

I tak do godziny dwudziestej pierwszej minął nasz wspólny dzień. Na docinkach, ale przyjacielskich. Pomysłach ,,kto zrobi więcej lemoniady w 10 minut". I oczywiście na rozmowach. Rozmawialiśmy nawet o moim śnie. Janek uważam że to podejrzane. Zośka uważa podobnie, Maciek sądzi, że mam dużą wyobraźnię. Duśka i Kaśka współczują mi koszmaru, ale mówią, że to tylko sen.

O dwudziestej pierwszej nastąpił przełom. Myśl podsunął Tadeusz.

— A co wy na to, żeby pójść na Bulwary Nadwiślańskie? Pochodzimy popatrzymy na Warszawę nocą. A zresztą to kilka minut stąd. Co o tym sądzicie? 

— Dobrze myślisz kolego. Zbierać się dziewczyny, idziemy nad wodę! — Oznajmił Maciek. 

— Kama! — Złapał mnie za rękę i powiedział na ucho. — Tylko mi nie wpadnij do wody. Nie chcę zmoczyć swojej nowej koszuli.

— Spokojna głowa. A na koszule uważaj. Wszystko może się stać. — Powiedziałam tajemniczo.

— Nie rozmawiać tyle tylko iść bo wrzucę do Wisły! Macie moje słowo. — Zapowiedział Janek.

Spacer był strzałem w dziesiątkę. Wisła, Warszawa i przyjaciele tego mi brakowało przez te kilka dni. Wkoło żadnej żywej duszy prócz nas. Każdy żartował i się śmiał. Humory były znakomite. Nawet nie wiedziałam, że przyszliśmy prawie o północy — tak szybko to zleciało. Każdy wygodnie ułożył się na łóżkach, materacach. Obudził nas paniczny krzyk Zośki.

— Kama, Duśka, Kaśka, Janek i Maciek słyszycie mnie? O 4:30 Niemcy zaatakowali Westerplatte. Zaczęła się wojna!









I jest kolejny rozdział. Starałam się naprawdę! Nawet myślałam ,,postawić przecinek czy nie?" Kocham tą zwariowaną Kamę! Każdy nowy rozdział będzie dodawany mam nadzieję, że co tydzień.

Bardzo dziękuję za okładkę Werce <3 nie wiem co by było gdyby nie ty! Miłego czytania. Poprawiajcie mnie nie obrażę się! 

*rozdział poprawiony 17.05.2020*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro