Maj, 1940r.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

,,Spoglądałem na nią, gdy malowała na murach pałacu. Była tak bardzo skupiona na swoim zadaniu, że mnie nie zauważyła. Nie robiła tego dla korzyści, czuję to. Robiła to wszystko dla Polski. Wiem jakie to trudne, myśleć o wolności. Wiem, że w głębi serca tęskni za ojcem, choć tego nigdy nie okazuje. Los tak strasznie ją potraktował, zabrał najważniejszą dla niej osobę. Jednak sądzę, że robi to dla niego. Dla niego ryzykuje życie. Chce pokazać, że chociaż go zabrali ona całym sercem jest z nim.

Przeszywają ją dreszcze gdy idzie obok jakiś gestapowiec. Od prawie roku nie chodzi w kierunku Placu na Rozdrożu, boi się. Bo chociaż wojna trwa prawie rok, wydaje się zwykłą rutyną - dla nas tak nie jest. W każdej chwili ktoś może przyjść do domu i aresztować bez żadnego powodu. Ona jednak myśli i żyje teraźniejszością. Myśli, żeby dobrze przeżyć życie, zanim pójdzie na śmierć."

                                                                                          ***

Zaczął się prześliczny miesiąc - maj. Miesiąc ten jest przyznam szczerze, moim ulubionym. Słoneczna pogoda, ciepłe lecz niezbyt gorące powietrze. Gdy byłam małą dziewczynką, kochałam ten miesiąc z powody zbliżających się wakacji. Jak każde małe dziecko, czekałam z wielką niecierpliwością na koniec roku szkolnego.

Czasy szkolne minęły a moja dziecięca miłość do tego miesiąca pozostała niezmieniona. Uwielbiałam robić wianki z polnych kwiatów, zebranych na polu Mokotowskim.

No dobra! Już koniec moich wspomnień, bo czuję się tak bardzo staro!

Właśnie idę na Marszałkowską i aleje Jerozolimskie. Już wam tłumaczę, po co tam idę o trzeciej w nocy 3 maja, 1940 roku.

To dzisiaj jest ten pamiętny trzeci maja. Rocznica Konstytucji, podpisaną przez króla Stasia. To chyba jedna z niewielu dobrych rzeczy za którą mogę podziękować owemu królowi.

W niepodległej Polsce, w czasach międzywojennych każda rodzina z ranka zawieszała czystą i pachnącą Polską flagę. Wszystko po to, aby ludność pamiętała o tych dobrych chwilach naszej historii.

Z tego oto powodu, dzisiaj wcześniej wstałam. W plecaku, który mam na plecach ukryłam dwie, sporych rozmiarów biało - czerwone tkaniny. Są trudne czasy, więc trudno dostać materiał. Jednak udało się! Idę teraz na Marszałkowską wraz z Zośką. Na alejach będzie Maciek z Jankiem.

Już widzę Tadzia. Znikomym, prawie niewidzialny, uśmiechem pozdrawiam go. Wyjmuję pierwszą flagę i podaję ją przyjacielowi. On zawiesza ją na drutach tramwajowych. Przy okazji rozglądam się po całej ulicy, szukając ,,intruzów". Jest pusto, ale na wszelki wypadek w ręku trzymam pistolet.

Zocha szybko uporał się z pierwszym materiałem, tak więc udajemy się kilka przystanków dalej. Ponownie zawieszamy flagę (znaczy Tadzio to robi). Ja stoję i bacznie czuwam nad jakimkolwiek zagrożeniem. Gdy tak spokojnie wędrowałam, zza kamienicy ujrzałam gestapowca. Był niewyspany, podtykał się o swoje własne nogi. Szybko nabiłam pistolet i strzeliłam. Strzał był doskonały, trafił ofiarę w brzuch.

Podbiegam do Tadeusza dając mu znać, żeby się pospieszył.

On już schodził z małej drabiny. Nim się spostrzegłam już biegłam do punktu kończącego - domu Janka.

Kawałek to był, trzeba przyznać. A gdy biegliśmy była jeszcze godzina policyjna. Musieliśmy bardzo uważać, nie powinno nas tu o tej godzinie w ogóle być!

Nie wiem ile czasu minęło, ale byłam tak okropnie zmęczona, że gdy zobaczyłam kamienicę Bytnarów, byłam wniebowzięta.

Szybko wbiegłam po schodach i tak jak się umawialiśmy, zapukaliśmy pięć razy.

W mgnieniu oka otworzył nam Maciek. Jednak nie był on uśmiechnięty tak jak zawsze. Spojrzał na nas a w jego oczach ujrzałam płynącą łzę smutku. Oczy miał zmęczone i nie wytrzymał mojego wzroku. Weszliśmy do środka, bojąc się co tam zastaniemy.

Gdy drzwi się zamknęły, spytałam:

- Mów co się dzieje

- Nic takiego, błahostka - machnął lekceważąco ręką.

- Nie umiesz kłamać, sam to wiesz. Mów - spróbował Tadeusz.

- No bo Rudy... - szepnął Glizda.

- Co z nim? Co z Rudym? - spytałam zszokowana

– Gdy uciekaliśmy z alej, wyszedł jakiś Niemiec. Wyjął szybciej pistolet niż my, strzelił. Strzelił w Janka. Spokojnie, dostał w ramię i żyje. Ostatkami sił doszedł a właściwie doczłapał się na moim ramieniu do domu. Duśka wyjęła kulę, zabandażowała ranę i podała środki na ból - powiedział w końcu prawdę.

Usiadłam na krześle w kuchni i zaczęłam myśleć.

Janek, który mi pomagał z algebrą, Janek pocieszający w każdej chwili, Janek zawsze wesoły i pewien optymizmu, teraz jest ranny.

Szybko podnoszę się z miejsca i kieruję się do pokoju chorego.

Przed zapukaniem otarłam łzy, spływające bez mojej woli po policzkach. Lekko zapukałam i uchyliłam drzwi.

Weszłam i ujrzałam parę oczu patrzącą na mój kolejny ruch.

Leżał spokojnie na łóżku, przykryty kocem. Uśmiechnął się z grymasem bólu na twarzy.

- Serwus Janeczku. Zatęskniłem prawda, mądralo? - spytałam próbując naśladować mój optymistyczny głos

                                                                         ***

Janek zasnął, zmęczony dzisiejszym dniem. Gdy już się obudził spojrzał na mnie w milczeniu. Lekko się uśmiechnął, pokazując białe zęby.

- A ty biedaczko tak siedzisz na tym twardym krześle. Pewnie myślisz jaki to Janek jest stary i głupi. I wiesz co masz rację. Nie martw się niedługo będę robił pompki niczym nasz atleta - zażartował.

- Dobra, dobra ty mi tu nie kozakuj. Wiem, kilka dni będzie cię bolało, uwierz. Nawet nie wiesz jak mnie wystraszyłeś! Strasznie się o ciebie martwiłam, że jest gorzej - spuściłam w dół głowę.

- Mi to jest gorzej, gdy widzę jak ty się tak nade mną smucisz. Patrz, leżę sobie, popijam herbatkę i nawet zjadłem dzisiaj śniadanie! Ból w ramieniu coraz mniejszy, na prawdę! To jest okropne jak tak nade mną siedzisz i się zasmucasz. Spójrz na mnie. Uczesałem włosy i normalnie z tobą rozmawiam.

- Tak bardzo normalnie. Janek nie zachowuj się jakby nic się nie stało. Zostałeś postrzelony podczas akcji. To nie jest jakaś tam błahostka. Martwię się o ciebie, gamoniu. Słyszysz, martwię się!

- Oj Kama, uspokój się. Na prawdę nie masz czym się martwić. Dobrze, że tu zostałaś. Okropnie by mi się nudziło. A tak mogę z tobą trochę się posprzeczać.

- Janek uspokój się! Bo zaraz zawołam tu Tadeusza i się skończy - zaśmiałam się.

- Oj nie, nie rób mi tego! Już będę cicho. Ty mi lepiej mów jak tam 3 maja w Warszawie minął - zaczął.

- Flagi trzymały się do wieczora, dasz wiarę! Ktoś zostawił taki duży bukiet róż na starówce ,,Królowi Poniatowskiemu". Mówię ci Polacy zatrzymywali się i patrzyli na flagi z dumą w oczach. Sama widziałam!

- Czyli warto było być rannym dla takiego efektu?

- Janek...

- Już jestem cicho! Co ja bym bez ciebie zrobił, no co?

- Janek no bo ty musisz mieć dziewczynę!

- Ot wymyśliła! Nie jest mi coś takiego do szczęścia potrzebne. Mam rodziców, przyjaciół a nawet psa! Po co mi dziewczyna?

- A może do zwykłej rozmowy, do spacerów do zbierania pieniędzy na prezenty dla niej albo do pokrzyczenia sobie.

- A tam, mam was i ciebie. A zresztą mogę w każdej chwili popatrzeć sobie na ciebie i Dawidowskiego, słodziaki.

- Ale ty Janek jesteś uparty jak...

- Jak osioł. Wiem, każdy mi to mówi - uśmiechnął się.

                                                                                ***

Dni maja minęły mi błogo. Na rozmowach, na wspólnych spacerach i uwaga, na pisaniu wierszy! Zaczęłam pisać swoje przemyślenia wraz z chłopcami. Zawsze gdy się spotykamy coś dopisujemy.

Słyszę pukanie do drzwi. Biegnę otworzyć mojemu miłemu gościu.

- Czołem, piękna - uśmiechnął się Maciek.

- Serwus, brzydki - wybuchnęłam śmiechem.

- Ja ci dam brzydala, mała zazdrośnico - wziął mnie na ręce i zaniósł do pokoju.

- Co tam powiesz, brzydki Maćku? - zagadnęłam

- Ja, hmm.... mogę się pochwalić, uczesałem włosy! A dzisiaj tak ciepło na zewnątrz, że aż miło! Naprawdę, pierwszy raz od dawna czuję się dobrze w tym kochanym mieście - spojrzał przez okno na ulicę.

- Oj, jeśli ty to mówisz to musi być na prawdę ślicznie. Czy my na prawdę rozmawiamy o pogodzie? - powiedziałam ,,załamanym" głosem

- Tak masz rację, pomówmy o czymś innym. Może o ideale mężczyzny dla Kamy? - udał zamyślonego

- Na pewno musi być niski, siwy, musi mieć okulary. Hmm... musi być twoim przeciwieństwem - udałam poważną.

- Aż tak mnie nie lubisz - spuścił głowę w dół.

- Aż tak bardzo cię kocham - podreptałam do niego i się wtuliłam w jego włosy.

- O taką Kamę to ja kocham - wtulił głowę w moje rozpuszczone włosy.

Staliśmy w bezruchu. Tylko jego głowa lekko się ruszała. Czułam, że się uśmiecha - tak dobrze go znam.

- Wiesz, że cię kocham? - spojrzał mi w oczy

- Bardzo? - zachciało mi się targować

- Troszeczkę - uśmiechnął się.

- Jaka szkoda, Alek.

- Kama, chodź potańczymy. Taki ładny dzień dzisiaj! - chwycił moją dłoń.

- O nie, nie! Nie umiem i nie lubię tańczyć - zaczęłam trząść głową niczym struś.

- W takim razie ja cię nauczę.

- Nie proszę, ja na prawdę za tym nie przepadam.

- Kama, tylko ty i ja. Nikt na nas nie będzie patrzył. No nie daj się prosić - zrobił proszącą minę.

- Ale się ze mnie nie śmiej - zastrzegłam.

- No dobra postaram się, ale nie obiecuję!

- Maciek!

- No dobra, będę cicho. Chodź moja uczennico - wziął moja dłoń.

Nie mogłam mu odmówić. Nie Dawidowskiemu. Podniosłam się z krzesła i ustałam wyprostowana. Do moich uszu doszedł dźwięk spokojnej muzyki płytowej.

- Czy mogę panią prosić? - ukłonił się niczym szlachcic.

- Oczywiście, panie - odrzekłam z promykiem uśmiechu na twarzy.

Chwycił mnie w talii i zaczęliśmy powoli tańczyć. Nigdy nie byłam skora do tańca. Zawsze miałam przeczucie, że każdy patrzy na moje prostackie, początkujące ruchy. Choć zawsze starałam się tańczyć jak najlepiej jak potrafiłam. Ciągle myślałam, że ludzie się ze mnie śmieją. Trudno jest coś robić i nie myśleć, że nikt tego nie widzi. Wiem, że nie powinnam przejmować się opiniami ludzi, ale jest to nie możliwe! Zależało mi zawsze na tym by dobrze żyć z każdym. A co mam robić jeśli wszyscy w koło o mnie szeptają?

Na razie, w chwili obecnej jestem sama z nim. Wiem, że Maciek nigdy nie będzie jak inni ludzie. Pamiętam, jak czerwieniłam się gdy rozmawiałam z nim na początku naszej przyjaźni. Bałam się, że mnie nie polubi. A teraz? Teraz tańczę z nim i jest to takie wspaniałe uczucie.

Dobrze Kama, że przełamałaś to uczucie parszywe - strach.















Rozdział nie za krótki nie za długi, idealny! Mam taki harmider  w szkole, że aż boję się tam iść. Życzę wam miłego czytania tego słodziaśnego rozdziału <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro